you never thought I'd be
the one who's laughing now
Now that you're going down
Take it down to the basement
you look around round round
And we sit there in silence
I watch you go down down down
Obudziła się w
nieznanym jej miejscu z okropnie ciężką głową. Zupełnie tak jak jej początkowe
migreny, z tą różnicą, że przyczyna była zupełnie inna.
Wymacała
trzęsącą się ręką guza na głowie. Nie pamiętała, kiedy go sobie nabiła.
Ostatnim obrazem, który zachował się w jej pamięci był widok ginącego we mgle
domku na Lombard Street. Tępy ból przeszedł przez środek czaszki, promieniejąc
na resztę ciała.
Jęknęła z bólu
i oparła policzek o zimną, kamienną posadzkę. Podniosła wzrok, próbując
zorientować się, gdzie jest. Musiała odczekać, aż widok wyostrzy się, gdyż
widziała tylko szarą plamę. Dopiero po chwili obraz skrystalizował się. Nie
było to jednak żadne znane jej miejsce. Wyglądało na opuszczone bunkry lub
szpital. Mury nie miały okien, a zimne światło dawała stara lampa jarzeniowa.
To podejrzane
miejsce zasiało w niej niepokój i zmusiło do podniesienia się. Wtedy cały
ciężar przeniósł się na niesamowicie wrażliwe zatoki. Przypomniała sobie bardzo
dokładnie ostry zapach substancji, którą ją odurzono. Zakręciło jej się w
głowie. W porę zdążyła podeprzeć się ściany, zanim na dobre straciła równowagę.
- Gdzie ja
jestem…? – szepnęła. – Halo?! – zawołała, licząc naiwnie na jakąkolwiek
odpowiedź. Takowej jednak nie uzyskała.
Na końcu
pomieszczenia zauważyła drzwi. Podejrzliwie rozejrzała się dookoła, sprawdzając
czy w jakimś kącie nie schował się porywacz. Nie było jednak takiej możliwości,
gdyż od razu by go zobaczyła – pokój był całkowicie pusty. Podbiegła więc do
drzwi i z dziecinną nadzieją nacisnęła klamkę.
Drzwi ustąpiły.
„To za łatwe…”
Rozejrzała się
ponownie. Rzuciła nieśmiałe „halo?” w przestrzeń, które odbiło się echem po
nagich ścianach.
Nie otrzymała
odpowiedzi.
„To jest
cholernie popierdolone. Albo mam jakiegoś farta i napastnik wyszedł gdzieś na
chwilę czy coś…”
Nie
zastanawiając się za dużo przeszła przez próg go kolejnego pustego pokoju z
obdrapanymi ścianami, na którego drugim końcu znajdowały się kolejne drzwi.
Przyspieszyła
kroku i otworzyła je. Również okazały się niezaryglowane.
Zaczęło ogarniać
ją uczucie niedorzecznego szczęścia.
Przebiegła
następny korytarz. Tam też drzwi ustąpiły bez problemu.
„Jest wyjątkowo
głupi albo zamknął tylko właściwe wyjście… Albo zaraz wróci i będzie źle…”
Popędzana tą myślą, przemknęła przez kolejne pomieszczenie.
Dotarła do
następnych drzwi i nie zastanawiając się, pchnęła je i uderzyła nosem o twardy
materiał, z którego były wykonane. Krew przyozdobiła jej twarz, a krzyk
zagłuszył odgłos złamanej kości.
Zatoczyła się z
bólu, przeklinając cienkim głosem. Otarła wierzchem dłoni krew i łzy z twarzy,
po czym spojrzała ze złością na uchylone drzwi. Przytrzymywał je łańcuch,
zapewne zahaczony o ścianę. Wystarczyło go tylko wyłamać.
Wzięła rozbieg
i z impetem uderzyła w drzwi. Łańcuch od razu ustąpił, a Evelyn wpadła do
ciemnego pomieszczenia głową naprzód, prosto na rozbite szkło.
Nie miała
pojęcia, skąd mogło się wziąć tu tyle kryształków. Nie było to istotne. Ostre odłamki
wbiły się w jej policzek, dłonie i uda, co sprawiło jej ogromny ból. Nie miała
już siły krzyczeć, po prostu rozpłakała się z bezradności. Euforia i nadzieja,
która jeszcze parę minut temu przepełniała ją całą, ulatniała się wraz z każdą
kolejną kroplą krwi, wypływającą z ran.
„Nienawidzę
cię. Kimkolwiek jesteś, nienawidzę cię”.
Czuła, że ktoś
sobie z niej jawnie kpi. I robi to w cholernie bolesny, sadystyczny i
poniżający sposób. Najpierw nadzieja na wyjście: otwarte drzwi. A potem nagłe
uderzenie, w efekcie którego złamała sobie nos.
Nie chciała
tego przyznać na głos, ale w duchu wiedziała, że teraz mogło być tylko gorzej.
Mimo to zacisnęła
zęby i wyciągnęła z policzka większe elementy szkła. Zapiekło jak cholera.
Kolejny jęk
bezradności.
„Butterfleye,
gdybyś wiedział, gdzie jestem, pomógłbyś mi?
A niby skąd ma
wiedzieć? Sama tego nie wiesz.
Ale może się
domyśli, że skoro nie przyszłam na czas… Może…”
Drzwi naprzeciw
niej uchyliły się bezgłośnie, wpuszczając światło do pokoju, w którym zamiast
dywanu rozłożony były odłamki szkła. Oślepiło ją zimne jarzeniowe światło z
następnego pomieszczenia. Evelyn nie dostrzegła tam żadnych pułapek, jednak sam
fakt, że wejście do niego zostało tak po prostu, samoistnie udostępnione, było
podejrzane. Ale nie mogła przecież tak ciągle leżeć w szkle.
Podniosła się,
wbijając sobie przy tym kolejne kawałki w łokcie i dłonie. Wstała i ściągnęła z
siebie skórzaną kurtkę, za pomocą której odgarnęła resztę szkła z drogi w
obawie, że ostre odłamki mogłyby przedziurawić podeszwy jej butów. Tak dotarła
do następnego pomieszczenia.
Pokoju luster.
Różnego rodzaju
ogromne zwierciadła – od zwykłych łazienkowych po wypukłe i zniekształcające
jej sylwetkę – wisiały na ścianach, bezlitośnie pokazując oblicze Evelyn:
zakrwawioną twarz, brudną od piachu i krwi koszulkę, szkarłatne gdzieniegdzie
spodnie, załzawione oczy, w których jednak skrywała się żądza zemsty i
rozczochrane włosy.
Gdyby ktoś ją
teraz zobaczył, pomyślałby, że to potwór lub wariatka; sama wystraszyła się
tego obrazu. Chciała przejść dalej, jednak tu pojawił się problem. Widziała
cztery pary drzwi, plus kilka ich krzywych odbić.
- Bardzo
śmieszne – warknęła, kierując się obolałym krokiem w stronę tych, które
wydawały jej się najbardziej realne. Jednak nie były.
Odwróciła się,
aby wybrać te naprzeciwko. Rozejrzała się nieznacznie na boki. Doznała dziwnego
uczucia, gdy zobaczyła lustra, odbijające inne lustrzanego odbicie. Uczucie
głębi. Nieskończoności.
Iluzje. Gra
zmysłów, które wprawiają w obłęd.
Zawroty w
głowie.
Potrząsnęła
głową, zanim zdążyła poczuć, że mdleje. Pobiegła w wyznaczonym wcześniej przez
siebie kierunku, mając nadzieję, że te drzwi są właściwe i nie zdarzy się z
lustrem. Że to nie będzie kolejna igraszka zmysłów, iluzja, stworzona, by ją
ośmieszyć.
Przedostała się
dalej. Oparła się o zimny mur, oddychając szybko. Była przerażona i obolała,
ale także wściekła.
- To ma być
zabawne?! Wypuść mnie, słyszysz?! Co ja ci zrobiłam?! Dlaczego to robisz?!
- Co mi
zrobiłaś? Daj spokój, Evelyn – usłyszała zniekształcony komputerowo głos, od
którego dziewczyna dostała dreszczy. - Wiem, kim jesteś. Wiem, co robisz, gdy
nie można znaleźć cię w domu, w pracy ani w innej części miasta… poza Lombard
Street.
Evelyn poczuła
skurcz w żołądku.
„Nie dość, że
się wkurzy, że nie stawiłam się na jego prośbę, to jeszcze wszystko się
wydało…”
Z trudem
przełknęła ślinę.
- Wiem o tobie
wszystko. Więcej niż twoi przyjaciele i rodzina. Być może więcej niż sam
Butterfleye, ale tego nie mogę być pewien.
- Kim jesteś?!
– udało jej się wydukać.
- Wszystkim,
czego nie możesz kontrolować.
Nie wiedziała,
co bardziej ją przeraża: to, że została porwana przez jakiegoś psychopatę i
teraz jest zamknięta w jakimś labiryncie, stworzonym po to, aby zapewne w nim
zginąć, czy to, że jeśli jakimś cudem wydostanie się z tego miejsca i spotka
Butterfleye’a, będzie musiała przyznać się do porażki. Chociaż sama nie
wiedziała, jak to się stało. Przecież dochowała tajemnicy. Nikomu się nie
wygadała. Straciła nawet przyjaciół, odizolowała się od wszystkiego – tylko dla
niego.
Było warto…?
- Pokazać ci
coś? Jak wielką suką jesteś? – spytał
komputerowy głos.
Nie chciała z
nim rozmawiać. Chciała stąd uciec, wynieść się z dala od wszystkiego – także od
Butterfleye’a. To on był temu wszystkiemu winny, to on ją opętał, to przez niego stała się, kim się stała, to przez niego tu
jest.
Podążyła do drzwi, w których widziała jedyną
nadzieję i ewentualną drogę ucieczki. Niestety, zamkniętą.
Zniekształcony
głos zaśmiał się złowieszczo.
- To było
pytanie retoryczne. Nie uciekniesz od prawdy, Evelyn. Czy – jak wolisz - Evey.
Wydaje mi się, że żyje ci się całkiem dobrze w swojej nieświadomości. To
całkiem normalne, człowiek ma tendencje do wypychania ze świadomości niemiłych
rzeczy. Ale mam nadzieję, że twoja podświadomość wciąż walczy. Wiesz co jest
najbardziej smutne? Że mimo iż stałaś się, kim się stałaś, wciąż są osoby,
którym na tobie zależy.
Przeciwległa
ściana zaświeciła się na niebiesko, a po chwili rzutnik, ukryty w przewodzie
wentylacyjnym, wyświetlił niemy film: Damian wracał samotnie z pracy. Evelyn
szybko zarzucająca kurtkę, Damian chcący do niej podbiec, jednak ta, nawet go
nie zauważywszy, zamknęła już za sobą drzwi.
- Uroczy
chłopak…
Ujęcie z
ukrycia: Damian siedzi ze skrzyżowanymi nogami na biurku, spoglądając na
nieobecną wzrokiem Evelyn.
- Ale na
szczęście potrafi sobie radzić.
Damian z
Olivią, Brandonem i Lilianne wychodzili z kręgielni, śmiejąc się do rozpuku. To
był ten wypad, w którym naprawdę zdała sobie sprawę, że w zasadzie na własne
życzenie odsunęła się od towarzystwa. Patrzyła na to, sztywno stojąc przy
ścianie, osłupiała z dosadności przekazu.
- A twoja
siostra? Ją też ignorujesz…
Ujęcie prosto z
jej mieszkania. Dzwoni telefon, na wyświetlaczu (tu dokonano zbliżenia) pokazuje
się imię Matildy. Połączenie odrzucone. Evelyn wróciła do pracy przy laptopie.
- I robisz to
tylko, żeby współpracować z kimś, kto włamał się do muzeum, zabił parę osób –
tu wyświetlił się reportaż z cyrku, którego makabrycznego show była świadkiem.
– Innymi słowy: jest mordercą?
- Zatrzymaj to,
proszę – załkała, zasłaniając oczy.
Nie chciała już
na to patrzeć. Przyznawała głosu rację. Stała się potworem. Mimo że nie
krzywdziła nikogo fizycznie, to nie zdawała sobie do końca sprawy, że mogła to
robić w inny sposób. Szła na dno – powoli, ale nawet z przyjemnością. Do czasu.
- Zatrzymaj to!
– krzyknęła, rzucając się na ścianę, na której wyświetlane były filmy. – Ty
świrze, przestań!
Waliła
pięściami w ścianę, dopóki nie poczuła tępego bólu w dłoniach, a rany na nich
ponownie zaczęły krwawić. Wtedy zaczęła miotać się po małym pomieszczeniu,
wykrzykując wszelkie prośby, błagania i groźby.
- Czy nie
zastanawiałaś się czasami, całkiem na poważnie, że zaczynasz świrować?
- Pierdol się!
Komputerowy
głos zaśmiał się ponownie. A ona z każdą chwilą nienawidziła go jeszcze
bardziej.
***
Mike Fraudin
patrzył przez okno, ochronione kratą, na gęstą mgłę, która spowiła miasto. Od
czasu jego pobytu w więzieniu zorientował się, że bardzo lubi ten widok.
Potrafił budzić się nadzwyczaj wcześnie tylko po to, aby popatrzeć na tę wielką
niewiadomą.
Biała kołdra
była dla niego iluzją bezpieczeństwa. Nie myślał o tym, co może się kryć w niej
– to nie miało znaczenia. Co takiego mogłoby mu stać się w zamkniętej na cztery
spusty celi? Nic. Za to on mógł się w niej ukryć. Nawet ten, który stąpa
ostrożnie i powoli, chcąc za wszelką cenę odkryć wszystkie tajemnice, które
kryje mgła, nie odnajdzie go. Nawet Butterfleye. Nawet Ona.
Raz, podczas
swojej sesji spoglądania na biały krajobraz, zasnął. Śniła mu się. Była
dokładnie taka, jak ją zapamiętał – w obcisłym, czarnym kombinezonie na
niesamowicie wysokich obcasach, z włosami starannie zaczesanymi do tyłu.
Uwiodła go i zaprowadziła nad jezioro. Stali razem na uroczym mostku, kiedy ona
nagle wrzuciła go do głębokiej sadzawki. Zapomniał jak się pływa. Nie był
pewien, czy kiedykolwiek pamiętał, jak to się robi. Ostatnio niewiele pamiętał,
nawet w snach.
W każdym razie
tonął. A ona stała tam i śmiała się w sztuczny sposób, jakby jej tak naprawdę
wcale to nie bawiło.
Obudził go
strażnik, który zaniepokoił się odgłosami z jego celi. Ponoć nie mógł złapać
tchu i gdy go obudzili jeszcze długo kaszlał, zanim zaczął oddychać normalnie.
Ale tego też nie pamiętał. Jedną przysłowiową nogą był ciągle w tym śnie.
Podobna
sytuacja zdarzyła mu się jeszcze parę dni temu – wtedy sytuacja była odwrotna,
acz w pewnym stopniu analogiczna.
Spotkali się na
tym samym mostku. Znowu rozmawiali – nie pamiętał o czym. Pamiętał za to jej
oczy – ogromne, o ciemnych tęczówkach i jeszcze ciemniejszej oprawie. Znowu
chciała go wrzucić do sadzawki, jednak on odgadnął jej zamiary. Złapał ją za
nadgarstki i powalił na ziemię, grożąc, że zaraz ją utopi. Była zaskoczona. Nie
myślała, że coś takiego może się stać. Patrzyła na niego błagalnie, a on
uśmiechał się tryumfalnie.
Wtedy obudził
się sam.
Tym razem znowu
zasnął. I także widział we śnie Ją. Jednak nie byli na mostku. Byli w ciemnej
piwnicy, oboje skrępowani, oboje bez jakiegokolwiek wyjścia. Spoglądali na
siebie – tylko tyle. Więcej nie pamiętał. Była tylko ciemność, podziemia i jej
ogromne oczy, błyszczące bezradnie.
Poczuł zimno.
Ale nie jakiś nagły dreszcz. Delikatny chłód, napawający jego ciało. Płynął we
mgle, dziwnie lekki i spokojny – w końcu był bezpieczny. Nikt go nie zobaczy w
tej naturalnej osłonie.
Obudził się
tylko na chwilę – podniósł ciężkie powieki, aby zobaczyć nad sobą mężczyznę w
białym fartuchu, spoglądającego na niego badawczo. Potem znowu zanurzył się we
mgle.
Niedługo potem
w wiadomościach z pierwszej ręki podano, że Mike Fraudin, ofiara
Butterfleye’owej przemocy, miał zapaść; teraz znajduje się w szpitalu pod stałą
obserwacją lekarzy.
***
- Gdzie ona
jest, do cholery? – warknął do siebie Butterfleye, niecierpliwie stukając w
parapet.
Akurat teraz,
gdy jej potrzebował, gdy miał jej coś cholernie ważnego do powiedzenia – ona
zrobiła sobie „wolne”!
Do diabła, na baby nigdy nie można liczyć.
- Wychodzę –
rzucił do Kurta, który na wpół sennym wzrokiem ogarniał siedzących w kącie
mężczyzna.
Zatrzasnął za
sobą metalowe drzwi, ciesząc się po cichu, że pora jest jeszcze na tyle
wczesna, że może ze spokojem przejść się po mieście w motylej masce bez
zwracania na siebie uwagi.
Szybkim krokiem
wyszedł na główną drogę, przeklinając w duchu dosłownie wszystko, a najbardziej
Dona Lotario. W tym momencie nienawidził go jeszcze bardziej. Po raz pierwszy
od bardzo dawna czuł się także beznadziejnie bezradny, zupełnie jak wtedy…
- Nosz kurwa,
jak leziesz?! – wydarł się na młodego chłopaka, który wybiegł zza rogu.
Nastolatek – bo
na więcej niż dziewiętnaście lat nie wyglądał – stanął jak wryty, oczy zrobiły
się wielkie jak spodki. Przełknął nerwowo ślinę, wpatrując się w maskę motyla.
Butterfleye
zmierzył chłopaka krytycznym wzrokiem – czapka baseballówka przekrzywiona
niestarannie, luźna bluza i wytarte, też nieco luźne dżinsy. A w ręce damska
torebka. Dziwnie znajoma…
Zmrużył
dokładnie oczy, przyglądając się temu dodatkowi. Z pewnością ją zwinął, a teraz
spieprza, bo zrobił to pod wpływem impulsu, zapewne także bez większego
doświadczenia.
- Skąd to masz?
– spytał ostro, biorąc chłopaka za kołnierz i przygważdżając do muru, boleśnie
przy tym zaciskając ręce na jego szyi. Wyrywał mu brązową torebkę z ręki i
pomachał nią przed oczami dzieciaka.
- J-ja… To nie
moja, ja ją…
- Ukradłeś, to
oczywiste. Komu ją wziąłeś? I gdzie?
- Nie, ona…
L-leżała na ziemi, t-taam – wyjąkał, wskazując
wzrokiem na równoległą ulicę.
Butterfleye
poruszył nozdrzami, powoli rozumiejąc, co się stało. Dłonią, w której trzymał
torebkę, sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały, zgrabny, czarny pistolet o
długiej lufie. Bardzo lubił tę broń – była mała i niezauważalna pod ubraniem.
Pogroził nią chłopakowi – ten wydał z siebie cichy pisk.
- Jeśli
komukolwiek powiesz, że mnie widziałeś, bardzo tego pożałujesz. Nigdy mnie nie
widziałeś. Nawet nie wiesz, kim jestem. Nie powiesz o tym policji, nie powiesz
o tym twoim kumplom, nawet twojej mamusi czy braciszkowi, rozumiesz?
Pokiwał głową,
zbyt gorliwie.
- A teraz zejdź
mi z oczu – warknął Butterfleye, teatralnie puszczając jego bluzkę.
Chłopak nie
czekał długo – gdy tylko zrozumiał, że Motyl nie krępuje już jego ruchów,
ruszył pędem w dół ulicy, nawet się za siebie nie oglądając.
- Będę
wiedział, jeśli cokolwiek powiesz, słyszysz?! – krzyknął za nim.
Nie była to do
końca prawda, ale ten młodociany złodziej o tym nie wiedział.
Dopiero wówczas
rozpiął brązową torebkę i przejrzał jej zawartość. Szybko znalazł rozwalający
się portfel, a w niej dokumenty Evelyn Verriar.
Rzucił z
impetem portfelem o ziemię, przeklinając głośno. To nie mógł być przypadek. Nie
w momencie, kiedy dostaje list od Dona, potem dzwoni do Evelyn, a ona znika,
tuż obok Lombard Street. To po prostu wykluczone.
W jeszcze
gorszym humorze, ale zdecydowanie szybciej wrócił do domu bez numeru. Potrzebował
wsparcia.
***
- Kim ty
jesteś, do cholery? – wyszeptała ze zgrozą, gdy na rzutniku widać było ponownie
Damiana, który grał na gitarze ku uciesze chorych dzieci w miejskim szpitalu;
mężczyzna był tam raz na miesiąc czysto charytatywnie. Dla kontrastu, po chwili
widziała siebie, z niezadowolną miną podróżującą tramwajem w towarzystwie
szkolnej wycieczki.
- Nienawidzę
cię – powiedziała bardziej do siebie, osuwając się po ścianie.
- Jak możesz
mnie nienawidzić, skoro nawet nie wiesz, kim jestem, kochanie? – spytał głos.
- A jak ty
możesz mnie zamknąć w jakimś bunkrze i znęcać się nade mną psychicznie i
fizycznie, wiedząc, że łamiesz prawo?! I co ze mną zrobisz?! Masz mnie zamiar
tak trzymać w tym pokoju na wieki?!
- Nie… Raczej
nie.
- Więc o co ci
chodzi?! – krzyknęła i ściągnęła but, po czym rzuciła nim w rzutnik. Trafiła.
Ekranik pęknął, obraz zniknął. Pozornie była wolna.
Po krótkiej
ciszy głos odezwał się:
- Cukiereczku,
nie martw się, niedługo twoja frustracja całkowicie minie.
Miała wrażenie,
że to wcale nie była zapowiedź rychłego wypuszczenia jej z tego dziwnego
labiryntu, ale ostatecznego końca.
***
- Do czego ci
ona jest potrzebna? Olej ją i tyle.
- Nie!
Potrzebuję jej, jasne?! – spojrzał na opasłego mężczyznę z pogardą. – Zresztą
nieważne. Nie potrzebuję cię, tylko Rudego Bobby’ego.
- Dlaczego tak
ci na niej zależy?
- Bo tak,
jasne?
Mężczyzna nie
wydawał się przekonany. Patrzył na Butterfleye’a z powątpieniem, strzepując
popiół z końcówki cygara. Motyl zdawał sobie sprawę, że jest zdenerwowany, ale
nie mógł udawać opanowanego, gdy liczyła się każda minuta. Zorientował się
jednak, że jeśli nie będzie szczery przed Ojcem Chrzestnym Lombard Street, nie
ma szans na jakąkolwiek pomoc zarówno z jego strony jak i ze strony
jakiegokolwiek mieszkańca tego domu.
- Jest mi
potrzebna, ponieważ jest cywilem. Jest naiwna, więc wykona każde moje zadanie.
Poza tym jest nienotowana, więc gdy poproszę ją o, na przykład zakup broni,
nikt nie będzie śledził każdego jej ruchu. Nikt nie zgłosi tego na policję. W
przeciwieństwie do reszty załogi – westchnął. – Jest po prostu doskonałą wtyką.
I na razie jej potrzebuję.
„Mocniej niż
normalnie”, przeszło mu przez myśl.
Zapadła cisza,
podczas której wszyscy zebrani w piwnicy mężczyźni wpatrywali się w rozemocjonowanego
Butterfleye’a ze strachem, kpiną lub podziwem. Z każdą minutą pomieszczenie
robiło się coraz bardziej zadymione, atmosfera też gęstniała.
- Okej, weź
Bobby’ego.
Szpakowaty i
bardzo chudy mężczyzna podniósł głowę. Okulary o wątłych oprawkach przekrzywiły
mu się na nosie. Butterfleye nie przepadał za nim – brzydził się facetem, który
siedział za rozpowszechnianie dziecięcej pornografii, a teraz siedzi na Lombard
Street, w wygodnej i tajnej siedzibie i włamuje się do różnych systemów tylko
po to, żeby ponapalać się jak nieświadome niczego dziewczęta rozbierają się w
swoim pokoju.
- Nie chcę mieć
z nim nic wspólnego – mruknął chudzielec.
- Nie martw
się, nie biorę cię na żadną akcję. Chcę, żebyś siedział tu na dupie i zrobił z
siebie chociaż raz pożytek i pomógł mi w komputerowych sprawach.
Bobby nie miał
innego wyjścia.
-------------------------
Na dobry początek roku! :)
Przepraszam za ewentualne opóźnienia w informowaniu.
Tradycyjnie zacznę od tego, że Ciocia Fedora gardzi bluzgami.
OdpowiedzUsuńZainspirowana ostatnim komentarzem bodajże Leszczyny oraz na ponownej fali "Sherlocka" podejrzewam i snuję, że Nate jest Donem. Bo jest informatykiem, a zdaje się, że im często (nie twierdzę, że zawsze, bo wiem, że nie) wydaje się, że są ponad innymi ludźmi. A to miejsce, w którym zamknął Ev, z całą pewnością jest inspirowane jakąś grą, zresztą nawiązane wspomnianej już Leszczyny (tak?) do Simsów i postaci Don Lotario też by to sugerowało. Do tego jeszcze przetworzony komputerowo głos i wyłączenie czata, no i mamy wszystko. Tak myślę. A do tego jeszcze okazuje się, że Fraudin ma wspólny mózg z Evelyn, o. Mam nadzieję, że B. przyjdzie dziewczynie na pomoc, bo na pewno się zorientuje, że to jej torebka (o ile już się nie zorientował, umknęło mi czy nie?).
Znając życie, jestem jak Watson i pominęłam wszystkie najważniejsze rzeczy, ale trudno, zawsze wolałam Watsona, zresztą wiesz o tym. ;)
Pozdrawiam,
[stolen-papyrus] & [konFEDORAcja]
Ta sprawa mi śmierdzi! Jestem pewna na 80%, że to Nate! Jestem pewna! Ciekawe czy Motylek zdąży na czas i co planuje zrobić z Evelyn oprawca (Don? Nate, jedna i ta sama osoba?)
OdpowiedzUsuńTak mnie zaciekawiłaś, że nie wytrzymam do kolejnego odcinka xD. Gratuluję ;)
Pokój z luster jest genialny. Zakrzywiony, przekrzywiony, idealny dla psychopaty i dla męczenia psychicznego ofiary <3. Niech się Evelyn męczy. W sumie troszkę sobie zasłużyła.
Ciekawe było pokazania filmików w tym pokoju :)
Pozdrawiam
Jestem ciekawa, czy Ev zostanie uratowana.
OdpowiedzUsuńOpis znęcania się oprawcy nad dziewczyną bardzo mi się spodobał.
Życzę weny w Nowym Roku.
Pozdrawiam!
MyLogorrhea
O, a tak się właśnie zastanawiałam, kiedy ukaże się nowość i proszę. Jakbyś czytała w moich myślach, niedługo później opublikowałaś rozdział. Pochłonęłam go tuż przed snem. Muszę przyznać, że świetnie opisałaś tortury nad biedną Evelyn, zastanawiam się, kto może być świadom znajomości dziewczyny z Motylkiem, czyżby faktycznie był to Nate w roli Dona Lotario...? Ja jakoś wyczuwam pod tym coś większego, to byłoby za łatwe. Myślę, że postacią Nate'a specjalnie zwiodłaś czytelników. Ale z drugiej strony całkowicie takiej koncepcji nie wykluczam. Naprawdę podobały mi się te korytarze, miałam przez to poczucie ciasnoty i wszechobecnego lęku, wiedziałam, że skończy się to źle... Oby Butterfleye zdołał uratować Evelyn. Ogółem to czyżbyś zmierzała do punktu kulminacyjnego? Bo jest natężenie akcji i w kolejnych postach temperatura pewnie wzrośnie jeszcze bardziej ;D Fragment o Fraudinie był epicki. Te jego sny... :) I końcówka. Czekam z wielką niecierpliwością na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńŁał... nieźle akcja się rozwija:) Ten labirynt z lustrami był przerażając, a potem ten komputerowy głos i te filmy. Sądzę nadal, że za tym kryje się Don Lotario... Aczkolwiek nie wiem, czy nim jest Nate. Niby jest ekspertem w dziedzinie komputerowy i mógł śledzić każdy ruch dziewczyny... ale to takie oczywiste. Ach, gubię się w tym wszystkim.
OdpowiedzUsuńWidać, że jednak Beutterfleye 'owi zależy na Evelyn. Tylko nie wiem, czy to, co powiedział o niej to tylko tak, aby tamci mieli powód, aby ją uwolnić, czy może jednak za tym wszystkim coś się kryje. Jestem już to ciekawa ciągu dalszego:)
Całuję i pozdrawiam:*
A ja dalej twierdzę, że Donem jest Nate, chociaż to trochę straszne, żeby tak o nim myśleć, to przecież taki miły chłopak. Hm...
OdpowiedzUsuńCo do samego rozdziału, to chyba najbardziej podobał mi się pokój luster, szkoda, że Evelyn tak łatwo - w sumie - udało się z niego uciec, było w nim coś.. paranoicznego.
Wyświetlanie filmików - porywacz naprawdę wymyślił sobie niezły sposób na dręczenie ofiary.
A co do ostatnich scen i reakcji Motylka - czy coś on aby nie próbuje udawać, że mu na Evelyn nie zależy? :D
Yrgh, czemu ja wszędzie doszukuję się romansu...
PS. Odpisałam coś tam u siebie.
Straszne. Mimo że Evelyn zasłużyła na karę za to wszystko, co zrobiła, to tortury, jakimi została potraktowana były okropne. Przez coś takiego nie powinien przechodzić żaden człowiek. I jeszcze najpierw to budowanie napięcia, gdy natrafiała na puste pomieszczenia, aż się czekało, by w końcu coś się wydarzyło, bo ta niepewność była wręcz nie do zniesienia. A potem sala luster i puszczanie filmów. Przy czymś takim psychika każdego człowieka w końcu musiałaby zacząć szwankować, a z Evelyn już nie jest dobrze.
OdpowiedzUsuńJa i tak utrzymuję, że za porwaniem stoi Nate (biedna Matilda, coś mi się zdaje, że jest jedynie pionkiem w tej grze i nikt nie liczy się z jej uczuciami). I nawet pasowałoby, aby to on był Don Lotario, wszystko by wtedy wyjaśniłoby się wiele kwestii.
Pozdrawiam serdecznie :)
Większość typuje Nata na porywacza, ale myślę, że chcesz nas zwieć :P Nie potrafię też znaleźć powodu, dla którego mógłby to robić. Ev nic mu nie zrobiła, a jeśli chciał dokopać B. to nie musiał aż tak interesować się przeszłością dziewczyny i męczyć ją psychicznie. Ja mam inną teorie. Myślę, że to może być... Rebecca! Coś cicho ostatnio o niej było i uśpiła naszą czujność. Nie sądzę, że tak łatwo poddałaby się w próbach uwodnienia, że Evelyn to Evey. To piekło, które zgotowała dziewczynie jest nieco zbyt okrutne, jak na nią, więc może nie działa sama? Tu by nawet pasował Nate jako Don Lotario xD
OdpowiedzUsuńAle! Ktokolwiek porwał Ev, to B. już pędzi z odsieczą :D Oby tylko znalazł ją na czas. Pozdrawiam serdecznie :)
kiedy następny rozdział ? juz nie moge się doczekać !
OdpowiedzUsuńjestem taka ciekawa kto jest tym porywaczem , na początku myślałam , że to Butterfley ale jak się pózniej okazała jednak nie. Mysle , że to ta rebecca? prosze jak najszybciej o nast. rozdział ! ;<
:D:D:D
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z nowego rozdzialu ;)) Nie grzeszę cierpliwością raczej. Wiesz, nie żebym Cie straszyła, ale włam do kogoś na komp to dla mnie pikuś. Do prywatnego notatnika w skórzanej oparwi tudzież zeszytu w kratkę także :D
A ja się powstrzymam od typowania, chociaz swoje w głowie mi się roi. Ale Rebecki chyba nie było by na to stać. (?) Ten pokój z lustrami, brrr. Troszke mi się wizualizowała scena z "Ostatniego smoka" ;P Ale no, wyobrazić sobie siebie w takim miejscu... Paranoja.
Ładny szablon ;) Dopiero teraz go widzę. Troszkę mi na łokciu napisy się tracą tylko ;(
Z utęsknieniem czekam cd!!!
NIESAMOWITY... <3 czekam na dalszy ciąg, jak możecie to zajrzyjcie tu na chwilę, bo właśnie zaczynam pisać i nie wiem czy jest dobre, dzięki za każde wejście ;)
OdpowiedzUsuńszmaragdowytalizman.blogspot.com
Nie pamiętam, kiedy rozrosłam się do kilku osób, ale ok.
Usuńkiedy nastepny rozdział?
UsuńJak napiszę, to będzie. Za tydzień zaczynam ferie, więc wtedy należy szukać, wcześniej nie ma opcji ;)
UsuńNowy szablon baardzo mi się podoba, że tak dodam słowem wstępu :)
OdpowiedzUsuńJeju, ale to było... przerażające. Jak z horroru. Kto się tak zabawił kosztem Evelyn? Czy może to wszystko działo się w jej głowie? Nieee, niemożliwe. To kto w takim razie zadałby sobie tyle trudu, żeby śledzić jej każdą chwilę życia i zastosować tak wymyślne tortury?
B. się zdenerwował, o. I dobrze, trzeba odnaleźć Ev i ją uwolnić, byle jak najprędzej...
Pozdrawiam serdecznie :)
Ta akacja z kawałkami szkła, tym labiryntem oraz tym głosem przypomina mi jeden odcinek Criminal Minds, co rzeźnik ludzi kroił. Dobre, dobre. Lubię takie motywy. Czytam dalej i potem ogólnie skomentuje. <3
OdpowiedzUsuńYay, jesteś pierwszą [no dobra, drugą, ale tamta się gdzieś rozpłynęła w wirtualnym świecie] osobą, która wie, co to Criminal Minds!
UsuńI masz rację, trochę mocno inspirowałam się tym odcinkiem w tym rozdziale :)