Rozdział 28

I’ve been left out alone like a damn criminal
I’ve been praying for help 'cause I can’t take it all
I’m not done,
It’s not over. (...)
And I’m wondering why I still fight in this life
‘Cause I’ve lost all my faith in this damned bitter strife
And it’s sad,
It’s so damn sad

Within Temptation - Shot in the dark

Butterfleye usiadł na chwilę w swoim pokoju, wykonał parę głębokich wdechów i policzył do dziesięciu. Dość często mówiono mu, że to pomaga. W praktyce przedstawiało się różnie, ale tym razem pomogło.
Musiał się skupić i dokładnie pomyśleć, gdzie Don mógł zabrać Evey. Ze swojej niedużej wiedzy o jego osobie miał wysnuć wnioski, które powinny doprowadzić go do swojej „partnerki zawodowej”. Należało to jednak zrobić bardzo ostrożnie i zarazem szybko, gdyż liczyła się każda minuta.
Dlaczego to zrobił wydawało mu się oczywiste – chciał go maksymalnie osłabić i pokazać po raz kolejny, że jest nikim. Że może stracić wszystko i tak się stanie. Kolejna próba zrównania go z ziemią. Oj, nie tym razem, mój drogi. Tylko gdzie ją zabrałeś…
Myśl…
„Symbole. Przecież to cholerny maniak symboli, bardzo lubi wszystkiemu dodawać jakąś bezsensowną wartość, nawet bezwartościowym przedmiotom. Sentymentalista ze skłonnością do patosu. Zatem… Skoro chce mnie zmiażdżyć, powinien uderzyć gdzieś, gdzie sam byłem wcześniej”.
W pamięci wrócił do wszystkich zbrodni, których dokonał. Jednak to pożar podłożony pod więzienie Alcatraz był wydarzeniem, po którym zrobiło się o nim najgłośniej. To wtedy po raz pierwszy użył swojej autorskiej karty.
„No to jedziemy na Alcatraz”, postanowił, chociaż nie był pewien swojego typu. Nie miał jednak wyboru ani też czasu. Kazał Bobby’emu sprawdzić, czy na tej wyspie nie widzi żadnego działającego urządzenia czy też sieci, do której mógłby się włamać i ominąć wszelkie zabezpieczenia – innymi słowy: po prostu „rozwalić system”.
Okazało się, że trafił w dziesiątkę.
- Biorę samochód – powiedział i bez pytania wziął, wiszące na haku za ladą, kluczyki.
***
Głębokie, świszczące oddechy odbijały się echem od nagich, obdrapanych ścian nieznanego jej pomieszczenia. Czuła, że to koniec, chociaż wcale tego nie chciała. Nie dokończyła tak wielu spraw i nie chodziło tu wyłącznie o osobę Butterfleye’a, ale także o rzeczy, o których przez niego zapomniała. Jednak czy żałowała? Poprzez seans, do którego oglądania została zmuszona, czuła się podle, ale nie była pewna, czy zmieniłaby absolutnie wszystko, gdyby mogła cofnąć czas.
Zastanowiła się: co zrobiłby Butterfleye na jej miejscu? Myślała, że będzie to jakieś pytanie pomocnicze, ale pomyliła się. Butterfleye nie dałby się przecież zaciągnąć w to miejsce.
He would always win the fight….
Więc zadała sobie pytanie: co zrobiłaby Evey? Ta dumna, pewna siebie, pełna dumy i seksapilu kobieta, która już raz wyłoniła się z niej niczym gąsienica ze swojego kokonu już pod nową, piękniejszą postacią.
Przede wszystkim nie siedziałaby skulona w kącie, czekając na wybawienie. Jeśli koniec miał nastąpić, to wolałaby, żeby nastał szybko. I najlepiej na jej warunkach. Wyprostowała się więc i spojrzała w miejsce, gdzie znajdował się popsuty rzutnik. Otrzepała spodnie i dumnie powiedziała:
- Nie pozwolę siebie tak traktować.
Trudno było wyglądać dostojnie w poplamionej krwią odzieży, ale starała się o tym nie myśleć. Uniosła wysoko głowę, zadzierając nos i szarpnęła drzwi.
- Otwieraj je, ty gnojku!
- Dokąd się wybierasz, Evey?
- Chcę cię dorwać – wycedziła złowieszczo, a w jej oczach można było dostrzec przebłysk szaleństwa. Drzwi ustąpiły.
***
Butterfleye był pod wrażeniem swojej niezawodnej dedukcji. Mknąc przez niemal puste drogi, kątem oka obserwował rozmazujące się poprzez pęd samochodu światła. Tak nieuchwytne i rozpływające się w ciemnościach jak on.
Zadziwiało go to, jak dobrze potrafił ocenić osobę, której w zasadzie nigdy nie spotkał. Oczywiście wiedział doskonale, kim jest Don Lotario i dlaczego pojawił się w mieście akurat teraz, gdy obwiązał sobie wokół palców każdy koniec tej skomplikowanej pajęczej sieci jaką była struktura miasta. Ale to, że rozgryzł jego rozumowanie w sposób, który zapewne niejeden psychiatra mógłby mu pozazdrościć, uważał za nie lada wyczyn.
Zanim wykonał telefon do Bobby’ego, ręką, której nie trzymał na kierownicy, wywrócił torebkę Evelyn do góry nogami. Wyleciało z niej wiele niepotrzebnych rzeczy, ale nie było w niej tego, czego szukał – telefonu komórkowego.
Przeszło mu przez myśl, żeby zadzwonić do Evelyn, ale szybko zrezygnował z tego ruchu – jeśli Don Lotario ma ją w swoich łapskach, zniszczyłby element zaskoczenia, na którym zawsze mu zależało. Dlatego zamiast do dziewczyny, zadzwonił na Lombard Street.
- No dobra, Bobby, mów do mnie. Co tam wyczyniasz?
- Próbuję to rozkminić, tak jak mi kazałeś – usłyszał poirytowany głos po drugiej strony słuchawki.
- Nie puszczaj mi tu fochów, ty marny szczurze. Obiecuję ci, że jak zrobisz tę robotę dobrze, to załatwię ci adresy IP najlepszych lasek w mieście.
To nieco zdopingowało mężczyznę po drugiej stronie słuchawki, ponieważ stukanie klawiszy stało się teraz bardziej dynamiczne. Mężczyzna przycisnął pedał gazu – mknął teraz przez oświetlony most prowadzący na wyspę. Z oddali mógł już zauważyć wysoki płot, otaczający więzienie. Będzie musiał się przez niego przedostać. Pomyślał o tych wszystkich kamerach, które będą obserwowały każdy jego ruch…
- Ktoś odwalił kawał dobrej roboty – mruczał Bobby; bardziej do siebie, niż do Butterfleye’a.
- Nie obchodzi mnie czyjaś robota, tylko twoja. Jak ci idzie?
- Nie dam rady tego przełamać, mogę jedynie na chwilę to wszystko zawiesić czy coś…
Butterfleye westchnął poirytowany.
- Dobra, mniejsza. Powiedz mi, czy monitoring jest włączony?
Szybkie stukanie klawiszy zaczynało go irytować. Miał ochotę powiedzieć mu, żeby odstawił słuchawkę nieco dalej albo żeby nie walił tak w klawiaturę, jednak wolał nie ryzykować przerwaniem połączenia z najlepszym hakerem na Lombard Street.
- Nie, został odłączony.
Butterfleye uśmiechnął się lekko. To miłe, że mimo iż są wrogami, czasami zdarza się, że jeden zrobi drugiemu przysługę.
- Jesteś w stanie mi powiedzieć, gdzie tam jest jakieś zasilanie, żebym mógł zrobić duże bum i odciąć prąd od tego cudu techniki?
- Moment… Tak, mam to.
- Dobra, to trzymaj, jesteśmy w kontakcie, zaraz do ciebie zadzwonię.
„Aż mnie dziw bierze, że tak bardzo się poświęcam dla jednej smarkuli, cholera”, przeszło mu przez myśl i zaparkował nieopodal więzienia.
***
Błądziła po pustych korytarzach, szukając wskazówek, które mogłyby doprowadzić ją do „centrum dowodzenia”. Nadal nie wiedziała, gdzie jest, ale gdy dotarła do części budynku, która była odgrodzona żółtą taśmą z napisem „UWAGA! NIEBEZPIECZEŃSTWO!” i zobaczyła nadpalone ściany, które podpierały liczne rusztowania, przyszło jej na myśl, że mogła być w dawnym więzieniu. Zawróciła. Zaczęła poszukiwać czegoś w stylu portierni, gdyż to tam najprawdopodobniej jej oprawca mógłby zmieścić się z wieloma komputerami, monitorami i innymi sprzętami. Zauważywszy tabliczkę „wyjście ewakuacyjne”, zawahała się. Przez chwilę miała ochotę podążyć za strzałką, ale dotarło do niej, że mając przeciw sobie takiego podłego i sprytnego przeciwnika, z pewnością te są zamknięte.
Wspięła się po paru schodkach, na których wciąż leżał gruz. Chciała popchnąć kratę, znajdującą się na szczycie, jednak gdy tylko podjęła taką próbę, gryzący gaz buchnął jej w twarz. Krztusząc się i zaciskając z całej siły oczy cofnęła się w stronę schodów, ostatecznie staczając się po nich. Poczuła jak odłamki szkła w paru miejscach wbiły jej się jeszcze mocniej w ciało.
- To nie fair – wykrztusiła, ocierając załzawione oczy.
Uznała, że skoro tajemniczy głos tak bardzo broni tego przejścia, to z pewnością jest ono poprawne. Nie miała zamiaru teraz się poddać, gdy była tak blisko. Podciągnęła koszulkę, zasłaniając sobie jej materiałem usta oraz nos i ponownie wspięła się na schody. Pręty wyglądały na solidne, nie byłaby w stanie ich wygiąć. Zwróciła uwagę na zamknięcie: duży otwór na klucz dodatkowo zabezpieczony był ogromną kłódką.
Zerknęła na gruz, walający się po ziemi. Zacisnęła zęby i wziąwszy uprzednio głęboki oddech, aby wstrzymać powietrze, podniosła najcięższy kamień, po czym zamachnęła się solidnie i uderzyła nim w metalową kłódkę. Na jej gładkiej strukturze pojawiła się jedynie nikła ryska.
- Uważaj, bo się skaleczysz – zadrwił komputerowy głos.
- Pieprz się – wyszeptała i ponownie uderzyła w kłódkę, wydając z siebie przy tym niemal bojowy okrzyk. Z każdym kolejnym ciosem narastała w niej złość, która dodawała jej siły. Waliła coraz mocniej i bardziej zawzięcie; po chwili przestała nawet odczuwać ciężar kamienia, który trzymała w dłoni i który rzeźbił w metalu coraz to głębsze rysy.
Nie wiedziała, jak długo tak walczyła, jednak efekt był satysfakcjonujący: w końcu kłódka poddała się i mogła przejść dalej. Na szczęście okazało się, że poza tym solidnym zabezpieczeniem ta swego rodzaju brama, nie była zamknięta na klucz.
Korytarz był gorzej oświetlony niż pozostałe, przez które przechodziła, a każde drzwi, które mijała, cholernie solidne. Przyglądała się szparom pomiędzy nimi a brudną posadzką, doszukując się choćby drobnego pasma światła.
Zawahała się, gdy korytarz rozwidlał się: skręcić w prawo czy w lewo?
***
Butterfleye wspiął się niczym pająk na płot z drutu i zwinnie go przeskoczył. Uderzył mocno nogami o twardą ziemię, aż nieco się skrzywił, ale nie zajmował się długo tym bólem. Otrzepał marynarkę (która, swoją drogą, tania nie była) i omiatając intensywnie granatowymi oczami okolicę, zakradł się za budynek więzienia.
Stanął blisko muru, aby być możliwie najmniej widocznym i dopiero wówczas wyciągnął telefon.
- No dobra, powiedz mi najpierw, czy wiesz, gdzie może być „centrum dowodzenia” tego skurwiela?
Powtórzył sobie instrukcję kilka razy w głowie, aby zapamiętać drogę. Dopiero potem spytał o źródło prądu w tej części.
- To trochę daleko od Lotario… - mruknął bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy.
- Mhm…
- Okej, dzięki – rozłączył się.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć….
Znowu liczył, aby nieco się uspokoić i otrzeźwić umysł oraz żeby móc wymyśleć szybki i skuteczny plan. Nie ukrywał – zdecydowanie wolał mieć więcej czasu, aby wszystko dokładnie obmyślić; podejmowanie spontanicznych decyzji nie było jego mocną stroną. Czuł się wtedy niepewnie, jak zwierzę, które wyczuje zasadzkę, ale które nie widzi wyjścia z sytuacji.
Postanowił najpierw odciąć prąd, a potem biegiem przebyć więzienne korytarze i stamtąd jakoś wydobyć Evelyn. Problem był taki, że nie wiedział, gdzie ona jest. Więc może odłączenie prądu nie było aż tak dobrym pomysłem…?
Pomyślał, że w tym przypadku bardzo przydałby mu się jakiś wspólnik. Niestety, okolica była pusta i – co dziwne – nie widział nawet żadnej ochrony, która pilnowałaby dziedzictwa San Francisco, a która mogłaby mu pomóc.
Był w kropce. Pierwszy raz od wielu, wielu lat. Znowu czuł się jak zwierzę, wystawione jako okaz w zoo. Znowu przez tego parszywego gnojka.
Złość, wywołana wspomnieniami, wzrosła w nim tak bardzo, że nie myśląc wiele, zamachnął się na skrzynkę z ostrzeżeniem:  "Uwaga! Wysokie napięcie!" – dając ty samym upust swoim emocjom. Momentalnie setki iskier wystrzeliły ze ściany, rozległ się syk palących kabli, a on zasłonił się rękoma, aby te rozwścieczone naelektryzowane snopy nie wyrządziły mu żadnej krzywdy.
W całym więzieniu zgasło światło.
Butterfleye nie miał żadnego planu. Teraz musiał działać szybko i spontanicznie, prawie jak wariat.
Załadował broń, włączył latarkę w komórce i wbiegł do pomieszczenia.
***
Szare od pyłu korytarze wydawały sie być takie same. Z czasem zaczynała się zastanawiać, czy nie była już w tym miejscu i nie zatoczyła koła – ku uciesze komputerowego głosu, który (o dziwo) nie odezwał się ani razu od czasu złamania kłódki.
„Bardzo dobrze. Bój się: nadchodzę.”
Szła coraz pewniej, przynajmniej tak jej się wydawało. Przyspieszyła kroku. Chwile słabości, które przeżywała jeszcze niedawno poszły w niepamięć – nie warto było im poświęcać uwagi; to by tylko ją osłabiło. A przecież to nie czas na rozczulanie się nad sobą.
Już miała się cofnąć, aby wybrać inny korytarz, ale zauważyła ciemnobrązowe drzwi z małą szybką na samej górze, skąd widać było przytłumione światło. To musiały być te drzwi.
Podbiegła do nich na palcach, po czym naprężyła mięśnie łydek i śródstopia, aby móc zajrzeć przez okienko u góry. Teraz nie miała już wątpliwości, że to tu kierowano wszystkimi wejściami, kamerami i innymi urządzeniami, ukrytymi za ścianami tego budynku. Wewnątrz widziała mnóstwo komputerów – zarówno tych starych jak i bardziej nowoczesnych – z migającymi niebieskimi tłami, na który widać było białe napisy lub zielone kody na  czarnym tle, które nieustannie się zmieniały. W kącie pokoju widziała miniaturowe czarno-białe obrazy korytarzy – zapewne relacja z kamer. Nigdzie jednak nie mogła dostrzec swojego prześladowcy. Nie było przecież mowy o tym, żeby stąd uciekł. Prawda…?
Szarpnęła drzwi, ale te zachwiały się jedynie niepewnie w swoich zawiasach.
- Myślisz, że nie rozwalę tych drzwi?! Poradziłam sobie z tamtą pieprzoną kłódką, tu też się dostanę! Dorwę cię! – krzyczała do zamkniętych drzwi, waląc w nie pięściami. Miała wrażenie, że tylko zemsta może sprawić, że poczuje się lepiej. Chciała dorwać się do jego twarzy i wbić mu w skórę swoje paznokcie tak głęboko, aby pozostawiły blizny do końca życia.
Uznając, że nie ma już nic do stracenia, wzięła rozpęd i uderzyła barkiem w drzwi, próbując je wyważyć.
„Zaraz do złamanego nosa dojdzie złamany obojczyk lub kość ramienna” przeszło jej przez myśl, ale naparła na nie jeszcze raz. Gdy to nie pomogło, kopnęła w nie z impetem parę razy, aż w końcu zobaczyła, że nieco ustąpiły. Ostrożnie nacisnęła klamkę. Nadal nie mogła wejść do pokoju, ale widziała już, że niewiele brakuje, aby osiągnęła swój cel – zamek trzymał się dosłownie na odłamku tynku, wystarczyło tylko mocniej kopnąć. Tak też zrobiła.
Bez zawahania wparowała do środka i rozejrzała się po pokoju, dysząc ciężko. Włosy lepiły jej się do brudnej od krwi twarzy, a mięśnie powoli opadały z sił; czuła to z każdym kolejnym oddechem.
- No, pokaż się – wyszeptała, szukając tym samym czegoś, co mogłaby unieść i w razie czego się bronić.
Wówczas spod oddalonego od niej o parę metrów biurka wyłoniła się postać ubrana w moro, z kominiarką na głowie, a na niej jeszcze maską gazową. Evelyn nie była w stanie dostrzec twarzy, co więcej: nie była nawet w stanie określić, czy jej przeciwnik jest mężczyzną czy kobietą, ponieważ strój nie ukazywał żadnych cech szczególnych, a jedynie „spłycał” sylwetkę. Mogła jedynie powiedzieć, że stoi przed nią ktoś o dość szczupłej budowie ciała. Nic więcej.
Nie wiedziała dlaczego, ale czuła się nieco zawiedziona. Chyba myślała, że ten ktoś powita ją jak Butterfleye – z rozwartymi ramionami i z niezasłoniętą (w takim stopniu) twarzą.
Stali tak bezruchu, mierząc siebie nawzajem i oceniając swoje szanse.
Pierwszy ruch podjęła Evey, która dosłownie rzuciła się na zamaskowaną postać, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Naskoczyła na napastnika, chcąc zerwać mu z głowy maskę gazową. Ten zatoczył się, usilnie próbując zrzucić ją z siebie. Zarzucił swoim grzbietem łuk i ostatecznie Evelyn wylądowała na biurku, zrzucając przy tym z hukiem klawiaturę, której klawisze rozsypały się po podłodze. Nogą zepchnęła z blatu także monitor, z którego posypały się iskry, aby zwiększyć swoją przestrzeń do manipulacji ciałem. Osobnik skierował na krótką chwilę głowę w stronę upadającego sprzętu, a potem ni stąd ni zowąd wziął Evelyn za kostki i zepchnął na podłogę. Czuła, jak nabija sobie ogromnego siniaka, gdy jej kość ogonowa z impetem zetknęła się z posadzką. Jęknęła cicho, rozcierając sobie obolałe miejsce. Podniosła wzrok, spoglądając na człowieka w masce gazowej. Przyglądał jej się z przechyloną głową, jak to zwykle robią psy, gdy chcą wyrazić zaciekawienie.
Zacisnęła zęby i zmrużyła oczy.
„Nie będziesz mi się przyglądał tak, jakbym była ciekawym naukowym obiektem badawczym!”, pomyślała i kopnęła go w kolano.
Stłumiony przez maskę jęk wyrwał się z ust postaci. Teraz oboje leżeli na ziemi, czując dotkliwy ból. Evelyn czuła jakby wszystkie siły ją opuściły. Nie miała już ochoty dalej walczyć. Kimkolwiek była ta osoba, na pewno odznaczała się sprytem i miała zdecydowanie więcej wigoru, gdyż nie przeszła uprzednio przez dziesiątki takich samych korytarzy, walcząc przy tym z bólem, który powodowały odłamki szkła, wbijające się w skórę.
Z niepokojem obserwowała kolejny ruch napastnika: jak sięga do kieszeni obszernych moro spodni i wyciąga z nich solidną, acz małą broń i celuje lufą prosto w jej klatkę piersiową, wciąż przechylając głowę w ten charakterystyczny, irytujący sposób.
Głośno wypuściła powietrze, jakby to miało być jej ostatnie tchnienie i obserwowała, jak palec wskazujący dotyka spustu.
W tym samym momencie stały się trzy rzeczy na raz: Evelyn rzuciła się na przeciwnika, kierując jego dłoń w górę, momentalnie zgasły wszystkie światła i rozległ się głośny huk – nabój wystrzelił w sufit, z którego posypał się tynk.
***
Szedł według instrukcji z pistoletem w pogotowiu i latarką oświetlającą mu drogę. Miał nadzieję, że ten obrzydliwy skurczybyk nie pomylił się, albo co gorsza, nie podał mu fałszywych danych.
Cholera, gdy nie ma nic zaplanowanego, popada w paranoję.
W głębi długiego pomieszczenia usłyszał dwa strzały i dźwięk tłuczonego szkła. Ruszył w kierunku tego odgłosu, zastanawiając się: po co mu to? Przecież poradziłby sobie sam… Albo znalazłby sobie kogoś nowego.
Nie, to by nie było możliwe. Nie teraz, kiedy pojawił się Don Lotario. Takie przedsięwzięcie wymagało czasu, wielu dni, a nawet miesięcy obserwacji i małego śledztwa. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić.
Wparował do pokoju, w którym dwie osoby szarpały się dość nieudolnie. Nawet nie zwróciły uwagi na jego obecność, choć bardzo możliwe, że nawet go nie zauważyły w panujących ciemnościach. Aby zwrócić na siebie uwagę wystrzelił dwa razy z pistoletu w sufit.
Postacie zamarły, zwróciwszy się w jego kierunku. W mroku jego sylwetka była niemal niewidoczna, jednak zgromadzeni bezbłędnie rozpoznali jego osobę. Evelyn znieruchomiała i gdyby tylko byli wstanie, zobaczyliby na jej twarzy wyraz ulgi, natomiast Lotario puścił kobietę, zwracając się całym ciałem w stronę nowoprzybyłego.
- Witaj, mój przyjacielu – powitał cicho swojego wroga, gestem ręki przywołując do siebie Evelyn, zapominając, że prawdopodobnie nawet nie zauważyła tego ruchu.
Postać skłoniła się przesadnie. Evey wybiegła z pomieszczenia, nim ktokolwiek zdążył się zorientować. Wtedy Don wycelował lufę pistoletu w Butterfleye’a, który również szybko opuścił pokój i zatrzasnął za sobą drzwi; kule wystrzelone z broni samozwańczego Sima wbiły się w ich strukturę.
Ciągnął Evelyn za obszarpany rękaw jej bluzki. Kobieta zataczała się raz po raz. Wydawało mu się, że w takim tempie nigdy nie uciekną Donowi, że zostaną tu na zawsze, a w najgorszym przypadku zaraz zlecą się tu gliny i zostaną złapani. Wówczas jedyną pociechą byłby fakt, że mieliby wszystkich troje. Remis był zawsze bardziej sprawiedliwy w takich przypadkach.
***
Była druga w nocy gdy ekran nowoczesnej Nokii rozświetlił się, a z głośniczka zaczął rozbrzmiewać tradycyjny dzwonek.
Martin Honnet zmrużył przywykłe do ciemności oczy, aby odczytać, kto dzwoni o tak osobliwej porze. Oczywiście domyślał się, że to ktoś z pracy – w końcu nikomu innemu nie przyszłoby do głowy telefonować do niego w jakiejkolwiek sprawie o tej godzinie – jednak wolał sprawdzić czy warto w ogóle fatygować się z odpowiedzią.
Dzwonił Ray, jego podopieczny, któremu pod groźbą zwolnienia zabronił dzwonić w błahych sprawach. Nigdy jednak nie wiadomo, czego można spodziewać się po amatorach… Równie dobrze mógł właśnie palić się śmietnik w jego chacie, a on nie wie, czy może samemu spisać protokół.
Nacisnął jednak zieloną słuchawkę. Nie zawiódł się – sprawa dotyczyła jego ulubionego przestępcy, Butterfleye’a. Motyl znowu narozrabiał. Tym razem słychać było strzały na Alcatraz, zdemolowano także część więzienia, którą oddano pod renowację po pożarze, który zresztą sam podłożył.
- Dobrze. Dzięki. Już jadę.
Rozłączył się, ale nie wstał od razu z łóżka, aby w pośpiechu szykować się do wyjścia. Zresztą – i tak był ubrany.
Martin nie ruszał się z miejsca, powoli trawiąc wiadomości. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, a nozdrza drgały niebezpiecznie. Po chwili wstał i zaczął krążyć po pokoju, walcząc z emocjami.
- Kurwa mać! – krzyknął, uderzając pięściami w szafę, tak mocno, że zachwiała się pod wpływem takiego ciosu.
Kiedyś drzwi garderoby zakrywały lustra…
Przeklęty Butterfleye i jego irracjonalne zachcianki. Jego wyczyny spędzały mu sen z powiek. Cały czas próbował zrozumieć motywy jego działań. Ostatnio uznał, że powinien zacząć od początku, na świeżo. Miał jednak wrażenie, że po maglowaniu jednej sprawy wciąż i wciąż, do niczego przełomowego nie dojdzie.
Ale jak, jak to możliwe, że nie pozostawiał żadnych poszlak?! Wszystkie tropy prowadziły donikąd albo wskazywały na absurdalne teorie. Jak to możliwe, że w dobie techniki, w dobie cudownych wynalazków, które potrafią zrobić wszystko? JAK?
Martin czasami przyłapywał się na tym, że uważa Butterfleye'a za zagadkę godną Zodiaka. Ten nie został złapany. Niektóre ich metody może i są podobne, ale… Nie, różni ich zbyt wiele. Czasami wyobrażał sobie Butterfleye’a jako postać z komiksu – z wyolbrzymionymi cechami i tą teatralną motylą maską na twarzy, a on był tylko zwykłym policjantem, może nie takim jak szeryf Gordon*, bo on nie współpracował z żadnym superbohaterem, który by mu pomógł, ale…
W każdym razie Martin Honnet nie miał zamiaru pozwolić, żeby Butterfleye rozpłynął się w powietrzu jak Zodiak. Chciał doprowadzić tę sprawę do końca, szczęśliwego końca. I zrobi to, choćby sam miałby zginąć.
 „Robota wzywa!”, pomyślał dziarsko w myślach i pełen zapału, z załadowaną bronią i kamizelką kuloodporną na sobie, wyruszył na wyspę Alcatraz.
----------------------
Żem pocisnęła z długością. Łudzę się, że przez to wynagrodzę trochę moją nieobecność :P
Skoro już przy nich jesteśmy - muszę to napisać - nie obiecuję regularności w dodawaniu postów aż do maja. Są teraz pewne ważne rzeczy, na których muszę się bardziej skupić, a będąc szczerym - ostatnio cierpię na brak wiary w siebie i coraz mniej chce mi się tworzyć, obojętnie czego to dotyczy. Ale spokojnie, Lombard Street zostanie dokończone, po prostu najprawdopodobniej będę pisać rzadziej, choć (!) postaram się mieścić w dwutygodniowym odstępie czasowym. Gdyby nie to, że mam teraz ferie, zapewne jeszcze przez jakiś czas nowy rozdział by się nie ukazał. Piszę to, żeby mieć pewien spokój sumienia i żebyście byli wyrozumiali i nie naciskali za mocno :) Blogowanie ma być formą odskoczni, a nie przykrym obowiązkiem, bo jeśli staje się tym drugim - czuć to w postach.
No, tyle jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne.
* - z "Batmana"
A teraz podzielę się z Wami czymś zupełnie od czapy, a co mnie bardzo urzekło: akustyczna wersja live "Cold blooded" The Pretty Reckless. Bardzo mnie to ujęło, o. 

11 komentarzy:

  1. Oczywiście Ciocia Fedora zacznie od tego, że jak zawsze gardzi bluzgami, fe, fe, fe.

    No, Evelyn imponuje odwagą, coraz bardziej przypomina Evey, już nie jest taka zagubiona i całkowicie zdana na B., jeszcze trochę i całkowicie przejdzie na Ciemną Stronę Mocy. Pytanie tylko, czy jej to w sumie potrzebne do szczęścia, skoro ma przyjaciół, siostrę, potencjalnego chłopaka (biedny Damian, taki samotny i odrzucony!)...? No i wiedziałam, że Motyle Oko wpadnie do pomieszczenia w odpowiednim momencie, normalnie akcja jak z filmu. :D Szkoda tylko, że nie wiadomo jeszcze, kim jest Don, ale i tak obstawiałabym Nate'a, chociaż pewnie to zbyt przewidywalne i mainstreamowe. :P

    I tak motyw palącego się śmietnika na chacie Raya oraz wątpliwość, czy może samodzielnie (!) spisać z tego protokół made my day, teraz mi się buziunia cieszy i już nie przestanie. :D

    Pozdrawiam,
    [stolen-papyrus] & [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, nowy rozdział! Pewnie jakbym tu przypadkiem nie zajrzała to bym nie wiedziała. Pisałam ci w spamie, że zepsuło mi się GG, ale pewnie nie miałaś czasu tam spojrzeć. To napiszę i tu, że nowy rozdział "Fausta" wisi od tygodnia :)

    Co do rozdziału tutaj: a już się tak cieszyłam, że wreszcie dowiemy się, kim jest Don! A tu niespodzianka, wcale nie. Pewnie teraz trzeba będzie trochę poczekać. Muszę się też zgodzić z Fedorą, że pojawienie się Motylka wyglądało jak scena z filmu.
    Niemniej jednak najbardziej w całym tym rozdziale podobała mi się postawa Evelyn, wreszcie się pozbierała, wreszcie wzięła sprawy w swoje ręce. Tak sobie myślę, że pewnie zostanie z Motylkiem, ale z drugiej strony jakże ciekawe byłoby to, gdyby porzuciła Evey i wróciła do swojego nudnego życia... A może nie tyle ciekawe, co zaskakujące.

    Pozdrawiam,
    ANONYMA

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz coś zrobić dziś, zrób to od razu, nie po dwóch godzinach. Ale w końcu wszelkie zaległości z tygodnia nadrobione (czas zbierać kolejne).
    Jak Evelyn próbowała otworzyć drzwi od pomieszczenia z komputerami, to tak sobie myślałam, że pewnie Butterfleye wpadnie w odpowiednim momencie, by jej pomóc. I jest ;) Chociaż muszę przyznać, że bez niego też zachowała zimną krew i nieźle sobie radziła. Swoją drogą, to już sama nie wiem, czy ona w przyszłości zdoła wrócić do normalnego, spokojnego życia, o ile oczywiście Butterfleye zostanie złapany (na co skrycie liczę, uwielbiając Martina).
    Właściwie to nawet nie miałam nadziei, że Lotario pokaże swoją twarz, więc pod tym względem rozczarowana nie jestem. Chociaż zastanawiam się, co on tak naprawdę chciał osiągnąć, robiąc to wszystko.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem godna podziwu dla Evelyn, że nie poddała się i pokazała siłę. Bardzo mi tym zaimponowała dziewczyna. Swoją drogą ciekawe, że Don Lotario pozwolił jej wedrzeć do samego centrum - może chciał się z nią skonfrontować, albo z góry założył,że jest słaba? Bardzo podobała mi się ich walka. Chociaż ciśnienie mi podskoczyło, gdy facet wyciągnął broń.
    A nasz kochany Butterflye przybył z misją ratunkową :) Noo, narażał się dla Evey, sam nawet zastanawiał się czemu ^^
    Niby współczuję Martinowi i życzę mu rozwiązania sprawy, ale to byłoby jednoznaczne z wydaniem B. i Evey w ręce policji. A jakoś niespecjalnie tego bym chciała, mimo że przecież mężczyzna jest mordercą. Dylemat.
    Poza tym nowy szablon mnie oczarował.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedziałam, że B. pójdzie po Ev, ale, że dziewczyna taka się ostra zrobi. Nie spodziewałam się tego, bo byłam przekonana, że po takiej torturze psychicznej i fizycznej Don zdołał ją złamać. Widać, jak Ev zrobiła się silna i odważna. Jestem pełna podziwu, że rzuciła się na Lotario, gdy celował w nią lufą. A właśnie, maska gazowa? Serio? Co takiego do ukrycia ma Don? Już liczyłam na to, jak Ev udało się dostać do centrum, że odkryje kim on jest. Wiem, wiem, to by było zbyt proste, ale chciałabym już znać jego tożsamość. Kryje się lepiej niż B., o którym też przecież niewiele wiemy. Może wkrótce się dowiemy? Martin w drodze, a jak wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten szablon jest absolutnie fantastyczny. Mroczny, idealnie oddaje obecny klimat w opowiadaniu. Wciąż nie mogę przyzwyczaić się do tej wersji Motylka, który czuje się trochę zagubiony, wątpi w swoje postępowanie i potrzebuje pomocy. Natomiast Evelyn jakby przejęła ten ster i przestała wreszcie być uległą dziewczyneczką, spokojnie oglądającą wycinki z jej życia. Uwielbiam to, że stała się nagle taka silna i przekonana o woli walki. Fragmenty o niej czytałam wręcz z zapartym tchem, a później ta bijatyka. Czy to faktycznie był Don Lotario? Przez myśl mi przeszło, że musi być to jakaś osoba, którą przedstawiłaś nie raz. Bo dlaczego miałby być to ktoś zupełnie obcy? Na razie nie chcę zdradzać żadnych domysłów, niemniej jednak robi się gorąco. Wręcz nie mogę doczekać się następnego rozdziału! Pozdrawiam i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Noooo nie ładnie ;( kominiarka oke, ale zeby jeszcze sie pakowac w maske, nooo nie ładnie! Bzydki Don! ;) A było tak blisko, może jakby Motylu nie zgasił światła, to byśmy zobaczyli kawałek mordy ^^ Mam nadzieję, że w końcu do tego dojdzie, chociaż... Kuszące musi być dla autora myśl, o pozostawieniu tajemnicy samej sobie, hm? ;) Próbowałam się postawić na miejscu Eve. Czy bym znalazła jakąs odwagę? Nie wiem. Ale gdyby się udało... To musi być przeżycie, taka zemsta. Nie chciałabym kusić losu, ale... ;)

    Kochana, już po świętach, ale życzę Ci, żeby wena Cie napastowała i wygoniła wszelkie zwątpienie, które nie ma najmniejszego prawa się zakradać w Twój obszar. Ale nie będę naciskać. Sama miewam takie ciche okresy i cóż. Nie wymyśliłam na nie lepszego sposobu niż je w milczeniu przecierpieć... chociaż casem pomaga nowa lub odnowiona obsesja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co? Masz rację z tą obsesją, zapomniałam o tym sposobie. Chyba muszę poszukać nowej albo odkopać jakąś starszą, trwającą już jakiś czas, a będącą w stanie uśpienia.
      Geniusz! <3

      Usuń
  8. Muszę zacząć od tego, że masz śliczny szablon:)
    Rozdział niesamowity:) Bardzo mi się podobał, szczególnie, że w tym rozdziale było więcej z perspektywy Butterfleye 'a :) Akcja była niesamowita, szczególnie podobała mi się ta determinacja Evelyn, że podnisła się w garść i zaczęła atak... trochę kosztowało to na jej zdrowi, lecz najważniejsze było, że dotarła do tego sukinsyna. Szkoda tylko, że twarz przestępcy była zasłonięta, lecz trudo się dziwić, to przecież takie oczywiste, nie mamy tu do czynienia z nowicjuszem. No i Batterfleye szybko wydedukował miejsce zatrzymania Evelyn. Choć czytając, trudno było się domyśleć, czy akurat Evelyn znajduje się w Alkatraz. Trzymasz w napięciu, dziewczyno;)

    Czekam już na next:)
    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo cenię Twoją twórczość, aczkolwiek odniosłam wrażenie (być może błędne), iż nie doszlifowałaś zbytnio tego rozdziału. Poprzedni był o niebo lepszy. Nie chodzi mi tu o samą fabułę, tylko sposób napisania. Zauważyłam kilka powtórzeń, ponadto same opisy nie powalały na kolana.
    Być może się czepiam, ale to nie dlatego, żeby Cię zdołować, tylko zmotywować :)
    Czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam!
    Bella

    OdpowiedzUsuń
  10. No... to żeś pocisnęła, aż żem znowu zapomniała o czasie i miejscu, w którym się aktualnie znajduję. Bez większych ceregieli śmiem orzec, że ten rozdział Ci wyszedł. Nawet bardzo. W niektórych momentach, m.in. wałęsanie się Evelyn po korytarzach, udało mi się wczuć w mroczny klimat, który zaserwowało to obskurne więzienie. I nie przejmuj się drobnymi powtórzeniami, przecież Twoje opowiadanie jest dość obszerne i raz na jakiś czas mogą Ci się wyczerpywać zasoby słów. Bardzo mnie zadowoliłaś, oj bardzo. Zaserwowałaś mi przyjemny 'deser' po uciążliwych egzaminach :) Nie mogę się doczekać rozmowy, jaką przeprowadzą ze sobą główni bohaterowie. Ciężko mi ocenić, czy Butterfleye będzie miał pretensje do Evelyn czy też nie.
    Nie każ nam długo czekać na coś nowego. Mam nadzieję, że w przerwach między nauką a odsypaniem uda Ci się naskrobać kilka rozdziałów. Trzymam za Ciebie kciuki zarówno na polu pisarskim jak i 'przedmaturalnym'! :)

    OdpowiedzUsuń

Motyle Oczy