Rozdział 29


I think I'll find another way
There's so much more to know
I guess I'll die another day
It's not my time to go

Madonna - Die another day

- Nie dam rady – jęknęła Evelyn, widząc przed sobą wysoki płot, przez który miała przeskoczyć. Gdy tylko udało jej się wybiec z budynku, wszystkie siły ulotniły się z niej niczym powietrze z przebitego balonika. Nogi były niczym z waty, a w głowie wciąż słyszała huk wystrzałów, gdyż napastnik strzelał na ślepo, nie zastanawiając się, w co celuje.
- Dasz – warknął Butterfleye i dosłownie wepchnął ją na płot. Po chwili razem przerzucili przezeń swoje ciała i wylądowali na twardej, zimnej ziemi.
Evelyn poczuła się uwolniona. Bryza nocna rozwiała jej zlepione włosy, poczuła słone, morskie powietrze, które zmotywowało ją do samodzielnego dojścia do samochodu zaparkowanego tuż obok.
Gdy zatrzasnęli za sobą drzwi, mężczyzna wcisnął pedał gazu i pomknęli przez ulice San Francisco, bojąc się, że w każdej chwili mogą napotkać policję, która została poinformowana o odgłosach wystrzału.
Na ich szczęście zdążyli przed glinami.
***
Gdy tylko dojechali na Lombard Street, opiekę nad dziewczyną przejął Kurt. W milczeniu zajął się jej ranami i pomógł wyciągnąć wszystkie odłamki szkła, wbite w skórę. Dał jej także zimny okład na złamany nos i coś ciepłego do picia. Nie zadawał żadnych pytań. Jego twarz nie wyrażała wiele emocji, a nawet jeśli – Evelyn nie była na tyle trzeźwa umysłowo, żeby je zauważyć. Myślami wciąż była na Alcatraz, wspominając jak jej Butterfleye ją ocalił. Teraz była niemal pewna, że ma on jakieś uczucia, że jest w gruncie rzeczy zwykłym człowiekiem, który wstydzi się swoich uczuć. Czuła ogromną wdzięczność i coś na podobieństwo pożądania; głębokiego pragnienia przebywania ze swoim wybawcą.
- To chyba wszystko – powiedział cicho Kurt, przyglądając jej się uważnie i chowając pincetę do kieszeni.
- Już? – otrząsnęła się Evelyn.
- Tak. Umrzesz innym razem – uśmiechnął się krzywo. – No, chyba, że coś ominąłem, ale nie sądzę. Boli cię gdzieś jeszcze?
- Nie. To znaczy tak, ale to dlatego, że mam ogromnego siniaka na tyłku – mruknęła, unikając jego wzroku.
Mężczyzna zmrużył oczy, przyglądając się uważnie brunetce. Dzięki okładowi z lodu jej twarz nie była już zakrwawiona – część wody po prostu zmyła te znaki; można było zauważyć, że z nosem jest coś nie tak i z pewnością nie ukryje paru małych zadrapań, które zostawiły po sobie kawałki szkła. Ale nie na obrażeniach się skupiał: była nieobecna, co mógł zrozumieć i usprawiedliwić szokiem, ale nie to go niepokoiło. Wydawało mu się, że Evelyn w gruncie rzeczy nie jest jakoś szczególnie przejęta tym, co stało się tej nocy. A przecież stało się tak wiele istotnych rzeczy. Wydawało mu się jednak, że on interpretuje je zupełnie inaczej niż dziewczyna. Nie był pewien czy to dobrze, czy źle.
- Miałaś szczęście – odezwał się po dłuższej chwili.
Pokiwała bezwiednie głową, przyznając mu rację. Mógł dostrzec cień uśmiechu, przebiegający przez jej twarz.
***
Weszła do mieszkania Butterfleye’a. Mężczyzna czekał już na nią, siedząc na kanapie i paląc papierosa. Zauważyła, że nałożył świeży makijaż na twarz i pożałowała, że podczas wspólnej jazdy samochodem nie zwróciła uwagi na rozmazaną maskę, gdyż wówczas może mogłaby dostrzec jakieś prawdziwie ludzkie rysy twarzy.
Usiadła obok Motyla – możliwie najbliżej, wlepiając w niego poddańczy wzrok.
- Co to było? – spytała, gdy koniec szluga zbliżał się do filtru.
Butterfleye pokiwał głową, wypuścił ze świstem dym, a dłonią, w której trzymał papierosa, dał jej znać, żeby poczekała, aż wypali go do końca.
Powstrzymała się z pytaniami, aż zgniecie niedopałek pod podeszwą swoich czarnych butów.
- Don Lotario – oznajmił, cedząc słowa.
Evelyn ściągnęła brwi. Kojarzyła skądś tę nazwę, jednak nie na tyle, aby natychmiast zidentyfikować jego tożsamość.
- Kim on jest?
- Wężem. Obślizgłym wężem, który przemyka niezauważonym poprzez gąszcz budynków, chowa się w kanałach, prześlizguje się tuż pod naszym nosem, kusi, mąci, a wszystko po to, aby osiągnąć swój cel, znany tylko nielicznym. Podstępna żmija, która przygotuje odwet w najmniej spodziewanym momencie, a gdy ukąsi: potrzeba wiele czasu, zanim powróci się do dawnej formy.
- Brzmi nierealnie.
- Prawda? Bardzo dobrze dobrał sobie przydomek. Don Lotario… Postać z gry, która naśladuje ludzkie życie. Uwodziciel… Wydaje mi się, że jego życie wygląda jak ta gra: próbuje sterować innymi „Simami” i czerpie z tego ogromną satysfakcję. Wygląda jak człowiek, maskuje się. Tutaj nikt nie zwróci na niego uwagi. Sprytne, istotnie… - Odpłynął gdzieś myślami, wpatrując się zamglonym wzrokiem w kant małego stołu.
- Ale dlaczego mnie porwał? Co przez to osiągnął? Skąd on w ogóle tyle o tobie wie?
- Zrobił to, aby mnie osłabić. Wiedział, że jeśli nie będę miał ciebie, będę znacznie mniej groźny i skuteczny. Chciał dać o sobie znać w ten najbardziej dotkliwy i zaskakujący sposób. Chciał mnie osłabić, a w ostateczności: zniszczyć. Zawsze o to chodziło. Tak, znamy się – dodał, widząc wzrok Evelyn. – Powiedzmy. Kiedyś, dawno temu, mieliśmy pewne… starcie. Nie bezpośrednie, co prawda, ale wygrał je, niestety. Nigdy nie spodziewałbym się jego ataku, a jednak. Zgniótł mnie jak nic nieznaczącego robaka – zakończył z nienawiścią.
- Więc kto to jest, skoro Don Lotario to jego przydomek? Jak nazywa się naprawdę?
- Tom Snearey – powiedział przez zęby, ze złowieszczym błyskiem w oku.
- Teraz mogę pójść na policję, zaskarżyć go. Mamy jego dane, mamy wszystko!
- Nie bądź naiwna, Evelyn – zaśmiał się pobłażliwie. – On nie jest aż tak głupi. Jest żałosny, tak jak jego marne i mało reprezentatywne imię, ale w żadnym wypadku nie należy go mieć za głupca.
- Czyli co? Zmienił tożsamość?
- To przecież nie takie trudne w czasach, gdy człowiek jest po prostu numerkiem w systemie. A teraz powiedz mi: gdzie masz telefon?
Czując, że serce zaczyna jej mocniej bić, wymacała kieszenie spodni, mając nadzieję, że w jednej z nich znajduje się telefon. Potem sięgnęła po torebkę, którą Butterfleye jej oddał w samochodzie, chociaż wiedziała, że skoro nie ma jej przy sobie, to tym bardziej nie znajdzie jej tam.
- Zgubiłam… Nie ma jej!
- Tak myślałem. W takim razie najprawdopodobniej ma ją Don Lotario, czy raczej Tom Snearey… Musisz więc zaopatrzyć się w nową, jak najszybciej. Nie mamy czasu do stracenia, teraz trzeba działać.
- Co chcesz zrobić?
Butterfleye spojrzał na nią badawczo. Wciąż była w szoku, ręce niezauważalnie drżały, a gdyby tylko wstała, kolana zaczęłyby drżeć.
- To nie jest odpowiedni czas, aby o tym rozmawiać – stwierdził.
***
Leżała na kanapie, wpatrując się bezmyślnie w sufit, zastanawiając się co dalej. Nie miała pomysłu, co Butterfleye mógłby planować, ale wydawało jej się, że to nie jest teraz istotne. Bardziej absorbowały ją wspomnienia i świadomość tego, że pofatygował się specjalnie po to, aby wyrwać ją ze szponów Dona. Czy to nie było wspaniałe? Czy to czegoś nie znaczyło?
Wiadomo, że ktoś taki jak on nie przyzna się do swoich uczuć. Ale może wystarczyłoby tylko dać mu okazję, aby mógł je wyzwolić…?
Wtedy zadzwonił jej domowy telefon. Nie wiedziała, po co jej takowy, w końcu wszyscy znajomi kontaktowali się z nią przez komórkę lub drogą internetową. Ale skoro był zainstalowany w mieszkaniu, gdy do niego się wprowadzała – nie chciało jej się go usuwać. Zresztą biorąc pod uwagę okoliczności oraz fakt, że jej komórka obecnie znajduje się najprawdopodobniej w rękach Toma Snearey’a – wydawało się to całkiem rozsądne.
Zwlekła się z kanapy i sennym krokiem przemaszerowała korytarz, zastanawiając się, kto może do niej dzwonić – niewiele osób znało jej numer domowy, więc lista osób, którym mogło przyjść to do głowy znacznie się zawężała. Jednak w żadnym wypadku nie spodziewała się usłyszeć po drugiej strony słuchawki Nate’a.
- Cześć, Evelyn.
- Och… - wyrwało jej się. – Cześć.
- Obudziłem cię? – spytał.
- Nie.
- Brzmisz jakbyś była zaspana. I chora. Mówisz przez nos.
- Jestem po prostu zmęczona – odparła krótko, ignorując jego spostrzeżenie.
- Aha… No nic, ja nie po to dzwonię. Słuchaj, czy nie zostawiłem u ciebie wczoraj mojego etui na okulary? Szukam wszędzie i nie mogę znaleźć, więc pomyślałem, że wypadło mi z torby jak naprawiałem twój laptop. A zależy mi na tym opakowaniu, bo byli na nim Avengersi. Rozumiesz, wartość sentymentalna.
Słowa prześlizgiwały się przez umysł Evelyn nie pozostawiając po sobie ani śladu. Próbowała zrozumieć sens wypowiedzi Nate’a, ale wydawało jej się tak niedorzeczne i po raz kolejny uświadomiła sobie, jak bardzo facet ją denerwuje.
- Nie, nic takiego nie widziałam.
- Na pewno? Sprawdź jeszcze.
- Nie. Nic nie ma.
Krótki szum na linii. To Nate dmuchnął do słuchawki. Dziewczyna zastanowiła się, czy wypuścił powietrze z poirytowaniem czy z zupełnie innym uczuciem.
- No dobrze. W takim razie dzięki za informację. W ogóle to nie wiem, czy wiesz, ale chyba masz rozładowaną komórkę czy coś, nie mogłem się do ciebie dodzwonić.
- I nie będziesz mógł przez jakiś czas, skradziono mi ją.
- Coś się stało?
- Nie, po prostu… zgubiłam ją.
- To zgubiłaś czy skradziono ci ją? – spytał dość podejrzliwie.
- Skr… Czemu cię to obchodzi?
- Mathilda się martwi.
- Nie mów jej.
- Dlaczego?
Nie odpowiedziała. Czuła, że dyskusja z nim nie ma sensu, a może doprowadzić tylko do tego, że podstępnie pociągnie ją za język i nawet nie zorientuje się, kiedy powie coś, czego nie powinna.
- Jesteś bardzo tajemnicza – stwierdził po chwili. – No nic. Jeszcze raz dzięki za informację. Cześć.
Nie odpowiedziała na pożegnanie. Po prostu odłożyła słuchawkę, żałując, że w ogóle ją podniosła. Powinna była uprzedzić Mathildę, żeby nie podawała mu jej numerów.
***
Tom Snearey. Nazwisko to zaprzątało mu umysł tego dnia.
W zasadzie nie mógł być w stu procentach pewien tej tożsamości. Pozostawały mu tylko domysły i jego kpiący, pogardliwy uśmiech, gdy wyprowadzano go z sali sądowej. Teraz nie dziwiło go, że przyszedł specjalnie po to, żeby zobaczyć efekt swoich zgrabnych kłamstw i doskonałego dopasowania rzeczywistości do jego przekłamanej wizji. Sprzedał wielkie kłamstwo mieszając je z prawdą, dlatego tak łatwo było w nie uwierzyć. Ale wtedy wydawało mu się to dziwne – od czasu gdy zaczęła się jego przemiana w Motyla, a wbrew pozorom zaczęło się dość wcześnie, odwrócili się od niego wszyscy, dlaczego więc ktokolwiek z jego ówczesnego otoczenia (poza rodziną) miałby przychodzić na proces?
Zaskoczył go ponownie. Nie pomyślałby, że ma tak oddanego i wnikliwego fana. Nie miał zamiaru się go pozbywać. W każdym razie nie od razu. Najpierw musi zrobić to, po co tu w zasadzie przyjechał, a należało to zrobić jak najszybciej, ponieważ Snearey, czy jak wolałby, Lotario, może w każdej chwili pokrzyżować jego plany.
Jego przewaga polegała na tym, że ten raczej nie był w stanie odgadnąć jego zamiarów.
A w każdym razie taką miał nadzieję.
***
Już miała wychodzić do pracy, gdy nagle coś jej się przypomniało. W zasadzie zdziwiło ją, że dopiero teraz powiązała fakty – przecież miniona noc migała jej w pamięci przez cały czas i nie mogła pozbyć się urywków, które niepokoiły ją jeszcze bardziej.
Odłożyła klucze na szafkę, stojącą w korytarzu i weszła do salonu, rozglądając się uważnie. Pamiętała to ujęcie. Dzwonił do niej telefon, ona leżała na kanapie z laptopem na kolanach. Odrzuciła połączenie. Zrobiono przybliżenie na ekran komórki. Obraz pokazywał jej plecy o czubek głowy, zatem kamera musiałaby znajdować się gdzieś wysoko…
Weszła na kanapę i przewertowała książki, na których osiadła gruba warstwa kurzu, aż w końcu znalazła ukrytą małą kamerkę. Gapiła się w jej obiektyw przez dłuższą chwilę. Domyślała się, że takich małych urządzeń mogło być więcej. Nie miała jednak czasu przeszukiwać mieszkania.
- Jeśli teraz patrzysz, to wiedz, że jesteś kawałem drania, Tomie Snearey – powiedziała, zanim położyła kamerę na podłodze, a następnie zgniotła je podeszwą buta.
Omiotła wzrokiem mieszkanie, zastanawiając się gdzie i kiedy ktoś mógł pozostawić inne szpiegowskie urządzenia. Założyła bluzę i wyszła z domu.
***
- Potrzebuję świeżego spojrzenia na tę sprawę. Męczyłem ją już tyle razy, że brak mi już jakichkolwiek nowych pomysłów. Dlatego pomyślałem o tobie.
Martin Honnet wytłumaczył w ten sposób swojej byłej żonie, dlaczego zaprosił ją po raz pierwszy od czasu ich rozwodu do swojego mieszkania. Początkowo wstydził się tego bałaganu i totalnego braku jakichkolwiek ozdób, a nawet kwiatów – no, może wyłączając parę kaktusów tu i ówdzie: tylko one miały szanse przeżycia w jego mieszkaniu. Ale ona nie zdawała się być zaskoczona, co więcej: nie zwróciła na to większej uwagi. Bardziej interesował ją powód tego niespodziewanego zaproszenia.
- Jak za starych dobrych czasów – uśmiechnęła się Natalie z ledwie widoczną ulgą. Nie wiedziała dlaczego, ale gdy Martin robił coś spontanicznego wydawało jej się, że stało się coś złego. To po prostu nie pasowało do niego.
Choć wiedział, że to raczej niedozwolone, podzielił się pewnymi szczegółami sprawy z Natalie. Potem przedstawił jej swoje teorie odnośnie osoby Butterfleye’a, które ustalił wcześniej także z Ray’em oraz Gabrielle. Przyczepił do ściany parę zdjęć z miejsc zbrodni, w tym także jego autorskie graffiti. Opowiedział również o tajemniczym dodatkowym podpisie EV i teorią z tą związaną.
- To może być podpucha – stwierdziła i dyskutowali dalej, uznając, że póki co nie będą sobie zawracać głowy czerwono-czarnymi literami. – Może skupmy się na tym Donie Lotario, przynajmniej wiemy, że ten istnieje.
- Tak, i jest niezły w komputerach. Chcieliśmy się z nim skontaktować, mówiąc, że mamy informacje o Butterfleye’u, czego oczywiście nie mamy nawet teraz, a on jakby za karę zawirusował nam system. Tydzień nam zajęło przywrócenie porządku w tych durnych komputerach!
- A może to ktoś podstawiony od… Razzariego, dobrze pamiętam?
Martin skinął głową i zamyślił się. Jasne, Razzari mógł ich wrobić podwójnie – zmyślając Dona Lotario, a potem podstawiając kogoś ze swojego baru, żeby podał się na jakiejś stronie za Sima. Ale pytanie: czy w takiej dziurze o złej sławie znalazłby się na tyle dobry informatyk?
- Nie sądzę. Poza tym Mike Fraudin, ten, który przez Butterfleye’a ześwirował, też mruczał coś o jakimś Donie, a to by pasowało. Nie wygląda też na to, żeby znał kiedykolwiek Razzariego. A taki przypadek to chyba rzadkość. Don to nie jest chyba zbyt popularne imię.
Natalie przygryzła wargę i zamyśliła się. W takim razie Don to oddzielna sprawa. Powiązana, ale to nie ich cel.
- A co z tym, co się działo dziś w nocy?
Martin westchnął.
- Nie do końca jeszcze wiadomo. Słyszano strzały, więcej niż trzy. Strażnicy więzienia zostali zaatakowani i zamknięci w celach. Mówili, że był to jakiś w masce przeciwgazowej, co nie pasuje do wizerunku Butterfleye’a, bo już wcześniej pokazał jednemu mężczyźnie swoją twarz i miał na sobie gruby makijaż, który układał się w maskę motyla, czyli adekwatnie do jego pseudonimu. W rozwalonej części budynku znaleźliśmy dużo komputerów, które z pewnością nie należą do więzienia, ale też nie sposób ich naprawić. No i po jakimś czasie ktoś wysadził korki, więc zakładamy, że były to dwie osoby, poza tym sam Don raczej nie strzelałby do siebie. Jeśli chodzi o komputery, to pasuje do tego całego Dona, bo, jak już powiedziałem, jest dobry w komputerach, tylko po co mu cała baza, raptem na parę godzin, w Alcatraz? Więcej na razie nie wiemy, przeszukujemy cały ten teren, naiwnie mając nadzieję, że znajdziemy coś więcej…
Nie miała pomysłu jak to wytłumaczyć. W istocie, było to bardzo dziwne i nie widziała sensu znoszenia na chwilę wszystkich komputerów do jednego miejsca tylko po to, żeby potem je zniszczyć. Przypatrywała się dokładnie fotografiom, które jej pokazał. Po chwili odrzuciła z biurka wszystkie notatki odnośnie analizy charakteru przestępcy, zostawiła tylko kilka notatek prasowych, możliwie najkrótszych.
- Wyrzućmy z pamięci to, czego się domyślamy. Nie jest nam jakoś szczególnie potrzebna wiedza, że może miał jakąś traumę w przeszłości, dlatego czuje się niedowartościowany, do tego, żeby dowiedzieć się, gdzie jest. Skupmy się na faktach.
- One nie mówią za dużo…
- Dlaczego? Wiemy, że uderza w znane miejsca i postaci, więc lepiej zalecić zarządzającym kinami, teatrami i tak dalej, żeby podnieśli poziom ochrony i monitoringu w tych miejscach. Wtedy będzie miał mniej okazji, żeby uderzyć.
- Ale przez to w żaden sposób nie zbliżamy się do jego złapania. Tylko zapobiegamy kolejnemu uderzeniu, a jak nie uderzy jeszcze raz, nie będziemy mieć okazji, żeby go złapać.
Kobieta ponownie zagryzła wargę. To rzeczywiście do niczego się nie sprowadzało.
- Mogą zainstalować kamery i ciche alarmy, wtedy będziecie mieli czas na dojazd i złapanie go, gdyby coś się stało… - urwała, doznając olśnienia. – Wiem! Alcatraz… Butterfleye stał się od tego sławny, prawda? To była pierwsza głośniejsza afera z jego udziałem, dobrze mówię? – zaczęła z zapałem wertować wycinki gazet. Nie myliła się. – To musi mieć jakieś znaczenie! Butterfleye raczej nie uderzyłby dwa razy w to samo miejsce, więc pozostają…
- …porachunki kryminalne – dokończył za nią Martin. To odkrycie wcale nie wróżyło dobrze, ale im więcej osób jest zamieszanych w jakieś wydarzenie, tym łatwiej ich rozszyfrować i złapać. – To już coś, będzie ich łatwiej złapać.
- Moim zdaniem musimy skupić się na postaci EV. Jeśli ktoś taki rzeczywiście jest i jest to kobieta, to będzie najłatwiej ją dorwać. Kobiety są słabsze i zakładając, że Butterfleye to dominium i psychopata, a ona to jednostka uległa, to prędzej czy później napotkają konflikt interesów.
- Co proponujesz? Ray sugerował, żeby przejrzeć kobiety o takich inicjałach, które mieszkają w San Francisco.
- To dość czasochłonne – zauważyła.
- Masz inny pomysł?
- Mówiłeś, że to z jakiegoś filmu.
- Tak, ale nie widziałem go.
- Ja też nie. Może czas go obejrzeć? – uśmiechnęła się do byłego męża.
Z chęcią przystał na tę propozycję.
***
 - Evelyn, co się stało, czemu się spóźniłaś? Szef jest wściekły – powitał ją Damian. Unikała jego wzroku odkąd tylko tu przyszła, pragnąć stać się niewidzialną. Przypomniało jej się to, co Don mówił o niej, gdy pokazywał ujęcia Damiana. Teraz nie mogła udawać ślepej na jego osobę i jego „dziwne” zachowania. Nie zachowywała się fair w stosunku do niego, ale nie mogła mu powiedzieć prawdy, nie potrafiła też odwzajemnić jego uczuć, o ile były one prawdą.
- Miałam ciężką noc – mruknęła i wyminęła przyjaciela.
Jego ramię powstrzymało ją od odejścia. Spojrzała na niego niechętnie.
- Pamiętasz, że mi możesz powiedzieć wszystko, prawda? Nawet... O Boże, Evelyn, czy ty… masz złamany nos! Co się stało? – spytał podchodząc bliżej do dziewczyny, wyłapując wzrokiem wszystkie małe, jeszcze świeże blizny po odłamkach szkła. Jego uścisk na jej ramieniu zelżał.
- Tak, pamiętam – odezwała się, gdy zobaczyła, że dłoń Damiana zbliża się do jej twarzy. Gdy usłyszał jej głos, cofnął ją, powstrzymując się od czułego gestu.
- Co się stało? – spytał ponownie.
- Ja… - zawahała się. – Napadnięto mnie wczoraj wieczorem. Ukradli mi komórkę, więc jeśli chciałbyś się ze mną skontaktować, to tylko przez Internet albo na domowy, przynajmniej przez jakiś czas. Cała noc na posterunku nie zrobiła mi dobrze – uśmiechnęła się lekko.
- Verriar, szef cię woła – usłyszała za sobą głos Rebecci: także nieco zmęczony, choć wydawałoby się, że gdy wypowiadała te słowa, czuła pewną satysfakcję – jak zawsze, gdy coś mogło pójść nie tak w stosunku do Evelyn.
- Już idę – odpowiedziała stanowczo i rzuciwszy uprzednio okiem na zmęczoną, ale wciąż doskonale wyglądającą Rebeccę, udała się do gabinetu przełożonego, gdzie opowiedziała bardziej rozbudowaną wersję bajki, którą wcześniej sprzedała Damianowi.
- Mam sprawdzić, czy rzeczywiście była pani na posterunku?
- Po co? – obruszyła się. – Nie widzi pan jak wyglądam?! Walczyłam o swoją własność, a ten gnojek pchnął mnie tak mocno, że uderzyłam twarzą w beton i wylądowałam w szkle po jakiejś rozbitej butelce! Przecież widzi pan te rany, one mówią same za siebie.
- Spokojnie, Evelyn.
- Jestem spokojna – odpowiedziała na wydechu.
- Idź do domu, odpocznij. Daję ci dziś wolne, ale to naprawdę ostatni raz. Ostatnio nadużywasz mojej dobroci, a cierpliwość i wyrozumiałość też ma swoje granice, pamiętaj.
Evelyn skinęła posłusznie głową, uśmiechając się serdecznie. Miała szczęście, że jej szef był w porządku. Teraz mogła udać się z powrotem na Lombard Street.

13 komentarzy:

  1. Ev coraz bardziej schodzi na kryminalną drogę, skoro wykorzystuje przymusowe wolne, żeby iść na Lombard St., nieładnie! :P I niech się za bardzo nie podnieca, że ją B. uratował, bo nie sądzę, że zrobił to z powodu jakichś wyższych uczuć, tylko dlatego, że jeszcze jej potrzebuje.

    Kamerki? Ja nadal obstawiam Nate'a. Kto inny niby miał to zrobić?

    No i "Umrzesz innym razem." Kurta made my day. :D

    Pozdrawiam,
    [stolen-papyrus] & [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
  2. SPAM jest w zakładce "Dobro" jakby co :)

    A twój rozdział... Zachowanie Ev wcale a wcale mi się nie podoba. I wydaje mi się, że co do Motylka, to niestety za dużo sobie wyobraża. Chociaż kto go tam wie, czy ktokolwiek go naprawdę zna?
    Bardzo podobał mi się fragment o Martinie i Natalie, nie umiem nazwać tego, co w nim było, ale to było coś miłego, coś ciepłego i coś bardzo naturalnego.
    Pozdrawiam!

    PS. Podobnie jak Fedora, dalej obstawiam Nate'a.

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz bardziej zakołowałaś tym rozdziałem:) Sama już mam mętlik w głowie, cały czas mam wrażenie, że Nate jest tym Donem. Był u mnie w domu, więc mógł pozakładać jej kamerki, gdy ta robiła mu herbatę.
    No i sądzę, że Butterfleye coraz to bardziej wpakuje Evelyn w kłopoty. Po wszelkich dedukcjach Martina i jego żony widać, że będą chcieli ją dopaść. Pytanie... czy i w tej kwestii Motylek uratuje kobietę, gdy policja wykryje kim jest EV?
    Trzymasz w napięciu, moja droga^^

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *poprawka... chciałam napisać "był U NIEJ w domu"

      Usuń
  4. Mam wrażenie, że Evelyn wkrótce wpadnie i zostanie ujawniona jako wspólniczka Motylka. Zachowuje się coraz dziwniej, a co, jeśli Don porzucił jej telefon w więzieniu i wkrótce go odkryją? Wtedy przekichane... Myślę, że Donem Lotario nie jest Nate. Czuję w tym małą autorską podpuchę, mającą na celu wprowadzenie w błąd czytelnika. Jeśli okaże się inaczej, będę zaskoczona. Wątpię, aby facet mógł w tak krótkim czasie zamontować kamery w jej mieszkaniu, chyba że jakimś cudem włamał się tam i zrobił to pod nieobecność Evelyn... Ciekawe, ciekawe. Chwilowo mam mały mętlik w głowie i ogólnie boję się, że wkrótce zakończysz opowiadanie. Uwielbiam je i na pewno będzie mi brakować Lombard Street. Sam rozdział był długi oraz świetny, może nie tak emocjonujący jak poprzedni, aczkolwiek również trzymał w napięciu. Podobnie jak Dusia mam przeczucie, że wkrótce rozpocznie się wyścig na Evelyn. Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny post ;*

    PS Nie wiem czemu, ale niegdyś sobie ubzdurałam, że Butterfleye nakłada maskę, dlatego nie mogę się przyzwyczaić do makijażu ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę się zgodzić, że w głowie zamiast się przejaśniać to coraz ciemniej się robi. Podejrzana była zmęczona Rebecka, podejrzany telefon Nate'a... Ciekawi mnie, czy Motyl będzie chciał się w jakiś sposób odegrać... Uch, ten szef. Czasem mam wrażenie, że nawet flaki na podłodze nie skłoniło by szefów do współczucia...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyrozumiałego ma Evelyn szefa. Na początku myślałam, że na nią nawrzeszczy i w życiu nie da dodatkowego dnia wolnego na rekonwalescencję, a tu taka niespodzianka i jeszcze przymknął oko na wcześniejsze sprawy. Nawet się nie zdziwiłam, że dziewczyna od razu pobiegała na Lombard Street. Jednak mam wrażenie, że niebawem wpadnie. Nie jest super ekstra przestępcą i wydaje mi się, że już zabrnęła w to wszystko tak głęboko, że w końcu Martin ją dopadnie. Swoją drogą bardzo fajny fragment o nim i o Natalie. Mój ulubiony z tego rozdziału ;)
    Zastanawiam się, czy Nate nie dzwonił tylko po to, aby sprawdzić, czy wróciła do domu, a etui to tylko głupia wymówka.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nadal podejrzewam Nate'a, aczkolwiek byłoby to chyba zbyt oczywiste.
    Co do Martina, to jego wątek coraz bardziej mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tym razem się udało. Do czasu! Czuję, że Ev powoli traci kontrole nad wszystkim tak, jak i zdrowy rozsądek. Kompletnie zwariowała na punkcie Motyla i teraz każdy jego gest odbiera jako tłumione uczucie. Zdaje się, że jedynie Kurt ma własny rozum i widzi, co dzieje się dookoła. Ale co on sam może?
    Zmęczona Rebecca, telefon od Nate, nie wiem czy to wskazówka, czy podpucha. Jest jeszcze Damian, dlaczego by nie podejrzewać i jego? No cóż, kim jest Don dowiem się chyba tylko od Ciebie.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Po prostu rewelacja, zakochalam sie w tym opowiadaniu! Kiedy mozna spowiedziewac sie nowego wpisu?:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz, ale tu MrsHudson jeszcze z onetu. Nawet nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam, widząc Twój nick. Przeczytałam Twoje dwa wcześniejsze opowiadania i jestem po prostu zakochana w Twojej twórczości. Wczoraj do czwartej rano pochłonęłam całe Lombrad z zapartym tchem. Kobieto, jaką ty masz wyobraźnie, do tego Twój styl pisania jest fantastyczny. Ależ Ci słodzę w tym komenatarzu... :D Nie mogę się doczekać nowości. Mam nadzieję, że pojawi się w piątek, bo nie mogę się doczekać! Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Cię na mojego bloga: zarys-piekla.blogspot.com :) Pozdrawiam cieplutko i ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że pamiętam, nawet jeszcze mam Twój stary blog w linkach w "Publiczności" :) Zajrzę, na pewno ;)
      Dzięki za to słodzenie :D Miło się czytało, aż się wyszczerzyłam do monitora. Fajnie, że mnie pamiętasz wciąż, haha :)

      Usuń

Motyle Oczy