Rozdział 37

They used to love having so much to lose
Blink your eyes just once and see everything in ruins (...)
How blind can you be, don't you see?
You chose the long road, but we'll be waiting
Bye bye, beautiful...
Nightwish - Bye bye beautiful

Matilda krzątała się po swoim mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Od paru dni chodziła z kąta w kąt, bijąc się z myślami. Nie chcąc mieć kontaktu z ludźmi wzięła nawet parę dni w wolnego, mając przy tym pełną świadomość, że kiedy już wróci do pracy, zastanie wszystko w jeszcze większym rozgardiaszu niż było. Jakby nagle nie miała wystarczającego chaosu w życiu prywatnym.
Musiałaby być naprawdę ślepa, aby wciąż upierać się przy swoim i na siłę próbować oczyścić Nate’a. Od feralnego dnia nie dawał znaku życia, telefon miał wyłączony, zniknęły jego wszystkie konta internetowe, nie odpowiadał też na maile. Rozpłynął się, nawet nie siląc się na pożegnanie. Była przez to jeszcze bardziej rozdrażniona. Przeklinała go w duchu, wszystkie chwile, które wydawały się być najlepszymi w jej życiu, a teraz zostały jakby zalane czarnym atramentem, aby już nigdy nie mogła na nie spojrzeć w ten sam sposób, co jeszcze niedawno.
Żałowała, że tak naskoczyła na Evelyn podczas odwiedzin. Z każdym kolejnym dniem skłaniała się ku jej wersji wydarzeń, jakkolwiek okrutna ona była. Jednak wciąż zastanawiała się, jak bardzo głupia musiała być jej siostra, aby dać się wciągnąć w takie bagno. Nie potrafiła tego zrozumieć, chociaż próbowała. Miała nadzieję, że namówi ją na zwierzenia podczas następnej wizyty.
Po raz kolejny tego dnia rozbrzmiał dzwonek domowego telefonu. Oparła się o ścianę, czekając, aż przestanie. Nie miała zamiaru odbierać.
- Wiem, że jesteś w domu, Matildo – odezwał się głos Marka na automatycznej sekretarce. – Zaraz u ciebie będę, bella.
Westchnęła głośno, w myślach jęcząc przeciągle: „nieeee!”. Nie miała ochoty widzieć kogokolwiek, a rozchwiany charakter Marka działałby na nią tylko jak czerwona płachta na byka. Zanim jednak zdążyła podjąć jakiekolwiek działania, które uniemożliwiłyby komukolwiek spotkanie jej w domu, rozległo się pukanie do drzwi.
Nie było sensu go oszukiwać. Z ociąganiem podeszła do drzwi i wpuściła bez słowa niskiego mężczyznę do środka.
- Matilda, sole mio…
- Nie mam nastroju, Marco.
- Gdzie się podziało to moje piękne słoneczko, które tak ładnie się zawsze uśmiechało? – spytał Marco, stając na palcach, aby dotknąć jej policzków i zwrócić głowę kobiety w jego stronę.
- Zniknęło, Marco – odparła apatycznie, odwracając wzrok. – Czas powiedzieć „żegnaj” tej ślicznotce, którą zwykle widywałeś – dodała ze złością, odpychając jego dłoń.
- Przepraszam – powiedziała w końcu. Oparła ręce o parapet. Rozpościerający się za oknem widok pomagał jej myśleć i dobierać odpowiednie słowa do tego jak się czuje. – To wszystko jest po prostu takie… popieprzone. Już dawno temu na własnej skórze przekonałam się, że ludziom nie można ufać, ale próbowałam. Poza tym zawsze wiedziałam, że mam siostrę, której mogę wierzyć… Zastanawiam się, czy to ja czegoś nie zrobiłam źle. Może poświęcałam jej za mało czasu? 
- Przecież…
- … jest dorosła, wiem. Ale jest moją młodszą siostrą, powinnam była zauważyć…
- Chyba wiesz po sobie, że nie wszyscy lubią dzielić się swoimi doświadczeniami z innymi, nawet najbliższymi osobami. Poza tym biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazła mogła być zastraszona…
- Nie, Marco. Analizuję każde nasze spotkanie od czasu śmierci ojca. Tak się nie zachowuje osoba zastraszona. Jestem pewna, że zrobiła to… dobrowolnie. – Ostatnie słowo nie chciało przejść jej przez gardło. - W jakimś stopniu.
- Musicie to sobie wyjaśnić.
- Tak, masz rację. Umówię się na kolejne widzenie.
***
Wzrok przemykał leniwie po komiksowych ilustracjach oraz dialogach, jednak nic nie zrozumiał z przeczytanego tekstu. Myślami wciąż był przy ostatniej rozmowie z Rebeccą. Nie dawało mu to spokoju. Czuł wyrzuty sumienia, że tak zareagował. Było to zdecydowanie zbyt impulsywne i nieprzemyślane.
Teraz, gdy przeanalizował ostatnie miesiące jego znajomości z Evelyn, zdał sobie sprawę jak bardzo był ślepy i głuchy na jej wszelkie sygnały. Wmawiał sobie, że nie radzi sobie ze śmiercią ojca, bo nie chciał dopuścić do siebie innej wersji. Tak było po prostu wygodniej. Tymczasem zbagatelizował najpoważniejszą rozmowę jaką przeprowadzili, gdy przyznała, że nic nie może jej pomóc. Jak najgorsza mara chodziły mu po głowie słowa: „Boję się, Damian. Nie pytaj mnie, czego i dlaczego. Po prostu się boję. Boję się, że pewnego dnia obudzę się sama na tej planecie ze swoimi koszmarami, że nawet ty i Matilda odwrócicie się ode mnie.”
Już wtedy wiedziała. Miała złe przeczucia. A on posłusznie przemilczał to, dając jej jako jedyną podporę swoje objęcie. Cóż mógł więcej zrobić?
Mógł połączyć fakty. Zmieniła styl ubierania na bardziej elegancki i seksowny, tłumacząc się, że potrzebna była jej w życiu zmiana, jej zachowania były dziwne, odpowiedzi zdawkowe, mówiła półsłówkami, podczas gdy on cierpliwie czekał. Ciągle czekał na cud.
Rebecca zawsze była przewrażliwiona na tym punkcie, ale te zachowania były naprawdę alarmujące. Raz nawet udało jej się podać w wątpliwość jego zaślepienie. Pokazała mu podpis EV, który obecnie był zapewne dowodem, który wbijał ostatni gwóźdź do trumny panny Verriar. Wtedy nie uwierzył. Nadal nie wierzył, że Evelyn mogła być tak głupia i podpisać się swoimi inicjałami.
Jednak wychodziło na to, że sam nie był mądrzejszy od niej. Kto normalny zbagatelizował to wszystko lepiej niż on?
„Co z ciebie za przyjaciel”, prychnął, zamykając z impetem książkę. Sięgnął po telefon i, nie bez wahania i normalnej dla niego obawy, że swoimi słowami jeszcze bardziej wszystko pogorszy, wysłał wiadomość.
Do: Rebecca Fuchs
Przepraszam za ostatnie.
***
Strażnik chodził wzdłuż korytarza, rozdając więźniarkom paczki i listy, które zachłannie wyrywane były mu z rąk. Dla kobiet z zakładu karnego niezwykle ważnym był jakikolwiek kontakt z rzeczywistością poza budynkiem. Evelyn nawet nie ruszyła się z miejsca. Przywykła już do tego, że nikt, poza pewnymi fanatykami, nie chce się z nią kontaktować. Nie liczyła na nic, a listy od nieznajomych, które wyrażały niemal taką samą fascynację nią jaką niegdyś ona darzyła Butterfleye’a mocno ją przerażały.
Tym razem jednak została zaskoczona: oto postawna, ciemnoskóra kobieta w mundurze wartownika więziennego wyciągała dla niej małą paczuszkę. Ruszyła się w jej stronę i odebrała pocztę, z zaciekawieniem szukając nadawcy. Nie było jednak adresu zwrotnego, jedynie pieczątka, która pochodziła z Los Angeles.
Zmarszczyła brwi i rozerwała nerwowo papier. Okazało się, że w środku znajduje się małe, szare pudełeczko z błękitną, półprzezroczystą wstążką. Usiadła z wrażenia na twardej pryczy, wpatrując się w opakowanie jak urzeczona, jednocześnie bojąc się uchylić wieczko prezentu.
W końcu powoli podniosła je, z zaciekawieniem zaglądając do środka.
Na białej gąbce leżały srebrne kolczyki. Przedstawiały one skrzydła motyla – gdy położyło się je obok siebie, tak że stykały się ze sobą, układały się w całego owada. Były skromne, ale ładne. Srebrne skrzydła przeplatane były czarnym lakierem, który zaznaczał anatomię motyla, a z dolnej części zwisało granatowe oczko, które przypominało jej oczy Butterfleye’a.
Wydała z siebie zduszony okrzyk zaskoczenia i oczarowania tą niezwykłą biżuterią. Poczuła, że powracają do niej uczucia sprzed kilku miesięcy: fascynacja i niebezpieczne zauroczenie mężczyzną, o którym słuch zaginął, bo większość zapewne myślała, że to ona jest Butterfleye’em. Tymczasem…
Evelyn przerwała gwałtownie przepływ gloryfikacyjnych myśli, domyślając się, że jeśli to naprawdę Butterfleye, to z pewnością nie pozostawiłby tego bez echa. Obejrzała opakowanie dokładnie, podobnie kopertę, ale nie znalazła żadnej wiadomości. Ostatecznie wyciągnęła gąbkę, w którą wpięte były kolczyki, uznając, że to byłoby najbardziej logicznym miejscem na ukrycie wiadomości.
Nie zawiodła się.
Zbliża się pierwsza rozprawa. Załóż je.
Litery były ściśnięte i wąskie, ale zamaszyste i pewne siebie. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w to pismo, chcąc zapamiętać każdą literkę z osobna.
- W co się tak wpatrujesz? Co tam masz? – zagadnęła Misty, przyciskając twarz do krat.
- Nic takiego – odparła nerwowo, szybko chowając prezent za plecy.
Rudowłosa zerknęła na nią znacząco zielonymi oczami, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, ciemnoskóra strażniczka ponownie pojawiła się przed celą Evelyn zadając jej pytanie:
- Zna pani September Leavean?
Evelyn najpierw spojrzała na nią z zaskoczeniem; dopiero po chwili połączyła ze sobą fakty.
- Tak.
- W takim razie masz gościa, Verriar.
Usiadła naprzeciw dziewczyny z wieloma blond warkoczykami. Patrzyła na nią spod ciężkich powiek. Wymieniły nieznaczne uśmiechy.
- Co cię tu sprowadza? – spytała nieśmiało Evelyn.
- Trochę o tobie głośno ostatnimi czasy – zauważyła September, naciągając rękawy czarnej bluzy. – A ja jestem dziennikarką. Mogę ci pomóc.
- Kurt cię tu przysłał?
- Kurt podsunął mi ten pomysł.
- I tak nikt nam nie uwierzy – powiedziała z rezygnacją Evelyn, przypominając sobie życiorys Butterfleye’a.
- Dlaczego tak mówisz? – spytała ostro September. – Walcz! Poza tym, z tego co wiem, jest wiele dowodów, które świadczą na twoją korzyść.
- Tak, w najlepszym wypadku będę siedzieć za jedno morderstwo, a nie pięć – sarknęła Evelyn. Jej uwaga nie spotkała się jednak z aprobatą blondynki.
- Chcesz mojej pomocy czy nie? Słyszałam, że nie chcesz gadać z innymi dziennikarzami, ale mnie znasz. No, w pewien sposób. Nie przekręcę twoich słów. Nawet nie chcę przeprowadzać z tobą wywiadu. Chcę napisać artykuł o zaistniałej sytuacji. Myślę, że znając pewne fakty, trochę tym zasłynę i to jest korzyść, na której mi zależy. Chcę stąd zniknąć; wyjechać razem z Kurtem. Artykuł będzie ukazywał cię w lepszym świetle, zresztą to także idzie na moją korzyść, bo w pewnym stopniu siedzimy w tym razem. Myślę też, że może pomóc tobie w sądzie, o ile będziesz współpracować. Warunek jest jeden: nie zdradzamy Kurta. I tak cudem udało mu się uniknąć policji, gdy wygadałaś się o Lombard Street. Ale myślę, że dla ciebie to żaden problem, prawda?
Evelyn skinęła twierdząco głową.
- Czy… nic mu nie jest? Jest bezpieczny?
- Tak. Więc jak?
Kobieta zdawała sobie sprawę, że żaden inny dziennikarz nie będzie chciał działać na jej korzyść i żadnemu nie będzie w stanie zaufać.  Wiedziała, że Kurt zawsze chciał dla niej jak najlepiej i wielokrotnie ostrzegał ją przed tym, w co się pakuje, jednak ona była głucha na jego przestrogi. Jeśli poprzez próbę oczyszczenia jej imienia ma razem ze swoją dziewczyną znaleźć wytchnienie poza San Francisco, o czym skrycie marzył – dlaczego nie? Nie miała nic do stracenia. Zgodziła się.
***
Derrick przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Stojący pośrodku jasnego pokoju o jasnopomarańczowych ścianach, białych meblach i futrzanym dywanie mężczyzna w eleganckim garniturze bardzo dobrze udawał silnego. Elegancki strój dodawał mu dostojności, a twarz, przyzwyczajona do wielu wystąpień, automatycznie już przybierała wyraz stoickiego spokoju. Wizerunek ten wydawał mu się teraz tak odległy i obcy, że z pewną fascynacją przyglądał się temu obrazowi.  
- Gotowy? – spytał jego przyjaciel po fachu, wcześniejszy burmistrz Raymond Porter. Spojrzał na niego z zatroskaną miną.  Także ubrał garnitur. W końcu wybierali się na pierwszą rozprawę dotyczącą Butterfleye’a lub – jak mówił sąd i policja – jego pomocniczki.
- Naprawdę myślisz, że ta kobieta mogła ją zabić? – spytał cicho, przełykając z trudem ślinę. Od śmierci Anabelle minęło już sporo czasu, a on wciąż nie mógł uwierzyć, że oto minęła kolejna godzina, gdy jej nie ma. Wydawało mu się to strasznie niesprawiedliwym, że była zmuszona odejść tak wcześnie. Przecież była jeszcze młoda, tak wiele na nią czekało. Mieli plany, które pragnęli zrealizować. Prawdziwe życie było dopiero przed nimi. Patrząc wstecz, zauważał, jak mało czasu jej poświęcił. Mógł zrezygnować z kariery albo chociaż zwolnić obroty. Powinien był doceniać każdy dzień, każdą chwilę z nią, a nie zawsze mu to wychodziło. Teraz Anabelle stała się tylko wspomnieniem – bardzo wyraźnym, niemal namacalnym, niemożliwym do zapomnienia.
- Żyjemy w szalonych czasach, Derricku. Trudno stwierdzić, co jest prawdą, a co nie.
Pokiwał głową, po raz ostatni spoglądając w lustro.
Z taką samą miną siedział na posterunku policji, kiedy to nadzwyczaj spokojny młody policjant oznajmił mu, że Anabelle znaleziono martwą w jakimś opuszczonym szpitalu psychiatrycznym na peryferiach miasta. Opierał łokcie o kolana i wpatrywał się tępym wzrokiem w mundurowego. Informacja ta nie chciała dojść do jego świadomości. Jakby zbudował wokół siebie grubą, dźwiękoszczelną ścianę, mającą ochronić go przez bólem. Po chwili zamrugał kilkakrotnie i poprosił o powtórzenie komunikatu.
- Pańska żona nie żyje, panie burmistrzu.
Wypuścił z siebie głośno powietrze i załkał. Choć nie mógł przyjąć tego do wiadomości, podświadomie wiedział, że jest to prawdą. To wyciskało z niego łzy zarówno w tamtym momencie jak i przez najbliższe miesiące za każdym razem, gdy o niej myślał. Najgorszy był dzień pogrzebu. Wtedy wszystko zostało na swój sposób przypieczętowane. To był kategoryczny koniec, tylko sam nie wiedział, czego. Teraz nie miał już wymówki, dla świadomego nie wyłączania radia po pracy, z nadzieją, że pojawi się ona i je wyłączy, a rano powita ją w sypialni bądź kuchni. Zaczęło go to irytować.
Dlatego zapowiedział zero taryfy ulgowej dla przestępców. Zaostrzył kary i zagroził, że dowie się o każdym przypadku „przymknięcia oka” na ekscesy młodocianych chuliganów. Gdy złapali Evelyn Varriar, chciał, aby wyrok zapadł teraz, natychmiast, bez maglowania po raz enty tych samych dowodów, bez przesłuchiwania świadków i możliwości obrony aresztowanej. Była winna czy nie – z kimś musiał podzielić się swoim brzemieniem. Musiał przyznać, że w swoim gniewie wypowiedział parę zbyt ostrych i nieprzemyślanych zdań. Teraz ich żałował, jednak swojego pozwu na tę młodą kobietę nie wycofał.
Nadchodził moment prawdy. Był jednym z oskarżających, ale zaczynał wątpić w winę panny Verriar. Wciąż był przygnębiony śmiercią Anabelle, najbliższej mu osoby, jednak z czasem zaczął patrzyć bardziej realistycznie na sytuację.
- Derricku…?
- Tak?
- Idziesz?
- Tak, oczywiście, już.
- Obyś nie był tak rozkojarzony na sali rozpraw, Derricku.
***
Martin zmieniał opatrunek na ramieniu. Rana wyglądała coraz lepiej. Niedługo będzie mógł powrócić do pracy w pełni – także do pracy w terenie. Nie wiedział jednak, czy to zrobi. Dostarczył już prokuraturze wszystkie dowody, poszlaki i inny papiery związane z (rzekomo) zakończoną sprawą Butterfleye’a, spisywał także ostateczny raport, zawierający zeznania Evelyn, jej siostry, znajomych oraz paru ludzi, których udało im się złapać, a byli powiązaniu z Lombard Street. Natalie miała rację – ukrywali się w niepozornym domku na najsłynniejszej ulicy San Francisco. Tuż pod nosem, drwiąc sobie ze wszystkiego.
Miał wątpliwości. Patrząc na aresztowaną kobietę, trudno było mu uwierzyć, że to ona sama dokonała tego wszystkiego. Co więcej – był niemal pewien, że to nie ona. Sam przecież widział sylwetkę mężczyzny znikającego gdzieś za rogiem. Wiedział też, że wytropienie go i wymierzenie należytej kary jest już niemożliwe. Wykonał całą brudną robotę. Na więcej nie miał już ani siły ani ochoty.
„Brudna robota”, powtórzył w myślach z nikłym uśmiechem, przypominając sobie postać filmowego Brudnego Harry’ego. Wydawało mu się, że podobnie jak on, zwątpił w ideały i system. Evelyn Verriar zostanie okrzyknięta Buttefleye’em, chociaż jego czynami miała niewiele wspólnego. Oczywiście odpowie za własne przewinienia, zostanie oskarżona o morderstwo, utrudnianie śledztwa, współudział w kilku innych zabójstwach, nieumyślne spowodowanie śmierci i tak dalej. Ale co z prawdziwym Butterfleye’em oraz Donem, który jak się okazało też nie jest bez winy?
Zacisnął mocno bandaż na ramieniu i założył koszulę, starając się przy tym nie obudzić śpiącej jeszcze Natalie.
Pozostawało mu wierzyć, że dosięgnie ich sprawiedliwość.
***
Pierwsza rozprawa zbliżała się wielkimi krokami, a im bliżej niej była, tym bardziej czuła się osowiała i zrezygnowana. Kierując się słowami September oraz niezwykle dla niej ważnym wsparciem siostry postanowiła, że będzie walczyć. Jednak mimo to wciąż zadawała sobie pytanie: czy warto? Trzeba było słuchać innych, gdy jeszcze była szansa się z tego wykaraskać, a teraz?
Z tego, co usłyszała, było o niej równie głośno co o morderstwach Butterfleye’a swego czasu. Media spekulowały, czy to nie ona jest Butterfleye’em nie czekając na słowa policji czy sądu. Wielu dziennikarzy próbowało się z nią jakoś porozumieć, jednak ona nie miała zamiaru się tłumaczyć. Jak miała im wytłumaczyć, że czuła się czasami jak Bella z „Pięknej i Bestii”? Widziała w potworze kogoś więcej niż to, co widzieli inni. Chciała wiedzieć więcej. Przywrócić mu ludzką postać.
Nie wiedziała, że to nie jej bajka.
Tego nikt by nie zrozumiał.
Przysłali jej eleganckie ubrania, w które ubrała się w pośpiechu, nie zapominając przy tym o motylich kolczykach. Długo wahała się czy założenie ich będzie dobrym, poprawnym posunięciem, lecz nie mogła się powstrzymać. Wpięła je w uszy i zdecydowała, że wbrew wszystkim, będzie je dumnie prezentować. Zresztą nie były aż tak duże, aby wszyscy je zauważyli – trzy czwarte długości kciuka to nie długość, która mogłaby razić.
Wkrótce pod eskortą grupy policjantów wyszła na więzienny dziedziniec, skąd zabrano ją prosto pod gmach sądu okręgowego. Tam czekał cały tłum dziennikarzy, którzy, gdy tylko otworzono drzwi radiowozu, zaczęli robić zdjęcia i przekrzykiwać się nawzajem. Błysk fleszy raził ją w oczy i przyprawiał o krótkie bóle w okolicy skroni, wywołane poruszeniem, przyzwyczajonych do spokojnych barw, nerwów. Spośród hałasu do jej świadomości docierały jedynie strzępki pytań, wykrzykiwane w jej stronę, na które nie miała zamiaru odpowiadać. „Dlaczego….”, „czy to pani…”,  „co ma pani do powiedzenia na ten temat…?”.  Twarze dziennikarzy zlewały się w jedną krwiożerczą masę, gotową zanurzyć swoje ostre zębiska w jej karku. I jedynie jedna twarz, tak niepozorna i przystojna, o hipnotyzujących jasnoniebieskich oczach, okalanych przez czarne włosy, które połyskiwały gdzieniegdzie granatowymi pasemkami, wyróżniła się z tłumu, mówiąc bezgłośnie:
Leć wysoko, mój motylku”.

Tylko jedna osoba mogła się tak do niej zwrócić. Tylko Leonard Morris był właścicielem takich pięknych oczu o niepokojącym spojrzeniu. Zatrzymała się, spoglądając za znikającym w tłumie mężczyzną. Rozpoznała go nie tylko po oczach, ale także po stylu chodzenia – pewnym siebie kroku i wyprostowanej sylwetce – oraz dołkach w policzkach, powstałych przy nawet nikłym uśmiechu. Jak w zwolnionym tempie widziała białą koszulę, powiewającą na lekkim wietrze, której pewna część wepchnięta była niedbale w spodnie, podczas gdy reszta zakrywała pasek od nich.
Chciała go zawołać, zwrócić na niego uwagę wszystkich zgromadzonych, w tym także policji, ale nim zdążyła wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk Butterfleye zniknął za budynkiem sądu, a otaczający ją strażnicy pchnęli ją w stronę drzwi.
W końcu zobaczyła twarz Bestii.


-------------------------------------------------
Tak miło dojść do momentu, który był planowany na finał od niemal samego końca! Ale spokojnie, proszę państwa, jeszcze epilog, który powinien wyjaśnić, co ostatecznie z Evey się stanie. 
A tak wgl to widziałam ostatnio przeróbkę Pięknej i Bestii jako bajki o syndromie sztokholmskim, hehehe. W sumie coś w tym jest.
Na koniec pisk legilimencjowej radości: jestem wolną i szczęśliwą maturzystką, która w końcu ma wakacje, yaaaaaaaaaaaaaaaay!
I ciekawostka: fragment z kolczykami napisałam niedawno, ponieważ bardzo podobną biżuterię widziałam w sklepie (i nie mogłam przejść obok nich obojętnie, ech te kobiecie słabości). Z tym, że moje mają czarne oczko.  

20 komentarzy:

  1. Co to jest syndrom sztokholmski?

    I co, to już? Koniec? Znaczy, mój scenariusz się sprawdził - B. wrócił. Ale... ładnie to tak urwać praktycznie w połowie? Wiem, że jeszcze epilog, no ale... nie lubię otwartych zakończeń. Mam tylko nadzieję, że Ev z tego wyjdzie, ostatecznie w tym rozdziale pojawili się praktycznie wszyscy bohaterowie drugoplanowi (Marco, mój idol! :D), to chyba znak. No i September jest po jej stronie, nawet jeśli robi to też po części dla siebie i dla Kurta. Aż się uśmiechnęłam na motyw kolczyków, bo mówiłaś, że też sobie takie kupiłaś.

    No ja czekam niecierpliwie na ten epilog, no! Ending credits będą dopiero wtedy, ostatecznie to jeszcze nie koniec. ;)

    Pozdrawiam,
    [unceasing-wind]

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to opowiadanie!!! A to koniec ;( Buuuuuuuuuuuuu! Jestem tak podekscytowana, smutna i wzruszona, że aż nie wiem co powiedzieć. To opowiadanie jest genialne!!! Ja chcę jeszcze!!! AAA!!!
    Mam nadzieję, że epilog będzie bardziej zamykający. Bo ten rozdział zostawia mnie z takim niedosytem, że sobie nie wyobrażasz!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam, że nie obejdzie się bez Leonarda, że go nie pominiesz. Lecz mimo to czuję niedosyt.
    Prawdę mówiąc... liczyłam, to znaczy nadal liczę na zakończenie godne ,,Piraci z Karaibów, Klątwa Czarnej Perły'', tyle że w tym scenariuszu Motylek ucieka na swój własny okręt z piękną Evelynową towarzyszką u boku :D
    Nie mogę się doczekać epilogu, ponieważ jak reszta czytelników muszę zaspokoić swoją ciekawość i dowiedzieć się, jak to się potoczyło dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mimo iż całość była naprawdę, ale to naprawdę świetna, to jednak ostatni fragment mnie najbardziej zachwycił. Fajnie, że Leonard Morris się jej pokazał, i to bez maski, w końcu zobaczyła prawdziwą twarz Butterflya^^ A scena z kolczykami bardzo fajna:)
    Ogólnie to cieszę się, że sistra Ev jednak zrozumiała wszystko i postanowiła raz jeszcze z nią porozmawiać:)
    No i żal mi trochę burmistrza, dlatego nie dziwie się, że tym smutkiem, postanowił zwiększyć wymiar kary. Ale czy to wyjdzie dobrze dla Evelyn? Z niecierpliwością czekam na Epilog, który wyjaśni nam, co stało się z bohaterką opowiadania:)
    I cieszę się, że nawiązałaś to wszystko do bajki "Piękna i Bestia"^^ Uwielbiam tą bajkę:)

    Pozdrawiam serdecznie:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja pieprzę, ale skończyło się. W momencie kulminacyjnym. Słodki lordzie. Zastanawiam się jak to się dalej potoczy i tylko czekać mi pozostaje, aby dowiedzieć się, co stanie się z biedną małą, Ev...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżu malusieńki i matko borska, jak można skończyć w takim momencie, no jak? I ja będę tak musiała trwać w niepewności jeszcze jakiś czas? Co prawda, chyba nie wybiję się z tłumu, jeśli napiszę, że też po cichu liczyłam na jakąś wielką, a już na pewno spektakularną ucieczkę, ale tak sobie myślę, że i tak fajerwerki zostawiłaś na epilog.
    Miło tak było poczytać o każdym z bohaterów, bo chociaż burmistrza mi żal, to i tak się rozczuliłam nad Martinem - po prostu uwielbiam gościa i dopinguje go jak nikogo innego w całej tej opowieści.

    PS. U mnie na "Fauście" też nowy rozdział, więc zapraszam, bo ostatnio moja blogowa aktywność mocno kuleje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zatkało mnie i zupełnie nie wiem, co mam napisać.
    B. zrobił genialny come back, ale wróćmy do początku.
    Strasznie szkoda mi Ev, bo przeskrobała najmniej, a najwięcej obrywa. Boję się, że dostanie surową karę, będą chcieli ukarać ją dla przykładu i odbić sobie to, że nie mają prawdziwego Motyla. Przynajmniej Ev dopięła swego i zobaczyła prawdziwą twarz Leonarda. Było warto? Bardzo jestem ciekawa, jak zakończysz jej wątek i przyznam jeszcze, że zaskoczyłaś mnie September. Już zdążyłam o niej zapomnieć. Dobrze, że chociaż ona i Kurt są w miarę bezpieczni. Trzymam za nich kciuki, by wyjechali gdzieś razem i zapomnieli o Lombard Street.
    Martin odpuszcza? To do niego nie podobne. Może zrozumiał, że cały ten upór i obsesja na punkcie Motyla go wykańczała? A teraz, gdy odzyskał rodziną głupio by było znów ją stracić.
    Ostatni rozdział, a wciąż wynajduję tyle pytań. Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na Epilog.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ta, najpierw przeczytałam ostatnie zdanie i potem w głowie pojawiły mi się jakieś absurdalne pomysły. Chyba mózg mi się przegrzewa.
    No i Evelyn w końcu dopięła swego i zobaczyła jego twarz, jednak w zamian za to przyszło jej zapłacić niezwykle wysoką cenę. Dla mnie siedzącej sobie wygodnie w domciu i popijającej soczek z lodem całkowicie nieopłacalne, ale w przypadku Evelyn trochę się waham. I zastanawiam się, jaki zapadnie wyrok, biorąc pod uwagę determinację Derricka może nie skończyć się to przyjemnie, jednak zawsze pozostaje nadzieja w September.
    Pozostaje już jedynie czekać na epilog.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziewczyno, co Ty wyprawiasz z moimi emocjami? Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, kiedy miałam do przeczytania nie jeden, a DWA rozdziały, z którymi się uporałam chyba w mgnieniu oka. Teraz poza Evelyn, Butterfley'em i całą ich tą otoczką kryminału widzę prawdziwe cierpienie. Żal mi przede wszystkim Matildy i Derricka. Oboje tak nagle utracili ukochane osoby, nie wyobrażam sobie, aby mój ukochany został zamordowany albo okazał się złym przestępcą. Teraz pozostała im pustka, żal i pytania, na jakie nigdy nie otrzymają odpowiedzi. Przekonałaś mnie tą metamorfozą Rebbeki, cieszę się, że Kurt jest bezpieczny - zawsze sobie wyobrażałam, że stanie mu się coś złego na koniec. Evelyn nawet dzielnie radzi sobie z zaistniałą sytuacją, wątpię, abyś wsadziła ją bezdusznie za kraty (a przynajmniej nie na długo), ale z Motylem pewnie już nie ma żadnej przyszłości... Fajnie wykreowałaś postać Misty i cieszę się, że pojawiła się September, chcąca działać na korzyść Evelyn. Końcówka z rozdziału 37 była taka ulotna niczym właśnie muśnięcie motylich skrzydeł, piękna wręcz. Evelyn, idąca na rozprawę i patrząca w ślad za Butterfley'em. Ten facet jest niesamowity. Wiedząc, że Evey jest oskarżana o jego morderstwa, wysłał jej kolczyki w kształcie skrzydełek. Podczas czytania doznałam jakiegoś uczucia nostalgii. Żal mi, że to opowiadanie dobiega ku końcowi, bo czytało mi się je fantastycznie... I mam sama wiele pytań. Czy rozwiążesz sprawę Dona Lotario? Co stanie się z Leonardem? I jak ułożą sobie życie siostry Verriar, a Damian? Czyżby kroił się jakiś romans z Rebbeką jednak? Czekam z utęsknieniem na epilog ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Jejku, w pierwszej chwili to aż mnie zamurowało, przypominając sobie, że to ostatni rozdział. Już miałam w głowie całe przemówienia na temat dlaczego nie możesz kończyć w takim momencie. Haha! Dobrze, że będzie epilog, oj dobrze.... Choć z drugiej strony to przykre rozstawać się z tym opowiadaniem.Jest jednym z najlepszych i najbardziej wciągających internetowych opowieści, jakie ostatnio zdarzyło mi się czytywać.
    Cieszę się, że Evelyn walczy. Bardzo się cieszę. Cały czas mam w stosunku do niej mieszane uczucia, ale nie możesz odpowiadać za zbrodnie Butterfleye. To niewiarygodne, że w końcu go zobaczyła, ale w sumie po cichu gdzieś tam liczyłam, ze on pojawi się na rozprawie. Cóż...pozostaje mi tylko czekać na samą końcówkę...
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jej... A myślałam ze to będzie dłuższa powieść . Trochę nie umiem uwierzyć ze to juz koniec ... Szkoda :(
    Mam tylko nadzieje ze Butterfleye jej nie zostawi po tym wszystkim xD
    Czekam na epilog xD

    OdpowiedzUsuń
  12. Uff! Przeczytałam w końcu. Nadrabiałam od 19 rozdziału, więc jeszcze nie było tak dużo do czytania, ale powiem ci, że wyszło mi coś około 120-130 stron w Wordzie ;) Chciałabym się rozpisać w sumie w szczegółach, a nie tylko ogólnikowo i mam nadzieję, że mi to wyjdzie. Niemniej na początku przepraszam za chaotyczność, ale jestem na świeżo po lekturze, ale nie wszystko przeczytałam od razu :>
    Pamiętam, jak zaczynałam czytać Lombard Street. Sięgnęłam po twój kolejny twór ze względu na wcześniejszą lekturę Violent Storm, która strasznie przypadła mi do gustu. Tutaj miałam trochę trudności z czasem, bo zauważyłam, że jak masz dwójkę bohaterów w „pomieszczeniu”, to czasem skaczesz od jednego do drugiego w narracji i trudno mi się czasem odnaleźć w ich „jaźniach”, ale to taki mały szczegół.
    Nie ukrywam, że tajemniczy psychopaci są bardzo fajni, Butterfleye miał w sobie coś interesującego i nie dziwię się, że Evelyn się temu czemuś poddała. Naiwnie wierząc, że oczywiście coś więcej z tego może wyjść. No dobra, generalizuję trochę, ale w tym wypadku to pasuje. Kobiety mają już tak, że wolą „tych złych”. Mogę jednak stwierdzić, że pokazałaś Evelyn trochę jednak niejednoznacznie. To tak w znaczeniu pozytywnym jak najbardziej. Z jednej strony ciągnęło ją do tajemniczego mordercy kryjącego się za maską motyla, z drugiej żałowała. Fajnie, że ona nie stała się taka „zepsuta”, że jej człowieczeństwo ciągle tam było. To mi trochę przypomina sytuację z serialu Hannibal, ale nie będę spoilerować. Jeśli chodzi o samego Butterfleye’a, to mam mieszane uczucia i do końca nie wiem, czy mi się podobał jako postać, czy nie. Tutaj też pojawiła mi się w głowie ta niejednoznaczność w jego sylwetce, ale nie potrafię określić tego odczucia. Stał się potworem, bo tak widzieli go ludzie i popadł w coś dziwnego, czego do końca nie potrafię określić, ale to chyba rodzaj jakiejś pułapki. Sam siebie zamknął w klatce i jakby zatracił się w tym. Tak to widzę. Bo poniekąd jego działania w stosunku do Annabelle Ferrell są dla mnie takim lunatykowaniem. Jakby jego któraś część próbowała wydostać się z tej klatki. Annabelle to taka postać widma przeszłości, która pojawia się i Butterfleye podświadomie poddaje się tej wizji, goni coś, co jest widmem i nigdy nie będzie rzeczywistością. Szkoda, że skończyło się śmiercią i jego rozczarowaniem, ale cóż… inaczej być nie mogło w przypadku widma. Może doszukuję się zbyt wiele, no ale cóż, własne interpretacje nie są zabronione, prawda? :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem trochę Dona Lotario/Nate’a/Toma, że tak po prostu zostawił sprawę po akcji z więzieniem i pojawił się dopiero na sam koniec, w zasadzie i tak nie zyskując wiele. Jak dla mnie był dosyć słabym wrogiem ^^ Wiem, że to naciągane, gdyby cały czas podkładał im kłody pod nogi, jednakże ja lubię takie starcia i czułam, że jest trochę pusto bez jego odpowiedzi… Że tak po prostu to zostawił. Drugą sprawą jest dla mnie aresztowanie Evelyn. Naprawdę cieszę się, że ją aresztowali, jakkolwiek to brzmi, chodzi mi oczywiście o fabułę. Nie uciekła, chociaż mogła, to był prosty wybór dla Butterfleye’a, ale cieszę się, że pokazała, co tak naprawdę jest dla niej ważne. Nie chciała opuścić rodziny i przyjaciół, wolała ponieść konsekwencje. Tylko dla mnie nie bardzo jasne jest to, na jakiej podstawie tak naprawdę ją oskarżyli o morderstwo. Doczytałam, że Martin konsultował się z agentką FBI (wybacz, jeśli coś pomyliłam) i ona stwierdziła, że sposób zamordowania żony burmistrza jest inny i to mogła być kobieta. Powiązanie Evelyn z Butterfleye’em mieliśmy jak na tacy i oczywiście policja też, jednak nie wiem, czy nie powinno być czegoś więcej poza tym, że wiedzieli, że Evey mu pomaga? Jakieś rzeczywiste dowody?
      Niemniej to nie zmienia faktu, że dojście do końca twojej opowieści było dla mnie niezwykłą przygodą. Odkrywanie tajemnic mordercy, klimat San Francisco i w istocie niesamowicie intrygujący dom, który był miejscem zrzeszającym wszystkich złych – to było coś innego i ciekawego. :)
      Jeśli chodzi o ogólną sympatię do postaci postawiłabym chyba na Evelyn, na drugim miejscu byłby Kurt i tu chyba się kończy moja lista. Butterfleye na razie pozostanie dla mnie na neutralnym poziomie, nie potrafię się określić. W ogóle w moich wyobrażeniach to był ktoś pokroju Benka C. przynajmniej taki obraz miałam w swojej głowie twojego mordercy, dlatego zaskoczyło mnie, jak zobaczyłam w napisach końcowych, że wybrałaś Andrew. Ostatnio go sobie rysowałam w SAIu, którego na razie nie ogarniam, tak o, po prostu, a dziś stwierdziłam, że obrazek trzeba przyozdobić w coś jeszcze. Ja wiem, że to nie jest jakieś dzieuo sztuki, ani to wybitne, ani estetyczne, ale jakoś tak mi się naszkicowało. http://s6.ifotos.pl/img/m2png_nrshrnp.png (Jako źródła użyłam screenu z serialu The Town, swoją drogą polecam) Mam nadzieję, że ci się mimo wszystko spodoba.
      Wracając do postaci. Chyba najbardziej irytował mnie Damian. Był jak taki szczeniaczek, no ale to nie znaczy, że był złym bohaterem. Nie każdego trzeba lubić. I mimo wszystko Rebecca dla mnie wydała się całkiem fajna, jeśli chodzi o kreację. Była bohaterką typu „ta zła irytująca”, ale nie wyszło ci to przerysowanie, więc ukłony.
      Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem tego, że napisałaś coś takiego. Jest dużo szczegółów i wszystko w miarę się ze sobą łączy. Sama przyjemność czytać coś takiego. Mam nadzieję więc, że niedługo napiszesz coś nowego i równie intrygującego.

      Usuń
    2. Cieszę się, że Cię tu widzę i dziękuję ogromnie za tę obszerną wypowiedź :)
      The Town widziałam, widziałam wszystkie mini seriale z Andrew, które są dostępne z napisami ;) Co do niego jako "twarzy" B - jak wspomniałam kiedyś na wywiaderze nie ma aktora, który w pełni oddawałby moje wyobrażenie jego postaci, a na zdjęcie, będące w Napisach znalazłam przypadkiem. Jako że nie odsłaniało ostatecznie twarzy uznałam, że może być. Mniej dociekliwi i tak nic nie wiedzą :D
      A własne interpretacje jak najbardziej mnie cieszą.
      Rysunek wspaniały! I wzorowałaś się na jednym z moich ulubionych zdjęć Andrew, ha! :D Będziesz mieć coś przeciwko jak dodam do zakładki "ekstra"? Oczywiście nie zapomnę o prawach autorskich ;)
      Dzięki jeszcze raz!

      Usuń
    3. Aaaa, to może jak chcesz wstawić, weź którąś z tych wersji:
      http://imageshack.us/a/img843/5081/65323712.png
      http://imageshack.us/a/img546/2686/mm2e.png

      Usuń
    4. A teraz mi się tak przypomniało, że strasznie mi się podobało nawiązanie do jednego z utworów 30 seconds to mars, mam nadzieję, że świadomie :)

      Usuń
    5. W sensie użyte świadomie... Matko, jak ja piszę hahaha ^^

      Usuń
  13. Dobra, wróciłam do życia blogowego. I tak...serce mi pęka, że to już koniec. Szkoda, że nie czytałam tak od początku na bieżąco, bo jak przeczytałam całość na raz to...tak czuję się, jak się przeczyta książkę w jeden dzień i nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Tak się właśnie teraz czuje. Podoba mi się ten moment na końcu. Matko, pan B. mnie rozwala i...uwielbiam go bo widzę Andrew i on jest taki...awwww ;3
    No i szkoda mi Ev, ale przeczuwam, że epilog trochę przybliży nam wyrok i może coś bardziej szokującego w całej rozprawie. Szkoda mi Matildy...i Damiana. Nie wiem. Boje się epilogu. Czekam na niego ze strachem! <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Witaj,
    Jeśli interesuje Cię pisanie "na poważnie", być może pragniesz wydać swoją pierwszą książkę zapraszam do Klubu Młodych Pisarzy albo Klubu Kreatywnego Pisania. Więcej informacji tutaj: http://www.literaryartinstitute.com/
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. 50 yr old Marketing Assistant Nathanial Durrance, hailing from Frontier enjoys watching movies like "Truman Show, The" and Swimming. Took a trip to Teide National Park and drives a Ford GT40 Roadster. najlepsza strona

    OdpowiedzUsuń

Motyle Oczy