I’ve been praying for help 'cause I can’t take it all
I’m not done,
It’s not over. (...)
And I’m wondering why I still fight in this life
‘Cause I’ve lost all my faith in this damned bitter strife
And it’s sad,
It’s so damn sad
Within Temptation - Shot in the dark
Butterfleye
usiadł na chwilę w swoim pokoju, wykonał parę głębokich wdechów i policzył do
dziesięciu. Dość często mówiono mu, że to pomaga. W praktyce przedstawiało się
różnie, ale tym razem pomogło.
Musiał się
skupić i dokładnie pomyśleć, gdzie Don mógł zabrać Evey. Ze swojej niedużej
wiedzy o jego osobie miał wysnuć wnioski, które powinny doprowadzić go do
swojej „partnerki zawodowej”. Należało to jednak zrobić bardzo ostrożnie i
zarazem szybko, gdyż liczyła się każda minuta.
Dlaczego to
zrobił wydawało mu się oczywiste – chciał go maksymalnie osłabić i pokazać po
raz kolejny, że jest nikim. Że może stracić wszystko i tak się stanie. Kolejna
próba zrównania go z ziemią. Oj, nie tym
razem, mój drogi. Tylko gdzie ją zabrałeś…
Myśl…
„Symbole.
Przecież to cholerny maniak symboli, bardzo lubi wszystkiemu dodawać jakąś
bezsensowną wartość, nawet bezwartościowym przedmiotom. Sentymentalista ze
skłonnością do patosu. Zatem… Skoro chce mnie zmiażdżyć, powinien uderzyć
gdzieś, gdzie sam byłem wcześniej”.
W pamięci
wrócił do wszystkich zbrodni, których dokonał. Jednak to pożar podłożony pod
więzienie Alcatraz był wydarzeniem, po którym zrobiło się o nim najgłośniej.
To wtedy po raz pierwszy użył swojej autorskiej karty.
„No to jedziemy
na Alcatraz”, postanowił, chociaż nie był pewien swojego typu. Nie miał jednak
wyboru ani też czasu. Kazał Bobby’emu sprawdzić, czy na tej wyspie nie widzi
żadnego działającego urządzenia czy też sieci, do której mógłby się włamać i
ominąć wszelkie zabezpieczenia – innymi słowy: po prostu „rozwalić system”.
Okazało się, że
trafił w dziesiątkę.
- Biorę
samochód – powiedział i bez pytania wziął, wiszące na haku za ladą, kluczyki.
***
Głębokie,
świszczące oddechy odbijały się echem od nagich, obdrapanych ścian nieznanego
jej pomieszczenia. Czuła, że to koniec, chociaż wcale tego nie chciała. Nie
dokończyła tak wielu spraw i nie chodziło tu wyłącznie o osobę Butterfleye’a,
ale także o rzeczy, o których przez niego zapomniała. Jednak czy żałowała?
Poprzez seans, do którego oglądania została zmuszona, czuła się podle, ale nie
była pewna, czy zmieniłaby absolutnie wszystko, gdyby mogła cofnąć czas.
Zastanowiła
się: co zrobiłby Butterfleye na jej miejscu? Myślała, że będzie to jakieś
pytanie pomocnicze, ale pomyliła się. Butterfleye nie dałby się przecież
zaciągnąć w to miejsce.
He would always win the fight….
Więc zadała sobie
pytanie: co zrobiłaby Evey? Ta dumna, pewna siebie, pełna dumy i seksapilu
kobieta, która już raz wyłoniła się z niej niczym gąsienica ze swojego kokonu już pod nową, piękniejszą postacią.
Przede
wszystkim nie siedziałaby skulona w kącie, czekając na wybawienie. Jeśli koniec
miał nastąpić, to wolałaby, żeby nastał szybko. I najlepiej na jej warunkach.
Wyprostowała się więc i spojrzała w miejsce, gdzie znajdował się popsuty
rzutnik. Otrzepała spodnie i dumnie powiedziała:
- Nie pozwolę
siebie tak traktować.
Trudno było
wyglądać dostojnie w poplamionej krwią odzieży, ale starała się o tym nie
myśleć. Uniosła wysoko głowę, zadzierając nos i szarpnęła drzwi.
- Otwieraj je,
ty gnojku!
- Dokąd się
wybierasz, Evey?
- Chcę cię
dorwać – wycedziła złowieszczo, a w jej oczach można było dostrzec przebłysk
szaleństwa. Drzwi ustąpiły.
***
Butterfleye był
pod wrażeniem swojej niezawodnej dedukcji. Mknąc przez niemal puste drogi,
kątem oka obserwował rozmazujące się poprzez pęd samochodu światła. Tak
nieuchwytne i rozpływające się w ciemnościach jak on.
Zadziwiało go
to, jak dobrze potrafił ocenić osobę, której w zasadzie nigdy nie spotkał.
Oczywiście wiedział doskonale, kim jest Don Lotario i dlaczego pojawił się w
mieście akurat teraz, gdy obwiązał sobie wokół palców każdy koniec tej
skomplikowanej pajęczej sieci jaką była struktura miasta. Ale to, że rozgryzł
jego rozumowanie w sposób, który zapewne niejeden psychiatra mógłby mu pozazdrościć,
uważał za nie lada wyczyn.
Zanim wykonał
telefon do Bobby’ego, ręką, której nie trzymał na kierownicy, wywrócił torebkę
Evelyn do góry nogami. Wyleciało z niej wiele niepotrzebnych rzeczy, ale nie
było w niej tego, czego szukał – telefonu komórkowego.
Przeszło mu
przez myśl, żeby zadzwonić do Evelyn, ale szybko zrezygnował z tego ruchu –
jeśli Don Lotario ma ją w swoich łapskach, zniszczyłby element zaskoczenia, na
którym zawsze mu zależało. Dlatego zamiast do dziewczyny, zadzwonił na Lombard
Street.
- No dobra,
Bobby, mów do mnie. Co tam wyczyniasz?
- Próbuję to
rozkminić, tak jak mi kazałeś – usłyszał poirytowany głos po drugiej strony
słuchawki.
- Nie puszczaj
mi tu fochów, ty marny szczurze. Obiecuję ci, że jak zrobisz tę robotę dobrze,
to załatwię ci adresy IP najlepszych lasek w mieście.
To nieco
zdopingowało mężczyznę po drugiej stronie słuchawki, ponieważ stukanie klawiszy
stało się teraz bardziej dynamiczne. Mężczyzna przycisnął pedał gazu – mknął
teraz przez oświetlony most prowadzący na wyspę. Z oddali mógł już zauważyć
wysoki płot, otaczający więzienie. Będzie musiał się przez niego przedostać.
Pomyślał o tych wszystkich kamerach, które będą obserwowały każdy jego ruch…
- Ktoś odwalił
kawał dobrej roboty – mruczał Bobby; bardziej do siebie, niż do Butterfleye’a.
- Nie obchodzi
mnie czyjaś robota, tylko twoja. Jak ci idzie?
- Nie dam rady
tego przełamać, mogę jedynie na chwilę to wszystko zawiesić czy coś…
Butterfleye
westchnął poirytowany.
- Dobra,
mniejsza. Powiedz mi, czy monitoring jest włączony?
Szybkie
stukanie klawiszy zaczynało go irytować. Miał ochotę powiedzieć mu, żeby
odstawił słuchawkę nieco dalej albo żeby nie walił tak w klawiaturę, jednak
wolał nie ryzykować przerwaniem połączenia z najlepszym hakerem na Lombard
Street.
- Nie, został
odłączony.
Butterfleye
uśmiechnął się lekko. To miłe, że mimo iż są wrogami, czasami zdarza się, że
jeden zrobi drugiemu przysługę.
- Jesteś w stanie
mi powiedzieć, gdzie tam jest jakieś zasilanie, żebym mógł zrobić duże bum i
odciąć prąd od tego cudu techniki?
- Moment… Tak,
mam to.
- Dobra, to
trzymaj, jesteśmy w kontakcie, zaraz do ciebie zadzwonię.
„Aż mnie dziw
bierze, że tak bardzo się poświęcam dla jednej smarkuli, cholera”, przeszło mu
przez myśl i zaparkował nieopodal więzienia.
***
Błądziła po
pustych korytarzach, szukając wskazówek, które mogłyby doprowadzić ją do
„centrum dowodzenia”. Nadal nie wiedziała, gdzie jest, ale gdy dotarła do
części budynku, która była odgrodzona żółtą taśmą z napisem „UWAGA!
NIEBEZPIECZEŃSTWO!” i zobaczyła nadpalone ściany, które podpierały liczne
rusztowania, przyszło jej na myśl, że mogła być w dawnym więzieniu. Zawróciła. Zaczęła poszukiwać czegoś w stylu portierni, gdyż to tam
najprawdopodobniej jej oprawca mógłby zmieścić się z wieloma komputerami,
monitorami i innymi sprzętami. Zauważywszy tabliczkę „wyjście ewakuacyjne”, zawahała się. Przez chwilę miała ochotę podążyć za strzałką, ale dotarło do
niej, że mając przeciw sobie takiego podłego i sprytnego przeciwnika, z pewnością
te są zamknięte.
Wspięła się po
paru schodkach, na których wciąż leżał gruz. Chciała popchnąć kratę, znajdującą
się na szczycie, jednak gdy tylko podjęła taką próbę, gryzący gaz buchnął jej w
twarz. Krztusząc się i zaciskając z całej siły oczy cofnęła się w stronę
schodów, ostatecznie staczając się po nich. Poczuła jak odłamki szkła w paru
miejscach wbiły jej się jeszcze mocniej w ciało.
- To nie fair –
wykrztusiła, ocierając załzawione oczy.
Uznała, że
skoro tajemniczy głos tak bardzo broni tego przejścia,
to z pewnością jest ono poprawne. Nie miała zamiaru teraz się poddać, gdy była
tak blisko. Podciągnęła koszulkę, zasłaniając sobie jej materiałem usta oraz
nos i ponownie wspięła się na schody. Pręty wyglądały na solidne, nie byłaby w
stanie ich wygiąć. Zwróciła uwagę na zamknięcie: duży otwór na klucz dodatkowo
zabezpieczony był ogromną kłódką.
Zerknęła na
gruz, walający się po ziemi. Zacisnęła zęby i wziąwszy uprzednio głęboki
oddech, aby wstrzymać powietrze, podniosła najcięższy kamień, po czym
zamachnęła się solidnie i uderzyła nim w metalową kłódkę. Na jej gładkiej
strukturze pojawiła się jedynie nikła ryska.
- Uważaj, bo
się skaleczysz – zadrwił komputerowy głos.
- Pieprz się –
wyszeptała i ponownie uderzyła w kłódkę, wydając z siebie przy tym niemal
bojowy okrzyk. Z każdym kolejnym ciosem narastała w niej złość, która dodawała
jej siły. Waliła coraz mocniej i bardziej zawzięcie; po chwili przestała nawet
odczuwać ciężar kamienia, który trzymała w dłoni i który rzeźbił w metalu coraz
to głębsze rysy.
Nie wiedziała,
jak długo tak walczyła, jednak efekt był satysfakcjonujący: w końcu kłódka
poddała się i mogła przejść dalej. Na szczęście okazało się, że poza tym
solidnym zabezpieczeniem ta swego rodzaju brama, nie była zamknięta na klucz.
Korytarz był
gorzej oświetlony niż pozostałe, przez które przechodziła, a każde drzwi, które
mijała, cholernie solidne. Przyglądała się szparom pomiędzy nimi a brudną
posadzką, doszukując się choćby drobnego pasma światła.
Zawahała się,
gdy korytarz rozwidlał się: skręcić w prawo czy w lewo?
***
Butterfleye
wspiął się niczym pająk na płot z drutu i zwinnie go przeskoczył. Uderzył mocno
nogami o twardą ziemię, aż nieco się skrzywił, ale nie zajmował się długo tym
bólem. Otrzepał marynarkę (która, swoją drogą, tania nie była) i omiatając
intensywnie granatowymi oczami okolicę, zakradł się za budynek więzienia.
Stanął blisko muru,
aby być możliwie najmniej widocznym i dopiero wówczas wyciągnął telefon.
- No dobra,
powiedz mi najpierw, czy wiesz, gdzie może być „centrum dowodzenia” tego skurwiela?
Powtórzył sobie
instrukcję kilka razy w głowie, aby zapamiętać drogę. Dopiero potem spytał o
źródło prądu w tej części.
- To trochę
daleko od Lotario… - mruknął bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy.
- Mhm…
- Okej, dzięki –
rozłączył się.
Raz, dwa, trzy,
cztery, pięć, sześć….
Znowu liczył,
aby nieco się uspokoić i otrzeźwić umysł oraz żeby móc wymyśleć szybki i
skuteczny plan. Nie ukrywał – zdecydowanie wolał mieć więcej czasu, aby
wszystko dokładnie obmyślić; podejmowanie spontanicznych decyzji nie było jego
mocną stroną. Czuł się wtedy niepewnie, jak zwierzę, które wyczuje zasadzkę, ale
które nie widzi wyjścia z sytuacji.
Postanowił
najpierw odciąć prąd, a potem biegiem przebyć więzienne korytarze i stamtąd
jakoś wydobyć Evelyn. Problem był taki, że nie wiedział, gdzie ona jest. Więc
może odłączenie prądu nie było aż tak dobrym pomysłem…?
Pomyślał, że w
tym przypadku bardzo przydałby mu się jakiś wspólnik. Niestety, okolica była pusta
i – co dziwne – nie widział nawet żadnej ochrony, która pilnowałaby dziedzictwa
San Francisco, a która mogłaby mu pomóc.
Był w kropce.
Pierwszy raz od wielu, wielu lat. Znowu czuł się jak zwierzę, wystawione jako
okaz w zoo. Znowu przez tego parszywego gnojka.
Złość, wywołana
wspomnieniami, wzrosła w nim tak bardzo, że nie myśląc wiele, zamachnął się na
skrzynkę z ostrzeżeniem: "Uwaga! Wysokie
napięcie!" – dając ty samym upust swoim emocjom. Momentalnie setki iskier
wystrzeliły ze ściany, rozległ się syk palących kabli, a on zasłonił się
rękoma, aby te rozwścieczone naelektryzowane snopy nie wyrządziły mu żadnej
krzywdy.
W całym
więzieniu zgasło światło.
Butterfleye nie
miał żadnego planu. Teraz musiał działać szybko i spontanicznie, prawie jak
wariat.
Załadował broń,
włączył latarkę w komórce i wbiegł do pomieszczenia.
***
Szare od pyłu
korytarze wydawały sie być takie same. Z czasem zaczynała się zastanawiać, czy
nie była już w tym miejscu i nie zatoczyła koła – ku uciesze komputerowego
głosu, który (o dziwo) nie odezwał się ani razu od czasu złamania kłódki.
„Bardzo dobrze.
Bój się: nadchodzę.”
Szła coraz
pewniej, przynajmniej tak jej się wydawało. Przyspieszyła kroku. Chwile
słabości, które przeżywała jeszcze niedawno poszły w niepamięć – nie warto było
im poświęcać uwagi; to by tylko ją osłabiło. A przecież to nie czas na
rozczulanie się nad sobą.
Już miała się
cofnąć, aby wybrać inny korytarz, ale zauważyła ciemnobrązowe drzwi z małą
szybką na samej górze, skąd widać było przytłumione światło. To musiały być te drzwi.
Podbiegła do
nich na palcach, po czym naprężyła mięśnie łydek i śródstopia, aby móc zajrzeć
przez okienko u góry. Teraz nie miała już wątpliwości, że to tu kierowano wszystkimi
wejściami, kamerami i innymi urządzeniami, ukrytymi za ścianami tego budynku.
Wewnątrz widziała mnóstwo komputerów – zarówno tych starych jak i bardziej
nowoczesnych – z migającymi niebieskimi tłami, na który widać było białe napisy
lub zielone kody na czarnym tle, które
nieustannie się zmieniały. W kącie pokoju widziała miniaturowe czarno-białe
obrazy korytarzy – zapewne relacja z kamer. Nigdzie jednak nie mogła dostrzec
swojego prześladowcy. Nie było przecież mowy o tym, żeby stąd uciekł. Prawda…?
Szarpnęła
drzwi, ale te zachwiały się jedynie niepewnie w swoich zawiasach.
- Myślisz, że
nie rozwalę tych drzwi?! Poradziłam sobie z tamtą pieprzoną kłódką, tu też się
dostanę! Dorwę cię! – krzyczała do zamkniętych drzwi, waląc w nie pięściami.
Miała wrażenie, że tylko zemsta może sprawić, że poczuje się lepiej. Chciała
dorwać się do jego twarzy i wbić mu w skórę swoje paznokcie tak głęboko, aby
pozostawiły blizny do końca życia.
Uznając, że nie
ma już nic do stracenia, wzięła rozpęd i uderzyła barkiem w drzwi, próbując je
wyważyć.
„Zaraz do
złamanego nosa dojdzie złamany obojczyk lub kość ramienna” przeszło jej przez
myśl, ale naparła na nie jeszcze raz. Gdy to nie pomogło, kopnęła w nie z
impetem parę razy, aż w końcu zobaczyła, że nieco ustąpiły. Ostrożnie nacisnęła
klamkę. Nadal nie mogła wejść do pokoju, ale widziała już, że niewiele brakuje,
aby osiągnęła swój cel – zamek trzymał się dosłownie na odłamku tynku,
wystarczyło tylko mocniej kopnąć. Tak też zrobiła.
Bez zawahania wparowała
do środka i rozejrzała się po pokoju, dysząc ciężko. Włosy lepiły jej się do
brudnej od krwi twarzy, a mięśnie powoli opadały z sił; czuła to z każdym
kolejnym oddechem.
- No, pokaż się
– wyszeptała, szukając tym samym czegoś, co mogłaby unieść i w razie czego się
bronić.
Wówczas spod
oddalonego od niej o parę metrów biurka wyłoniła się postać ubrana w moro, z
kominiarką na głowie, a na niej jeszcze maską gazową. Evelyn nie była w stanie
dostrzec twarzy, co więcej: nie była nawet w stanie określić, czy jej
przeciwnik jest mężczyzną czy kobietą, ponieważ strój nie ukazywał żadnych cech
szczególnych, a jedynie „spłycał” sylwetkę. Mogła jedynie powiedzieć, że stoi
przed nią ktoś o dość szczupłej budowie ciała. Nic więcej.
Nie wiedziała dlaczego,
ale czuła się nieco zawiedziona. Chyba myślała, że ten ktoś powita ją jak
Butterfleye – z rozwartymi ramionami i z niezasłoniętą (w takim stopniu) twarzą.
Stali tak
bezruchu, mierząc siebie nawzajem i oceniając swoje szanse.
Pierwszy ruch
podjęła Evey, która dosłownie rzuciła się na zamaskowaną postać, bez
jakiegokolwiek zabezpieczenia. Naskoczyła na napastnika, chcąc zerwać mu z
głowy maskę gazową. Ten zatoczył się, usilnie próbując zrzucić ją z siebie.
Zarzucił swoim grzbietem łuk i ostatecznie Evelyn wylądowała na biurku,
zrzucając przy tym z hukiem klawiaturę, której klawisze rozsypały się po
podłodze. Nogą zepchnęła z blatu także monitor, z którego posypały się iskry,
aby zwiększyć swoją przestrzeń do manipulacji ciałem. Osobnik skierował na
krótką chwilę głowę w stronę upadającego sprzętu, a potem ni stąd ni zowąd wziął Evelyn za kostki i zepchnął na podłogę. Czuła, jak nabija sobie ogromnego
siniaka, gdy jej kość ogonowa z impetem zetknęła się z posadzką. Jęknęła cicho,
rozcierając sobie obolałe miejsce. Podniosła wzrok, spoglądając na człowieka w
masce gazowej. Przyglądał jej się z przechyloną głową, jak to zwykle robią psy,
gdy chcą wyrazić zaciekawienie.
Zacisnęła zęby
i zmrużyła oczy.
„Nie będziesz
mi się przyglądał tak, jakbym była ciekawym naukowym obiektem badawczym!”,
pomyślała i kopnęła go w kolano.
Stłumiony przez
maskę jęk wyrwał się z ust postaci. Teraz oboje leżeli na ziemi, czując
dotkliwy ból. Evelyn czuła jakby wszystkie siły ją opuściły. Nie miała już
ochoty dalej walczyć. Kimkolwiek była ta osoba, na pewno odznaczała się sprytem
i miała zdecydowanie więcej wigoru, gdyż nie przeszła uprzednio przez
dziesiątki takich samych korytarzy, walcząc przy tym z bólem, który powodowały
odłamki szkła, wbijające się w skórę.
Z niepokojem
obserwowała kolejny ruch napastnika: jak sięga do kieszeni obszernych moro
spodni i wyciąga z nich solidną, acz małą broń i celuje lufą prosto w jej
klatkę piersiową, wciąż przechylając głowę w ten charakterystyczny, irytujący
sposób.
Głośno
wypuściła powietrze, jakby to miało być jej ostatnie tchnienie i obserwowała,
jak palec wskazujący dotyka spustu.
W tym samym
momencie stały się trzy rzeczy na raz: Evelyn rzuciła się na przeciwnika,
kierując jego dłoń w górę, momentalnie zgasły wszystkie światła i rozległ się głośny
huk – nabój wystrzelił w sufit, z którego posypał się tynk.
***
Szedł według
instrukcji z pistoletem w pogotowiu i latarką oświetlającą mu drogę. Miał
nadzieję, że ten obrzydliwy skurczybyk nie pomylił się, albo co gorsza, nie
podał mu fałszywych danych.
Cholera, gdy
nie ma nic zaplanowanego, popada w paranoję.
W głębi
długiego pomieszczenia usłyszał dwa strzały i dźwięk tłuczonego szkła. Ruszył w
kierunku tego odgłosu, zastanawiając się: po co mu to? Przecież poradziłby
sobie sam… Albo znalazłby sobie kogoś nowego.
Nie, to by nie
było możliwe. Nie teraz, kiedy pojawił się Don Lotario. Takie przedsięwzięcie
wymagało czasu, wielu dni, a nawet miesięcy obserwacji i małego śledztwa. Nie mógł
sobie teraz na to pozwolić.
Wparował do
pokoju, w którym dwie osoby szarpały się dość nieudolnie. Nawet nie zwróciły
uwagi na jego obecność, choć bardzo możliwe, że nawet go nie zauważyły w
panujących ciemnościach. Aby zwrócić na siebie uwagę wystrzelił dwa razy z
pistoletu w sufit.
Postacie
zamarły, zwróciwszy się w jego kierunku. W mroku jego sylwetka była niemal
niewidoczna, jednak zgromadzeni bezbłędnie rozpoznali jego osobę. Evelyn znieruchomiała
i gdyby tylko byli wstanie, zobaczyliby na jej twarzy wyraz ulgi, natomiast
Lotario puścił kobietę, zwracając się całym ciałem w stronę nowoprzybyłego.
- Witaj, mój przyjacielu – powitał cicho swojego
wroga, gestem ręki przywołując do siebie Evelyn, zapominając, że prawdopodobnie
nawet nie zauważyła tego ruchu.
Postać skłoniła
się przesadnie. Evey wybiegła z pomieszczenia, nim ktokolwiek zdążył się
zorientować. Wtedy Don wycelował lufę pistoletu w Butterfleye’a, który również
szybko opuścił pokój i zatrzasnął za sobą drzwi; kule wystrzelone z broni
samozwańczego Sima wbiły się w ich strukturę.
Ciągnął Evelyn
za obszarpany rękaw jej bluzki. Kobieta zataczała się raz po raz. Wydawało mu
się, że w takim tempie nigdy nie uciekną Donowi, że zostaną tu na zawsze, a w najgorszym
przypadku zaraz zlecą się tu gliny i zostaną złapani. Wówczas jedyną pociechą
byłby fakt, że mieliby wszystkich troje. Remis był zawsze bardziej sprawiedliwy
w takich przypadkach.
***
Była druga w
nocy gdy ekran nowoczesnej Nokii rozświetlił się, a z głośniczka zaczął
rozbrzmiewać tradycyjny dzwonek.
Martin Honnet
zmrużył przywykłe do ciemności oczy, aby odczytać, kto dzwoni o tak osobliwej
porze. Oczywiście domyślał się, że to ktoś z pracy – w końcu nikomu innemu nie
przyszłoby do głowy telefonować do niego w jakiejkolwiek sprawie o tej godzinie
– jednak wolał sprawdzić czy warto w ogóle fatygować się z odpowiedzią.
Dzwonił Ray,
jego podopieczny, któremu pod groźbą zwolnienia zabronił dzwonić w błahych
sprawach. Nigdy jednak nie wiadomo, czego można spodziewać się po amatorach…
Równie dobrze mógł właśnie palić się śmietnik w jego chacie, a on nie wie, czy może
samemu spisać protokół.
Nacisnął jednak
zieloną słuchawkę. Nie zawiódł się – sprawa dotyczyła jego ulubionego przestępcy, Butterfleye’a. Motyl znowu narozrabiał. Tym
razem słychać było strzały na Alcatraz, zdemolowano także część więzienia,
którą oddano pod renowację po pożarze, który zresztą sam podłożył.
- Dobrze.
Dzięki. Już jadę.
Rozłączył się,
ale nie wstał od razu z łóżka, aby w pośpiechu szykować się do wyjścia. Zresztą
– i tak był ubrany.
Martin nie
ruszał się z miejsca, powoli trawiąc wiadomości. Jego klatka piersiowa unosiła
się szybko, a nozdrza drgały niebezpiecznie. Po chwili wstał i zaczął krążyć po
pokoju, walcząc z emocjami.
- Kurwa mać! –
krzyknął, uderzając pięściami w szafę, tak mocno, że zachwiała się pod wpływem
takiego ciosu.
Kiedyś drzwi garderoby zakrywały lustra…
Przeklęty
Butterfleye i jego irracjonalne zachcianki. Jego wyczyny spędzały mu sen z
powiek. Cały czas próbował zrozumieć motywy jego działań. Ostatnio uznał, że
powinien zacząć od początku, na świeżo. Miał jednak wrażenie, że po maglowaniu
jednej sprawy wciąż i wciąż, do niczego przełomowego nie dojdzie.
Ale jak, jak to możliwe, że nie pozostawiał
żadnych poszlak?! Wszystkie tropy prowadziły donikąd albo wskazywały na
absurdalne teorie. Jak to możliwe, że w dobie techniki, w dobie cudownych
wynalazków, które potrafią zrobić wszystko? JAK?
Martin czasami przyłapywał
się na tym, że uważa Butterfleye'a za zagadkę godną Zodiaka. Ten nie został
złapany. Niektóre ich metody może i są podobne, ale… Nie, różni ich zbyt wiele.
Czasami wyobrażał sobie Butterfleye’a jako postać z komiksu – z wyolbrzymionymi
cechami i tą teatralną motylą maską na twarzy, a on był tylko zwykłym
policjantem, może nie takim jak szeryf Gordon*, bo on nie współpracował z
żadnym superbohaterem, który by mu pomógł, ale…
W każdym razie
Martin Honnet nie miał zamiaru pozwolić, żeby Butterfleye rozpłynął się w
powietrzu jak Zodiak. Chciał doprowadzić tę sprawę do końca, szczęśliwego
końca. I zrobi to, choćby sam miałby zginąć.
„Robota wzywa!”, pomyślał dziarsko w myślach i
pełen zapału, z załadowaną bronią i kamizelką kuloodporną na sobie, wyruszył na
wyspę Alcatraz.
----------------------
Żem pocisnęła z długością. Łudzę się, że przez to wynagrodzę trochę moją nieobecność :P
Skoro już przy nich jesteśmy - muszę to napisać - nie obiecuję regularności w dodawaniu postów aż do maja. Są teraz pewne ważne rzeczy, na których muszę się bardziej skupić, a będąc szczerym - ostatnio cierpię na brak wiary w siebie i coraz mniej chce mi się tworzyć, obojętnie czego to dotyczy. Ale spokojnie, Lombard Street zostanie dokończone, po prostu najprawdopodobniej będę pisać rzadziej, choć (!) postaram się mieścić w dwutygodniowym odstępie czasowym. Gdyby nie to, że mam teraz ferie, zapewne jeszcze przez jakiś czas nowy rozdział by się nie ukazał. Piszę to, żeby mieć pewien spokój sumienia i żebyście byli wyrozumiali i nie naciskali za mocno :) Blogowanie ma być formą odskoczni, a nie przykrym obowiązkiem, bo jeśli staje się tym drugim - czuć to w postach.
No, tyle jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne.
* - z "Batmana"
* - z "Batmana"
A teraz podzielę się z Wami czymś zupełnie od czapy, a co mnie bardzo urzekło: akustyczna wersja live "Cold blooded" The Pretty Reckless. Bardzo mnie to ujęło, o.
Oczywiście Ciocia Fedora zacznie od tego, że jak zawsze gardzi bluzgami, fe, fe, fe.
OdpowiedzUsuńNo, Evelyn imponuje odwagą, coraz bardziej przypomina Evey, już nie jest taka zagubiona i całkowicie zdana na B., jeszcze trochę i całkowicie przejdzie na Ciemną Stronę Mocy. Pytanie tylko, czy jej to w sumie potrzebne do szczęścia, skoro ma przyjaciół, siostrę, potencjalnego chłopaka (biedny Damian, taki samotny i odrzucony!)...? No i wiedziałam, że Motyle Oko wpadnie do pomieszczenia w odpowiednim momencie, normalnie akcja jak z filmu. :D Szkoda tylko, że nie wiadomo jeszcze, kim jest Don, ale i tak obstawiałabym Nate'a, chociaż pewnie to zbyt przewidywalne i mainstreamowe. :P
I tak motyw palącego się śmietnika na chacie Raya oraz wątpliwość, czy może samodzielnie (!) spisać z tego protokół made my day, teraz mi się buziunia cieszy i już nie przestanie. :D
Pozdrawiam,
[stolen-papyrus] & [konFEDORAcja]
Och, nowy rozdział! Pewnie jakbym tu przypadkiem nie zajrzała to bym nie wiedziała. Pisałam ci w spamie, że zepsuło mi się GG, ale pewnie nie miałaś czasu tam spojrzeć. To napiszę i tu, że nowy rozdział "Fausta" wisi od tygodnia :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału tutaj: a już się tak cieszyłam, że wreszcie dowiemy się, kim jest Don! A tu niespodzianka, wcale nie. Pewnie teraz trzeba będzie trochę poczekać. Muszę się też zgodzić z Fedorą, że pojawienie się Motylka wyglądało jak scena z filmu.
Niemniej jednak najbardziej w całym tym rozdziale podobała mi się postawa Evelyn, wreszcie się pozbierała, wreszcie wzięła sprawy w swoje ręce. Tak sobie myślę, że pewnie zostanie z Motylkiem, ale z drugiej strony jakże ciekawe byłoby to, gdyby porzuciła Evey i wróciła do swojego nudnego życia... A może nie tyle ciekawe, co zaskakujące.
Pozdrawiam,
ANONYMA
Masz coś zrobić dziś, zrób to od razu, nie po dwóch godzinach. Ale w końcu wszelkie zaległości z tygodnia nadrobione (czas zbierać kolejne).
OdpowiedzUsuńJak Evelyn próbowała otworzyć drzwi od pomieszczenia z komputerami, to tak sobie myślałam, że pewnie Butterfleye wpadnie w odpowiednim momencie, by jej pomóc. I jest ;) Chociaż muszę przyznać, że bez niego też zachowała zimną krew i nieźle sobie radziła. Swoją drogą, to już sama nie wiem, czy ona w przyszłości zdoła wrócić do normalnego, spokojnego życia, o ile oczywiście Butterfleye zostanie złapany (na co skrycie liczę, uwielbiając Martina).
Właściwie to nawet nie miałam nadziei, że Lotario pokaże swoją twarz, więc pod tym względem rozczarowana nie jestem. Chociaż zastanawiam się, co on tak naprawdę chciał osiągnąć, robiąc to wszystko.
Pozdrawiam serdecznie :)
Jestem godna podziwu dla Evelyn, że nie poddała się i pokazała siłę. Bardzo mi tym zaimponowała dziewczyna. Swoją drogą ciekawe, że Don Lotario pozwolił jej wedrzeć do samego centrum - może chciał się z nią skonfrontować, albo z góry założył,że jest słaba? Bardzo podobała mi się ich walka. Chociaż ciśnienie mi podskoczyło, gdy facet wyciągnął broń.
OdpowiedzUsuńA nasz kochany Butterflye przybył z misją ratunkową :) Noo, narażał się dla Evey, sam nawet zastanawiał się czemu ^^
Niby współczuję Martinowi i życzę mu rozwiązania sprawy, ale to byłoby jednoznaczne z wydaniem B. i Evey w ręce policji. A jakoś niespecjalnie tego bym chciała, mimo że przecież mężczyzna jest mordercą. Dylemat.
Poza tym nowy szablon mnie oczarował.
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny :)
Wiedziałam, że B. pójdzie po Ev, ale, że dziewczyna taka się ostra zrobi. Nie spodziewałam się tego, bo byłam przekonana, że po takiej torturze psychicznej i fizycznej Don zdołał ją złamać. Widać, jak Ev zrobiła się silna i odważna. Jestem pełna podziwu, że rzuciła się na Lotario, gdy celował w nią lufą. A właśnie, maska gazowa? Serio? Co takiego do ukrycia ma Don? Już liczyłam na to, jak Ev udało się dostać do centrum, że odkryje kim on jest. Wiem, wiem, to by było zbyt proste, ale chciałabym już znać jego tożsamość. Kryje się lepiej niż B., o którym też przecież niewiele wiemy. Może wkrótce się dowiemy? Martin w drodze, a jak wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Ten szablon jest absolutnie fantastyczny. Mroczny, idealnie oddaje obecny klimat w opowiadaniu. Wciąż nie mogę przyzwyczaić się do tej wersji Motylka, który czuje się trochę zagubiony, wątpi w swoje postępowanie i potrzebuje pomocy. Natomiast Evelyn jakby przejęła ten ster i przestała wreszcie być uległą dziewczyneczką, spokojnie oglądającą wycinki z jej życia. Uwielbiam to, że stała się nagle taka silna i przekonana o woli walki. Fragmenty o niej czytałam wręcz z zapartym tchem, a później ta bijatyka. Czy to faktycznie był Don Lotario? Przez myśl mi przeszło, że musi być to jakaś osoba, którą przedstawiłaś nie raz. Bo dlaczego miałby być to ktoś zupełnie obcy? Na razie nie chcę zdradzać żadnych domysłów, niemniej jednak robi się gorąco. Wręcz nie mogę doczekać się następnego rozdziału! Pozdrawiam i życzę weny ;*
OdpowiedzUsuńNoooo nie ładnie ;( kominiarka oke, ale zeby jeszcze sie pakowac w maske, nooo nie ładnie! Bzydki Don! ;) A było tak blisko, może jakby Motylu nie zgasił światła, to byśmy zobaczyli kawałek mordy ^^ Mam nadzieję, że w końcu do tego dojdzie, chociaż... Kuszące musi być dla autora myśl, o pozostawieniu tajemnicy samej sobie, hm? ;) Próbowałam się postawić na miejscu Eve. Czy bym znalazła jakąs odwagę? Nie wiem. Ale gdyby się udało... To musi być przeżycie, taka zemsta. Nie chciałabym kusić losu, ale... ;)
OdpowiedzUsuńKochana, już po świętach, ale życzę Ci, żeby wena Cie napastowała i wygoniła wszelkie zwątpienie, które nie ma najmniejszego prawa się zakradać w Twój obszar. Ale nie będę naciskać. Sama miewam takie ciche okresy i cóż. Nie wymyśliłam na nie lepszego sposobu niż je w milczeniu przecierpieć... chociaż casem pomaga nowa lub odnowiona obsesja ;)
Wiesz co? Masz rację z tą obsesją, zapomniałam o tym sposobie. Chyba muszę poszukać nowej albo odkopać jakąś starszą, trwającą już jakiś czas, a będącą w stanie uśpienia.
UsuńGeniusz! <3
Muszę zacząć od tego, że masz śliczny szablon:)
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity:) Bardzo mi się podobał, szczególnie, że w tym rozdziale było więcej z perspektywy Butterfleye 'a :) Akcja była niesamowita, szczególnie podobała mi się ta determinacja Evelyn, że podnisła się w garść i zaczęła atak... trochę kosztowało to na jej zdrowi, lecz najważniejsze było, że dotarła do tego sukinsyna. Szkoda tylko, że twarz przestępcy była zasłonięta, lecz trudo się dziwić, to przecież takie oczywiste, nie mamy tu do czynienia z nowicjuszem. No i Batterfleye szybko wydedukował miejsce zatrzymania Evelyn. Choć czytając, trudno było się domyśleć, czy akurat Evelyn znajduje się w Alkatraz. Trzymasz w napięciu, dziewczyno;)
Czekam już na next:)
Pozdrawiam:*
Bardzo cenię Twoją twórczość, aczkolwiek odniosłam wrażenie (być może błędne), iż nie doszlifowałaś zbytnio tego rozdziału. Poprzedni był o niebo lepszy. Nie chodzi mi tu o samą fabułę, tylko sposób napisania. Zauważyłam kilka powtórzeń, ponadto same opisy nie powalały na kolana.
OdpowiedzUsuńByć może się czepiam, ale to nie dlatego, żeby Cię zdołować, tylko zmotywować :)
Czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam!
Bella
No... to żeś pocisnęła, aż żem znowu zapomniała o czasie i miejscu, w którym się aktualnie znajduję. Bez większych ceregieli śmiem orzec, że ten rozdział Ci wyszedł. Nawet bardzo. W niektórych momentach, m.in. wałęsanie się Evelyn po korytarzach, udało mi się wczuć w mroczny klimat, który zaserwowało to obskurne więzienie. I nie przejmuj się drobnymi powtórzeniami, przecież Twoje opowiadanie jest dość obszerne i raz na jakiś czas mogą Ci się wyczerpywać zasoby słów. Bardzo mnie zadowoliłaś, oj bardzo. Zaserwowałaś mi przyjemny 'deser' po uciążliwych egzaminach :) Nie mogę się doczekać rozmowy, jaką przeprowadzą ze sobą główni bohaterowie. Ciężko mi ocenić, czy Butterfleye będzie miał pretensje do Evelyn czy też nie.
OdpowiedzUsuńNie każ nam długo czekać na coś nowego. Mam nadzieję, że w przerwach między nauką a odsypaniem uda Ci się naskrobać kilka rozdziałów. Trzymam za Ciebie kciuki zarówno na polu pisarskim jak i 'przedmaturalnym'! :)