I think I'll find another way
There's so much more to know
I guess I'll die another day
It's not my time to go
Madonna - Die another day
- Nie dam rady
– jęknęła Evelyn, widząc przed sobą wysoki płot, przez który miała przeskoczyć.
Gdy tylko udało jej się wybiec z budynku, wszystkie siły ulotniły się z niej
niczym powietrze z przebitego balonika. Nogi były niczym z waty, a w głowie
wciąż słyszała huk wystrzałów, gdyż napastnik strzelał na ślepo, nie
zastanawiając się, w co celuje.
- Dasz –
warknął Butterfleye i dosłownie wepchnął ją na płot. Po chwili razem
przerzucili przezeń swoje ciała i wylądowali na twardej, zimnej ziemi.
Evelyn poczuła
się uwolniona. Bryza nocna rozwiała jej zlepione włosy, poczuła słone, morskie
powietrze, które zmotywowało ją do samodzielnego dojścia do samochodu
zaparkowanego tuż obok.
Gdy zatrzasnęli
za sobą drzwi, mężczyzna wcisnął pedał gazu i pomknęli przez ulice San Francisco,
bojąc się, że w każdej chwili mogą napotkać policję, która została
poinformowana o odgłosach wystrzału.
Na ich
szczęście zdążyli przed glinami.
***
Gdy tylko
dojechali na Lombard Street, opiekę nad dziewczyną przejął Kurt. W milczeniu
zajął się jej ranami i pomógł wyciągnąć wszystkie odłamki szkła, wbite w skórę.
Dał jej także zimny okład na złamany nos i coś ciepłego do picia. Nie zadawał
żadnych pytań. Jego twarz nie wyrażała wiele emocji, a nawet jeśli – Evelyn nie
była na tyle trzeźwa umysłowo, żeby je zauważyć. Myślami wciąż była na
Alcatraz, wspominając jak jej Butterfleye
ją ocalił. Teraz była niemal pewna, że ma on jakieś uczucia, że jest w gruncie
rzeczy zwykłym człowiekiem, który wstydzi się swoich uczuć. Czuła ogromną
wdzięczność i coś na podobieństwo pożądania; głębokiego pragnienia przebywania
ze swoim wybawcą.
- To chyba
wszystko – powiedział cicho Kurt, przyglądając jej się uważnie i chowając
pincetę do kieszeni.
- Już? –
otrząsnęła się Evelyn.
- Tak. Umrzesz
innym razem – uśmiechnął się krzywo. – No, chyba, że coś ominąłem, ale nie
sądzę. Boli cię gdzieś jeszcze?
- Nie. To
znaczy tak, ale to dlatego, że mam ogromnego siniaka na tyłku – mruknęła, unikając jego wzroku.
Mężczyzna
zmrużył oczy, przyglądając się uważnie brunetce. Dzięki okładowi z lodu jej
twarz nie była już zakrwawiona – część wody po prostu zmyła te znaki; można
było zauważyć, że z nosem jest coś nie tak i z pewnością nie ukryje paru małych
zadrapań, które zostawiły po sobie kawałki szkła. Ale nie na obrażeniach się
skupiał: była nieobecna, co mógł zrozumieć i usprawiedliwić szokiem, ale nie to
go niepokoiło. Wydawało mu się, że Evelyn w gruncie rzeczy nie jest jakoś
szczególnie przejęta tym, co stało się tej nocy. A przecież stało się tak wiele
istotnych rzeczy. Wydawało mu się jednak, że on interpretuje je zupełnie
inaczej niż dziewczyna. Nie był pewien czy to dobrze, czy źle.
- Miałaś
szczęście – odezwał się po dłuższej chwili.
Pokiwała
bezwiednie głową, przyznając mu rację. Mógł dostrzec cień uśmiechu,
przebiegający przez jej twarz.
***
Weszła do
mieszkania Butterfleye’a. Mężczyzna czekał już na nią, siedząc na kanapie i
paląc papierosa. Zauważyła, że nałożył świeży makijaż na twarz i pożałowała, że
podczas wspólnej jazdy samochodem nie zwróciła uwagi na rozmazaną maskę, gdyż
wówczas może mogłaby dostrzec jakieś prawdziwie ludzkie rysy twarzy.
Usiadła obok
Motyla – możliwie najbliżej, wlepiając w niego poddańczy wzrok.
- Co to było? –
spytała, gdy koniec szluga zbliżał się do filtru.
Butterfleye
pokiwał głową, wypuścił ze świstem dym, a dłonią, w której trzymał papierosa,
dał jej znać, żeby poczekała, aż wypali go do końca.
Powstrzymała się z pytaniami, aż zgniecie niedopałek pod podeszwą swoich czarnych butów.
- Don Lotario –
oznajmił, cedząc słowa.
Evelyn
ściągnęła brwi. Kojarzyła skądś tę nazwę, jednak nie na tyle, aby natychmiast
zidentyfikować jego tożsamość.
- Kim on jest?
- Wężem.
Obślizgłym wężem, który przemyka niezauważonym poprzez gąszcz budynków, chowa
się w kanałach, prześlizguje się tuż pod naszym nosem, kusi, mąci, a wszystko
po to, aby osiągnąć swój cel, znany tylko nielicznym. Podstępna żmija, która
przygotuje odwet w najmniej spodziewanym momencie, a gdy ukąsi: potrzeba wiele
czasu, zanim powróci się do dawnej formy.
- Brzmi
nierealnie.
- Prawda?
Bardzo dobrze dobrał sobie przydomek. Don Lotario… Postać z gry, która
naśladuje ludzkie życie. Uwodziciel… Wydaje mi się, że jego życie wygląda jak
ta gra: próbuje sterować innymi „Simami” i czerpie z tego ogromną satysfakcję.
Wygląda jak człowiek, maskuje się. Tutaj nikt nie zwróci na niego uwagi.
Sprytne, istotnie… - Odpłynął gdzieś myślami, wpatrując się zamglonym wzrokiem
w kant małego stołu.
- Ale dlaczego
mnie porwał? Co przez to osiągnął? Skąd on w ogóle tyle o tobie wie?
- Zrobił to,
aby mnie osłabić. Wiedział, że jeśli nie będę miał ciebie, będę znacznie mniej
groźny i skuteczny. Chciał dać o sobie znać w ten najbardziej dotkliwy i
zaskakujący sposób. Chciał mnie osłabić, a w ostateczności: zniszczyć. Zawsze o
to chodziło. Tak, znamy się – dodał, widząc wzrok Evelyn. – Powiedzmy. Kiedyś,
dawno temu, mieliśmy pewne… starcie. Nie bezpośrednie, co prawda, ale wygrał
je, niestety. Nigdy nie spodziewałbym się jego ataku, a jednak. Zgniótł mnie
jak nic nieznaczącego robaka – zakończył z nienawiścią.
- Więc kto to
jest, skoro Don Lotario to jego przydomek? Jak nazywa się naprawdę?
- Tom Snearey –
powiedział przez zęby, ze złowieszczym błyskiem w oku.
- Teraz mogę
pójść na policję, zaskarżyć go. Mamy jego dane, mamy wszystko!
- Nie bądź
naiwna, Evelyn – zaśmiał się pobłażliwie. – On nie jest aż tak głupi. Jest
żałosny, tak jak jego marne i mało reprezentatywne imię, ale w żadnym wypadku
nie należy go mieć za głupca.
- Czyli co?
Zmienił tożsamość?
- To przecież
nie takie trudne w czasach, gdy człowiek jest po prostu numerkiem w systemie. A
teraz powiedz mi: gdzie masz telefon?
Czując, że
serce zaczyna jej mocniej bić, wymacała kieszenie spodni, mając nadzieję, że w
jednej z nich znajduje się telefon. Potem sięgnęła po torebkę, którą
Butterfleye jej oddał w samochodzie, chociaż wiedziała, że skoro nie ma jej
przy sobie, to tym bardziej nie znajdzie jej tam.
- Zgubiłam… Nie
ma jej!
- Tak myślałem.
W takim razie najprawdopodobniej ma ją Don Lotario, czy raczej Tom Snearey…
Musisz więc zaopatrzyć się w nową, jak najszybciej. Nie mamy czasu do
stracenia, teraz trzeba działać.
- Co chcesz
zrobić?
Butterfleye
spojrzał na nią badawczo. Wciąż była w szoku, ręce niezauważalnie drżały, a
gdyby tylko wstała, kolana zaczęłyby drżeć.
- To nie jest
odpowiedni czas, aby o tym rozmawiać – stwierdził.
***
Leżała na
kanapie, wpatrując się bezmyślnie w sufit, zastanawiając się co dalej. Nie
miała pomysłu, co Butterfleye mógłby planować, ale wydawało jej się, że to nie
jest teraz istotne. Bardziej absorbowały ją wspomnienia i świadomość tego, że
pofatygował się specjalnie po to, aby wyrwać ją ze szponów Dona. Czy to nie było
wspaniałe? Czy to czegoś nie znaczyło?
Wiadomo, że
ktoś taki jak on nie przyzna się do swoich uczuć. Ale może wystarczyłoby tylko
dać mu okazję, aby mógł je wyzwolić…?
Wtedy zadzwonił
jej domowy telefon. Nie wiedziała, po co jej takowy, w końcu wszyscy znajomi
kontaktowali się z nią przez komórkę lub drogą internetową. Ale skoro był
zainstalowany w mieszkaniu, gdy do niego się wprowadzała – nie chciało jej się
go usuwać. Zresztą biorąc pod uwagę okoliczności oraz fakt, że jej komórka
obecnie znajduje się najprawdopodobniej w rękach Toma Snearey’a – wydawało się
to całkiem rozsądne.
Zwlekła się z
kanapy i sennym krokiem przemaszerowała korytarz, zastanawiając się, kto może
do niej dzwonić – niewiele osób znało jej numer domowy, więc lista osób, którym
mogło przyjść to do głowy znacznie się zawężała. Jednak w żadnym wypadku nie
spodziewała się usłyszeć po drugiej strony słuchawki Nate’a.
- Cześć,
Evelyn.
- Och… - wyrwało
jej się. – Cześć.
- Obudziłem
cię? – spytał.
- Nie.
- Brzmisz
jakbyś była zaspana. I chora. Mówisz przez nos.
- Jestem po
prostu zmęczona – odparła krótko, ignorując jego spostrzeżenie.
- Aha… No nic,
ja nie po to dzwonię. Słuchaj, czy nie zostawiłem u ciebie wczoraj mojego etui
na okulary? Szukam wszędzie i nie mogę znaleźć, więc pomyślałem, że wypadło mi
z torby jak naprawiałem twój laptop. A zależy mi na tym opakowaniu, bo byli na
nim Avengersi. Rozumiesz, wartość sentymentalna.
Słowa
prześlizgiwały się przez umysł Evelyn nie pozostawiając po sobie ani śladu.
Próbowała zrozumieć sens wypowiedzi Nate’a, ale wydawało jej się tak
niedorzeczne i po raz kolejny uświadomiła sobie, jak bardzo facet ją
denerwuje.
- Nie, nic
takiego nie widziałam.
- Na pewno?
Sprawdź jeszcze.
- Nie. Nic nie
ma.
Krótki szum na linii. To Nate dmuchnął do słuchawki. Dziewczyna zastanowiła się, czy
wypuścił powietrze z poirytowaniem czy z zupełnie innym uczuciem.
- No dobrze. W
takim razie dzięki za informację. W ogóle to nie wiem, czy wiesz, ale chyba
masz rozładowaną komórkę czy coś, nie mogłem się do ciebie dodzwonić.
- I nie
będziesz mógł przez jakiś czas, skradziono mi ją.
- Coś się
stało?
- Nie, po
prostu… zgubiłam ją.
- To zgubiłaś
czy skradziono ci ją? – spytał dość podejrzliwie.
- Skr… Czemu
cię to obchodzi?
- Mathilda się
martwi.
- Nie mów jej.
- Dlaczego?
Nie
odpowiedziała. Czuła, że dyskusja z nim nie ma sensu, a może doprowadzić tylko
do tego, że podstępnie pociągnie ją za język i nawet nie zorientuje się, kiedy
powie coś, czego nie powinna.
- Jesteś bardzo
tajemnicza – stwierdził po chwili. – No nic. Jeszcze raz dzięki za informację.
Cześć.
Nie
odpowiedziała na pożegnanie. Po prostu odłożyła słuchawkę, żałując, że w ogóle
ją podniosła. Powinna była uprzedzić Mathildę, żeby nie podawała mu jej
numerów.
***
Tom Snearey.
Nazwisko to zaprzątało mu umysł tego dnia.
W zasadzie nie
mógł być w stu procentach pewien tej tożsamości. Pozostawały mu tylko domysły i
jego kpiący, pogardliwy uśmiech, gdy wyprowadzano go z sali sądowej. Teraz nie
dziwiło go, że przyszedł specjalnie po to, żeby zobaczyć efekt swoich zgrabnych
kłamstw i doskonałego dopasowania rzeczywistości do jego przekłamanej wizji.
Sprzedał wielkie kłamstwo mieszając je z prawdą, dlatego tak łatwo było w nie
uwierzyć. Ale wtedy wydawało mu się to dziwne – od czasu gdy zaczęła się jego
przemiana w Motyla, a wbrew pozorom zaczęło się dość wcześnie, odwrócili się od
niego wszyscy, dlaczego więc ktokolwiek z jego ówczesnego otoczenia (poza
rodziną) miałby przychodzić na proces?
Zaskoczył go
ponownie. Nie pomyślałby, że ma tak oddanego i wnikliwego fana. Nie miał
zamiaru się go pozbywać. W każdym razie nie od razu. Najpierw musi zrobić to,
po co tu w zasadzie przyjechał, a należało to zrobić jak najszybciej, ponieważ
Snearey, czy jak wolałby, Lotario, może w każdej chwili pokrzyżować jego plany.
Jego przewaga
polegała na tym, że ten raczej nie był w stanie odgadnąć jego zamiarów.
A w każdym
razie taką miał nadzieję.
***
Już miała
wychodzić do pracy, gdy nagle coś jej się przypomniało. W zasadzie zdziwiło ją,
że dopiero teraz powiązała fakty – przecież miniona noc migała jej w pamięci
przez cały czas i nie mogła pozbyć się urywków, które niepokoiły ją jeszcze
bardziej.
Odłożyła klucze
na szafkę, stojącą w korytarzu i weszła do salonu, rozglądając się uważnie.
Pamiętała to ujęcie. Dzwonił do niej telefon, ona leżała na kanapie z laptopem
na kolanach. Odrzuciła połączenie. Zrobiono przybliżenie na ekran komórki.
Obraz pokazywał jej plecy o czubek głowy, zatem kamera musiałaby znajdować się
gdzieś wysoko…
Weszła na
kanapę i przewertowała książki, na których osiadła gruba warstwa kurzu, aż w
końcu znalazła ukrytą małą kamerkę. Gapiła się w jej obiektyw przez dłuższą
chwilę. Domyślała się, że takich małych urządzeń mogło być więcej. Nie miała
jednak czasu przeszukiwać mieszkania.
- Jeśli teraz
patrzysz, to wiedz, że jesteś kawałem drania, Tomie Snearey – powiedziała,
zanim położyła kamerę na podłodze, a następnie zgniotła je podeszwą buta.
Omiotła
wzrokiem mieszkanie, zastanawiając się gdzie i kiedy ktoś mógł pozostawić inne
szpiegowskie urządzenia. Założyła bluzę i wyszła z domu.
***
- Potrzebuję
świeżego spojrzenia na tę sprawę. Męczyłem ją już tyle razy, że brak mi już
jakichkolwiek nowych pomysłów. Dlatego pomyślałem o tobie.
Martin Honnet
wytłumaczył w ten sposób swojej byłej żonie, dlaczego zaprosił ją po raz
pierwszy od czasu ich rozwodu do swojego mieszkania. Początkowo wstydził się
tego bałaganu i totalnego braku jakichkolwiek ozdób, a nawet kwiatów – no, może
wyłączając parę kaktusów tu i ówdzie: tylko one miały szanse przeżycia w jego
mieszkaniu. Ale ona nie zdawała się być zaskoczona, co więcej: nie zwróciła na
to większej uwagi. Bardziej interesował ją powód tego niespodziewanego
zaproszenia.
- Jak za
starych dobrych czasów – uśmiechnęła się Natalie z ledwie widoczną ulgą. Nie
wiedziała dlaczego, ale gdy Martin robił coś spontanicznego wydawało jej się,
że stało się coś złego. To po prostu nie pasowało do niego.
Choć wiedział,
że to raczej niedozwolone, podzielił się pewnymi szczegółami sprawy z Natalie.
Potem przedstawił jej swoje teorie odnośnie osoby Butterfleye’a, które ustalił
wcześniej także z Ray’em oraz Gabrielle. Przyczepił do ściany parę zdjęć z
miejsc zbrodni, w tym także jego autorskie graffiti. Opowiedział również o
tajemniczym dodatkowym podpisie EV i teorią z tą związaną.
- To może być
podpucha – stwierdziła i dyskutowali dalej, uznając, że póki co nie będą sobie
zawracać głowy czerwono-czarnymi literami. – Może skupmy się na tym Donie
Lotario, przynajmniej wiemy, że ten istnieje.
- Tak, i jest
niezły w komputerach. Chcieliśmy się z nim skontaktować, mówiąc, że mamy
informacje o Butterfleye’u, czego oczywiście nie mamy nawet teraz, a on jakby
za karę zawirusował nam system. Tydzień nam zajęło przywrócenie porządku w tych
durnych komputerach!
- A może to
ktoś podstawiony od… Razzariego, dobrze pamiętam?
Martin skinął
głową i zamyślił się. Jasne, Razzari mógł ich wrobić podwójnie – zmyślając Dona
Lotario, a potem podstawiając kogoś ze swojego baru, żeby podał się na jakiejś
stronie za Sima. Ale pytanie: czy w takiej dziurze o złej sławie znalazłby
się na tyle dobry informatyk?
- Nie sądzę.
Poza tym Mike Fraudin, ten, który przez Butterfleye’a ześwirował, też mruczał
coś o jakimś Donie, a to by pasowało. Nie wygląda też na to, żeby znał
kiedykolwiek Razzariego. A taki przypadek to chyba rzadkość. Don to nie jest
chyba zbyt popularne imię.
Natalie
przygryzła wargę i zamyśliła się. W takim razie Don to oddzielna sprawa.
Powiązana, ale to nie ich cel.
- A co z tym,
co się działo dziś w nocy?
Martin
westchnął.
- Nie do końca
jeszcze wiadomo. Słyszano strzały, więcej niż trzy. Strażnicy więzienia zostali
zaatakowani i zamknięci w celach. Mówili, że był to jakiś w masce
przeciwgazowej, co nie pasuje do wizerunku Butterfleye’a, bo już wcześniej
pokazał jednemu mężczyźnie swoją twarz i miał na sobie gruby makijaż, który
układał się w maskę motyla, czyli adekwatnie do jego pseudonimu. W rozwalonej
części budynku znaleźliśmy dużo komputerów, które z pewnością nie należą do
więzienia, ale też nie sposób ich naprawić. No i po jakimś czasie ktoś wysadził
korki, więc zakładamy, że były to dwie osoby, poza tym sam Don raczej nie
strzelałby do siebie. Jeśli chodzi o komputery, to pasuje do tego całego Dona,
bo, jak już powiedziałem, jest dobry w komputerach, tylko po co mu cała baza,
raptem na parę godzin, w Alcatraz? Więcej na razie nie wiemy, przeszukujemy
cały ten teren, naiwnie mając nadzieję, że znajdziemy coś więcej…
Nie miała
pomysłu jak to wytłumaczyć. W istocie, było to bardzo dziwne i nie widziała
sensu znoszenia na chwilę wszystkich komputerów do jednego miejsca tylko po to,
żeby potem je zniszczyć. Przypatrywała się dokładnie fotografiom, które jej
pokazał. Po chwili odrzuciła z biurka wszystkie notatki odnośnie analizy
charakteru przestępcy, zostawiła tylko kilka notatek prasowych, możliwie
najkrótszych.
- Wyrzućmy z
pamięci to, czego się domyślamy. Nie jest nam jakoś szczególnie potrzebna
wiedza, że może miał jakąś traumę w przeszłości, dlatego czuje się niedowartościowany,
do tego, żeby dowiedzieć się, gdzie jest. Skupmy się na faktach.
- One nie mówią
za dużo…
- Dlaczego?
Wiemy, że uderza w znane miejsca i postaci, więc lepiej zalecić zarządzającym
kinami, teatrami i tak dalej, żeby podnieśli poziom ochrony i monitoringu w
tych miejscach. Wtedy będzie miał mniej okazji, żeby uderzyć.
- Ale przez to
w żaden sposób nie zbliżamy się do jego złapania. Tylko zapobiegamy kolejnemu
uderzeniu, a jak nie uderzy jeszcze raz, nie będziemy mieć okazji, żeby go
złapać.
Kobieta
ponownie zagryzła wargę. To rzeczywiście do niczego się nie sprowadzało.
- Mogą
zainstalować kamery i ciche alarmy, wtedy będziecie mieli czas na dojazd i
złapanie go, gdyby coś się stało… - urwała, doznając olśnienia. – Wiem!
Alcatraz… Butterfleye stał się od tego sławny, prawda? To była pierwsza
głośniejsza afera z jego udziałem, dobrze mówię? – zaczęła z zapałem wertować
wycinki gazet. Nie myliła się. – To musi mieć jakieś znaczenie! Butterfleye
raczej nie uderzyłby dwa razy w to samo miejsce, więc pozostają…
- …porachunki
kryminalne – dokończył za nią Martin. To odkrycie wcale nie wróżyło dobrze, ale
im więcej osób jest zamieszanych w jakieś wydarzenie, tym łatwiej ich
rozszyfrować i złapać. – To już coś, będzie ich łatwiej złapać.
- Moim zdaniem
musimy skupić się na postaci EV. Jeśli ktoś taki rzeczywiście jest i jest to
kobieta, to będzie najłatwiej ją dorwać. Kobiety są słabsze i zakładając, że
Butterfleye to dominium i psychopata, a ona to jednostka uległa, to prędzej czy
później napotkają konflikt interesów.
- Co
proponujesz? Ray sugerował, żeby przejrzeć kobiety o takich inicjałach, które
mieszkają w San Francisco.
- To dość
czasochłonne – zauważyła.
- Masz inny
pomysł?
- Mówiłeś, że
to z jakiegoś filmu.
- Tak, ale nie
widziałem go.
- Ja też nie.
Może czas go obejrzeć? – uśmiechnęła się do byłego męża.
Z chęcią
przystał na tę propozycję.
***
- Evelyn, co się stało, czemu się spóźniłaś?
Szef jest wściekły – powitał ją Damian. Unikała jego wzroku odkąd tylko tu
przyszła, pragnąć stać się niewidzialną. Przypomniało jej się to, co Don mówił
o niej, gdy pokazywał ujęcia Damiana. Teraz nie mogła udawać ślepej na jego
osobę i jego „dziwne” zachowania. Nie zachowywała się fair w stosunku do niego,
ale nie mogła mu powiedzieć prawdy, nie potrafiła też odwzajemnić jego uczuć, o
ile były one prawdą.
- Miałam ciężką
noc – mruknęła i wyminęła przyjaciela.
Jego ramię
powstrzymało ją od odejścia. Spojrzała na niego niechętnie.
- Pamiętasz, że
mi możesz powiedzieć wszystko, prawda? Nawet... O Boże, Evelyn, czy ty… masz
złamany nos! Co się stało? – spytał podchodząc bliżej do dziewczyny, wyłapując
wzrokiem wszystkie małe, jeszcze świeże blizny po odłamkach szkła. Jego uścisk
na jej ramieniu zelżał.
- Tak, pamiętam
– odezwała się, gdy zobaczyła, że dłoń Damiana zbliża się do jej twarzy. Gdy
usłyszał jej głos, cofnął ją, powstrzymując się od czułego gestu.
- Co się stało?
– spytał ponownie.
- Ja… -
zawahała się. – Napadnięto mnie wczoraj wieczorem. Ukradli mi komórkę, więc
jeśli chciałbyś się ze mną skontaktować, to tylko przez Internet albo na
domowy, przynajmniej przez jakiś czas. Cała noc na posterunku nie zrobiła mi
dobrze – uśmiechnęła się lekko.
- Verriar, szef
cię woła – usłyszała za sobą głos Rebecci: także nieco zmęczony, choć
wydawałoby się, że gdy wypowiadała te słowa, czuła pewną satysfakcję – jak
zawsze, gdy coś mogło pójść nie tak w stosunku do Evelyn.
- Już idę –
odpowiedziała stanowczo i rzuciwszy uprzednio okiem na zmęczoną, ale wciąż
doskonale wyglądającą Rebeccę, udała się do gabinetu przełożonego, gdzie
opowiedziała bardziej rozbudowaną wersję bajki, którą wcześniej sprzedała
Damianowi.
- Mam
sprawdzić, czy rzeczywiście była pani na posterunku?
- Po co? –
obruszyła się. – Nie widzi pan jak wyglądam?! Walczyłam o swoją własność, a ten
gnojek pchnął mnie tak mocno, że uderzyłam twarzą w beton i wylądowałam w szkle
po jakiejś rozbitej butelce! Przecież widzi pan te rany, one mówią same za
siebie.
- Spokojnie,
Evelyn.
- Jestem
spokojna – odpowiedziała na wydechu.
- Idź do domu,
odpocznij. Daję ci dziś wolne, ale to naprawdę ostatni raz. Ostatnio nadużywasz
mojej dobroci, a cierpliwość i wyrozumiałość też ma swoje granice, pamiętaj.
Evelyn skinęła
posłusznie głową, uśmiechając się serdecznie. Miała szczęście, że jej szef był
w porządku. Teraz mogła udać się z powrotem na Lombard Street.
Ev coraz bardziej schodzi na kryminalną drogę, skoro wykorzystuje przymusowe wolne, żeby iść na Lombard St., nieładnie! :P I niech się za bardzo nie podnieca, że ją B. uratował, bo nie sądzę, że zrobił to z powodu jakichś wyższych uczuć, tylko dlatego, że jeszcze jej potrzebuje.
OdpowiedzUsuńKamerki? Ja nadal obstawiam Nate'a. Kto inny niby miał to zrobić?
No i "Umrzesz innym razem." Kurta made my day. :D
Pozdrawiam,
[stolen-papyrus] & [konFEDORAcja]
SPAM jest w zakładce "Dobro" jakby co :)
OdpowiedzUsuńA twój rozdział... Zachowanie Ev wcale a wcale mi się nie podoba. I wydaje mi się, że co do Motylka, to niestety za dużo sobie wyobraża. Chociaż kto go tam wie, czy ktokolwiek go naprawdę zna?
Bardzo podobał mi się fragment o Martinie i Natalie, nie umiem nazwać tego, co w nim było, ale to było coś miłego, coś ciepłego i coś bardzo naturalnego.
Pozdrawiam!
PS. Podobnie jak Fedora, dalej obstawiam Nate'a.
Coraz bardziej zakołowałaś tym rozdziałem:) Sama już mam mętlik w głowie, cały czas mam wrażenie, że Nate jest tym Donem. Był u mnie w domu, więc mógł pozakładać jej kamerki, gdy ta robiła mu herbatę.
OdpowiedzUsuńNo i sądzę, że Butterfleye coraz to bardziej wpakuje Evelyn w kłopoty. Po wszelkich dedukcjach Martina i jego żony widać, że będą chcieli ją dopaść. Pytanie... czy i w tej kwestii Motylek uratuje kobietę, gdy policja wykryje kim jest EV?
Trzymasz w napięciu, moja droga^^
Pozdrawiam:*
*poprawka... chciałam napisać "był U NIEJ w domu"
UsuńMam wrażenie, że Evelyn wkrótce wpadnie i zostanie ujawniona jako wspólniczka Motylka. Zachowuje się coraz dziwniej, a co, jeśli Don porzucił jej telefon w więzieniu i wkrótce go odkryją? Wtedy przekichane... Myślę, że Donem Lotario nie jest Nate. Czuję w tym małą autorską podpuchę, mającą na celu wprowadzenie w błąd czytelnika. Jeśli okaże się inaczej, będę zaskoczona. Wątpię, aby facet mógł w tak krótkim czasie zamontować kamery w jej mieszkaniu, chyba że jakimś cudem włamał się tam i zrobił to pod nieobecność Evelyn... Ciekawe, ciekawe. Chwilowo mam mały mętlik w głowie i ogólnie boję się, że wkrótce zakończysz opowiadanie. Uwielbiam je i na pewno będzie mi brakować Lombard Street. Sam rozdział był długi oraz świetny, może nie tak emocjonujący jak poprzedni, aczkolwiek również trzymał w napięciu. Podobnie jak Dusia mam przeczucie, że wkrótce rozpocznie się wyścig na Evelyn. Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny post ;*
OdpowiedzUsuńPS Nie wiem czemu, ale niegdyś sobie ubzdurałam, że Butterfleye nakłada maskę, dlatego nie mogę się przyzwyczaić do makijażu ;D
Muszę się zgodzić, że w głowie zamiast się przejaśniać to coraz ciemniej się robi. Podejrzana była zmęczona Rebecka, podejrzany telefon Nate'a... Ciekawi mnie, czy Motyl będzie chciał się w jakiś sposób odegrać... Uch, ten szef. Czasem mam wrażenie, że nawet flaki na podłodze nie skłoniło by szefów do współczucia...
OdpowiedzUsuńWyrozumiałego ma Evelyn szefa. Na początku myślałam, że na nią nawrzeszczy i w życiu nie da dodatkowego dnia wolnego na rekonwalescencję, a tu taka niespodzianka i jeszcze przymknął oko na wcześniejsze sprawy. Nawet się nie zdziwiłam, że dziewczyna od razu pobiegała na Lombard Street. Jednak mam wrażenie, że niebawem wpadnie. Nie jest super ekstra przestępcą i wydaje mi się, że już zabrnęła w to wszystko tak głęboko, że w końcu Martin ją dopadnie. Swoją drogą bardzo fajny fragment o nim i o Natalie. Mój ulubiony z tego rozdziału ;)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy Nate nie dzwonił tylko po to, aby sprawdzić, czy wróciła do domu, a etui to tylko głupia wymówka.
Pozdrawiam serdecznie :)
Nadal podejrzewam Nate'a, aczkolwiek byłoby to chyba zbyt oczywiste.
OdpowiedzUsuńCo do Martina, to jego wątek coraz bardziej mi się podoba.
Tym razem się udało. Do czasu! Czuję, że Ev powoli traci kontrole nad wszystkim tak, jak i zdrowy rozsądek. Kompletnie zwariowała na punkcie Motyla i teraz każdy jego gest odbiera jako tłumione uczucie. Zdaje się, że jedynie Kurt ma własny rozum i widzi, co dzieje się dookoła. Ale co on sam może?
OdpowiedzUsuńZmęczona Rebecca, telefon od Nate, nie wiem czy to wskazówka, czy podpucha. Jest jeszcze Damian, dlaczego by nie podejrzewać i jego? No cóż, kim jest Don dowiem się chyba tylko od Ciebie.
Pozdrawiam ;)
Po prostu rewelacja, zakochalam sie w tym opowiadaniu! Kiedy mozna spowiedziewac sie nowego wpisu?:)
OdpowiedzUsuńW przyszły piątek lub sobotę :)
UsuńNie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz, ale tu MrsHudson jeszcze z onetu. Nawet nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam, widząc Twój nick. Przeczytałam Twoje dwa wcześniejsze opowiadania i jestem po prostu zakochana w Twojej twórczości. Wczoraj do czwartej rano pochłonęłam całe Lombrad z zapartym tchem. Kobieto, jaką ty masz wyobraźnie, do tego Twój styl pisania jest fantastyczny. Ależ Ci słodzę w tym komenatarzu... :D Nie mogę się doczekać nowości. Mam nadzieję, że pojawi się w piątek, bo nie mogę się doczekać! Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Cię na mojego bloga: zarys-piekla.blogspot.com :) Pozdrawiam cieplutko i ściskam! :*
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że pamiętam, nawet jeszcze mam Twój stary blog w linkach w "Publiczności" :) Zajrzę, na pewno ;)
UsuńDzięki za to słodzenie :D Miło się czytało, aż się wyszczerzyłam do monitora. Fajnie, że mnie pamiętasz wciąż, haha :)