The touch of your hand
I want your leather-studded kiss in the sand
I want your love(...)
You know that I want you
And you know that I need you
I want it bad, a Bad Romance
Halestorm - Bad Romance
„Teraz albo
nigdy”, postanowiła i specjalnie z okazji wizyty na Lombard Street ubrała się w
wyjątkowo elegancką i seksowną sukienkę koloru czerwonego, którą Mathilda wręcz
wcisnęła jej, sądząc, że Evelyn znalazła sobie chłopaka. Teraz miała okazję
spełnić swoje funkcje.
To mogła być
jedyna szansa. Wolała kuć żelazo póki gorące, a skoro otrzymała sygnały, które
interpretowała zachęcająco – nie miała nic do stracenia. Wręcz przeciwnie.
Stojąc przed
lustrem, uznała, że nie może tak wyjść na ulicę i ryzykować, że ktoś ze
znajomych zauważy ją w tak eleganckim stroju i zacznie spekulować. Złożyła więc
sukienkę i włożyła do torby. Obok niej położyła także szpilki i kilka przyborów
do makijażu, pamiętając, jak bardzo podobała mu się z mocno podkreślonymi
oczami.
***
Powitała Kurta
lekkim uśmiechem i niemal niewidocznym machnięciem ręki. Od razu udała się do
łazienki.
Pierwszy raz tu
była. I ponownie Lombard Street ją zaskoczyło – nie spodziewała się tak
ekskluzywnej i czystej łazienki w takim miejscu. Złocenia wokół ramy lustra, przyćmione
światło dodawało elegancji, a idealnie wypucowane kafelki odbijały refleksy.
Poczuła się niemal jak księżniczka w bajce.
- Łał – wyrwało
się Kurtowi, gdy wreszcie wyszła z łazienki. Gestem dał jej znać, żeby podeszła
do niego, aby mógł się jej lepiej przyjrzeć.
- Przechowasz?
– spytała, podając mu torbę ze swoimi rzeczami.
- Co się stało?
– spytał z rozbawieniem.
- A co się
miało stać?
- Przed chwilą
widziałem, że do ubikacji wchodzi Evelyn, a teraz stoi przede mną ktoś, kogo
nie znam.
Po zawadiackim
uśmiechu na jego twarzy stwierdziła, że ta przemiana mu się spodobała. Uważnie
przyjrzał się wszystkim atutom, które podkreślała czerwona sukienka krótko
przed kolana i bez ramiączek i pokiwał głową z uznaniem.
- Evelyn –
zatrzymał ją, zanim doszła do schodów prowadzących do mieszkania Butterfleye’a.
– Czy warto jest gonić za czymś… wyimaginowanym?
- Nie wiem, o
czym mówisz – odparła obojętnie, wspinając się na kolejne schodki.
***
Zmiana ta nie
uszła uwadze Butterfleye’a. Właściwie była prawie tak drastyczna jak przejście
z Evelyn na Evey. I, prawdą mówiąc, ta kobieta, która teraz powoli podeszła do
niego miała bardzo dużo cech Evey. Była pewna siebie i swojego seksownego
stroju. Nieuznająca kompromisów. Ale wciąż z setką słabych punktów.
Nie przyszło mu
nawet do głowy, że kiedykolwiek przyjdzie tu taka… piękna. Ale to napawało go
dumą. W końcu sam to stworzył. Oto jego kolejne, żywe arcydzieło. Ze zwykłej,
szarej Evelyn, która na co dzień prawie się nie maluje i nosi powyciągane
swetry oraz przetarte spodnie, stworzył prawdziwego demona. Zastanowił się, czy
myśl ta nie podnieca go bardziej niż obecność Evey.
- Proszę,
proszę, witaj, piękna – powitał ją cichszym niż zwykle głosem. Odchrząknął
lekko, chcąc odzyskać władzę nad swoimi strunami głosowymi. Evelyn pocałowała
go w policzek na powitanie.
Była to spora
odmiana, zważywszy na to, że zwykle siadała nieco dalej, aby móc podziwiać jego
majestat. Czyżby zapragnęła czegoś więcej…? To było mu bardzo nie na rękę, choć
przecież brał to pod uwagę od początku – słaba istotka może się zakochać. Ale
przecież istniały zasady, których się trzymała. Jeśli przestawały ją teraz
obchodzić, to mogło oznaczać tylko tyle, że wszystko zaczynało się sypać.
Musiał to rozegrać w miarę delikatnie i z pełną dyplomacją. Z tym, że to już
nie ta sama Evelyn, co na początku. Teraz to jego Evey, jego Motyl.
- Co dziś
robimy? – spytała, trzepocząc gęstymi, czarnymi rzęsami.
- To co zwykle,
Evey. Muszę cię wtajemniczyć w plan. Ostatni.
- Mhm… A nie
może to poczekać? – spytała, patrząc mu prosto w oczy. Jeśli się bała, to
doskonale to ukrywała.
- A jest coś,
co bardzo chcesz mi przekazać?
- Nie –
pokiwała przecząco głową.
- Więc nie
widzę przeszkód – stwierdził chłodno i wskazał jej miejsce na kanapie.
Evelyn zmrużyła
oczy. Traciła przewagę, którą uzyskała tym elementem zaskoczenia, związanym z
ubiorem i miłym powitaniem. Nie zajęła wskazanego miejsca.
- Evelyn,
motylku, to wyjątkowo ważne. Nie mam czasu na jakieś gierki.
- Ja też nie.
Zaskoczyło go
zdecydowanie w jej głosie. Zmniejszyła maksymalnie dystans pomiędzy nimi i
położyła mu dłonie na barkach.
- Chcę, żebyś
to ty teraz mówił, ale nie na temat twojego kolejnego genialnego planu, ale o
sobie. Chcę poznać prawdę, Butterfleye. Prawdę o tobie. Bo w rzeczywistości nie
jesteś taki zły. Kim jest naprawdę mężczyzna, ukrywający się za motylą maską i
fioletowymi tęczówkami? – mówiła cicho, z nutą tajemniczości. Odgarnęła kosmyk
czarnych włosów za jego ucho, przypominając sobie, że gdzieniegdzie czerń
przechodziła w ciemny granat. – Czy ten mężczyzna potrafi coś czuć? Do kobiety?
Nie musiała
stawać na palcach – dzięki wysokim obcasom była z nim równa wzrostem.
Pożądliwie patrzyła na jego wargi, przybliżając się coraz bliżej.
Butterfleye
stał sztywno, czekając na jej kolejny ruch. Starał się być ostrożny, ale czuł,
że dziś to nie skończy się pomyślnie. Dlatego musiał rozegrać to tak, aby nie
mogła uciec, zanim nie zobowiąże się mu pomóc.
Nie widząc
sprzeciwu ze strony mężczyzny wpiła się w jego wargi; były twarde i
spierzchnięte. Po chwili zawahania odwzajemnił gest. Przyjemny dreszcz
przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, zupełnie tak jak wtedy, gdy w tym samym pokoju
tańczyli wspólnie – bez okazji, całkowicie spontanicznie.
- Potrzebuję
twojej pomocy – wyszeptał, przerywając na chwilę pocałunek, aby zaraz powrócić
do tego dziwnego tańca, który chwilami przypominał raczej konfrontację sił.
Mruknęła tylko
potwierdzająco, pewnie nawet nie zwracając uwagi na to, co powiedział. Była
teraz w zupełnie innym świecie. Nie chciała wracać do rzeczywistości, która
mogła go tylko zburzyć.
- Mówię
poważnie, Evelyn – powiedział, odsuwając się od kobiety. – Wiem, że możesz być
zmęczona tym ciągłym wykorzystywaniem cię; jeśli tak jest – obiecuję, że to
będzie ostatni raz.
- I co potem?
- Nie wiem. Chyba
wyjadę.
- Co? Nie, nie
rób tego.
Teraz to on
zbliżył się do Evey, tak jakby chciał złożyć pocałunek na jej szyi. Gdy
odległość między jego wargami a jej karkiem dzieliły milimetry wyszeptał na
ucho:
- Obiecaj, że
mi pomożesz.
- Obiecuję.
Przymknęła oczy,
z nieprzyzwoitą przyjemnością skupiając się na tym jak jego szczupłe palce
łaskoczą jej kark, jak delikatnie sunie ustami wzdłuż jej żuchwy, jakby był
wampirem, który chce wyczuć miejsce, w które najkorzystniej będzie wbić swoje
zęby.
Po chwili
zaczęła się niecierpliwić. Brakowało jej zdecydowania w ruchach mężczyzny. Był
ostrożny i delikatny, co zdecydowanie nie pasowało do jej wyobrażenia o
Butterfleye’u. Chwyciła go za kołnierz, aby nie mógł zrezygnować z rozpoczętej
już miłosnej gierki i przyciągnęła do siebie, składając jeszcze jeden, z każdą
sekundą śmielszy pocałunek.
- Nie jesteś
ciekawa, co to za plan? – spytał, gdy zabrakło im tchu, aby dalej kontynuować
ich wcale nie niewinną zabawę.
- Zamieniam się
w słuch – odparła kokieteryjnie, siadając na kanapie.
- W zasadzie
chcę tylko, żebyś coś przypilnowała. Jak zapewne zdążyłaś już zauważyć: nie
wolno nikomu ufać. A ja nie ufam zwłaszcza Kurtowi. Nie ufam ludziom, którzy
potrafią obserwować, a on z pewnością umie zrobić pożytek ze swoich oczu.
Dlatego chcę, żebyś poszła z nim załatwić… pewną substancję, której nazwę
zapiszę ci na kartce oraz wyślę ci później, kiedy będziesz już miała nowy
telefon, jak powinna ona wyglądać.
- Po co ci
jakiś narkotyk?
- Żeby kogoś
chwilowo omamić.
- Kogo?
Butterfleye wahał
się z odpowiedzią dość długo.
- Daj spokój,
mi możesz powiedzieć, prawda? W końcu ufamy sobie, prawda?
- Anabelle
Ferrell.
Evelyn
wypuściła ze świstem powietrze.
„Pani
burmistrz?!”
Zerknęła na
ogromną tablicę, na której wcześniej było pełno jej zdjęć – teraz była niemal
pusta. Zaszumiało jej w uszach.
- To… Od
początku ci o nią chodziło!
Nie wiedziała,
co bardziej ją zszokowało: to, że szykuje atak na żonę burmistrza czy uczucie,
jakby ktoś uderzył ją mocno w twarz. Czuła się głupio: wykorzystana, zdradzona
i oszukana. Nie mogła zaprzeczyć, że sama dopowiadała sobie zbyt wiele, ale
przecież pewne gesty mówiły same przez się: przecież pojechał po nią do tego
pieprzonego więzienia! Uratował ją! A teraz w głowie słyszała swój własny
krzyk: „nigdy się nie liczyłam!”.
Wstała i
chodziła w tę i z powrotem, trzymając się za głowę. Buty wystukiwały głośny
rytm, a Butterfleye siedział spokojnie z papierosem w ręku, obserwując ją
beznamiętnie.
- Nie rozumiem
twojego zachowania, Evelyn – stwierdził po chwili, strzepując popiół na ziemię.
- Nie
rozumiesz? – zatrzymała się i powtórzyła jego słowa niczym echo. Zmierzyła wzrokiem jego
swobodną sylwetkę. Z każdą chwilą rozumiała coraz więcej i czuła się coraz
gorzej. – No tak, nie rozumiesz…
- Tak, nie
rozumiem, ponieważ od początku jasno postawiłem sprawę. Tak mi się przynajmniej
wydaje. Pamiętasz trzy najważniejsze zasady, motylku?
- Przestań
mówić do mnie „motylku”! – krzyknęła. – Mam gdzieś twoje zasady – syknęła i
obróciła na pięcie w stronę drzwi.
- Nie możesz
ich tak lekceważyć. Nie możesz odejść teraz, gdy zobowiązałaś się mi pomóc.
Gdybyś to zrobiła, na pewno poniosłabyś tego konsekwencje.
- Naprawdę? –
zatrzymała się w drodze do wyjścia. – A czy ty
kiedykolwiek poniosłeś konsekwencje tego, co robisz?
- Ja to
zupełnie inna bajka. Evey.
Nie
odpowiedziała. Wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Serce zaczęło
jej bić niewiarygodnie szybko, a pod powiekami poczuła piekące łzy. Nie chciała
pozwolić, żeby je widział. Wyrażałyby zbyt wiele emocji. Upokorzenie, zawód,
złość, bezradność, wreszcie: zrozumienie.
Uprzytomniła
sobie jak długo okłamywała siebie. Jak ciągnęła tę fascynację, aby dotrwać do
tego momentu – bo prędzej czy później doszłoby do tego, teraz wiedziała to
naprawdę.
Tak, on i ona
to zupełnie inne bajki. Być może oboje są motylami, ale to ona była tą brzydką
ćmą, którą ciągnęło do żaru. I w końcu się sparzyła.
Odwróciła się
na pięcie i bez słowa opuściła pomieszczenie. Nikt za nią nie zawołał.
- Dasz mi moją
torbę? – powiedziała zduszonym głosem do Kurta.
Przyjrzał jej
się uważnie i bez słowa oddał jej rzeczy.
- Chcesz
porozmawiać? – spytał cicho, obserwując jak Evelyn zawzięcie szuka czegoś w
torbie, ale nie może tego znaleźć, po czym rzuca ze złością swoją koszulkę na
ziemię, przeklinając pod nosem i jak drżącymi rękami zmywa zbyt mocny makijaż.
- Nie!
Pieprzcie się wszyscy! – krzyknęła i wybiegła na zewnątrz, ściągając w biegu
szpilki.
Miała
świadomość, że prawdopodobnie tylko Krut mógłby zrozumieć ją z perspektywy
kogoś uwięzionego na Lombard Street, ale nie miała ochoty słuchać jego złotych
myśli i niezwykle mądrych rozważań. Doceniała jego wiedzę i trafne obserwacje,
ale to nie było coś, czego potrzebowała i po czym poczułaby się lepiej. Nie
chciała być pouczana, bo przecież Kurt od początku ostrzegał ją przed
Butterfleye’em.
„Czy warto jest
gonić za czymś wyimaginowanym?” – teraz wiedziała, że nie. Ale teraz było już
za późno. Jednak miała nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Została
ostatnia misja. A potem on zniknie. Oby.
Nogi bezwiednie
poprowadziły ją do mieszkania jej przyjaciela. Czując się podwójnie podle,
zadzwoniła do drzwi. Był późny wieczór, ale nie na tyle, aby uznać porę za
niestosowną. Jednak nie to stanowiło dla niej problem i powód do wyrzutów
sumienia. Chodziło głównie o to, jak zachowywała się przez ostatnie miesiące.
To wcale nie podnosiło jej na duchu.
Damian powitał
ją wyrazem zdziwienia na twarzy.
- Cześć –
powiedziała cicho.
- Cześć. Coś
się stało? – spytał, spoglądając na nią podejrzliwie.
- Nic – odparła
szybko i stanowczo. - Ja… Chciałam cię przeprosić za moje zachowanie ostatnio.
Wiem, że mogłoby wydawać się głupie i jakbym była w jakimś chorym transie i…
przepraszam.
Damian pokiwał
głową ze zrozumieniem i wpuścił ją do środka. Zaskoczyła go ta wizyta,
zwłaszcza, że ostatnio prawie ze sobą nie rozmawiali i ich drogi w pewnym
stopniu się rozeszły, a on za każdym razem, gdy pytał, co u niej słychać, czuł się
jak namolne dziecko, które chce, żeby starsze rodzeństwo się z nim pobawiło i
zawsze otrzymywał negatywną odpowiedź. Nie chciał, żeby wyglądało to tak, że
zrezygnował z ich przyjaźni, ale też nie chciał się za bardzo narzucać, bo
wiedział, że w takim wypadku też nie wyszedłby za dobrze.
- Płakałaś –
zauważył.
- Tak, ale to
nic takiego – odparła, ukradkiem ocierając jeszcze mokry kącik oka. -
Przyniosłam piwo – dodała weselej, machając zgrzewkami przed sobą.
- Widzę. Dwa
ośmiopaki.
- Tak… Mam
ochotę się upić. I pomyślałam, że będziesz dobrym kompanem. – Ostatnie zdanie
wypowiedziała jakby nieśmiało. Nie wiedziała, czy to bezczelność przychodzić po
tylu miesiącach unikania go jak gdyby nigdy nic i proponować wieczór przy piwie
i jakiś grach.
- No jasne –
odparł uśmiechając się przyjaźnie.
***
- Ten film nic
nam nie mówi – westchnął lekko Martin, obejmujący ramieniem swoją byłą żonę. Na
ekranie małego monitora właśnie wyświetlały się napisy końcowe, obwieszczające
koniec seansu. Jednak najwyraźniej oboje się zawiedli – szukali jakiś
konkretnych wskazówek, tymczasem nie znaleźli nic.
- Mhmm… No,
może tyle, że możliwym jest, że Butterfleye ukrywa się tam, gdzie nie szukacie
– w jakimś bardzo widocznym miejscu. I że najbardziej interesuje go nie władza,
ale coś, co ją symbolizuje.
- Interesuje go
żona burmistrza, nie wystarczy? – mruknął. - Co masz na myśli mówiąc, że ukrywa
się gdzieś w „widocznym miejscu”? – spytał po chwili.
- Nie wiem, w
jakimś znanym miejscu, albo przy nim. Coś niepozornego, gdzie jest na przykład
dużo ludzi każdego dnia.
- Może jeszcze
powiesz, że ukrywa się pod posterunkiem? – zażartował.
Natalie
roześmiała się.
- Może nie aż
tak niepozornego. No, chyba muszę się zwijać.
- Możesz zostać
na noc, jak chcesz.
- No nie wiem.
Poza tym mama pewnie chce wrócić do siebie. Co prawda szaleje za Vicky, ale
dobrze wiemy, że potrafi być męcząca… - zerknęła na Martina, który przyglądał
jej się spokojnie, lecz w taki sposób jakby bardzo chciał jej powiedzieć, żeby
została. Chyba znała ten wzrok.
Westchnęła i
usiadła na skraju tapczanu.
- Nie wiem, czy
to dobry pomysł.
- O czym
mówisz?
- Dobrze wiesz,
o czym mówię. Odgrzewanie starego kotleta nie zawsze dobrze wychodzi.
- Wiesz, możemy
wziąć nowego kotleta, przyprawić od początku i usmażyć go bez obaw, że będzie
nieświeży.
Kobieta
roześmiała się serdecznie.
- Nigdy nie
byłeś dobry w metaforach – odparła, z trudem powstrzymując śmiech. Pocałowała
go w policzek i wyszła na korytarz, gdzie zaczęła ubierać buty.
- I dlatego to
ja jestem policjantem, a ty prawnikiem – zauważył Martin, przytrzymując jej
żakiet, gdy go ubierała.
- Do zobaczenia
– powiedziała z lekkim uśmiechem.
Zanim nacisnęła
klamkę, uchwycił jej dłoń, aby na pożegnanie pocałować ją w policzek.
***
Część puszek po
piwie leżała już opróżniona. Evelyn poczuła się nieco lepiej, jakby lżej.
Dokładnie tego oczekiwała. Musiała przyznać, że towarzystwo Damiana było wręcz
idealne do takich poczynań. Lubiła w nim to, że nigdy nie zasypywał pytaniami,
na które nie chciała odpowiadać, że wiedział, kiedy przestać. Zwykle i tak
otrzymywał odpowiedzi – prędzej czy później. Tym razem jednak nie mogła mu
powiedzieć całej prawdy. Miała tu na uwadze zarówno swoje bezpieczeństwo jak i
jego.
- Wierzysz w
przyjaźń damsko-męską? – spytał nagle Damian.
Evelyn
spojrzała w jego zielone oczy. Bała się udzielić odpowiedzi. Wiedziała do czego
to zmierza. Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć, nie miała pojęcia, co czuła
poza bezkresną rozpaczą i żalem.
- My jesteśmy
przyjaciółmi, więc… chyba tak – stwierdziła ostrożnie.
Mężczyzna
pokiwał lekko głową.
- Dlaczego
pytasz? – spytała ochryple. Strach narastał. Miała wrażenie, że na ten wieczór
została rzucona jakaś koszmarna klątwa. Wszystko skumulowało się w jednym
czasie i czuła, że nie da rady przeżyć jeszcze więcej. Jednocześnie nie mogła
tego przerwać – także ze strachu.
-Nic. Po
prostu… - urwał, szukając odpowiedzi w przestrzeni. – Ja już dłużej nie
potrafię udawać, to tyle. Z czasem stałaś się kimś więcej niż przyjaciółką. Nie
wiem, dlaczego ci to mówię. Może dlatego, że przez ostatni czas mogłaś pomyśleć,
że nie uważam cię już za nikogo szczególnego, ale prawda jest taka, że nie
chciałem się narzucać i cię w jakiś sposób, no nie wiem, wystraszyć czy coś…
Powinienem był to zatrzymać dla siebie, bo przecież nie chcę, żeby nasze
relacje się popsuły. Zdaję sobie sprawę, że każde moje słowo pogrąża mnie
jeszcze bardziej… - urwał, zerkając na Evelyn. Był gotowy na to, że zaraz
odwróci się do niego plecami i odejdzie, zamykając się w sobie jeszcze
bardziej, lecz tym razem nieodwracalnie.
Nie wiedziała,
co ma mu odpowiedzieć. To nie był najlepszy moment na wyznania miłości. Nie
mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia. Ale, do cholery, to nie było
takie proste! Jak miałaby odciąć się od nich i stać się warzywem? Ostatnimi
czasy czuła się coraz bardziej samotna, teraz czuła to jeszcze mocniej niż
kiedykolwiek. Nie chciała stracić ostatniej osoby, na której jej w jakiś sposób
zależało.
Damian nie był
Butterfleye’em i nigdy nie będzie. Ale rozumiał ją, a jeśli nie – starał się.
Nie miał przed nią szczególnych tajemnic, dlatego nie pociągał jej w ten sposób
co Motyl. Jednak spędzili ze sobą wiele lat, wiedziała, że jemu może ufać, że
ten nie zagrozi jej „poniesieniem konsekwencji”.
- Wyznajesz mi
właśnie… miłość?
- Nie. Tak. –
Wymasował sobie skronie. Ręce mu drżały. – Chcesz jeszcze chipsów? Pójdę
dosypać.
- Nie, poczekaj
– zatrzymała go, ciągnąć go za ramię. –
W porządku. Zostań. Proszę.
Objęła go i wtuliła
się w jego tors. Potrzebowała bliskości kogokolwiek. Chociaż na chwilę.
- Czyli… między
nami okej?
Odmruknęła coś
niewyraźnie, przytulając go mocno. Odniosła wrażenie, że w jego ramionach
poczuła się bezpiecznie; naprawdę bezpiecznie od bardzo dawna. Pozostałe
chwile, gdy przeszło jej to przez myśl, były tylko złudzeniem. Nie mogła
przecież być niczego pewna odkąd pierwszy raz postawiła nogę na Lombard Street.
I jeszcze długo nie będzie mogła, jednak ta chwila sprawiła, że chociaż na
bardzo krótki moment uspokoiła się.
A zaraz potem
zaczęła myśleć o tym całym gównie, w którym była. Niepoukładane myśli mknęły przez
jej umysł i nie wiedziała czy to za sprawą uderzających do głowy procentów czy
pod wpływem natłoku emocji, które w końcu odnalazły drogę wyjścia.
- Boję się,
Damian – powiedziała cicho. - Nie pytaj mnie, czego i dlaczego. Po prostu się
boję. Boję się, że pewnego dnia obudzę się sama na tej planecie ze swoimi
koszmarami, że nawet ty i Matilda odwrócicie się ode mnie.
- Niby
dlaczego? – spytał ze zdziwieniem, nieco piskliwym głosem (co zdarzało mu się,
gdy był „pod wpływem”).
Evelyn uśmiechnęła
się smutno i oparła głowę o jego tors. Milczeli przez większość wieczoru.
-------------------------------
Nie do końca zamierzone, ale nawet wpasowało się w klimat 14 lutego :) A w podkładzie/cytacie cover Gagi, bo ten mi jakoś bardziej podchodzi :D A do końca zostało niecałe 10 rozdziałów, wiecie?
Zacznę od najważniejszego: był pocałunek!!! :D
OdpowiedzUsuńMówiłam, że Ev nie powinna tak przeżywać, że B. ją uratował, bo na pewno nie zrobił tego pod wpływem wyższych uczuć. To zdecydowanie BAD ROMANCE. Teraz jeszcze wyznanie Damiana, a raczej: pytanie o dokładkę chipsów, mega! :D Dziewczyna na pewno ma mętlik w głowie, fascynacja B. nie ustaje, nawet jeśli poczuła się "zdradzona", to się źle skończy. Nawet bardzo. A B. działa dalej, teraz potrzebuje jakichś prochów i pewnie Ev wpadnie przez niego za dilerkę. Albo przynajmniej ktoś ze znajomych ją na tym nakryje. Słabo.
Pozdrawiam,
[forget-the-morals] & [konFEDORAcja]
Ev, co ty sobie do diabła myślałaś?! Nie chcę wyjść na hatera, ale ta dziewczyna ma coś z głową i cieszę się, że w końcu zrozumiała prawdziwe intencje Buttera. Tylko... On ma rację, obiecała mu te prochy dla pani burmistrz i raczej tak łatwo się z tego nie wywinie. Bo przecież z Lombard Street nie wychodzi się tak po prostu, a Kurt jest tego najlepszym przykładem. Swoją drogą jak zwykle pisnęłam radośnie na widok jego imienia. :) Szkoda, że było go tak mało.
OdpowiedzUsuńDamian, biedaku. Mam ochotę cię przytulić. Taaak, nie ma to jak wypić hektolitry piwa, wyznać dziewczynie miłość i zapytać, czy chce więcej chipsów. <3 Bardzo w moim stylu, poważnie.
Czekam na ciąg dalszy (bo wbrew pozorom wciąż tu jestem, nawet, jak mnie nie ma). Pozdrawiam! <3
Nie ma to jak kobiece wyobrażenie. Myślała bidulka, że skoro ją uratował, to musiało mu zależeć na nim. A tu się jednak okazało, że jednak trzymał się zasad i potrzebna mu jest tylko do wykonywania jego próśb. Szkoda, że jednak wycofać się nie może z tej obietnicy jakiej mu dała... mogła Kurta posłuchać.
OdpowiedzUsuńNo i z kolei wyznanie Damiana do Evelyn. Żal mi go, że jednak nie usłyszał tego co chciał, lecz jednak zachował się w porządku wobec niej i nie odtrącił ją. To się jednak nazywa przyjaźń.
A to porównanie kotleta Martina do jego związku z Natalie było niezłe:D
Czekam na ciąg dalszy:) I nieco zasmuciło mnie, że do końca zostało niecałe dziesięć rozdziałów:(
Pozdrawiam serdecznie:**
Wiedziałam, że między Motylem a Evelyn nie wypali żadne głębsze uczucia, nawet jeśli miałam na to lichą nadzieję kiedyś. Uważam, że to Damian jest w stanie zagwarantować kobiecie najwyższe dobro, miłość i bezpieczeństwo. Niestety teraz nie ma odwrotów, zobowiązała się pomóc Butterfleye'owi i musi dotrzymać tej obietnicy. To chore, że wciąż chodzi o żonę burmistrza... Evelyn musiała wyglądać naprawdę seksownie w tej kiecce, a przy scenie pocałunków miałam lekki dreszczyk ;) Zbliżasz się już do końca, a my nadal nie wiemy, kim naprawdę jest Motylek... Liczę, że poświęcisz jakiś końcowy rozdział na opowieść o nim! Pozdrawiam i czekam na następny ;*
OdpowiedzUsuńNawet nie końcowy, bo już 32 :D
UsuńLubię to ^,^
UsuńOstatnio Bad Romance za mną chodzi i teraz znów się wkręciłam i musiałam posłuchać z dwa razy, zanim zabrałam się za czytanie rozdziału.
OdpowiedzUsuńMimo że postaci Evelyn jakąś szczególną sympatią nie darzę, to jednak tutaj jej współczułam. Było jasne, że z tego "związku" nic nie wypali i dla Motylka liczyło się tylko uratowanie jej, aby go później nie wsypała lub nie skreśliła jego planów poprzez swoje nieprzemyslane zachowanie.
Aż nie mogę sobie tego poukładać. Miała takiego fajnego chłopaka pod ręką, a wybrała grząski grunt, z którego pewnie już się nie wydostanie i przyjdzie jej zapłacić za zadawanie się z przestępcami.
Pozdrawiam serdecznie :)
Jej... Tyle wrażeń jednego dnia... Jak dla mnie ^.^
OdpowiedzUsuńOj... Butterfleye jest głupi, jak mógł odrzucić Evelyn? Ale Damian na tym korzysta... W sumie dobrze. On jest tym... odpowiednim. Tak mi się wydaje. Oj... moja wyobraźnia jest rozedrgana i czeka na to jak się to dalej potoczy.
Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy to, że nadrobiłam i będę na bieżąco :)
Ale mnie Butterflye wkurzył. Wydał mi sie słaby,w ogóle nie powinien jej był na to pozwalać. Wkurzył mnie. Biedna evellyn. Nie wiem, czy bedzie potrafiła wrócić do starej siebie. Ale przynajmniej nie spełniła jego prośby. Nie rozumiem, czemu uznał, ze to akurat ona musi mu zdobyć ten narkotyk. Dlaczego tak wlasciwie ja potrzebował? A Damian tez jest biedny. Tylko Martin, mój idol, ma juz wiecej szczęścia, ale faktycznie metafory mu nie wychodzą. Lubię Natalie. Mam nadzieje, ze wrócą do siebie. Condawiramurs.
OdpowiedzUsuńNo cóż, Evey była naprawdę zaślepiona sądząc, że ktoś tak bezwzględny jak Butterflye zakocha się w niej i będą żyli długo i szczęśliwie. Szkoda mi jej. Szkoda mi jej, że tak bardzo się zaangażowała. Chora fascynacja, fascynacja do mordercy, przerodziła się w poważne uczucie, które odebrało jej jasność myślenia. Ale był pocałunek, od dawna się zastanawiałam, czy będzie :D
OdpowiedzUsuńTeraz widzimy w sumie jaki B. jest. Evelyn jest tylko narzędziem w jego rękach. Motylem, którego sam wykreował. Niczym więcej, prawda?
Jestem ciekawa, czemu akurat pani burmistrz. Co w niej takiego jest...?
No i dobrze, że Ev poszła do Damiana. Najlepsi przyjaciele nigdy nie odchodzą, tylko cierpliwie czekają aż sam do nich przyjdziesz. Cieszę się, że między nimi okej. I niepokoję się o to, co będzie dalej...
Pozdrawiam :)
Co?! To już?! Tak mnie wciągnęło wczoraj wieczorem, że dzisiaj usiadłam, żeby dokończyć i nawet się nie zorientowałam, jak tak szybko przeczytałam 30. rozdziałów. I naprawdę żałuję, że zrobiłam to dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest genialne i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Misternie przygotowane intrygi, skomplikowane charaktery... I tajemnice, których jest pełno. Normalnie kocham takie klimaty. xD
Szkoda mi tylko naszej EV. Poświęciła się dla sprawy, fascynowałam się Motylem, a tu ni stąd ni zowąd takie niespodziewane poznanie prawdy, że tak naprawdę jest tylko jego zabawką. To było straszne. Ale w zasadzie spodziewałam się tego. Mam tylko nikłą nadzieję, że Butterfly zrozumie swój błąd i będzie chciał odzyskać EV, choć to nierealne w tym momencie. Powinien trafić za kratki. A może to właśnie Evey uratuje go z opresji, kiedy wszystko będzie się walić? Kurde, tyle pytań i teorii, a na żadne na razie nie uzyskam odpowiedzi. To straszne. A najbardziej przeraża mnie fakt, że zostało już tylko 10 rozdziałów do końca opowiadania, w którym się zakochałam. I uważam, że powinno kiedyś trafić na półki księgarskie, tylko bardziej dopracowane i rozbudowane. :) Liczę na to, bo na pewno książkę kupię.
Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć weny i czasu, bo doskonale zdaję sobie sprawę, co to znaczy mieć szkołę. ;) I pomyśleć, że weszła tutaj, byle się tylko geografii nie uczyć. xD Ale mój czas na pewno nie był zmarnowany! :D
Pozdrawiam
[marionetki-nieswiadomosci]
[the-way-u-lie]
Jej... Ale esej. xD
UsuńLubię takie eseje :) Cieszę się, że udało Ci się to przeczytać w tak krótkim czasie :D
UsuńJak coś jest dobre, to ja po prostu nie odrywam się od czytania. :) Proste. ;) Tylko teraz jestem cholernie zła, że już tak szybko skończyłam, bo nie mam co czytać.
UsuńTak sobię myślę, że im bliżej poznaję poszczególnych facetów, tym bardziej mi się wydaje, że są pod wieloma względami przereklamowani. Nie jestem feministką, ale Butterflye jest skończonym idiotą. Do tego pozbawionym uczuć, współczucia i zrozumienia. Bawi się ludźmi, uziemia ich i odbiera wolę. Jednak Evelyn ma charakterek i będę jej kibicować, żeby mu pokazała, gdzie raki zimują. Nie wszyscy muszą się przyporządkowywać jego zasadom!
OdpowiedzUsuńI żeby nie wyszło, że jestem wrogo nastawiona tylko do Motyla - Damian też mi działa na nerwy ;O Czy on nie ma w sobie nic z faceta? Evelyn dała mu wyraźnie do zrozumienia, że mogą pozostać na stopie przyjacielskim, a ten i tak robi sobie nadzieje. Nie może uszanować jej decyzji? Cóż, przynajmniej daje jej oparcie, które na tę chwilę jest dla niej najważniejsze.
To już niecałe 10 rodziałów? I koniec? Kurde blaszka, jak ten czas leci! Będę tęsknić za nieuchwytnym Butterflyem! :D
Co takiego Motylek widzi w pani burmistrz? Dla mnie jest taka nijaka i niemotylowa XD Zauroczenie Ev rozumiem, bo B. to charyzmę ma i sam chyba trochę nam czarował kobietę. Teraz się bidny zorientował, że przesadził, ale jak się bawić, to do końca. Piękna rozgrywka. Ev się nie wywinie i będzie musiała z Kurtem załatwić mu ten narkotyk. Trochę, a nawet sporo za późno uświadomiła sobie jaki jest B. i jak bardzo sobie zagmatwała w życiu. A ponieważ odrzucona, doprowadzona do ostateczności kobieta jest zdolna do wszystkiego, przyszło mi namyśl, że wyda B. policji. To by było straszne :D
OdpowiedzUsuńAch, a przerywnik z Matrinem był uroczy.
Pozdrawiam!
No, nareszcie mam czas żeby przeczytać notkę!
OdpowiedzUsuńNa początek powiem, że bałam się, iż Motylek się nie ogarnie, ale jednak do końca został w roli. Zły, zły, Motylek. Ale z drugiej strony mam nadzieję, że Evelyn dzięki temu w końcu zrozumiała, co się wokół niej dzieje.
Z drugiej strony żal mi zarówno Martina, jak i Damiana - obaj zdają mi się być na przegranych pozycjach. Mam nadzieję, że mimo to dla tych dwóch sympatycznych panów szykujesz jednak jakiś happy end.
Mmmmmm, czytałam z pełną fascynacją i skupieniem, wyobrażając sobie kawałek po kawałku każdy dotyk... Baaaardzo zmysłowo zaserwowałaś ten rozdział, nie spodziewałam się! I przynudzę znów, że taaak, było to bardzo na taaaak. Najbradziej pierwsza część zdecydowanie mnie rozkochała w sobie, mimo że po czternastym już ;)I jeszcze dodam, że masz świetne właściwości przeciwbólowe w swoich rozdziałach... ósemka naprawdę przestała mi na te chwile napierdalać! :D Szkoda, że się nie rozpisałaś bardziej. Tak, żebym kilka dni się mogła znieczulać ;* ^^
OdpowiedzUsuńZawsze możesz przeczytać jeszcze raz :D
UsuńJeeej, dzięki :) Nie czuję się dobrze przy pisaniu takich nazwijmy to "miłosnych" scen, więc to dla mnie duży komplement :)
mhm... moja nieobecność obejdzie się chyba bez komentarza. ale już jestem i chyba nie wybieram się nigdzie w najbliższych czasach. chyba, bo ze mną to nigdy nic nie wiadomo.
OdpowiedzUsuńale do rzeczy. czy ja dobrze zrozumiałam, że to opowiadanie dobiega końca? Trochę szkoda, ale jestem ciekawa co będzie Twoją kolejną historia. Bo coś chyba będzie, nie?
Potrafisz zaskakiwać i skłaniać mój umysł do myślenia. Ciągle stawiam sobie nowe pytania i w sumie to tak ma być.
Jestem ciekawa jak to wszystko skończy się dla Evelyn. Bo coś czuję, że ona wyjdzie na tym najgorzej. Jej poświęcenie dla Motylka ją zgubi, ale o tym byłam przekonana w zasadzie od samego początku. Współczuję bardzo Damianowi nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że nie powinien jej tego mówić. Mam wielką nadzieję, że na samym końcu będzie jednym ze zwycięzców w tym opowiadaniu.
Pozdrawiam.
Nie wiem czemu, ale coraz mniej lubię Evey. Zachowuje się niczym mała, rozkapryszona dziewczynka, tupiąca bucikami, kiedy nie dostaje tego, czego chce. Dość infantylna, ale chyba taki był Twój zamiar. Nieprawdaż?
OdpowiedzUsuńPoza tym Motylek. Coraz mniej tajemniczy, znamy już coraz więcej motywów jego postępowania. Jestem ciekawa, jak się zakończy cała ta historia.
Pozdrawiam.
Jakoś nie polubiłam Evey. Takie małe, obrażalskie dziecko. Może tylko mi się tak wydaje? Ahh, ten romantyzm. Z ogromną fascynacją czytałam ten rozdział i wszystkie poprzednie. Będę tu wpadać częściej. ;)
OdpowiedzUsuń[ http://northerly-wezwana.blogspot.com/ ]