Rozdział 23

I created the Sound of Madness.
Wrote the book on pain.
Somehow I'm still here,
To explain,
That the darkest hour never comes in the night.
You can sleep with a gun.
When you gonna wake up and fight... for yourself?

Shinedown - Sound of madness

Evelyn szła opustoszałą alejką parku Presidio, z ciekawością zerkając na rosnące tam okazałe palmy i inne egzotyczne rośliny. Było ciemno. Na niebie nie było jednak żadnej gwiazdy – jedynie księżyc dumnie świecił, uśmiechając się do Evelyn poprzez swój sierpowaty kształt.
Szła zafascynowana zwykłością tego widoku, gdy jej drogę przebiegł szybko czarny kot, który wokół brzucha miał obwiązany pas z małą bronią u niego. Tuż za nim przebiegł następny – szary, niczym się nie wyróżniający.
Zamrugała parę razy, aby upewnić się, że nie majaczy, po czym, niewiele myśląc, zaczęła gonić te niezwykłe stworzenia. Cel nie był do końca jasny – chciała po prostu złapać choć jednego z nich i zanalizować, po co im broń albo raczej: kto ją przyczepił, bo przecież zwierzę nawet nie wie, jak się czymś takim posługiwać. Nie mogła jednak dogonić tak doskonałych biegaczy, którzy zniknęli jej z oczu już za pierwszym zakrętem.
Usiadła zrezygnowana i zmęczona na ławce. Świszczące oddechy zakłócały ciszę nocną. Rozejrzała się dookoła. Choć jeszcze niedawno była pewna, że jest to park Presidio, teraz zaczynała w to wątpić. Szukała wzrokiem jakiegoś znanego punktu krajobrazu, do którego mogłaby odnieść i jakoś wrócić do domu, jednak okazało się to niemożliwe. Wokoło nie było nic szczególnego poza rozległą łąką czy czymś na podobieństwo dżungli, w którą zdecydowała się wejść, ponieważ zauważyła dym, unoszący się zza krzaków. A gdzie dym, tam powinni być też ludzie.
Przeprawa przez wysokie krzaki nie należała do przyjemnych, jednak udało jej się w końcu przedrzeć przez nie i wydostać się na swego rodzaju polanę, na środku której znajdował się gigantyczny pseudogrzyb, a na nim leżał mężczyzna o czarnych, lekko falowanych włosach, ubrany w wąskie, wytarte czarne spodnie i białą podkoszulkę, paląc coś, co wyglądało na ogromną sziszę. Kapelusz grzyba uginał się lekko pod jego ciężarem, wyglądając przy tym jak zwykły materac.
- Kurt…? – spytała z niedowierzaniem, przyglądając się szepczącemu coś do siebie mężczyźnie.
Ten w odpowiedzi pokiwał w zamyśleniu głową, zaciągnął się po raz kolejny i wypuścił dym w postaci równego okręgu.
- Co ty tutaj robisz? – spytała, niedowierzając własnym oczom.
- Ciiiicho, Evelyn, tworzę!
- Co tworzysz?
- Poezję.
Evelyn rozchyliła usta, wciąż niedowierzając temu, co widzi. Nie wydawało jej się to realnym. Co więcej: myślała, że to zdecydowanie nie jest normalne. Gdzie ona w ogóle była? Co to za miejsce i dlaczego nagle przeniosła się z San Francisco do… No właśnie, dokąd?
- Kurt, gdzie ja jestem? Gdzie my jesteśmy? Dlaczego leżysz na grzybie i jesteś taki… To miejsce nie jest normalne!
- Tutaj wszyscy są szaleni, Evelyn. Co rymuje się ze słowem „duch”?
- Nie mam pojęcia. Czy wiesz jak mogę się stąd wydostać?
- Wydostać? Najpierw wchodzisz tu bez pardonu a teraz chcesz uciec? – spytał, po raz pierwszy odwracając głowę w jej stronę.
- Nie chcę uciekać. Chcę… Chcę do domu.
- Też bym chciał „do domu” – prychnął. – Nie mogę ci w tym pomóc. Wszystko nadejdzie w swoim czasie, a ja nie jestem jego panem – odparł już spokojnym głosem. -  Ale szukaj, może ci się uda. Idź w lewo. I jakby co, wiedz, zawsze możesz sobie ze mną pogadać.
- A co jest po lewej stronie? – spytała, patrząc w tym kierunku, nie mogąc jednak nic dostrzec.
- Idź i się przekonaj – brzmiała odpowiedź.
Evelyn westchnęła i udała się w danym kierunku. Błądziła po ciemku, trzymając się jedynej, ledwo widocznej ścieżki pomiędzy palmami i krzakami, których ostre gałęzie drapały jej skórę. Nie zauważywszy w mroku ogromnej pajęczyny, weszła w nią. Przeszły ją ciarki, gdy nagle ta cienka sieć  dotknęła jej twarzy i zaplątała się we włosy.
Zatoczyła się i z paniką próbowała strzepnąć jej resztki z siebie.
Gdy w końcu udało jej się wyrwać z tej delikatnej i zarazem okropnej sieci, wydawało jej się, że słyszy w oddali złośliwe chichoty pająków, które podstępnie zastawiły na nią tę pułapkę.
Ale być może było to tylko złudzenie, gdyż w zasięgu jej wzroku pojawił się duży ogród, rozświetlony licznymi lampionami i głosy stamtąd (lub ich nieznaczne echo) mogły po prostu wydać się złowieszcze. Para wodna unosiła się z niezliczonej ilości czajniczków, słychać było głośne śmiechy i muzykę.
Postanowiła bez zaproszenia dołączyć do zabawy. Pchnęła furtkę i aż uśmiechnęła się z radości.
Za ogromnym stołem siedziała Matilda w groteskowej koronkowej sukni z bufkami, w towarzystwie Nate’a, który nosił z kolei dziwaczny zielony kapelusz. Popijali herbatę; ona śmiała się wysokim, piskliwym śmiechem, a on gadał jak najęty – i całkowicie od rzeczy.
Nawet nie zauważyli jej obecności. Dopiero gdy usiadła tuż obok nich, Matilda pisnęła:
- Ooooch, zobacz! To moja mała Evelyn! Evelyn, Ev, Evusia, Evey… - wyliczała wszystkie zdrobnienia, chichocząc.
- Czy możecie mi powiedzieć, gdzie ja jestem? – spytała Evelyn, niezadowolona z takiego powitania.
- Jak to gdzie? Tam gdzie zwykle! W miejscu, z którego się nie wydostaniesz, a które sama stworzyłaś! Mieszkają tu wszyscy i nikt, dokładna statystyki nie są znane – dodał jak zwykle rzeczowym tonem Nate. – Proszę, filiżaneczka herbatki, dwie łyżeczki cukru, tak jak lubisz.
- Skąd wiedziałeś, że słodzę dwie…?
Nate machnął bagatelizująco ręką.
- Nieważne, kochaniutka. Powiedz mi, dlaczego nie jesteś z nim?
- Z kim?
- No z tym, kogo tak usilnie chcesz złapać.
Evelyn spojrzała na niego pytająco. Nate w odpowiedzi wywrócił teatralnie oczami i cmoknął z dezaprobatą.
- No z Motylkiem – powiedział przyciszonym głosem. - Tym, co pojawia się i znika.
Matilda, nie wiadomo dlaczego, wybuchła ponownie piskliwym śmiechem.
- Nie mogę, bo zniknął.
- Ooch, to szkoda, wielka szkoooda… Napij się herbatki, dwie łyżeczki cukru, tak jak lubisz.
- Dziękuję, ale już mi jedną dałeś… - powiedziała, widząc jak Nate w ogromnym kapeluszu podstawia jej pod nos kolejną filiżankę.
- Wiesz, gdzie on jest? – spytała z przejęciem.
- Tego nikt poza tobą i nim nie wie, no nie? Pojawia się i znika, pojawia się i znika…!
Wraz z Matildą zaczęli nagle śpiewać piosenkę, którą Evelyn także znała, ale nie miała zamiaru przyłączać się do tego wesołego chórku. Bez słowa opuściła towarzystwo, tak samo przez nie zignorowana jak podczas jej przybycia.
„Co tu się dzieje, do cholery?! Gdzie ja jestem?! Dlaczego tutaj wszyscy są jacyś dziwni?!”
Usiadła na trawie, nie wiedząc, co począć. Wszyscy wydawali się z niej szydzić. Nawet Matilda i ten jej dziwak, Nate.
„Jeśli to sen, to chcę się natychmiast obudzić! Ale jest tu także Butterfleye! Może on wie więcej o tym okropnym miejscu i pomoże mi. Tylko gdzie on może być… Przydałby się Kurt, ale on chyba nie będzie zadowolony, że znowu go angażuję… Poza tym nie wiem, gdzie go szukać… On też zachowuje się jakoś dziwnie”.
Zerknęła bezradnie w niebo, gdzie tylko sierp księżyca bezczelnie oświetlał ciemności.
- A ty co się szczerzysz? – warknęła do Bogu winnego satelity. Miała wrażenie, że on też ma zamiar ją wyśmiać.
Jakież było jej zdziwienie, gdy księżyc obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i zamienił się w uśmiech, wokół którego po chwili zmaterializował się czarny kot z abstrakcyjnymi wzorami na futerku fioletowymi oczami oraz pasem z bronią zawiązanym na brzuchu.
- Bo jest mi do śmiechu – odpowiedział kot motylim głosem.
Evelyn odetchnęła z ulgą. Teraz poczuła się bezpiecznie w tym nienormalnym świecie.
- Butterfleye, gdzie my jesteśmy?
- W miejscu, które sam stworzyłem – odpowiedział Kot i wyszczerzył się. – To bardzo zabawne miejsce. Ludzie są tu jeszcze bardziej szaleni niż w rzeczywistości! A mogłoby wydawać się, że to niemożliwe! – zawołał z zachwytem, opierając się jedną łapką o pień drzewa. Po chwili podszedł do Evelyn i otarł się ciałem o jej nogi.
Schyliła się, aby podnieść kota i wziąć go na ręce. Po chwili trzymała go w rękach i głodziła po miękkim futerku, ale nagle zniknął, a dziewczyna głaskała powietrze.
- A ty co robisz? – spytał zalotnie Kot.
- Ja… Dlaczego mi uciekasz?
- Daj spokój, motylku. Chodzi o to, żeby gonić króliczka, a nie go złapać! Co by to była za zabawa, gdybyś mnie złapała? Żadna!
- Spróbuję – odpowiedziała hardo.
- Och, pewnie, próbuj – powiedział zawadiacko i podszedł do niej, a gdy ta wyciągnęła ręce, by go złapać – znowu rozpłynął się w powietrzu.
- Widzę cię – wyszeptała, obserwując pojawiające się na ścieżce ślady łap.
Biegła za nim. Naprawdę wierzyła, że może go złapać. Butterfleye pojawiał się co jakiś czas – to na drzewie, to tarzając się w trawie, to na ramieniu Evelyn.
- Mam cię! – krzyknęła i rzuciła się na Kota, który przysiadł tuż pod krzakiem czerwono – białych róż.
- Au – jęknęła, gdyż wpadła prosto w te kłujące kwiaty.
- Musiałaś go gonić, nie? – spytał Nate, którego początkowo nie poznała i który znikąd pojawił się przed Evelyn – tym razem w czarnym cylindrze i fraku oraz z ulizanymi włosami.
- O co ci chodzi?
- Nie zgrywaj się, żałosna istoto – odparł mężczyzna, pomagając jej wstać.
- Wypraszam sobie – odpowiedziała Evelyn, otrzepując się z ziemi i rozglądając się tym samym za jakimikolwiek śladami obecności Kota-Butterfleye’a, jakkolwiek absurdalnie to brzmiało.
- Nigdy nie odpuszczasz, co nie?
- Coś ci się ubzdurało…
- Możliwe. Ale ja też nie odpuszczam. Herbatki? – spytał, wyciągając w jej stronę z elegancką zastawą.
- Kim jesteś?
- Kapelusznik, oczywiście. Ale wcale nie szalony. Na pewno nie tak jak ty.
- Nie jestem szalona!
- Chodź, napijemy się herbatki u Królowej – powiedział i zaprowadził ją w stronę przyjemnej, niepozornej białej willi bez numeru.
- Zostaw mnie! – krzyknęła, wytrącając mu z ręki tacę. Porcelanowe naczynia rozbiły się na ziemi.
- Wedle życzenia – skłonił się nieznacznie i zniknął.
Evelyn przetarła zmęczone oczy i odwróciła się w stronę budynku, który wydawał się jej dziwnie znajomy.
Uznając, że nie ma lepszego wyjścia, skierowała swoje kroki w jego stronę, bo przecież w okolicy nie było ani jednego miejsca, które uznałaby za znajome bądź zachęcające do odwiedzin.
- Proszę, proszę, kogo tu widzę. EV – powiedziała do niej Rebecca Fuchs, ubrana w czerwono-czarną, obcisłą bluzkę z ogromnym sercem pośrodku i czarne spodnie. W ręce dzierżyła berło. – Co cię sprowadza do mojej skromnej posiadłości, skarbie? – spytała z udawaną uprzejmością.
- Nic. Przypadek. Już znikam ci z oczu – powiedziała natychmiast Evelyn, przerażona widokiem Królowej Kier.
- Od kiedy jesteśmy na ty?! – oburzyła się Królowa.
Evelyn wystraszyła ta nagła zmiana głosu. Spojrzała na nią dużymi oczami. Twarz Królowej Rebecci złagodniała lekko, choć wciąż czaił się tam jakiś podstęp.
- Chodź ze mną, pokażę ci coś.
I Evelyn poszła, chociaż nie do końca miała na to ochotę.
Rebecca przeprowadziła ją przez obskurne korytarze którego ściany obwieszone były plakatami różnych ludzi z podpisem „Poszukiwany/a”. Evelyn przeszły ciarki. Była niemal pewna, że gdzieś w tej galerii znajduje się także jej zdjęcie.
Zaprowadziła ją do królewskiej jadalni. Była zdumiewająco duża – Evelyn nie przypuszczałaby, że tak ogromne pomieszczenie może zmieścić się w przeciętnej wielkości willi. W jasnym pokoju znajdował się długi stół, na szczycie którego znajdowały się dwa duże, bogato zdobione krzesła – dla króla i królowej. Evelyn zauważyła jednak, że nigdzie nie było widać podwładnych czy służby. Królowa była całkowicie sama.
Jednak tron króla był zajęty. Siedział tam nie kto inny niż sam Damian – ze spuszczoną głową, wydawał się być starszy o jakieś dziesięć lat.
- Damian! – krzyknęła zduszonym głosem Evelyn i pobiegła do przyjaciela.
Cieszyła się, że ją rozpoznał. Uznała to za jakiś przejaw normalności w tym groteskowym świecie. Rzuciła się mu w objęcia, z utęsknieniem doświadczając czyjejś bliskości.
Królowej jednak nie spodobała się taka poufałość.
- Co to ma znaczyć?! Tak nie wolno! Ściąć ją! Ściąć ją! Pozbawić głowy! – zaczęła krzyczeć.
- Tak jest, należy jej się kara – powiedział Kapelusznik, pojawiając się przy stole Królowej, kładąc – dość niekulturalnie, warto zauważyć – nogi na sąsiednim krześle, w ręce trzymając tacę z nową zastawą.
- Ściąć! Hihihi! – zaniosła się śmiechem czerwona od emocji Matilda.
Na oknie pojawił się Kot, ale gdy tylko Evelyn zrobiła krok w jego stronę - zniknął. Rebecca krzyczała coraz głośniej. Nate popierał ją z coraz większym zapałem, a Matilda omal nie pękała ze śmiechu, zupełnie nieświadoma powagi sytuacji. Damian trzymał ją za rękę i patrzył na nią przepraszająco. Rebecca wciąż wrzeszczała. Kot pojawił się ponownie i zaśmiał się w swój koci sposób, zupełnie odmienny od chichotów Matildy.
- Zamknijcie się! – krzyknęła w końcu Evelyn. – Wszyscy!
Ku jej zdziwieniu, zapadła cisza, a wszystkie oczy były skierowane na nią. Kot rozpłynął się w powietrzu, a Królowa sapała głośno.
- Nie wiem, co tu się dzieje, ale o cokolwiek mnie podejrzewacie – tu spojrzała na Kapelusznika – jest błędne, bo nic o mnie nie wiecie! Nawet ty, Damian. A ty – zwróciła się do Królowej – może i nosisz koronę, ale jesteś najbardziej żałosną i najmniej potężną królową, której w dodatku nie jest do twarzy w czerwonym.
- Coś ty powiedziała!?
- To co słyszałaś, kochana – odezwał się Kot, który pojawił się na głowie Rebecci. – Jesteś żałosna, słaba i wyglądasz marnie w czerwonym  – powiedział i zaśmiał się wesoło, znikając wszystkim z widoku.
Królowa wydała z siebie przeraźliwy krzyk i gniewnie zaczęła wykrzykiwać „zrobić z nią porządek!”. Niewiadomo skąd wyleciała chmara nietoperzy, która natarła na Evelyn z piskiem. Próbowała odgonić od siebie te zwierzęta, ale to nic nie dawało. Wkrótce do tych stworzeń dołączyła Rebecca, która, machając ciężkim berłem, nie ustawała wykrzykiwać rozkazów, Kapelusznik w postaci Nate’a podszedł bliżej i coraz głośniej popierał Królową. Nietoperze nie przestawały nadlatywać, wrzaski narastały…
Evelyn obudziła się nagle z krzykiem, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Powróciła względna normalność.
Półprzytomnym wzrokiem rozejrzała się po sypialni, bezwiednie gniotąc dłonią pościel.
Czas wstawać. Miała tylko nadzieję, że żadne spotkanie tego dnie nie będzie przypominało herbatki u Kapelusznika.
-------------------------------
Condawiramurs - jak powiedziałam w komentarzu: zainspirował mnie w pewnym stopniu Twój komentarz pod 20, więc dedykacja się należy :D Wiem, wiem, nie ma Martina, ale obiecuję, że będzie w następnym i jeszcze następnym :D
Nawet nie wiecie ile poprawek przechodził ten rozdział, aż w końcu zdecydowałam się na taką wersję... a wciąż nie jestem w pełni usatysfakcjonowana ze strony technicznej.
Aacah, i dziękuję za wszystkie oddane na mnie głosy! :) Było ich całkiem sporo, bardzo to doceniam i niezmiernie mnie to cieszy! :D

15 komentarzy:

  1. Tu pasuje tylko jedno określenie: ALE PSYCHODELIA! :D Kurt na grzybie palący sziszę ownuje, szacunek za ten rozdział, ukłony do gleby, no jeszcze mi się twarz cieszy!!! :D :D :D

    Pozdrawiam serdecznie i ściskaaaaaaaam,
    [gilderoy-lockhart]

    PS Może herbatki? A może ciasteczko, Potter? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział jest taki magiczny, że ja Cię! ;P
    Bardzo mi się spodobał. To całe nawiązanie do Alicji... Świetne. I jak bohaterowie się tu ładnie wpasowali ^^
    Kurt i szisza, siedzący na grzybie. Matilda chichrająca się, Nate non stop proponujący herbatkę, Rebecca rozkazująca ściąć Evelyn, bezradny Damian, no i kot-Butterflye! O.o
    Jea, ale powiem Ci, że ten kot z przyczepioną bronią właśnie najbardziej się mi spodobał. Ev próbowała go złapać, ale on jak zawsze był nieuchwytny. No, naprawdę, strasznie mi zaimponowałaś! Twoje pomysły zawsze mnie zaskakują.
    Swoją drogą, z Ev chyba coraz gorzej.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mały błąd ci się wkradł: "(...)a nim leżał mężczyzna o czarnych, lekko falowanych włosach, ubranych w wąskie, wytarte czarne spodnie i białą podkoszulkę..." - to brzmi tak, jakby jego włosy były ubrane w spodnie :D

    A rozdział był cud miód i orzeszki - najbardziej podobał mi się Nate i Kurt. Kurt na grzybie. Kurt na grzybie palący sziszę - to jest ostro psychodeliczne i piękne.
    Muszę pochwalić za bardzo udane nawiązanie do "Alicji w krainie czarów", naprawdę wszystko fajnie do siebie pasowało, jestem pod wrażeniem!
    I czekam na obiecanego pod postem Martina! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest... Chyba przede wszystkim wieloznaczny i bardzo ciężko mi go zdefiniować^^. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. W pierwszej chwili miałam nadzieję, że za chwilę wyczytam, że Evelyn się budzi, ale nie, ona wciąż umysłem była w tym dziwnym skrzywionym świecie. Ciekawa jestem, co to wszystko będzie właściwie znaczyć
    I czy Ev złapie Motylka (chociaż muszę przyznać, że jego kocia postać z tego rozdziału jest... najbardziej zaskakującą rzeczą ze wszystkich; od teraz będę patrzyła na te zwierzęta zupełnie inaczej.
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten sen to rodem z Alicji wyjęty! :D Bardzo przypadł mi do gustu. Musiałam tym razem nadrobić dwa rozdziały. Poprzedni mnie przeraził - obawiałam się, że Ev będzie zmuszona do ukarania osobiście mężczyzny, który podszywał się pod Butterfleye'a. Całe szczęście sytuacja potoczyła się inaczej.
    Co do snu - trochę się w nim gubię. Zapewne tak samo czuje się Ev, więc będzie mie lepiej zrozumieć jej postawę wobec całej sytuacji. :)
    Oczywiście czekam na kolejny rozdział! :D Jestem pewna, że tym razem również nas nie zawiedziesz. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czegoś takiego się tu nie spodziewałam, ale jestem pozytywnie zaskoczona. Nawiązanie do Alicji zdecydowanie Ci wyszło, choć jestem odrobinę nienasycona - sen mógłby być znacznie dłuższy. I czuję, że ten post jest ciszą przed burzą, pełną symboliki. Teraz się zastanawiam, co to wszystko ma oznaczać i czy faktycznie chciałaś przedstawić życie Evelyn w krzywym zwierciadle, a jednocześnie coś tym przekazać. Mi się strasznie podobało, uwielbiam nutę groteski, udaną rzecz jasna. Chyba nie wytrzymam napięcia w oczekiwaniu na kolejny rozdział, a tym jestem wprost zachwycona. Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo bajkowy rozdział:) Sen niemal intrygujący. Bycie Alicją w tak zwariowanym świecie, mogło być dla Evelyn dość wstrząsającym wydarzeniem. Fragment z Kurtem, jak leżał na grzybie, był zabawny^^ A pojawienie się Kota, jako Batterfleye 'a nieco mnie zaskoczyło. No i zdecydowanie Królowa kier pasuje do wścibskiej Rebecci.

    Całuję:**

    OdpowiedzUsuń
  8. Im dziwniej, tym lepiej. Normalnie aż naszła mnie ochota na obejrzenie ,,Alicji w Krainie Czarów''. :)

    Myślałam, że to tylko ja miewam tak psychodeliczne sny i jak zwykle się pomyliłam. Mam kilka teorii na jego interpretację, ale wolę poczekać na rozdział z akcją nie odbiegającą od rzeczywistości :)
    Pzdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Jako że uwielbiam "Alicję w Krainie Czarów" Tima Burtona, to ten rozdział urzekł mnie podwójnie (i w końcu mogłam poczytać coś na poziomie po ostatniej dawce ogłupiaczy mózgu).
    Właściwie, to nie zazdroszczę Evelyn takich snów, szczególnie, że z jej psychiką jak widać nie jest najlepiej, a pewnie będzie jeszcze gorzej, bo musiałby się zdarzyć cud, aby dała sobie spokój z Motylkiem i wszystkim, co z nim związane.
    Najbardziej zwróciło moją uwagę na zachowanie Nate'a, od poprzedniego rozdziału coś mi w nim nie pasuje i nie wiem, co to dokładnie jest. Chyba że tylko tak mi się wydaje.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, słowa "na poziomie" są bardzo miłe i aż korci mnie spytać, co za ogłupiacze przeczytałaś, ale pewnie nie wypada wytykać palcami... ;p
      Nate jest dziwny, to fakt... Ale "tutaj każdy jest zbzikowany" :D

      Usuń
  10. Uwielbiam "Alicję", uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. <3 Zarówno wersję książkową, jak i film Burtona. Ten drugi szczególnie za mojego ukochanego Johnny'ego, który jako Kapelusznik kupił mnie od samego początku. Twój zresztą zrobił to samo. To swoją drogą zabawne - psychol-Motylek jest moim ulubieńcem i jakoś niespecjalnie mnie przeraża, raczej przyciąga i fascynuje. Nate-Kapelusznik jest za to straszny i naprawdę czytałam o nim z niemiłym uczuciem. Ale miałam rację! Ten typ jest dziwny i nie lubi Evelyn, tylko dlaczego? Mam nadzieję, że niebawem to wyjaśnisz.
    Matilda z napadami śmiechu, dziwaczny kot, Kurt-poeta i Rebecca jaka Królowa. To tak dziwaczne i przerażające, że nie mogłabym tego nie pokochać. Legilimencjo, wielbię cię. <3 Ten rozdział niby nic nie wprowadza, ale wciąga niesamowicie. Nie dziwię się Evelyn, że po takim śnie nie miała ochoty na herbatkę.
    Ale to w sumie prawda. Tak właśnie wygląda jej życie od chwili, w której spotkała Motylka. A może być tylko gorzej, right?
    Może to dziwne, ale ten sen sam w sobie nie wydaje mi się szczególnie psychotycznych. Ja sama czasami miewam podobne. Ba, czasami, właściwie to co noc. W każdym razie Ev to moja bratnia dusza. ^^
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeeej, jak mi się ten rozdział podoba. Zwłaszcza, że sama mam bzika na punkcie Alicji w krainie czarów. Kurt jak gąsienica i Rebecca jako Królowa Kier mnie rozwalili na łopatki. Genialnie to wszystko dopasowałaś, szkoda tylko, że tak krótko trwał ten sen. Chociaż dla Ev, to chyba jednak lepiej. Oj, nie dobrze się z nią dzieje, skoro ma już takie nienormalne sny. Coś ty B. najlepszego uczynił tej dziewczynie? Jeszcze trochę i będzie emocjonalnym wrakiem :/
    Ach, ciesze się, że Martin się pojawi. Lubię o nim czytać, mimo że ma takiego strasznego pecha.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy narzekają, że takie krótkie, a ja się dziwiłam, że po raz pierwszy sen wyszedł mi na cały, sześciostronnicowy rozdział, haha :D I cieszy mnie to, że nie tylko ja mam bzika na punkcie Alicji (połączenie Alicji i bzika jest samo w sobie już zabawne) i nieco 'pociesza', bo ta bajka jest psychodeliczna i dzieci po niej mają z lekka zrytą psychikę, co mogę powiedzieć o sobie w pewnym stopniu, haha xD

      Usuń
  12. rozdział bardzo, bardzo fajny i pomysłowy. serio, nie spodziewałam sie takiego "bonusu" bo chyba można tak to nazwać.
    Alcja w krainie czarów... szczerze powiedziawszy nie przepadałam nigdy za tym tworem.
    Współczuję Evelyn, takie schizofreniczne sny dobijają człowieka... ale z drugiej strony sama jest sobie winna.
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Motyle Oczy