Rozdział 27


you never thought I'd be
the one who's laughing now
Now that you're going down
Take it down to the basement
you look around round round
And we sit there in silence
I watch you go down down down


Obudziła się w nieznanym jej miejscu z okropnie ciężką głową. Zupełnie tak jak jej początkowe migreny, z tą różnicą, że przyczyna była zupełnie inna.
Wymacała trzęsącą się ręką guza na głowie. Nie pamiętała, kiedy go sobie nabiła. Ostatnim obrazem, który zachował się w jej pamięci był widok ginącego we mgle domku na Lombard Street. Tępy ból przeszedł przez środek czaszki, promieniejąc na resztę ciała.
Jęknęła z bólu i oparła policzek o zimną, kamienną posadzkę. Podniosła wzrok, próbując zorientować się, gdzie jest. Musiała odczekać, aż widok wyostrzy się, gdyż widziała tylko szarą plamę. Dopiero po chwili obraz skrystalizował się. Nie było to jednak żadne znane jej miejsce. Wyglądało na opuszczone bunkry lub szpital. Mury nie miały okien, a zimne światło dawała stara lampa jarzeniowa.
To podejrzane miejsce zasiało w niej niepokój i zmusiło do podniesienia się. Wtedy cały ciężar przeniósł się na niesamowicie wrażliwe zatoki. Przypomniała sobie bardzo dokładnie ostry zapach substancji, którą ją odurzono. Zakręciło jej się w głowie. W porę zdążyła podeprzeć się ściany, zanim na dobre straciła równowagę.
- Gdzie ja jestem…? – szepnęła. – Halo?! – zawołała, licząc naiwnie na jakąkolwiek odpowiedź. Takowej jednak nie uzyskała.
Na końcu pomieszczenia zauważyła drzwi. Podejrzliwie rozejrzała się dookoła, sprawdzając czy w jakimś kącie nie schował się porywacz. Nie było jednak takiej możliwości, gdyż od razu by go zobaczyła – pokój był całkowicie pusty. Podbiegła więc do drzwi i z dziecinną nadzieją nacisnęła klamkę.
Drzwi ustąpiły.
„To za łatwe…”
Rozejrzała się ponownie. Rzuciła nieśmiałe „halo?” w przestrzeń, które odbiło się echem po nagich ścianach.
Nie otrzymała odpowiedzi.
„To jest cholernie popierdolone. Albo mam jakiegoś farta i napastnik wyszedł gdzieś na chwilę czy coś…”
Nie zastanawiając się za dużo przeszła przez próg go kolejnego pustego pokoju z obdrapanymi ścianami, na którego drugim końcu znajdowały się kolejne drzwi.
Przyspieszyła kroku i otworzyła je. Również okazały się niezaryglowane.
Zaczęło ogarniać ją uczucie niedorzecznego szczęścia.
Przebiegła następny korytarz. Tam też drzwi ustąpiły bez problemu.
„Jest wyjątkowo głupi albo zamknął tylko właściwe wyjście… Albo zaraz wróci i będzie źle…” Popędzana tą myślą, przemknęła przez kolejne pomieszczenie.
Dotarła do następnych drzwi i nie zastanawiając się, pchnęła je i uderzyła nosem o twardy materiał, z którego były wykonane. Krew przyozdobiła jej twarz, a krzyk zagłuszył odgłos złamanej kości.
Zatoczyła się z bólu, przeklinając cienkim głosem. Otarła wierzchem dłoni krew i łzy z twarzy, po czym spojrzała ze złością na uchylone drzwi. Przytrzymywał je łańcuch, zapewne zahaczony o ścianę. Wystarczyło go tylko wyłamać.
Wzięła rozbieg i z impetem uderzyła w drzwi. Łańcuch od razu ustąpił, a Evelyn wpadła do ciemnego pomieszczenia głową naprzód, prosto na rozbite szkło.
Nie miała pojęcia, skąd mogło się wziąć tu tyle kryształków. Nie było to istotne. Ostre odłamki wbiły się w jej policzek, dłonie i uda, co sprawiło jej ogromny ból. Nie miała już siły krzyczeć, po prostu rozpłakała się z bezradności. Euforia i nadzieja, która jeszcze parę minut temu przepełniała ją całą, ulatniała się wraz z każdą kolejną kroplą krwi, wypływającą z ran.
„Nienawidzę cię. Kimkolwiek jesteś, nienawidzę cię”.
Czuła, że ktoś sobie z niej jawnie kpi. I robi to w cholernie bolesny, sadystyczny i poniżający sposób. Najpierw nadzieja na wyjście: otwarte drzwi. A potem nagłe uderzenie, w efekcie którego złamała sobie nos.
Nie chciała tego przyznać na głos, ale w duchu wiedziała, że teraz mogło być tylko gorzej.
Mimo to zacisnęła zęby i wyciągnęła z policzka większe elementy szkła. Zapiekło jak cholera.
Kolejny jęk bezradności.
„Butterfleye, gdybyś wiedział, gdzie jestem, pomógłbyś mi?
A niby skąd ma wiedzieć? Sama tego nie wiesz.
Ale może się domyśli, że skoro nie przyszłam na czas… Może…”
Drzwi naprzeciw niej uchyliły się bezgłośnie, wpuszczając światło do pokoju, w którym zamiast dywanu rozłożony były odłamki szkła. Oślepiło ją zimne jarzeniowe światło z następnego pomieszczenia. Evelyn nie dostrzegła tam żadnych pułapek, jednak sam fakt, że wejście do niego zostało tak po prostu, samoistnie udostępnione, było podejrzane. Ale nie mogła przecież tak ciągle leżeć w szkle.
Podniosła się, wbijając sobie przy tym kolejne kawałki w łokcie i dłonie. Wstała i ściągnęła z siebie skórzaną kurtkę, za pomocą której odgarnęła resztę szkła z drogi w obawie, że ostre odłamki mogłyby przedziurawić podeszwy jej butów. Tak dotarła do następnego pomieszczenia.
Pokoju luster.
Różnego rodzaju ogromne zwierciadła – od zwykłych łazienkowych po wypukłe i zniekształcające jej sylwetkę – wisiały na ścianach, bezlitośnie pokazując oblicze Evelyn: zakrwawioną twarz, brudną od piachu i krwi koszulkę, szkarłatne gdzieniegdzie spodnie, załzawione oczy, w których jednak skrywała się żądza zemsty i rozczochrane włosy.
Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, pomyślałby, że to potwór lub wariatka; sama wystraszyła się tego obrazu. Chciała przejść dalej, jednak tu pojawił się problem. Widziała cztery pary drzwi, plus kilka ich krzywych odbić.
- Bardzo śmieszne – warknęła, kierując się obolałym krokiem w stronę tych, które wydawały jej się najbardziej realne. Jednak nie były.
Odwróciła się, aby wybrać te naprzeciwko. Rozejrzała się nieznacznie na boki. Doznała dziwnego uczucia, gdy zobaczyła lustra, odbijające inne lustrzanego odbicie. Uczucie głębi. Nieskończoności.
Iluzje. Gra zmysłów, które wprawiają w obłęd.
Zawroty w głowie.
Potrząsnęła głową, zanim zdążyła poczuć, że mdleje. Pobiegła w wyznaczonym wcześniej przez siebie kierunku, mając nadzieję, że te drzwi są właściwe i nie zdarzy się z lustrem. Że to nie będzie kolejna igraszka zmysłów, iluzja, stworzona, by ją ośmieszyć.
Przedostała się dalej. Oparła się o zimny mur, oddychając szybko. Była przerażona i obolała, ale także wściekła.
- To ma być zabawne?! Wypuść mnie, słyszysz?! Co ja ci zrobiłam?! Dlaczego to robisz?!
- Co mi zrobiłaś? Daj spokój, Evelyn – usłyszała zniekształcony komputerowo głos, od którego dziewczyna dostała dreszczy. - Wiem, kim jesteś. Wiem, co robisz, gdy nie można znaleźć cię w domu, w pracy ani w innej części miasta… poza Lombard Street.
Evelyn poczuła skurcz w żołądku.
„Nie dość, że się wkurzy, że nie stawiłam się na jego prośbę, to jeszcze wszystko się wydało…”
Z trudem przełknęła ślinę.
- Wiem o tobie wszystko. Więcej niż twoi przyjaciele i rodzina. Być może więcej niż sam Butterfleye, ale tego nie mogę być pewien.
- Kim jesteś?! – udało jej się wydukać.
- Wszystkim, czego nie możesz kontrolować.
Nie wiedziała, co bardziej ją przeraża: to, że została porwana przez jakiegoś psychopatę i teraz jest zamknięta w jakimś labiryncie, stworzonym po to, aby zapewne w nim zginąć, czy to, że jeśli jakimś cudem wydostanie się z tego miejsca i spotka Butterfleye’a, będzie musiała przyznać się do porażki. Chociaż sama nie wiedziała, jak to się stało. Przecież dochowała tajemnicy. Nikomu się nie wygadała. Straciła nawet przyjaciół, odizolowała się od wszystkiego – tylko dla niego.
Było warto…?
- Pokazać ci coś?  Jak wielką suką jesteś? – spytał komputerowy głos.
Nie chciała z nim rozmawiać. Chciała stąd uciec, wynieść się z dala od wszystkiego – także od Butterfleye’a. To on był temu wszystkiemu winny, to on ją opętał, to przez niego stała się, kim się stała, to przez niego tu jest.
 Podążyła do drzwi, w których widziała jedyną nadzieję i ewentualną drogę ucieczki. Niestety, zamkniętą.
Zniekształcony głos zaśmiał się złowieszczo.
- To było pytanie retoryczne. Nie uciekniesz od prawdy, Evelyn. Czy – jak wolisz - Evey. Wydaje mi się, że żyje ci się całkiem dobrze w swojej nieświadomości. To całkiem normalne, człowiek ma tendencje do wypychania ze świadomości niemiłych rzeczy. Ale mam nadzieję, że twoja podświadomość wciąż walczy. Wiesz co jest najbardziej smutne? Że mimo iż stałaś się, kim się stałaś, wciąż są osoby, którym na tobie zależy.
Przeciwległa ściana zaświeciła się na niebiesko, a po chwili rzutnik, ukryty w przewodzie wentylacyjnym, wyświetlił niemy film: Damian wracał samotnie z pracy. Evelyn szybko zarzucająca kurtkę, Damian chcący do niej podbiec, jednak ta, nawet go nie zauważywszy, zamknęła już za sobą drzwi.
- Uroczy chłopak…
Ujęcie z ukrycia: Damian siedzi ze skrzyżowanymi nogami na biurku, spoglądając na nieobecną wzrokiem Evelyn.
- Ale na szczęście potrafi sobie radzić.
Damian z Olivią, Brandonem i Lilianne wychodzili z kręgielni, śmiejąc się do rozpuku. To był ten wypad, w którym naprawdę zdała sobie sprawę, że w zasadzie na własne życzenie odsunęła się od towarzystwa. Patrzyła na to, sztywno stojąc przy ścianie, osłupiała z dosadności przekazu.
- A twoja siostra? Ją też ignorujesz…
Ujęcie prosto z jej mieszkania. Dzwoni telefon, na wyświetlaczu (tu dokonano zbliżenia) pokazuje się imię Matildy. Połączenie odrzucone. Evelyn wróciła do pracy przy laptopie.
- I robisz to tylko, żeby współpracować z kimś, kto włamał się do muzeum, zabił parę osób – tu wyświetlił się reportaż z cyrku, którego makabrycznego show była świadkiem. – Innymi słowy: jest mordercą?
- Zatrzymaj to, proszę – załkała, zasłaniając oczy.
Nie chciała już na to patrzeć. Przyznawała głosu rację. Stała się potworem. Mimo że nie krzywdziła nikogo fizycznie, to nie zdawała sobie do końca sprawy, że mogła to robić w inny sposób. Szła na dno – powoli, ale nawet z przyjemnością. Do czasu.


- Zatrzymaj to! – krzyknęła, rzucając się na ścianę, na której wyświetlane były filmy. – Ty świrze, przestań!
Waliła pięściami w ścianę, dopóki nie poczuła tępego bólu w dłoniach, a rany na nich ponownie zaczęły krwawić. Wtedy zaczęła miotać się po małym pomieszczeniu, wykrzykując wszelkie prośby, błagania i groźby.
- Czy nie zastanawiałaś się czasami, całkiem na poważnie, że zaczynasz świrować?
- Pierdol się!
Komputerowy głos zaśmiał się ponownie. A ona z każdą chwilą nienawidziła go jeszcze bardziej.
***
Mike Fraudin patrzył przez okno, ochronione kratą, na gęstą mgłę, która spowiła miasto. Od czasu jego pobytu w więzieniu zorientował się, że bardzo lubi ten widok. Potrafił budzić się nadzwyczaj wcześnie tylko po to, aby popatrzeć na tę wielką niewiadomą.
Biała kołdra była dla niego iluzją bezpieczeństwa. Nie myślał o tym, co może się kryć w niej – to nie miało znaczenia. Co takiego mogłoby mu stać się w zamkniętej na cztery spusty celi? Nic. Za to on mógł się w niej ukryć. Nawet ten, który stąpa ostrożnie i powoli, chcąc za wszelką cenę odkryć wszystkie tajemnice, które kryje mgła, nie odnajdzie go. Nawet Butterfleye. Nawet Ona.
Raz, podczas swojej sesji spoglądania na biały krajobraz, zasnął. Śniła mu się. Była dokładnie taka, jak ją zapamiętał – w obcisłym, czarnym kombinezonie na niesamowicie wysokich obcasach, z włosami starannie zaczesanymi do tyłu. Uwiodła go i zaprowadziła nad jezioro. Stali razem na uroczym mostku, kiedy ona nagle wrzuciła go do głębokiej sadzawki. Zapomniał jak się pływa. Nie był pewien, czy kiedykolwiek pamiętał, jak to się robi. Ostatnio niewiele pamiętał, nawet w snach.
W każdym razie tonął. A ona stała tam i śmiała się w sztuczny sposób, jakby jej tak naprawdę wcale to nie bawiło.
Obudził go strażnik, który zaniepokoił się odgłosami z jego celi. Ponoć nie mógł złapać tchu i gdy go obudzili jeszcze długo kaszlał, zanim zaczął oddychać normalnie. Ale tego też nie pamiętał. Jedną przysłowiową nogą był ciągle w tym śnie.
Podobna sytuacja zdarzyła mu się jeszcze parę dni temu – wtedy sytuacja była odwrotna, acz w pewnym stopniu analogiczna.
Spotkali się na tym samym mostku. Znowu rozmawiali – nie pamiętał o czym. Pamiętał za to jej oczy – ogromne, o ciemnych tęczówkach i jeszcze ciemniejszej oprawie. Znowu chciała go wrzucić do sadzawki, jednak on odgadnął jej zamiary. Złapał ją za nadgarstki i powalił na ziemię, grożąc, że zaraz ją utopi. Była zaskoczona. Nie myślała, że coś takiego może się stać. Patrzyła na niego błagalnie, a on uśmiechał się tryumfalnie.
Wtedy obudził się sam.
Tym razem znowu zasnął. I także widział we śnie Ją. Jednak nie byli na mostku. Byli w ciemnej piwnicy, oboje skrępowani, oboje bez jakiegokolwiek wyjścia. Spoglądali na siebie – tylko tyle. Więcej nie pamiętał. Była tylko ciemność, podziemia i jej ogromne oczy, błyszczące bezradnie.
Poczuł zimno. Ale nie jakiś nagły dreszcz. Delikatny chłód, napawający jego ciało. Płynął we mgle, dziwnie lekki i spokojny – w końcu był bezpieczny. Nikt go nie zobaczy w tej naturalnej osłonie.
Obudził się tylko na chwilę – podniósł ciężkie powieki, aby zobaczyć nad sobą mężczyznę w białym fartuchu, spoglądającego na niego badawczo. Potem znowu zanurzył się we mgle.
Niedługo potem w wiadomościach z pierwszej ręki podano, że Mike Fraudin, ofiara Butterfleye’owej przemocy, miał zapaść; teraz znajduje się w szpitalu pod stałą obserwacją lekarzy.
***
- Gdzie ona jest, do cholery? – warknął do siebie Butterfleye, niecierpliwie stukając w parapet.
Akurat teraz, gdy jej potrzebował, gdy miał jej coś cholernie ważnego do powiedzenia – ona zrobiła sobie „wolne”!
Do diabła, na baby nigdy nie można liczyć.
- Wychodzę – rzucił do Kurta, który na wpół sennym wzrokiem ogarniał siedzących w kącie mężczyzna.
Zatrzasnął za sobą metalowe drzwi, ciesząc się po cichu, że pora jest jeszcze na tyle wczesna, że może ze spokojem przejść się po mieście w motylej masce bez zwracania na siebie uwagi.
Szybkim krokiem wyszedł na główną drogę, przeklinając w duchu dosłownie wszystko, a najbardziej Dona Lotario. W tym momencie nienawidził go jeszcze bardziej. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się także beznadziejnie bezradny, zupełnie jak wtedy…
- Nosz kurwa, jak leziesz?! – wydarł się na młodego chłopaka, który wybiegł zza rogu.
Nastolatek – bo na więcej niż dziewiętnaście lat nie wyglądał – stanął jak wryty, oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Przełknął nerwowo ślinę, wpatrując się w maskę motyla.
Butterfleye zmierzył chłopaka krytycznym wzrokiem – czapka baseballówka przekrzywiona niestarannie, luźna bluza i wytarte, też nieco luźne dżinsy. A w ręce damska torebka. Dziwnie znajoma…
Zmrużył dokładnie oczy, przyglądając się temu dodatkowi. Z pewnością ją zwinął, a teraz spieprza, bo zrobił to pod wpływem impulsu, zapewne także bez większego doświadczenia.
- Skąd to masz? – spytał ostro, biorąc chłopaka za kołnierz i przygważdżając do muru, boleśnie przy tym zaciskając ręce na jego szyi. Wyrywał mu brązową torebkę z ręki i pomachał nią przed oczami dzieciaka.
- J-ja… To nie moja, ja ją…
- Ukradłeś, to oczywiste. Komu ją wziąłeś? I gdzie?
- Nie, ona… L-leżała na ziemi, t-taam – wyjąkał, wskazując  wzrokiem na równoległą ulicę.
Butterfleye poruszył nozdrzami, powoli rozumiejąc, co się stało. Dłonią, w której trzymał torebkę, sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały, zgrabny, czarny pistolet o długiej lufie. Bardzo lubił tę broń – była mała i niezauważalna pod ubraniem. Pogroził nią chłopakowi – ten wydał z siebie cichy pisk.
- Jeśli komukolwiek powiesz, że mnie widziałeś, bardzo tego pożałujesz. Nigdy mnie nie widziałeś. Nawet nie wiesz, kim jestem. Nie powiesz o tym policji, nie powiesz o tym twoim kumplom, nawet twojej mamusi czy braciszkowi, rozumiesz?
Pokiwał głową, zbyt gorliwie.
- A teraz zejdź mi z oczu – warknął Butterfleye, teatralnie puszczając jego bluzkę.
Chłopak nie czekał długo – gdy tylko zrozumiał, że Motyl nie krępuje już jego ruchów, ruszył pędem w dół ulicy, nawet się za siebie nie oglądając.
- Będę wiedział, jeśli cokolwiek powiesz, słyszysz?! – krzyknął za nim.
Nie była to do końca prawda, ale ten młodociany złodziej o tym nie wiedział.
Dopiero wówczas rozpiął brązową torebkę i przejrzał jej zawartość. Szybko znalazł rozwalający się portfel, a w niej dokumenty Evelyn Verriar.
Rzucił z impetem portfelem o ziemię, przeklinając głośno. To nie mógł być przypadek. Nie w momencie, kiedy dostaje list od Dona, potem dzwoni do Evelyn, a ona znika, tuż obok Lombard Street. To po prostu wykluczone.
W jeszcze gorszym humorze, ale zdecydowanie szybciej wrócił do domu bez numeru. Potrzebował wsparcia.
***
- Kim ty jesteś, do cholery? – wyszeptała ze zgrozą, gdy na rzutniku widać było ponownie Damiana, który grał na gitarze ku uciesze chorych dzieci w miejskim szpitalu; mężczyzna był tam raz na miesiąc czysto charytatywnie. Dla kontrastu, po chwili widziała siebie, z niezadowolną miną podróżującą tramwajem w towarzystwie szkolnej wycieczki.
- Nienawidzę cię – powiedziała bardziej do siebie, osuwając się po ścianie.
- Jak możesz mnie nienawidzić, skoro nawet nie wiesz, kim jestem, kochanie? – spytał głos.
- A jak ty możesz mnie zamknąć w jakimś bunkrze i znęcać się nade mną psychicznie i fizycznie, wiedząc, że łamiesz prawo?! I co ze mną zrobisz?! Masz mnie zamiar tak trzymać w tym pokoju na wieki?!
- Nie… Raczej nie.
- Więc o co ci chodzi?! – krzyknęła i ściągnęła but, po czym rzuciła nim w rzutnik. Trafiła. Ekranik pęknął, obraz zniknął. Pozornie była wolna.
Po krótkiej ciszy głos odezwał się:
- Cukiereczku, nie martw się, niedługo twoja frustracja całkowicie minie.
Miała wrażenie, że to wcale nie była zapowiedź rychłego wypuszczenia jej z tego dziwnego labiryntu, ale ostatecznego końca.
***
- Do czego ci ona jest potrzebna? Olej ją i tyle.
- Nie! Potrzebuję jej, jasne?! – spojrzał na opasłego mężczyznę z pogardą. – Zresztą nieważne. Nie potrzebuję cię, tylko Rudego Bobby’ego.
- Dlaczego tak ci na niej zależy?
- Bo tak, jasne?
Mężczyzna nie wydawał się przekonany. Patrzył na Butterfleye’a z powątpieniem, strzepując popiół z końcówki cygara. Motyl zdawał sobie sprawę, że jest zdenerwowany, ale nie mógł udawać opanowanego, gdy liczyła się każda minuta. Zorientował się jednak, że jeśli nie będzie szczery przed Ojcem Chrzestnym Lombard Street, nie ma szans na jakąkolwiek pomoc zarówno z jego strony jak i ze strony jakiegokolwiek mieszkańca tego domu.
- Jest mi potrzebna, ponieważ jest cywilem. Jest naiwna, więc wykona każde moje zadanie. Poza tym jest nienotowana, więc gdy poproszę ją o, na przykład zakup broni, nikt nie będzie śledził każdego jej ruchu. Nikt nie zgłosi tego na policję. W przeciwieństwie do reszty załogi – westchnął. – Jest po prostu doskonałą wtyką. I na razie jej potrzebuję.
„Mocniej niż normalnie”, przeszło mu przez myśl.
Zapadła cisza, podczas której wszyscy zebrani w piwnicy mężczyźni wpatrywali się w rozemocjonowanego Butterfleye’a ze strachem, kpiną lub podziwem. Z każdą minutą pomieszczenie robiło się coraz bardziej zadymione, atmosfera też gęstniała.
- Okej, weź Bobby’ego.
Szpakowaty i bardzo chudy mężczyzna podniósł głowę. Okulary o wątłych oprawkach przekrzywiły mu się na nosie. Butterfleye nie przepadał za nim – brzydził się facetem, który siedział za rozpowszechnianie dziecięcej pornografii, a teraz siedzi na Lombard Street, w wygodnej i tajnej siedzibie i włamuje się do różnych systemów tylko po to, żeby ponapalać się jak nieświadome niczego dziewczęta rozbierają się w swoim pokoju.
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego – mruknął chudzielec.
- Nie martw się, nie biorę cię na żadną akcję. Chcę, żebyś siedział tu na dupie i zrobił z siebie chociaż raz pożytek i pomógł mi w komputerowych sprawach.
Bobby nie miał innego wyjścia.
-------------------------
Na dobry początek roku! :) 
Przepraszam za ewentualne opóźnienia w informowaniu. 

17 komentarzy:

  1. Tradycyjnie zacznę od tego, że Ciocia Fedora gardzi bluzgami.

    Zainspirowana ostatnim komentarzem bodajże Leszczyny oraz na ponownej fali "Sherlocka" podejrzewam i snuję, że Nate jest Donem. Bo jest informatykiem, a zdaje się, że im często (nie twierdzę, że zawsze, bo wiem, że nie) wydaje się, że są ponad innymi ludźmi. A to miejsce, w którym zamknął Ev, z całą pewnością jest inspirowane jakąś grą, zresztą nawiązane wspomnianej już Leszczyny (tak?) do Simsów i postaci Don Lotario też by to sugerowało. Do tego jeszcze przetworzony komputerowo głos i wyłączenie czata, no i mamy wszystko. Tak myślę. A do tego jeszcze okazuje się, że Fraudin ma wspólny mózg z Evelyn, o. Mam nadzieję, że B. przyjdzie dziewczynie na pomoc, bo na pewno się zorientuje, że to jej torebka (o ile już się nie zorientował, umknęło mi czy nie?).

    Znając życie, jestem jak Watson i pominęłam wszystkie najważniejsze rzeczy, ale trudno, zawsze wolałam Watsona, zresztą wiesz o tym. ;)

    Pozdrawiam,
    [stolen-papyrus] & [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta sprawa mi śmierdzi! Jestem pewna na 80%, że to Nate! Jestem pewna! Ciekawe czy Motylek zdąży na czas i co planuje zrobić z Evelyn oprawca (Don? Nate, jedna i ta sama osoba?)
    Tak mnie zaciekawiłaś, że nie wytrzymam do kolejnego odcinka xD. Gratuluję ;)
    Pokój z luster jest genialny. Zakrzywiony, przekrzywiony, idealny dla psychopaty i dla męczenia psychicznego ofiary <3. Niech się Evelyn męczy. W sumie troszkę sobie zasłużyła.
    Ciekawe było pokazania filmików w tym pokoju :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ciekawa, czy Ev zostanie uratowana.
    Opis znęcania się oprawcy nad dziewczyną bardzo mi się spodobał.
    Życzę weny w Nowym Roku.
    Pozdrawiam!
    MyLogorrhea

    OdpowiedzUsuń
  4. O, a tak się właśnie zastanawiałam, kiedy ukaże się nowość i proszę. Jakbyś czytała w moich myślach, niedługo później opublikowałaś rozdział. Pochłonęłam go tuż przed snem. Muszę przyznać, że świetnie opisałaś tortury nad biedną Evelyn, zastanawiam się, kto może być świadom znajomości dziewczyny z Motylkiem, czyżby faktycznie był to Nate w roli Dona Lotario...? Ja jakoś wyczuwam pod tym coś większego, to byłoby za łatwe. Myślę, że postacią Nate'a specjalnie zwiodłaś czytelników. Ale z drugiej strony całkowicie takiej koncepcji nie wykluczam. Naprawdę podobały mi się te korytarze, miałam przez to poczucie ciasnoty i wszechobecnego lęku, wiedziałam, że skończy się to źle... Oby Butterfleye zdołał uratować Evelyn. Ogółem to czyżbyś zmierzała do punktu kulminacyjnego? Bo jest natężenie akcji i w kolejnych postach temperatura pewnie wzrośnie jeszcze bardziej ;D Fragment o Fraudinie był epicki. Te jego sny... :) I końcówka. Czekam z wielką niecierpliwością na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Łał... nieźle akcja się rozwija:) Ten labirynt z lustrami był przerażając, a potem ten komputerowy głos i te filmy. Sądzę nadal, że za tym kryje się Don Lotario... Aczkolwiek nie wiem, czy nim jest Nate. Niby jest ekspertem w dziedzinie komputerowy i mógł śledzić każdy ruch dziewczyny... ale to takie oczywiste. Ach, gubię się w tym wszystkim.
    Widać, że jednak Beutterfleye 'owi zależy na Evelyn. Tylko nie wiem, czy to, co powiedział o niej to tylko tak, aby tamci mieli powód, aby ją uwolnić, czy może jednak za tym wszystkim coś się kryje. Jestem już to ciekawa ciągu dalszego:)

    Całuję i pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja dalej twierdzę, że Donem jest Nate, chociaż to trochę straszne, żeby tak o nim myśleć, to przecież taki miły chłopak. Hm...
    Co do samego rozdziału, to chyba najbardziej podobał mi się pokój luster, szkoda, że Evelyn tak łatwo - w sumie - udało się z niego uciec, było w nim coś.. paranoicznego.
    Wyświetlanie filmików - porywacz naprawdę wymyślił sobie niezły sposób na dręczenie ofiary.
    A co do ostatnich scen i reakcji Motylka - czy coś on aby nie próbuje udawać, że mu na Evelyn nie zależy? :D
    Yrgh, czemu ja wszędzie doszukuję się romansu...

    PS. Odpisałam coś tam u siebie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Straszne. Mimo że Evelyn zasłużyła na karę za to wszystko, co zrobiła, to tortury, jakimi została potraktowana były okropne. Przez coś takiego nie powinien przechodzić żaden człowiek. I jeszcze najpierw to budowanie napięcia, gdy natrafiała na puste pomieszczenia, aż się czekało, by w końcu coś się wydarzyło, bo ta niepewność była wręcz nie do zniesienia. A potem sala luster i puszczanie filmów. Przy czymś takim psychika każdego człowieka w końcu musiałaby zacząć szwankować, a z Evelyn już nie jest dobrze.
    Ja i tak utrzymuję, że za porwaniem stoi Nate (biedna Matilda, coś mi się zdaje, że jest jedynie pionkiem w tej grze i nikt nie liczy się z jej uczuciami). I nawet pasowałoby, aby to on był Don Lotario, wszystko by wtedy wyjaśniłoby się wiele kwestii.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Większość typuje Nata na porywacza, ale myślę, że chcesz nas zwieć :P Nie potrafię też znaleźć powodu, dla którego mógłby to robić. Ev nic mu nie zrobiła, a jeśli chciał dokopać B. to nie musiał aż tak interesować się przeszłością dziewczyny i męczyć ją psychicznie. Ja mam inną teorie. Myślę, że to może być... Rebecca! Coś cicho ostatnio o niej było i uśpiła naszą czujność. Nie sądzę, że tak łatwo poddałaby się w próbach uwodnienia, że Evelyn to Evey. To piekło, które zgotowała dziewczynie jest nieco zbyt okrutne, jak na nią, więc może nie działa sama? Tu by nawet pasował Nate jako Don Lotario xD
    Ale! Ktokolwiek porwał Ev, to B. już pędzi z odsieczą :D Oby tylko znalazł ją na czas. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy następny rozdział ? juz nie moge się doczekać !
    jestem taka ciekawa kto jest tym porywaczem , na początku myślałam , że to Butterfley ale jak się pózniej okazała jednak nie. Mysle , że to ta rebecca? prosze jak najszybciej o nast. rozdział ! ;<

    OdpowiedzUsuń
  10. :D:D:D

    Bardzo się cieszę z nowego rozdzialu ;)) Nie grzeszę cierpliwością raczej. Wiesz, nie żebym Cie straszyła, ale włam do kogoś na komp to dla mnie pikuś. Do prywatnego notatnika w skórzanej oparwi tudzież zeszytu w kratkę także :D

    A ja się powstrzymam od typowania, chociaz swoje w głowie mi się roi. Ale Rebecki chyba nie było by na to stać. (?) Ten pokój z lustrami, brrr. Troszke mi się wizualizowała scena z "Ostatniego smoka" ;P Ale no, wyobrazić sobie siebie w takim miejscu... Paranoja.

    Ładny szablon ;) Dopiero teraz go widzę. Troszkę mi na łokciu napisy się tracą tylko ;(

    Z utęsknieniem czekam cd!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. NIESAMOWITY... <3 czekam na dalszy ciąg, jak możecie to zajrzyjcie tu na chwilę, bo właśnie zaczynam pisać i nie wiem czy jest dobre, dzięki za każde wejście ;)

    szmaragdowytalizman.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam, kiedy rozrosłam się do kilku osób, ale ok.

      Usuń
    2. kiedy nastepny rozdział?

      Usuń
    3. Jak napiszę, to będzie. Za tydzień zaczynam ferie, więc wtedy należy szukać, wcześniej nie ma opcji ;)

      Usuń
  12. Nowy szablon baardzo mi się podoba, że tak dodam słowem wstępu :)
    Jeju, ale to było... przerażające. Jak z horroru. Kto się tak zabawił kosztem Evelyn? Czy może to wszystko działo się w jej głowie? Nieee, niemożliwe. To kto w takim razie zadałby sobie tyle trudu, żeby śledzić jej każdą chwilę życia i zastosować tak wymyślne tortury?
    B. się zdenerwował, o. I dobrze, trzeba odnaleźć Ev i ją uwolnić, byle jak najprędzej...
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ta akacja z kawałkami szkła, tym labiryntem oraz tym głosem przypomina mi jeden odcinek Criminal Minds, co rzeźnik ludzi kroił. Dobre, dobre. Lubię takie motywy. Czytam dalej i potem ogólnie skomentuje. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay, jesteś pierwszą [no dobra, drugą, ale tamta się gdzieś rozpłynęła w wirtualnym świecie] osobą, która wie, co to Criminal Minds!
      I masz rację, trochę mocno inspirowałam się tym odcinkiem w tym rozdziale :)

      Usuń

Motyle Oczy