Wrote the book on pain.
Somehow I'm still here,
To explain,
That the darkest hour never comes in the night.
You can sleep with a gun.
When you gonna wake up and fight... for yourself?
Shinedown - Sound of madness
Evelyn szła
opustoszałą alejką parku Presidio, z ciekawością zerkając na rosnące tam
okazałe palmy i inne egzotyczne rośliny. Było ciemno. Na niebie nie było jednak
żadnej gwiazdy – jedynie księżyc dumnie świecił, uśmiechając się do Evelyn
poprzez swój sierpowaty kształt.
Szła
zafascynowana zwykłością tego widoku, gdy jej drogę przebiegł szybko czarny kot,
który wokół brzucha miał obwiązany pas z małą bronią u niego. Tuż za nim
przebiegł następny – szary, niczym się nie wyróżniający.
Zamrugała parę
razy, aby upewnić się, że nie majaczy, po czym, niewiele myśląc, zaczęła gonić
te niezwykłe stworzenia. Cel nie był do końca jasny – chciała po prostu
złapać choć jednego z nich i zanalizować, po co im broń albo raczej: kto ją
przyczepił, bo przecież zwierzę nawet nie wie, jak się czymś takim posługiwać. Nie mogła
jednak dogonić tak doskonałych biegaczy, którzy zniknęli jej z oczu już za
pierwszym zakrętem.
Usiadła
zrezygnowana i zmęczona na ławce. Świszczące oddechy
zakłócały ciszę nocną. Rozejrzała się dookoła. Choć jeszcze niedawno była
pewna, że jest to park Presidio, teraz zaczynała w to wątpić. Szukała wzrokiem jakiegoś znanego punktu krajobrazu, do którego mogłaby odnieść i
jakoś wrócić do domu, jednak okazało się to niemożliwe. Wokoło nie było nic
szczególnego poza rozległą łąką czy czymś na podobieństwo dżungli, w którą
zdecydowała się wejść, ponieważ zauważyła dym, unoszący się zza krzaków. A
gdzie dym, tam powinni być też ludzie.
Przeprawa przez
wysokie krzaki nie należała do przyjemnych, jednak udało jej się w końcu
przedrzeć przez nie i wydostać się na swego rodzaju polanę, na środku której
znajdował się gigantyczny pseudogrzyb, a na nim leżał mężczyzna o czarnych,
lekko falowanych włosach, ubrany w wąskie, wytarte czarne spodnie i białą
podkoszulkę, paląc coś, co wyglądało na ogromną sziszę. Kapelusz grzyba uginał
się lekko pod jego ciężarem, wyglądając przy tym jak zwykły materac.
- Kurt…? –
spytała z niedowierzaniem, przyglądając się szepczącemu coś do siebie
mężczyźnie.
Ten w
odpowiedzi pokiwał w zamyśleniu głową, zaciągnął się po raz kolejny i wypuścił
dym w postaci równego okręgu.
- Co ty tutaj
robisz? – spytała, niedowierzając własnym oczom.
- Ciiiicho,
Evelyn, tworzę!
- Co tworzysz?
- Poezję.
Evelyn
rozchyliła usta, wciąż niedowierzając temu, co widzi. Nie wydawało jej się to
realnym. Co więcej: myślała, że to zdecydowanie nie jest normalne. Gdzie ona w
ogóle była? Co to za miejsce i dlaczego nagle przeniosła się z San Francisco
do… No właśnie, dokąd?
- Kurt, gdzie
ja jestem? Gdzie my jesteśmy? Dlaczego leżysz na grzybie i jesteś taki… To miejsce
nie jest normalne!
- Tutaj wszyscy
są szaleni, Evelyn. Co rymuje się ze słowem „duch”?
- Nie mam
pojęcia. Czy wiesz jak mogę się stąd wydostać?
- Wydostać?
Najpierw wchodzisz tu bez pardonu a teraz chcesz uciec? – spytał, po raz
pierwszy odwracając głowę w jej stronę.
- Nie chcę
uciekać. Chcę… Chcę do domu.
- Też bym
chciał „do domu” – prychnął. – Nie mogę ci w tym pomóc. Wszystko nadejdzie w
swoim czasie, a ja nie jestem jego panem – odparł już spokojnym głosem. - Ale szukaj, może ci się uda. Idź w lewo. I
jakby co, wiedz, zawsze możesz sobie ze mną pogadać.
- A co jest po
lewej stronie? – spytała, patrząc w tym kierunku, nie mogąc jednak nic
dostrzec.
- Idź i się
przekonaj – brzmiała odpowiedź.
Evelyn
westchnęła i udała się w danym kierunku. Błądziła po ciemku, trzymając się jedynej,
ledwo widocznej ścieżki pomiędzy palmami i krzakami, których ostre gałęzie drapały jej skórę. Nie zauważywszy w mroku ogromnej pajęczyny, weszła w nią. Przeszły
ją ciarki, gdy nagle ta cienka sieć
dotknęła jej twarzy i zaplątała się we włosy.
Zatoczyła się i
z paniką próbowała strzepnąć jej resztki z siebie.
Gdy w końcu
udało jej się wyrwać z tej delikatnej i zarazem okropnej sieci, wydawało jej
się, że słyszy w oddali złośliwe chichoty pająków, które podstępnie zastawiły
na nią tę pułapkę.
Ale być może było
to tylko złudzenie, gdyż w zasięgu jej wzroku pojawił się duży ogród, rozświetlony
licznymi lampionami i głosy stamtąd (lub ich nieznaczne echo) mogły po prostu
wydać się złowieszcze. Para wodna unosiła się z niezliczonej ilości
czajniczków, słychać było głośne śmiechy i muzykę.
Postanowiła bez
zaproszenia dołączyć do zabawy. Pchnęła furtkę i aż uśmiechnęła się z radości.
Za ogromnym
stołem siedziała Matilda w groteskowej koronkowej sukni z bufkami, w
towarzystwie Nate’a, który nosił z kolei dziwaczny zielony kapelusz. Popijali
herbatę; ona śmiała się wysokim, piskliwym śmiechem, a on gadał jak najęty – i całkowicie
od rzeczy.
Nawet nie
zauważyli jej obecności. Dopiero gdy usiadła tuż obok nich, Matilda pisnęła:
- Ooooch,
zobacz! To moja mała Evelyn! Evelyn, Ev, Evusia, Evey… - wyliczała wszystkie
zdrobnienia, chichocząc.
- Czy możecie
mi powiedzieć, gdzie ja jestem? – spytała Evelyn, niezadowolona z takiego
powitania.
- Jak to gdzie?
Tam gdzie zwykle! W miejscu, z którego się nie wydostaniesz, a które sama
stworzyłaś! Mieszkają tu wszyscy i nikt, dokładna statystyki nie są znane –
dodał jak zwykle rzeczowym tonem Nate. – Proszę, filiżaneczka herbatki, dwie
łyżeczki cukru, tak jak lubisz.
- Skąd
wiedziałeś, że słodzę dwie…?
Nate machnął
bagatelizująco ręką.
- Nieważne,
kochaniutka. Powiedz mi, dlaczego nie jesteś z nim?
- Z kim?
- No z tym,
kogo tak usilnie chcesz złapać.
Evelyn
spojrzała na niego pytająco. Nate w odpowiedzi wywrócił teatralnie oczami i
cmoknął z dezaprobatą.
- No z
Motylkiem – powiedział przyciszonym głosem. - Tym, co pojawia się i znika.
Matilda, nie
wiadomo dlaczego, wybuchła ponownie piskliwym śmiechem.
- Nie mogę, bo
zniknął.
- Ooch, to
szkoda, wielka szkoooda… Napij się herbatki, dwie łyżeczki cukru, tak jak
lubisz.
- Dziękuję, ale
już mi jedną dałeś… - powiedziała, widząc jak Nate w ogromnym kapeluszu
podstawia jej pod nos kolejną filiżankę.
- Wiesz, gdzie
on jest? – spytała z przejęciem.
- Tego nikt
poza tobą i nim nie wie, no nie? Pojawia się i znika, pojawia się i znika…!
Wraz z Matildą
zaczęli nagle śpiewać piosenkę, którą Evelyn także znała, ale nie miała zamiaru
przyłączać się do tego wesołego chórku. Bez słowa opuściła towarzystwo, tak
samo przez nie zignorowana jak podczas jej przybycia.
„Co tu się
dzieje, do cholery?! Gdzie ja jestem?! Dlaczego tutaj wszyscy są jacyś dziwni?!”
Usiadła na
trawie, nie wiedząc, co począć. Wszyscy wydawali się z niej szydzić. Nawet
Matilda i ten jej dziwak, Nate.
„Jeśli to sen,
to chcę się natychmiast obudzić! Ale jest tu także Butterfleye! Może on wie
więcej o tym okropnym miejscu i pomoże mi. Tylko gdzie on może być… Przydałby
się Kurt, ale on chyba nie będzie zadowolony, że znowu go angażuję… Poza tym
nie wiem, gdzie go szukać… On też zachowuje się jakoś dziwnie”.
Zerknęła
bezradnie w niebo, gdzie tylko sierp księżyca bezczelnie oświetlał ciemności.
- A ty co się
szczerzysz? – warknęła do Bogu winnego satelity. Miała wrażenie, że on też ma
zamiar ją wyśmiać.
Jakież było jej
zdziwienie, gdy księżyc obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i zamienił się w
uśmiech, wokół którego po chwili zmaterializował się czarny kot z abstrakcyjnymi
wzorami na futerku fioletowymi oczami oraz pasem z bronią zawiązanym na brzuchu.
- Bo jest mi do
śmiechu – odpowiedział kot motylim głosem.
Evelyn
odetchnęła z ulgą. Teraz poczuła się bezpiecznie w tym nienormalnym świecie.
- Butterfleye,
gdzie my jesteśmy?
- W miejscu,
które sam stworzyłem – odpowiedział Kot i wyszczerzył się. – To bardzo zabawne
miejsce. Ludzie są tu jeszcze bardziej szaleni niż w rzeczywistości! A mogłoby
wydawać się, że to niemożliwe! – zawołał z zachwytem, opierając się jedną łapką
o pień drzewa. Po chwili podszedł do Evelyn i otarł się ciałem o jej nogi.
Schyliła się,
aby podnieść kota i wziąć go na ręce. Po chwili trzymała go w rękach i głodziła
po miękkim futerku, ale nagle zniknął, a dziewczyna głaskała powietrze.
- A ty co
robisz? – spytał zalotnie Kot.
- Ja… Dlaczego
mi uciekasz?
- Daj spokój,
motylku. Chodzi o to, żeby gonić króliczka, a nie go złapać! Co by to była za
zabawa, gdybyś mnie złapała? Żadna!
- Spróbuję –
odpowiedziała hardo.
- Och, pewnie, próbuj
– powiedział zawadiacko i podszedł do niej, a gdy ta wyciągnęła ręce, by go
złapać – znowu rozpłynął się w powietrzu.
- Widzę cię –
wyszeptała, obserwując pojawiające się na ścieżce ślady łap.
Biegła za nim.
Naprawdę wierzyła, że może go złapać. Butterfleye pojawiał się co jakiś czas –
to na drzewie, to tarzając się w trawie, to na ramieniu Evelyn.
- Mam cię! –
krzyknęła i rzuciła się na Kota, który przysiadł tuż pod krzakiem czerwono –
białych róż.
- Au – jęknęła,
gdyż wpadła prosto w te kłujące kwiaty.
- Musiałaś go
gonić, nie? – spytał Nate, którego początkowo nie poznała i który znikąd
pojawił się przed Evelyn – tym razem w czarnym cylindrze i fraku oraz z
ulizanymi włosami.
- O co ci
chodzi?
- Nie zgrywaj
się, żałosna istoto – odparł mężczyzna, pomagając jej wstać.
- Wypraszam
sobie – odpowiedziała Evelyn, otrzepując się z ziemi i rozglądając się tym
samym za jakimikolwiek śladami obecności Kota-Butterfleye’a, jakkolwiek
absurdalnie to brzmiało.
- Nigdy nie
odpuszczasz, co nie?
- Coś ci się
ubzdurało…
- Możliwe. Ale
ja też nie odpuszczam. Herbatki? – spytał, wyciągając w jej stronę z elegancką
zastawą.
- Kim jesteś?
- Kapelusznik,
oczywiście. Ale wcale nie szalony. Na pewno nie tak jak ty.
- Nie jestem
szalona!
- Chodź,
napijemy się herbatki u Królowej – powiedział i zaprowadził ją w stronę
przyjemnej, niepozornej białej willi bez numeru.
- Zostaw mnie!
– krzyknęła, wytrącając mu z ręki tacę. Porcelanowe naczynia rozbiły się na
ziemi.
- Wedle
życzenia – skłonił się nieznacznie i zniknął.
Evelyn
przetarła zmęczone oczy i odwróciła się w stronę budynku, który wydawał się jej
dziwnie znajomy.
Uznając, że nie
ma lepszego wyjścia, skierowała swoje kroki w jego stronę, bo przecież w
okolicy nie było ani jednego miejsca, które uznałaby za znajome bądź
zachęcające do odwiedzin.
- Proszę,
proszę, kogo tu widzę. EV –
powiedziała do niej Rebecca Fuchs, ubrana w czerwono-czarną, obcisłą bluzkę z
ogromnym sercem pośrodku i czarne spodnie. W ręce dzierżyła berło. – Co cię
sprowadza do mojej skromnej posiadłości, skarbie? – spytała z udawaną
uprzejmością.
- Nic.
Przypadek. Już znikam ci z oczu – powiedziała natychmiast Evelyn, przerażona
widokiem Królowej Kier.
- Od kiedy
jesteśmy na ty?! – oburzyła się Królowa.
Evelyn
wystraszyła ta nagła zmiana głosu. Spojrzała na nią dużymi oczami. Twarz
Królowej Rebecci złagodniała lekko, choć wciąż czaił się tam jakiś podstęp.
- Chodź ze mną,
pokażę ci coś.
I Evelyn poszła,
chociaż nie do końca miała na to ochotę.
Rebecca
przeprowadziła ją przez obskurne korytarze którego ściany obwieszone były plakatami
różnych ludzi z podpisem „Poszukiwany/a”. Evelyn przeszły ciarki. Była niemal
pewna, że gdzieś w tej galerii znajduje się także jej zdjęcie.
Zaprowadziła ją
do królewskiej jadalni. Była zdumiewająco duża – Evelyn nie przypuszczałaby, że
tak ogromne pomieszczenie może zmieścić się w przeciętnej wielkości willi. W
jasnym pokoju znajdował się długi stół, na szczycie którego znajdowały
się dwa duże, bogato zdobione krzesła – dla króla i królowej. Evelyn zauważyła
jednak, że nigdzie nie było widać podwładnych czy służby. Królowa była
całkowicie sama.
Jednak tron
króla był zajęty. Siedział tam nie kto inny niż sam Damian – ze spuszczoną
głową, wydawał się być starszy o jakieś dziesięć lat.
- Damian! –
krzyknęła zduszonym głosem Evelyn i pobiegła do przyjaciela.
Cieszyła się, że
ją rozpoznał. Uznała to za jakiś przejaw normalności w tym groteskowym świecie.
Rzuciła się mu w objęcia, z utęsknieniem doświadczając czyjejś bliskości.
Królowej jednak
nie spodobała się taka poufałość.
- Co to ma
znaczyć?! Tak nie wolno! Ściąć ją! Ściąć ją! Pozbawić głowy! – zaczęła
krzyczeć.
- Tak jest,
należy jej się kara – powiedział Kapelusznik, pojawiając się przy stole
Królowej, kładąc – dość niekulturalnie, warto zauważyć – nogi na sąsiednim
krześle, w ręce trzymając tacę z nową zastawą.
- Ściąć! Hihihi!
– zaniosła się śmiechem czerwona od emocji Matilda.
Na oknie
pojawił się Kot, ale gdy tylko Evelyn zrobiła krok w jego stronę - zniknął.
Rebecca krzyczała coraz głośniej. Nate popierał ją z coraz większym zapałem, a
Matilda omal nie pękała ze śmiechu, zupełnie nieświadoma powagi sytuacji.
Damian trzymał ją za rękę i patrzył na nią przepraszająco. Rebecca wciąż wrzeszczała.
Kot pojawił się ponownie i zaśmiał się w swój koci sposób, zupełnie odmienny od
chichotów Matildy.
- Zamknijcie
się! – krzyknęła w końcu Evelyn. – Wszyscy!
Ku jej
zdziwieniu, zapadła cisza, a wszystkie oczy były skierowane na nią. Kot
rozpłynął się w powietrzu, a Królowa sapała głośno.
- Nie wiem, co tu
się dzieje, ale o cokolwiek mnie podejrzewacie – tu spojrzała na Kapelusznika –
jest błędne, bo nic o mnie nie wiecie! Nawet ty, Damian. A ty – zwróciła się do
Królowej – może i nosisz koronę, ale jesteś najbardziej żałosną i najmniej
potężną królową, której w dodatku nie jest do twarzy w czerwonym.
- Coś ty
powiedziała!?
- To co
słyszałaś, kochana – odezwał się Kot, który pojawił się na głowie Rebecci. – Jesteś
żałosna, słaba i wyglądasz marnie w czerwonym – powiedział i zaśmiał się wesoło, znikając
wszystkim z widoku.
Królowa wydała
z siebie przeraźliwy krzyk i gniewnie zaczęła wykrzykiwać „zrobić z nią porządek!”.
Niewiadomo skąd wyleciała chmara nietoperzy, która natarła na Evelyn z piskiem.
Próbowała odgonić od siebie te zwierzęta, ale to nic nie dawało. Wkrótce do
tych stworzeń dołączyła Rebecca, która, machając ciężkim berłem, nie ustawała
wykrzykiwać rozkazów, Kapelusznik w postaci Nate’a podszedł bliżej i coraz
głośniej popierał Królową. Nietoperze nie przestawały nadlatywać, wrzaski narastały…
Evelyn obudziła
się nagle z krzykiem, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Powróciła
względna normalność.
Półprzytomnym
wzrokiem rozejrzała się po sypialni, bezwiednie gniotąc dłonią pościel.
Czas wstawać.
Miała tylko nadzieję, że żadne spotkanie tego dnie nie będzie przypominało
herbatki u Kapelusznika.
-------------------------------
Condawiramurs - jak powiedziałam w komentarzu: zainspirował mnie w pewnym stopniu Twój komentarz pod 20, więc dedykacja się należy :D Wiem, wiem, nie ma Martina, ale obiecuję, że będzie w następnym i jeszcze następnym :D
Nawet nie wiecie ile poprawek przechodził ten rozdział, aż w końcu zdecydowałam się na taką wersję... a wciąż nie jestem w pełni usatysfakcjonowana ze strony technicznej.
Aacah, i dziękuję za wszystkie oddane na mnie głosy! :) Było ich całkiem sporo, bardzo to doceniam i niezmiernie mnie to cieszy! :D
Aacah, i dziękuję za wszystkie oddane na mnie głosy! :) Było ich całkiem sporo, bardzo to doceniam i niezmiernie mnie to cieszy! :D
Tu pasuje tylko jedno określenie: ALE PSYCHODELIA! :D Kurt na grzybie palący sziszę ownuje, szacunek za ten rozdział, ukłony do gleby, no jeszcze mi się twarz cieszy!!! :D :D :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i ściskaaaaaaaam,
[gilderoy-lockhart]
PS Może herbatki? A może ciasteczko, Potter? :D
Ten rozdział jest taki magiczny, że ja Cię! ;P
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobał. To całe nawiązanie do Alicji... Świetne. I jak bohaterowie się tu ładnie wpasowali ^^
Kurt i szisza, siedzący na grzybie. Matilda chichrająca się, Nate non stop proponujący herbatkę, Rebecca rozkazująca ściąć Evelyn, bezradny Damian, no i kot-Butterflye! O.o
Jea, ale powiem Ci, że ten kot z przyczepioną bronią właśnie najbardziej się mi spodobał. Ev próbowała go złapać, ale on jak zawsze był nieuchwytny. No, naprawdę, strasznie mi zaimponowałaś! Twoje pomysły zawsze mnie zaskakują.
Swoją drogą, z Ev chyba coraz gorzej.
Pozdrawiam serdecznie :)
Mały błąd ci się wkradł: "(...)a nim leżał mężczyzna o czarnych, lekko falowanych włosach, ubranych w wąskie, wytarte czarne spodnie i białą podkoszulkę..." - to brzmi tak, jakby jego włosy były ubrane w spodnie :D
OdpowiedzUsuńA rozdział był cud miód i orzeszki - najbardziej podobał mi się Nate i Kurt. Kurt na grzybie. Kurt na grzybie palący sziszę - to jest ostro psychodeliczne i piękne.
Muszę pochwalić za bardzo udane nawiązanie do "Alicji w krainie czarów", naprawdę wszystko fajnie do siebie pasowało, jestem pod wrażeniem!
I czekam na obiecanego pod postem Martina! ;)
Poprawione, wielkie dzięki :)
UsuńRozdział jest... Chyba przede wszystkim wieloznaczny i bardzo ciężko mi go zdefiniować^^. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. W pierwszej chwili miałam nadzieję, że za chwilę wyczytam, że Evelyn się budzi, ale nie, ona wciąż umysłem była w tym dziwnym skrzywionym świecie. Ciekawa jestem, co to wszystko będzie właściwie znaczyć
OdpowiedzUsuńI czy Ev złapie Motylka (chociaż muszę przyznać, że jego kocia postać z tego rozdziału jest... najbardziej zaskakującą rzeczą ze wszystkich; od teraz będę patrzyła na te zwierzęta zupełnie inaczej.
Pozdrawiam;)
Ten sen to rodem z Alicji wyjęty! :D Bardzo przypadł mi do gustu. Musiałam tym razem nadrobić dwa rozdziały. Poprzedni mnie przeraził - obawiałam się, że Ev będzie zmuszona do ukarania osobiście mężczyzny, który podszywał się pod Butterfleye'a. Całe szczęście sytuacja potoczyła się inaczej.
OdpowiedzUsuńCo do snu - trochę się w nim gubię. Zapewne tak samo czuje się Ev, więc będzie mie lepiej zrozumieć jej postawę wobec całej sytuacji. :)
Oczywiście czekam na kolejny rozdział! :D Jestem pewna, że tym razem również nas nie zawiedziesz. ;)
Czegoś takiego się tu nie spodziewałam, ale jestem pozytywnie zaskoczona. Nawiązanie do Alicji zdecydowanie Ci wyszło, choć jestem odrobinę nienasycona - sen mógłby być znacznie dłuższy. I czuję, że ten post jest ciszą przed burzą, pełną symboliki. Teraz się zastanawiam, co to wszystko ma oznaczać i czy faktycznie chciałaś przedstawić życie Evelyn w krzywym zwierciadle, a jednocześnie coś tym przekazać. Mi się strasznie podobało, uwielbiam nutę groteski, udaną rzecz jasna. Chyba nie wytrzymam napięcia w oczekiwaniu na kolejny rozdział, a tym jestem wprost zachwycona. Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny ;*
OdpowiedzUsuńBardzo bajkowy rozdział:) Sen niemal intrygujący. Bycie Alicją w tak zwariowanym świecie, mogło być dla Evelyn dość wstrząsającym wydarzeniem. Fragment z Kurtem, jak leżał na grzybie, był zabawny^^ A pojawienie się Kota, jako Batterfleye 'a nieco mnie zaskoczyło. No i zdecydowanie Królowa kier pasuje do wścibskiej Rebecci.
OdpowiedzUsuńCałuję:**
Im dziwniej, tym lepiej. Normalnie aż naszła mnie ochota na obejrzenie ,,Alicji w Krainie Czarów''. :)
OdpowiedzUsuńMyślałam, że to tylko ja miewam tak psychodeliczne sny i jak zwykle się pomyliłam. Mam kilka teorii na jego interpretację, ale wolę poczekać na rozdział z akcją nie odbiegającą od rzeczywistości :)
Pzdrawiam!
Jako że uwielbiam "Alicję w Krainie Czarów" Tima Burtona, to ten rozdział urzekł mnie podwójnie (i w końcu mogłam poczytać coś na poziomie po ostatniej dawce ogłupiaczy mózgu).
OdpowiedzUsuńWłaściwie, to nie zazdroszczę Evelyn takich snów, szczególnie, że z jej psychiką jak widać nie jest najlepiej, a pewnie będzie jeszcze gorzej, bo musiałby się zdarzyć cud, aby dała sobie spokój z Motylkiem i wszystkim, co z nim związane.
Najbardziej zwróciło moją uwagę na zachowanie Nate'a, od poprzedniego rozdziału coś mi w nim nie pasuje i nie wiem, co to dokładnie jest. Chyba że tylko tak mi się wydaje.
Pozdrawiam serdecznie :)
Och, słowa "na poziomie" są bardzo miłe i aż korci mnie spytać, co za ogłupiacze przeczytałaś, ale pewnie nie wypada wytykać palcami... ;p
UsuńNate jest dziwny, to fakt... Ale "tutaj każdy jest zbzikowany" :D
Uwielbiam "Alicję", uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. <3 Zarówno wersję książkową, jak i film Burtona. Ten drugi szczególnie za mojego ukochanego Johnny'ego, który jako Kapelusznik kupił mnie od samego początku. Twój zresztą zrobił to samo. To swoją drogą zabawne - psychol-Motylek jest moim ulubieńcem i jakoś niespecjalnie mnie przeraża, raczej przyciąga i fascynuje. Nate-Kapelusznik jest za to straszny i naprawdę czytałam o nim z niemiłym uczuciem. Ale miałam rację! Ten typ jest dziwny i nie lubi Evelyn, tylko dlaczego? Mam nadzieję, że niebawem to wyjaśnisz.
OdpowiedzUsuńMatilda z napadami śmiechu, dziwaczny kot, Kurt-poeta i Rebecca jaka Królowa. To tak dziwaczne i przerażające, że nie mogłabym tego nie pokochać. Legilimencjo, wielbię cię. <3 Ten rozdział niby nic nie wprowadza, ale wciąga niesamowicie. Nie dziwię się Evelyn, że po takim śnie nie miała ochoty na herbatkę.
Ale to w sumie prawda. Tak właśnie wygląda jej życie od chwili, w której spotkała Motylka. A może być tylko gorzej, right?
Może to dziwne, ale ten sen sam w sobie nie wydaje mi się szczególnie psychotycznych. Ja sama czasami miewam podobne. Ba, czasami, właściwie to co noc. W każdym razie Ev to moja bratnia dusza. ^^
Pozdrawiam serdecznie.
Jeeej, jak mi się ten rozdział podoba. Zwłaszcza, że sama mam bzika na punkcie Alicji w krainie czarów. Kurt jak gąsienica i Rebecca jako Królowa Kier mnie rozwalili na łopatki. Genialnie to wszystko dopasowałaś, szkoda tylko, że tak krótko trwał ten sen. Chociaż dla Ev, to chyba jednak lepiej. Oj, nie dobrze się z nią dzieje, skoro ma już takie nienormalne sny. Coś ty B. najlepszego uczynił tej dziewczynie? Jeszcze trochę i będzie emocjonalnym wrakiem :/
OdpowiedzUsuńAch, ciesze się, że Martin się pojawi. Lubię o nim czytać, mimo że ma takiego strasznego pecha.
Pozdrawiam!
Wszyscy narzekają, że takie krótkie, a ja się dziwiłam, że po raz pierwszy sen wyszedł mi na cały, sześciostronnicowy rozdział, haha :D I cieszy mnie to, że nie tylko ja mam bzika na punkcie Alicji (połączenie Alicji i bzika jest samo w sobie już zabawne) i nieco 'pociesza', bo ta bajka jest psychodeliczna i dzieci po niej mają z lekka zrytą psychikę, co mogę powiedzieć o sobie w pewnym stopniu, haha xD
Usuńrozdział bardzo, bardzo fajny i pomysłowy. serio, nie spodziewałam sie takiego "bonusu" bo chyba można tak to nazwać.
OdpowiedzUsuńAlcja w krainie czarów... szczerze powiedziawszy nie przepadałam nigdy za tym tworem.
Współczuję Evelyn, takie schizofreniczne sny dobijają człowieka... ale z drugiej strony sama jest sobie winna.
pozdrawiam.