and you're sleeping with wide open eyes
Where is the edge of your darkest emotions?
Why does it all survive
Where is the light of your deepest devotion?
Within Temptation - Where is the edge
Matilda pewnie
kroczyła przez długi, jasny korytarz z wysoko uniesioną głową. Wiedziała, że na zewnątrz trzeba sprawiać wrażenie zimnej suki. Inaczej – zwłaszcza w
tej branży – zjedliby ją żywcem. Na końcu, w ogromnym pomieszczeniu pełnym
manekinów, szkiców i materiałów rozlegały się histeryczne krzyki.
- Nie! Nie!
Nie! Na Boga, nie! Eleonoro, doprawdy! Jakżeś to zszyła? To ma być lekki,
elegancki i subtelny koronkowy wzór, w którym kobieta ma wyglądać jak
nowoczesny anioł, jak nimfa na wodzie, A NIE JAK CZAROWNICA NA MIOTLE! Boże,
widzisz i nie grzmisz… Niebiosa, pomóżcie! Pomocy , zaraz zemdleję!
- Wszystko w
porządku? – spytała Matilda, lekko pukając w framugę.
- Matilda, mia cara*, dobrze, że jesteś! – zawołał
rozhisteryzowany mężczyzna o szaroniebieskich krótkich włosach, ubrany w różową
koszulę i obcisłe spodnie. Oparł się o ramię kobiety, a był niższy od niej – nawet
gdy nie miała na sobie butów na wysokim obcasie. – Wyprowadź mnie z tego
pomieszczenia, gdzie tylko ja jestem geniuszem mody, bo jak widać inni nie mają
za grosz wyobraźni i poczucia smaku… - Szatynka posłała przepraszające
spojrzenie krawcowym i wyprowadziła roztrzęsionego Marka z pomieszczenia. - Wiesz,
Matildo? – spytał ciszej, gdy znaleźli się na pozornie pustym korytarzu. Jednak
ze swoich gabinetów (wcale nie dyskretnie) wyglądali zaciekawieni gapie. –
Czasami wątpię w istnienie Boga – wyszeptał z charakterystycznym dla niego
dramatyzmem.
- Może napijemy
się gorącej czekolady, co ty na to, Marco?
Nie istniało
wiele sposobów, aby udobruchać Marka, jednak czekolada była czymś, czego nigdy
by nie odmówił. Nie uznawał kawy, uważając ją za niezdrową, a herbata, według
niego, była zbyt mało wyrazista. Czekoladę natomiast nazywał „napojem bogów”,
„ambrozją” czy „ukojeniem duszy”.
- Ooo, tak, to
chyba jedyne, co może uspokoić moją znękaną duszę…
Podała mu kubek
z gorącą czekoladą i odczekała, aż nieco się uspokoi. Wszyscy wiedzieli, że do
złego Marka lepiej nie podchodzić. Najlepiej schować się gdzieś w kącie i
przeczekać wybuch agresji.
- Więc co się
stało?
- Matilda, ty
nie wiesz, jak ja w takich chwilach cierpię… Eleanora nie potrafi wykonać tego
koronkowego wzoru, który miał być hitem numeru, wcześniej Bernadette
przedstawiła mi jakąś okropną charakteryzację do tej cudownej sukienki, którą
zaprojektowałem… – Teatralnym gestem przyłożył dłoń do czoła. Po chwili odłożył
kubek i załamał ręce. – To chyba prawda, że geniuszy nikt nie rozumie…
- Wydawało mi
się, że rozumiemy się całkiem dobrze – zauważyła z uśmiechem nad filiżanką
kawy.
- Tak, tak, tak,
a to dlatego, że nasze aury są podobne. Wytwarzamy podobne fale energii, wiesz?
Gdy tylko tu przyszłaś, poczułem to!
Matilda
uśmiechnęła się pod nosem.
„Jasne…”
Dobrze
pamiętała pierwsze spotkanie z Marciem. Nie był to jego dobry dzień, bardzo
prawdopodobne, że miał akurat ostrą migrenę.
- A to kto?
- spytał ostro niski mężczyzna o dziwnym kolorze włosów, mierząc Matildę
od stóp do głów takim spojrzeniem, że aż zrobiło jej się głupio, że w ogóle
odważyła się pokazać w tym miejscu.
- Nasz nowy pracownik, Marco. Przedstawiam
ci Matildę Verriar. Proszę, bądź dla niej miły – odparł Josh Gustav, szef
branży. – Matildo, to jest Marco, nasz projektant.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko
ponownie zlustrował dziewczynę surowym wzrokiem, zaciskając usta w geście
dezaprobaty.
- Nasz nowy pracownik, tak? Buty modne w
zeszłym sezonie, wypłowiała spódnica i zaniedbane paznokcie… Dobrze, że chociaż
buzia ładna.
I odszedł, tak po prostu, zostawiając
Matildę z zaciśniętymi zębami.
Tak, na pewno
za pierwszym razem odczuł te „pozytywne wibracje”.
Wtedy światło w
całym budynku zgasło.
- Egipskie
ciemności! – zawołał Marco z przerażeniem. – Gucci, geniuszu, wiedz, że to
twoje nazwisko wymówiłem tuż przed śmiercią!
- Nikt nie
umrze, Marco, to zapewne chwilowe. Pewnie burza nadchodzi.
Bardzo lubiła
Marka, ale w „chwilach słabości”, jak to wszyscy eufemicznie nazywali, potrafił
być ogromnie irytujący.
- Masz rację,
powinienem zachować spokój.
Matilda mogłaby
przysiąc, że w tym momencie projektant rozłożył ręce jakby medytował. Usłyszała
jak mężczyzna głęboko wdycha powietrze.
Po chwili firma
odzyskała prąd. Nikt nie zginął. Wszyscy wrócili do pracy, jak gdyby nigdy nic.
Jednak nie wszystko było w porządku.
- Widziałaś
szefa? – spytał przechodzący w pośpiechu Antoni, grafik.
- Nie, dziś
chyba ma wolne. Coś się stało?
- Komputery
padły. To znaczy nie dosłownie, ale są… wyczyszczone. Nie mamy żadnych zdjęć,
wszystkie materiały do następnego numeru jakby przepadły. Ale nie mogły
przepaść przez chwilowy brak prądu, prawda? Nie wszystkie.
- To może
zamiast szukać szefa, znajdź naszego informatyka? – odgryzła się, czując
narastającą złość.
- Co za okropny
dzień! – jęknął Marco.
- Ale…
Zwolniliśmy ostatniego gdy… - urwał, spoglądając na rozżalonego projektanta.
Matilda
zacisnęła usta. Ostatniego informatyka zwolniono na usilną prośbę Marka,
któremu ten zalazł mocno za skórę. Nie mogła opowiadać się za żadną stron, bo
żadna nie była bez winy. Gustav miał dwa wyjścia: zwolnić informatyka lub
zwolnić Marka, który był bardzo dobrym projektantem. Wybór był oczywisty.
- W takim razie
musimy znaleźć nowego. Rusz dupę i mi pomóż. – Przeprosiła mężczyznę i żwawym krokiem
zabrała się do pracy.
***
Wieczorem Evelyn
usiadła na kanapie, otwierając laptopa. Spacer z Damianem podniósł ją na duchu.
Pełna determinacji i siły walki przeszukała strony farmaceutyczne, szukając jak
najbardziej skutecznego leku na bóle głowy. Musi się ich pozbyć, bo inaczej
przestanie być atrakcyjna dla Butterfleye’a. On nie lubi słabeuszy. A jeśli
Kurt nie chce jej pomóc, to ona zrobi to sama – legalnie.
Jeszcze nie czas, aby to zakończyć.
„Dlaczego
zgodziłam się na współpracę z nim? Bo mnie interesował, pociągał, był
tajemniczy i szarmancki. Nadal jest, ale wkurza się, gdy widzi moje
niezdecydowanie. A ja jeszcze nie odkryłam jego tajemnic, nadal wiem o nim
tyle, co na początku. No dobra, może trochę więcej. Wiem, że jest niespełnionym
artystą i wielkim narcyzem. Ale to wszystko mogłabym wywnioskować z tego, co
robi. Chcę czegoś więcej. Czegoś, co będę wiedzieć tylko ja. Dlatego muszę się
wziąć w garść, do cholery”.
Zrobiła listę
leków dostępnych bez recepty, wydarła kartkę z notatnika i udała się do apteki.
***
- Nie wie pani, jak tu się dostał? Nie słyszała pani nic, żadnego szmeru,
krzyku…?
- Nie. Nic nie słyszałam, nic nie widziałam. Dajcie mi już spokój!
Policja przybyła wyjątkowo szybko. W końcu było to wezwanie od samego
burmistrza. Zaskoczyło ich to, co zobaczyli w apartamencie Ferrellów. Z trudem
przebili się przez tłum reporterów, który niewiadomo skąd wiedział o wypadku i
przybył na miejsce zdarzenia niczym drapieżnik, który wyczuł świeżą krew. Tam,
zarówno w ogrodzie jak i korytarzu na parterze oraz przy piwnicy, znaleźli
martwe ciała ochroniarzy, którzy nie mieli szans wykonać swojego zadania
poprawnie.
Martin Honnet pomyślał, że dawno nie widział tylu trupów w jednym
miejscu.
San Francisco było spokojnym miastem, w którym przestępstwa popełniane
były wyjątkowo rzadko. Nie mówiąc już o morderstwach. Co prawda miało najwyższy
procent samobójców w kraju, ale – jak to mawiał policjant – samobójca fizycznej
krzywdy innym nie wyrządza. Honnet uważał ich za niezrównoważonych psychicznie;
kiedyś miał okazję widzieć stronę internetową, w której porównywano most Golden
Gate do sąsiadującego Bay Bridge. Ponoć ten drugi nie był godzien ostatniego skoku.
Bardzo dobrze pamiętał określenie „haniebne zakończenie życia”. Czytał też
bloga samobójczyni, która rzuciła się z Golden Gate. Uważała, że to takie cudowne,
skończyć w ten sposób. Był naprawdę zachwycona swoim planem, sądziła, że to
jedyne, co ją dobrego spotka w życiu.**
Nigdy więcej nie wszedł na żadnego bloga.
Podczas gdy Ray próbował porozmawiać ze zszokowaną Anabelle Farrell, on
przesłuchał jej męża, który nie ukrywał złości.
- Skąd pan wiedział, że coś jest nie tak? – Wiedział, że to idiotyczne
pytanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że policjanci często takie zadają. Nie
lubił tego robić, ale taki był obowiązek. Ponadto proste pytania często dawały
dość jasny obraz na poszkodowanych. Albo na sprawców, którymi później się
okazywali.
- Jak to skąd? – Standardowa
reakcja, panie burmistrzu. – Gdyby pan wszedł do swojego domu i przed
drzwiami zauważył trupa, też by pan poczuł! A potem… Potem zauważyłem to. –
Wskazał na motyla, namalowanego krwią jednego z nieboszczyków na morelowej
ścianie. – Jak to możliwe, że jeden człowiek poradził sobie z tyloma ludźmi? –
spytał cicho Derrick.
Martin nie odpowiedział. Nie chciał oceniać, ale jego zdaniem ochrona
pana burmistrza kpiła sobie z ewentualnego ataku i nie przestrzegała nawet w
minimalnym stopniu zasad bezpieczeństwa. Każdy z nich stał sam po każdej
stronie domu. W razie czego mieli dać znać przez ich walkie talkie, że coś nie gra. Z tym, że nawet nie zauważyli, kiedy
podfrunął do nich Motyl.
- Więc dlaczego od razu nie zadzwonił pan do nas? Zanim wszedł pan na
górę?
- A ma pan żonę?
Policjant posłał mu mordercze spojrzenie. „Nie wydaje mi się, żeby to
była pańska sprawa”.
- Nie.
- Gdyby pan miał, to pierwsze co by pan zrobił w takiej sytuacji, to
sprawdził czy jest w domu i czy żyje, a dopiero potem zadzwoniłby pan po pomoc
– wycedził blondyn.
„Myślisz, że nie wiem?”
- Dziękuję – uciął i skierował się na górę, do miejsca, gdzie
Butterfleye spotkał się z burmistrzową.
- Zero śladów, a z nią raczej się nie dogadamy. Nic jej nie zrobił,
mówi, że przyszedł porozmawiać, ale to dziwne, nie sądzisz? – powiedział Ray,
przyciszonym głosem, aby nikt ich nie usłyszał.
- Zdaje sobie sprawę z konsekwencji jakie wiążą się z utrudnianiem
śledztwa?
- Tak.
- Więc musimy założyć, że mówi prawdę. To zresztą nie byłaby pierwsza
dziwna rzecz związana z Butterfleye’em. Nic tu po nas. Tu nic nie ma –
powiedział zrezygnowany.
Kolejna bramka dla ciebie,
Butterfleye, skurwielu.
***
Martin leżał w
łóżku z szeroko otwartymi oczami. Zegar w drugim pokoju wybił trzecią w nocy.
Ani drgnął. Odliczył beznamiętnie uderzenia i dalej wsłuchiwał się w odgłosy
nocy.
Czy ten szmer
to zakradający się Butterfleye?
Czy ten
samochód, którego światła oślepiły chwilowo jego oczy, wiezie przestępcę?
Czy jego oddech
nie jest za głośny?
Czy te kroki za
oknem nie należą do mordercy?
Dlaczego jego
serce przyspieszyło, gdy usłyszał, że ktoś woła taksówkę? Dlaczego ten ktoś tak
krzyczał? Może widział coś podejrzanego? Może powinien teraz ubrać się, dogonić
delikwenta i go przesłuchać?
„Gdzie się
podział twój rozum, Honnet? Ja pierdolę, popadasz w paranoję. Dobrze wiesz, że
tego ten gnojek chce. To go tylko ucieszy. Więc zaśnij. Po prostu zaśnij i
pozwól sobie odpocząć!”
***
Anabelle także nie mogła zasnąć. Wpatrywała się tępo w sufit, błądząc
myślami wokoło wydarzeń minionego dnia. Cieszyła się, że ta data nigdy się już
nie powtórzy. Były chwile, które chciała, aby trwały wiecznie, aby jeszcze raz
się zdarzyły. Jednak gdy pomyślała, że te wszystkie momenty miały sprowadzać ją
do starcia z Butterfleye’em – pragnienia te pryskały.
Miała mieszane uczucia. Nie chciał jej skrzywdzić, co było dla niej
niewytłumaczalne i nie chciała zgłębiać się w ten temat. Czuła do siebie
obrzydzenie, bo za każdym razem, gdy myślała o tym wydarzeniu, czyli przez
ostatnie dwanaście godzin – bez przerwy, przypominała sobie ten pocałunek. Z
jej strony nie było w nim żadnych emocji (może poza strachem i bezkresnym
zdziwieniem), ale on… Był dziwny. Jakby widział w niej zupełnie inną osobę, a
nie ją. Jakby mylił ją z kimś innym. Problem stanowił fakt, że wyglądał na
święcie przekonanego, że to ona jest osobą, której w jakiś sposób pragnie.
Jak daleko był w stanie dojść, ile granic przekroczyć, aby dostać się do
niej? Gdzie była jego krawędź, której nie przeskoczy i w końcu odpuści?
„Nie przerywaj tej chwili,
skarbie.”
Jego szept rozlegał się w jej głowie, prześlizgując się z jednego tunelu
jej umysłu do drugiego. Nie sposób było się od niego uwolnić.
Gwałtownie usiadła na łóżku i ostrożnie, aby nie obudzić Derricka,
wyślizgnęła się z sypialni i weszła do pokoju dziennego, w którym nastąpiło
spotkanie. Poczuła dreszcze. W nocy pokój ten wyglądał jeszcze bardziej
upiornie, chociaż wiedziała, że to tylko sprawka jej zmysłów i świadomości, co
tu się stało.
Otworzyła ostrożnie drzwi balkonowe i dotknęła bosymi stopami zimnej
kamiennej posadzki.
San Francisco było położone na wielu wzniesieniach. Chodzą głosy, że
bogatsi mieszkają wyżej. Ferrellowie mieszkali całkiem wysoko. Anabelle mogła
podziwiać stąd niemal całe miasto, ginące we mgle.
- Nie będę twoją Królewną Śnieżką, choćbyś miał ich wszystkich pozabijać
– wyszeptała, patrząc gniewnie na pojedyncze światła w niektórych mieszkaniach.
***
Butterfleye lubił siedzieć na dachu i podziwiać nocne krajobrazy.
Jeszcze bardziej lubił myśleć o tym, co zrobił. Wizytę u Anabelle Ferrell
wspominał wyjątkowo miło. Pomijając paru nieudolnych ochroniarzy, których musiał zarżnąć, co po prostu nie
wypadało w domu takiej damy… Niestety, na to nie mógł nic poradzić. Nie miał
wyjścia.
Wbrew pozorom, wcale nie lubił zabijać. Lubił zwracać na siebie uwagę, o
tak. Zabijanie było tylko skutkiem ubocznym.
Mężczyzna westchnął. Spontaniczna wizyta wywołała wiele szumu, co go
cieszyło. Ale mimo to nie czuł euforii. Nie czuł nawet radości. Z głębi jego
duszy wybijał się smutek, bo choć Anabelle spełniała niemal wszystkie kryteria,
to nie była do końca osobą, którą miała być. Ona się go bała, a to zdecydowany minus. Przecież wysyłał jej
listy. Nie były wcale straszne. Nie powinna się bać…
----------------------------------
* - wł. moja droga. Marco, choć
Włochem nie jest, bardzo lubi myśleć, że jest inaczej.
** - informacje prawdziwe. W San Francisco rzeczywiście jest najwięcej
samobójców w USA i to właśnie ze względu na te kuszące mosty. I tak, to prawda,
że porównywano te mosty; czytałam, że skok z Golden Gate jest „romantyczny” i
warto umrzeć w ten sposób, a Bay Bridge to zniewaga dla samobójcy. Prawdą jest
też to, że dużo ludzi skaczących z GG ma swoje blogi. To znaczy miało. Tak przynajmniej czytałam.
Cóż, na
czarną godzinę może warto pamiętać xD
Nie lubię "przejściowych" rozdziałów.
Daj spokój, nie było źle, zwłaszcza pierwsza część i Marco, który absolutnie wymiata. "Gucci, geniuszu (...)!" to nowy hit sezonu, facet z tym szalonym zachowaniem naprawdę nadaje się na projektanta. :D Pewnie ten brak prądu i skasowane dane to jakiś nalot Butterfleye'a, nie? Założę się, że powoli i stopniowo zaczął dobierać się do rodziny Evelyn - najpierw ojciec, teraz wykończy psychicznie jej siostrę (swoją drogą, motyw samobójstw na Golden Gate był ciekawy, fajnie, że wczuwasz się w to opowiadanie na tyle, że szukasz jakichś nietypowych informacji, które mimo wszystko genialnie pasują), potem matka, a na końcu sama Ev. Albo nie, da jej wybór: albo sama ze sobą skończy, albo pójdzie siedzieć za to, że mu pomagała, bo nie wierzę w te jego zapewnienia, że nikt się nie dowie. Gentleman cambrioleur jest tylko jeden!
OdpowiedzUsuńMartin popada w paranoję, Anabelle nie może spać po tym, co zaszło, Butterfleye tak naprawdę nie lubi zabijać... oni wszyscy wykończą się psychicznie. No i jeszcze ten krwawy motyl na ścianie, no aż mi się przypomniał drugi sezon CP i krew na lustrze, mrok!
Pozdrawiam,
[une-crime-parfait]
PS Ostatnio jest za dużo bluzgów. Wiesz, że tego nie lubię. :P
Podobało mi się ^^.
OdpowiedzUsuńMarco wydaje się być facetem dość ekscentrycznym; trochę zadufany w sobie, trochę pełen przesady, ale na swój sposób intrygujący. Bardzo mnie rozbawił ten początek, w której dał nachrzan jednej z pracownic. To z czarownicą na miotle było genialne.
Kolejne fragmenty (ach, jak lubię te twoje zmienne perspektywy) też były super. Widzę, że ciągle się przejmują najściem Butterfleya, choć jego samego było tu mniej niż zwykle. W sumie nie dziwię się, że tamci chcą go złapać, w końcu facet jest wkurzający z tym zwodzeniem ich i manią zwracania na siebie uwagi. Choć ja osobiście go lubię, o. Było też bardzo mało Evelyn. Ale mimo wszystko zaczynam lubić jej siostrę. I lubię też martina, wydaje się taki oddany pracy.
Fajnie opisujesz też samo miasto, ma się wrażenie, jakbyś świetnie się czuła w tym świecie przedstawionym i bynajmniej nie wychodzi ci to tak kulawo, jak mnie. Opowiadaniu nie brak wiarygodności, i nawet znalazła się wzmianka o mostach. też kiedyś coś takiego czytałam o moście GG. Wiem, że jestem nieźle kopnięta, ale jeśli już ze sobą kończyć, to z fasonem ;PPP.
Ej no bez przesady, trochę wiary w siebie, xxx! Nie miałaś jeszcze wiele okazji żeby przedstawić NYC, więc bez dramaturgii, haha.
UsuńHaha, ale coś w tym jest, że jak ze sobą skończyć, to jakoś tak... inaczej xD Chociaż skoczyć bym nie skoczyła, bo nie lubię tego uczucia spadania, które mam od urodzenia, brr. Ale walczę z tym, walczę! Kiedyś nawet poszłam na taką dużą trampolinę co przyczepiali linami dla ochrony, żeby nie wypaść i od tego czasu nieco się złagodziło, ale i tak... brr xD
Ciężko przedstawić wiarygodnie coś, co się widziało tylko na filmach ;P. Ale mam bzika na punkcie NY i nie wyobrażam pisać sobie opowiadania o jakimś innym miejscu ^^.
UsuńJa też mam lęk wysokości :/. Choć na tych trampolinach to i fikołki w powietrzu potrafiłam robić, ale i tak się boję ;P.
Ale masz rację, nawet w takich chwilach trzeba umieć odpowiednio zaszpanować.
To nie jest lęk wysokości, bo nie boję się np. wchodzić na latarnię morską, wychylanie za poręcz też nie robi na mnie wrażenia xD to uczucie tylko przy spadaniu xd
UsuńNoo, wiem o co ci chodzi ;P.
UsuńWracając do mostów - wiesz, że planowałam właśnie w taki sposób zakończyć życie Ginger z N-C, póki Carolyn mi tego nie wyperswadowała? Ona woli happy end ^^. To tak w ramach ciekawostki piszę, o.
Dobra, na początek zapytam się, dlaczego uroczo stuknięty projektant był Markiem, a potem cudownym sposobem zamienił się w Marco?
OdpowiedzUsuńPo drugie: uwielbiam Martina. Teraz to wiem. Jeśli będzie o nim więcej, to chyba nawet będę skłonna porzucić dla niego Kurta. A kto wie, może i samego Motylka?
Kobieta zmienną jest, jak szaleć to szaleć, jak kochać to księcia, a jak kraść to miliony - tak podobno mówią.
Podobały mi się te zmienne perspektywy, dają lepszy ogląd sytuacji - wiemy, jak na jedną sprawę patrzą różni bohaterowie, dzięki czemu się do nich przyzwyczajamy - lubię ten typ prowadzenia narracji.
Nie wiem, co się dzieje z Evelyn ale coraz wyraźniej widzę, że jest to coś bardzo, bardzo złego.
Nie sądzę jednak, żeby Motylek miał jakiś interes w hakerskim ataku na firmę Matildy. Chociaż z drugiej strony... kto go tam wie...
Moja beta mówi, że w takim wypadku przy odmianie "c" zamienia się na "k". Wierzę jej xD
UsuńKurczę, czasami trudno mi odpowiedzieć na komentarz, w obawie, że powiem o parę słów za dużo, haha. Zatem zamilknę, bo jak powiem, że "wszystko wyjaśni się pod koniec" to chyba wiele nie da xD
Bo obcojęzyczne słowa z literą "c" zamienia się na "k". I tak: Marco -> Marka (choć tego imienia w gruncie rzeczy nie powinno się odmieniać, ale co tam), Prozac -> Prozaku, Metallica -> Metalliki itp. Też mi się taka odmiana nie podoba, ale tak musi być.
UsuńPozdrawiam,
[une-crime-parfait]
No właśnie zawsze mi się wydawało, że Marco się nie odmienia. Hmm...
UsuńOch,pokochałam Marka <3 Ma świetny charakter, uwielbiam takich komicznych, zdrowo po pie przo nych (masz włączoną blokadę wulgaryzmów? ;D) dziwaków. Wprowadzają dużo śmiechu do opowiadania.
OdpowiedzUsuńSerio w San Francisko jest najwięcej samobójców w USA? Interesujące ;D Choć moim zdaniem ci ludzie przesadzają z wyborem mostu. W dzieciństwie często jeździłam do Czech i kiedy dowiedziałam się, że jeżdżę przez "Most Samobójców" w Pradze, to aż mnie dreszcze wstrząsały każdorazowo, bo byłam mała i przerażało mnie, że ludzie chcą skakać z takich wysokich mostów. Może fajnie poczuć ten skok, ale... gorzej już z upadkiem.
Wiesz, denerwują mnie takie blogi przyszłych samobójców. Irytują mnie na równi ze słit wylewaniem żalów nastolatek. Bo potem jak już sie przyznam ludziom: "Zaraz zejdę, ogarnę tylko bloga" albo "Najchętniej na Internecie siedzę na blogach" to oni wtedy myślą, że piszę jakieś emo-pamiętniko-wyżalanie się nad sobą. a jak powiem coś o opowiadaniu, to pewnie myślą, że to coś słabego z jakąś gwiazdą i mną w roli głównej... I wiem, że nie przekonam ich, że ja blogowanie biorę na poważnie i nie piszę jakichś gów ien, za przeproszeniem. Może nie tworzę opowiadania wysokich lotów, ale nie piszę "Byłam dziś z moim Fernando Torresem na randce i było tak genialnie!" ;D
Dobra, kończę wylewanie swoich żałów ^ ^
Aaaa, Motylek mówi, że nie podoba mu się, że Ann się go boi. A że nasza Evelyn się go nie boi, a Motylek ją fascynuje i intryguje to... Przepraszam, ja wszędzie doszukuję się wątków romansowych ;D
Bardzo zastanawia mnie ten atak na firmę Mathildy? Czy Butterfleye ma coś z nią wspólnego? Jeśli tak to jaki miał w tym wszystkim interes?
Co do komentarza pod ostatnią notką:
Przepraszam za ten błąd w nazwie filmu ;D Nie pamiętałam dokładnie, jak on się w końcu nazywał, a nie miałam Internetu, więc napisałam z pamięci. A potem zapomniałam sprawdzić ^^ W każdym razie - serdecznie polecam ten film!
Masz rację - o wiele lepiej, gdy Motylek jest już taki, jaki jest. Nie byłoby sensu przedstawiać go od poczatku. Po prostu napisałam, że inaczej by się na niego spoglądało ^ ^
Ja mam pięcioletnią siostrę to czasem z nią bajki oglądam, ale te mnie przerażają :/ Ale przyznam się, że jak Scooby Doo to sama ją namawiam na wspólny seans ;D
Hah, ja też lubię długie komentarze ;D One karmią Wena! ;D
Całuję,
Leszczyna
PS Przenosisz swoje stare potterowskie blogi na blogspot? Pytam, bo sama się zastanawiam nad takim posunięciem.
No, ale czasami trudno się dziwić ludziom, którzy sceptycznie podchodzą do blogów, jak czasami można naprawdę niezłe "tfory" znaleźć. Słyszałaś o blogu przyczajona-logika? Haha, one tam wyśmiewają takie żałosne opka, wejdź tam kiedyś, czasami można się pośmiać :P
UsuńFilm obejrzę, na pewno :D
Nie no, nie przenoszę, nie chce mi się i... to chyba trochę bez sensu... Wierzę, że onet mi ich nie usunie, ale w razie czego mam wszystko na komputerze, jakby tak się stało. Będzie mi tylko żal komentarzy innych, ale nawet w wypadku przenosin bym je straciła także... Nie, nie przenoszę. Przynajmniej na razie nie planuje. I przestańcie tak panikować, bo i ja zaczynam! haha xD
Hihi ^.^ Marco jest... Gejowaty, ale idealnie wykreowany (który projektant mody nie jest gejowaty). Bardzo podobała mi się ta pierwsza część. Była taka swojska. Reszta rozdziału też mi się bardzo podobała. Chociaż skakałaś od jednej postaci do drugiej. Zastanawia mnie co się stało z komputerami w redakcji. Nie lubię Anabelle. Niech Motylek kręci z Evelyn. Pasują do siebie :) I lubię ich obojga :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej :*
Martin, Martin, dużo go było, jestem zadowolona. ale barzdiej interesuje mnie pierwsza część... może si ę wydawać bowiem, że jej nie dokonczyłaś. nie wyjasnłas tej nagłej awarii oraz zaginionych materiałów. a ja myślę że celowo, by przetrzynać nas w niepewnośći i że wiadomo, kto za tym stoi xD ciekawi mnie cholernie, czemu Butterflye tak bardzo zabiega o względy Anabelle... myślę, że nienawidzi burmistrza z persolnalnych powodów... coraz bardziej mnie to wszystko zastanawia. zamiast choć jednej odpowiedzi coraz więcej pytań, niedobra Ty:P
OdpowiedzUsuńCzytając o Marko cały czas miałam przed oczami Przemko z brzyduli :D Ale to jedyny wesoły akcent.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi strasznie Martina, sam sobie rujnuje życie. Albo złapie B. albo się wykończy próbując to zrobić. Powinien trochę odpuścić, zająć się rodziną, pewnie wie to, ale nie potrafi inaczej. A co do samego B. to teraz widzę go jako hmm... niespełnionego artystę, który wykorzystuje specyficzne materiały do tworzenia swoich dzieł. Nie lubi zabijać, ale skądś musi czerpać tworzywo do swoich "instalacji". Mają mocny wydźwięk i ukryte przesłanie. Makabryczny geniusz?
zacznę od tego że podoba mi sie koncepcja szablonu. ale to zdjęcie, motyl i wzorko-wstążka (?)sprawiają wrażenie takiego lekkiego bałaganu. Nie wiem jak to ująć, abyś rozumiała... używasz photoshopa? jeśli tak, to może spróbuj dodawać lekką redukcje szumu do szablonów? znajdziesz ją we filtrach.
OdpowiedzUsuńco do rozdziału. może i trochę przejściowy ale dobry. Martin jest biedny. Przytuliłabym go. Mogę sie założyć, że nie złapie motylka i zrujnuje sobie przez to życie już do końca.
Marco też niczego sobie. Ciekawie go wykreowałaś :)
Pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały ^^
Przepraszam, ze komentuje dopiero teraz. Wybaczysz?
OdpowiedzUsuńHaha, Marco ciekawy koleś, naprawdę:))i też jest mi szkoda Martina, ale go nie przytulę:) Jestem zdziwiona, największa liczba samobójców w San Francisco? O kurczę...
Haha, rozbawiło mnie zdanie [pozwól, że zacytuję] "Wizytę u Anabelle Ferrell wspominał wyjątkowo miło.", nie wiem dlaczego, ach te moje dziwne poczucie humoru:P Czyli jednak Motylowi zależy an Anbelle, chociaż ja tak średnio ją lubię:P On czuje sie źle z tym, ze ona się go boi...[jeśli źle zrozumiałam ten tekst ot wyprowadź mnie z błędu]
Dziękuję za poinformowanie mnie:*
Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nowy rozdział:)
Eileen:*
Nie sądziłam, że będę mieć aż dwa rozdziały do nadrobienia, ale przynajmniej więcej czytania bez przerw ;)
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że Butterfley spotka się z Anabelle, a tu taka niespodzianka. Ciekawy przebieg miała ta wizyta i chyba moja pierwsza koncepcja odnośnie działań Motylka okazała się błędna, chociaż mam jeszcze kilka, bo ostatnio różne (czasem dziwne) pomysły mi po głowie. Ale po tym rozdziale to Anabelle wzbudziła moje większe zainteresowanie.
Marco to świetnie wykreowana postać. Aż uśmiech pojawia się na twarzy, gdy czytałam o nim. I od razu zrobiło się tak optymistycznie. Mimo że zginęły wszelkie dane, co zapewne dobrze nie wróży na przyszłość.
Żal mi Martina. Stara się z całych swoich sił, a tu ciągle Motylek wymyka mu się z rąk. Zastanawiam się, czy kiedyś mu się powiedzie, ale biorąc pod uwagę jego dotychczasowe próby bardziej skłaniam się ku odpowiedzi, że nie, chyba że to Butterfley popełni błąd.
Prawie bym zapomniała. Podoba mi się nowy szablon. Według mnie jest lepszy od poprzedniego.
Pozdrawiam serdecznie :)
Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale właśnie co odzyskałam Internet xDD.
OdpowiedzUsuńW każdym razie zacznę od szablonu, który jest zdecydowanie innowacyjny. Zaskakuje nowością i nie jest schematyczny. poza tym uwielbiam kolor szary *___* To jeden z moich ulubionych i tutaj również wygląda cudnie. Poza tym ty zawsze w odpowiedni sposób potrafisz nawiązać do Butterflye'a w szablonie w odpowiedni sposób. Cóż, podziwiam Cię za to.
Co do rozdziału, to Motyl mnie zaskoczył. Bo c o on sobie wyobraża, włamując się do domu burmistrza? To niewątpliwie czyn dokonany pod wpływem emocji, chce zwrócić na siebie uwagę jeszcze bardziej? A może po prostu pokazać burmistrzowi, że tak czy siak pozostanie bezsilny? Bardzo ciekawe.
pojawiło się więcej Mathildy i ciekawie to wyszło. Teraz jednak zaczynam się zastanawiać, czy i ona jakąś rolę w przestępczym precedensie odegra i również nawiąże jakąś współpracę.
Pozdrawiam.
Rozdział przejściowy, aczkolwiek bardzo udany. Najbardziej podobała mi się bezsenność Martina i jego rozmyślenia, on chyba naprawdę popada już w paranoję przez 'niewinnego' Motylka. Swoją drogą, skoro Anabelle przestaje mu odpowiadać, to czy będzie próbował ją dopaść i zabić? Dlaczego szuka jakiegoś ideału, czyżby w przeszłości był głęboko zraniony przez jakąś kobietę? Naprawdę jestem ogromnie ciekawa tych wszystkich sekretów oprawcy. Mało mi było Evelyn, mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale będzie jej więcej - uwielbiam ją. Zwłaszcza, gdy spotyka się z Butterflyeye'm, któremu najwyraźniej pragnie zaimponować siłą swego ducha. Mathilda i Marco to dobrana para. Ogółem bardzo mi się podobało, jak zwykle świetnie opisałaś każdą scenę, nie mogę doczekać się następnego rozdziału! <3
OdpowiedzUsuń"Oparł się o ramię kobiety, a był niższy od niej – nawet gdy miała na sobie buty na wysokim obcasie"
OdpowiedzUsuńBył niższy nawet gdy była na obcasie? Czy nawet jak nie była? Troszeczkę bardziej na mój gust dwójka, Pani ;)
Fenomenalne są postacie tła (powiedzmy), drugo- czy nawet trzecio-planowe. Tak charakterystyczne, ze nawet podłej Rebecki nie da się nie polubić :D
Oraz, co juz wcześniej chciałam napisać, genialne są wszystkie wstawki pochyłym pismem. Tylko nie mogę troszeczkę rozgryźć, czy to myśli bohaterów? Bo czasem zapisujesz ich myśli w cudzysłowie, a pochyłym często widzę retrospekcje (często, czasem - chyba wymienne na zawsze w sumie ;) ).