Rozdział 35

I know, should stop believing
I know, there's no retrieving
It's over now
What have you done?

Within Temptation - What have you done?

- Ktoś do ciebie – zauważył Nate, uśmiechając się kpiąco do mężczyzny z motylem na twarzy.
- Dlaczego wrobiłeś akurat mnie? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Gdyby nie ty, nie byłoby nas tutaj.
Gdyby, gdyby, gdyby… Evelyn zauważyła z lekką ulgą, że nie tylko ona ma tendencje do zastanawiania się nad alternatywnymi wersjami wydarzeń.
„Zabawne”, pomyślała, „ja obarczam winą Butterfleye’a i myślę, że gdyby nie on, mój ojciec mógłby żyć, Matilda byłaby szczęśliwa, Damian nie leżałby teraz w szpitalu, a już na pewno nie byłoby mnie tutaj, w tym opuszczonym budynku. On z kolei myśli to samo o Nacie… To znaczy o Tomie. Zdaje się, że wszyscy mamy jakieś wymówki”.
- Bez obaw, to nic osobistego. Raz napatoczyłeś się przypadkiem. A potem poszło już z górki. Zawsze się trochę… naprzykrzałeś. Zresztą nie lubimy tych, co są dobrymi obserwatorami, co nie? Chyba wiesz, o czym mówię. Sam nie przepadasz za tym barmanem z Lombard Street. I prawdę mówiąc, nie dziwię ci się. Na twoim miejscu zrobiłbym z nim porządek już dawno temu. Gdyby nie on, Evelyn byłaby już całkowicie twoja, a tak to widzisz… Rzuca się.
Zapadła cisza. Nate oparł się o ścianę ramieniem, przyglądając się pozostałej dwójce, która patrzyła na niego wyczekująco.
- Tak naprawdę nie chciałem ich pozabijać – westchnął obojętnie. – Chciałem ich po prostu trochę nastraszyć, zobaczyć, jak zadziała na nich widok broni… Ale część z nich nie zwróciła nawet na mnie uwagi. Więc wysłałem parę ostrzegawczych strzałów prosto w ich klatki piersiowe. A że nie byłem zbyt obeznany z obsługą takich gadżetów zdemolowałem przy okazji pół szkoły. Młody i głupi, co nie? Nawet nie wiecie jak sam się wystraszyłem! – zaśmiał się lekko. – Na nieszczęście, mądry Leonard, gdy usłyszał krzyki i strzały, schował się tam, gdzie większość myślących by się ukryła: w toalecie. Nie przewidział, że i ja tam się pokażę, będąc w szoku. Wszedłem tam, pobiegałem po małym pomieszczeniu, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić. Ostatecznie uciekłem, zostawiając broń w łazience. I wtedy wyszedłeś z kabiny, ratując mi tyłek. Powinienem ci podziękować, ale chyba wybaczysz mi, jeśli tego nie zrobię?
Butterfleye pokiwał ze zrozumieniem głową.
Leonard wyszedł zdezorientowany z kabiny, w której się zamknął, aby przeczekać tę dziwną sytuację. Obce kroki, które przechadzały się wcześniej nerwowo po ubikacji, nawnosiły wiele pyłu, niewiadomo skąd. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył na parapecie coś niecodziennego: oto widział przed swoimi oczami wielką broń, wyglądającą na kuszę łowiecką. Wydał z siebie ciche „łał”, otarł koszulką cały pył z niej, ścierając przy tym odciski palców Toma i dokładnie przyjrzał się jej, obracając broń w dłoniach. Wyglądała dokładnie tak jak na tych wszystkich filmach, które pochłaniał z szeroko otwartymi oczyma, dotyk zimnej stali był dokładnie tak przejmujący jak wtedy, gdy czytał kryminały czy horrory. Wszystko było w porządku, dopóki rozhisteryzowana nauczycielka nie wbiegła do toalety, szukając uczniów, którzy gdzieś się zagubili, a powinni się ewakuować. Próżne były jego tłumaczenia, że on tylko znalazł tę strzelbę. „Nie dam się oszukać!”, wrzeszczała kobieta, gdy ten skierował lufę w jej stronie, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, jak to może wyglądać.
- Masz ostatnią szansę Butterfleye – ponownie odezwał się głos przez megafon.
Mężczyzna wywrócił ostentacyjnie oczami.
- Czy oni zawsze muszą tyle gadać? – westchnął.
- Próbują psychologicznej próby uświadomienia ci, co cię czeka, gdy nie poddasz się dobrowolnie w nadziei, że to zadziała. Opowiadają doskonale przygotowane kłamstwo, że cię rozumieją, a kara będzie mniejsza gdy nie będziesz sprawiał problemów. Czasami to działa, ale nie na ciebie, prawda, Leonardzie? Przecież nie dasz się oszukać.
Evelyn spoglądała zdezorientowana to nie jednego to na drugiego, obserwując ich słowne potyczki. Nie rozumiała do końca ich skrótów myślowych, ale czuła, że niektóre ich zdania nawiązują bezpośrednio do jakiś wydarzeń z przeszłości.
- Ciebie też powinni zamknąć – zauważyła, zwracając broń w jego stronę.
- Mnie? – powtórzył z rozbawieniem. – Ja nikogo nie zabiłem od jakiś… piętnastu lat, dwudziestu jeden godzin, szesnastu minut i trzydziestu sekund. To jego szukają. No i ciebie.
– To ty jesteś odpowiedzialny za masakrę w Ohio sprzed osiemnastu lat.
- A kto o tym jeszcze pamięta? – wzruszył ramionami.
- Ja pamiętam. – Butterfleye uderzył pięścią w ścianę, zwracając się ciałem w stronę Nate’a.
- Butterfleye, to naprawdę twoja ostatnia szansa. Jeśli jest z tobą Evey niech wyjdzie z tobą. Nie zrobimy wam krzywdy. W innym przypadku rozpoczniemy ostrzał.
Evelyn otworzyła usta ze zdumienia. Skąd wiedzieli jak Butterfleye na nią mówił?
- Mądre posunięcie z ich strony… - mruknął Nate, głęboko się nad czymś zastanawiając - Nie bądź taka zdziwiona, Evelyn. W końcu się wydało. A co najzabawniejsze, uważają, że to ty zabiłaś Anabelle Ferrell – dodał.
- Co?! – krzyknęła, zaciskając mocniej palce wokół pistoletu.
- To, co słyszałaś. Myślą, że to ty.
- Co takiego? – spytali chórem Evelyn i Butterfleye.
- Jak mogłeś? – zwróciła się do mężczyzny z motylem na twarzy, czując ogromną gulę w gardle.
Wiedziała, że jej sytuacja jest opłakana, ale za nic w świecie nie chciałaby, aby oskarżono ją także o czyjeś morderstwo. Przyszła tu ze świadomością, że skończy z zarzutami wandalizmu czy nawet współpracy z przestępcą, ale nigdy z umyślnym spowodowaniem śmierci. Ponadto zszokował ją fakt, że to on, Butterfleye, ten, który zawsze tak cenił swoją robotę, pozwolił, aby ktoś inny mógł się pod tym podpisać.
- Wrobiłeś mnie? – wyszeptała cieniutko.
- Nic mi o tym niewiadomo, Evelyn. Nie chciałem, żeby podpięto pod to ciebie. Mówię prawdę, uwierz mi! – tłumaczył się, unosząc ręce w obronnym geście.
- Nie wierzę ci! – krzyknęła, a jej zachrypnięty głos potoczył się upiornym echem po ogromnej sali. – Miałeś wszystko od początku ułożone, prawda? Miałam być tylko narzędziem, kimś, na kogo w ostateczności możesz zrzucić swoje przewinienia tak jak zrobiono to tobie osiemnaście lat temu! Ty sukinsynie!
- Masz po części rację, ale wcale nie miałem aż takich zamiarów…
- Zamknij się! – przerwała mu, naciskając w emocjach spust. Kula utknęła w ścianie, z której odpadł szary tynk.
- Prawda jest taka, Butterfleye, że nie miałeś w ogóle planu, co później z nią zrobisz, prawda? – wtrącił się Nate, z ukrytym rozbawieniem obserwując tę dramatyczną scenę.
- Ty…
Butterfleye doskoczył do Toma Sneareya, szarpiąc go za kołnierz bluzy. Mocno zamachnął się i uderzył mężczyznę mocno w twarz. Następnie uderzył jego głową o mur. Kolejne fragmenty tynku posypały się na brudną podłogę.
Evelyn zauważyła, jak bardzo zmieniła się postawa Nate’a gdy podszedł do niego rozwścieczony Butterfleye. Mężczyzna całkowicie skurczył się w sobie, bojąc się siły agresji Motyla. Doszła do wniosku, że Don Lotario nie jest typem prawdziwego mordercy – jest to ktoś, kto woli manipulować innymi, aby robili to, co on chce. To daje mu największe poczucie satysfakcji – i wyglądało na to, że odkrył to całkowicie nieświadomie, gdy Leonard Morris „przypadkowo się napatoczył”. On nie atakuje bezpośrednio – jego działań nawet nie widzisz. W przeciwieństwie do Butterfleye’a, który wprost uwielbia zwracać na siebie uwagę i cierpi, gdy blask reflektorów zwraca się na kogoś innego.
Uwierzyła mu – nie chciał jej wrobić w to morderstwo.
- Butterfleye – przerwała mu, nasłuchując uważnie. – Oni tu są – powiedziała z trwogą.
Mężczyzna przestał okładać Nate’a kolejnymi ciosami i razem z nią zaczął nasłuchiwać. Na dole już było słychać tłumione głosy grupy policjantów. Niedługo wejdą na schody i dojdą do nich… I będzie za późno.
Bezceremonialnie puścił wciąż przytomnego, ale nieco oszołomionego poprzez uderzenia Toma, wziął Evelyn za przegub i pociągnął w głąb upiornego korytarza.  Nie dbał o to, czy słychać ich kroki – i tak prędzej czy później ruszą za nimi w pogoń. Chodziło o to, aby mieć przewagę czasową.
Na szczęście miał taki zwyczaj, iż zanim wprowadzał w czyn swoje plany, długo myślał nad ewentualnymi przeszkodami, które mogłyby stanąć na jego drodze. Dlatego wcześniej zapoznał się z planem szpitala i wyjściami ewakuacyjnymi – także tymi, które pozornie były już nieczynne, i w których nie powinni napotkać się na żadne jednostki antyterrorystyczne. 
Poczekał, aż Evelyn zatrzaśnie za nimi drzwi do jednego niemal tajnego przejścia. Ponieważ nie działała tu elektryczność, pomieszczenie było bardzo ciemne.
- Daj mi broń.
Posłusznie oddała mu pistolet, z którego i tak nie potrafiła zrobić większego pożytku.
Wtedy Butterfleye pociągnął ją w dół schodów, z których niemal spadła, wbił palce mocno w jej przedramię i przycisnął do ściany, delikatnie muskając jej szyję zimnym pistoletem.
- Sytuacja jest poważna i nie mamy czasu na zbędne gadanie – powiedział cicho. Czuła jego oddech na swoim policzku. - Zatem musisz się szybko zastanowić i odpowiedzieć ostatecznie na pytanie, co robimy. A raczej: co robisz. Wiedzą już, że jest nas dwoje, dlatego w zasadzie nie masz dużego wyboru. Możesz teraz uciec za mną, ale doskonale wiesz, z czym to się wiąże. Więc powiedz mi, mój motylku: odlatujemy razem czy dasz złapać się jakiemuś marnemu kolekcjonerowi?
- Mam rodzinę, przyjaciół… - mruknęła, zdając sobie sprawę, że jeśli zgodzi się z nim uciec, nigdy więcej ich nie zobaczy. Będzie przykuta do Butterfleye’a jak Kurt do Lombard Street. Nigdy nie wyrwie się z tego obłędu. Gdyby jednak się zgodziła, uniknęłaby więzienia i…
- Zapomnij o nich. Tak czy nie?
Na zewnątrz usłyszeli bieg policjantów. Byli coraz bliżej, było tylko kwestią czasu zanim znajdą to przejście. Evelyn jednak milczała. Oczy zaszły jej łzami. Cieszyła się, że panowała tu kompletna ciemność i Motyl nie był w stanie ich zauważyć.
- Nie wiem… - jęknęła.
Nieco wyżej, za drzwiami, które jeszcze niedawno zatrzasnęła, rozległy się strzały.
- Nie. Nie mogę, Butterfleye – wyszeptała.
- Szkoda – odpowiedział i złożył na jej ustach pocałunek delikatny i przelotny niczym motyl, który na chwilę przysiadł na kwiecie.
Gdy uchyliła przymknięte powieki, Butterfleye'a już nie było. Jego kroki zaginęły w harmiderze, krzykach i strzałach z góry.
Słysząc, że kroki policjantów są coraz bliżej ruszyła pędem dół, szukając drzwi, które wyprowadziły ją na małą polanę. Zza drzew widziała autostradę oraz miasto. Udała się w tamtą stronę, szybko przebierając nogami. Odeszła, niełatwo pozostawiając za sobą Butterfleye’a i jego motyli urok.
***
- Mamy rannego policjanta, wezwijcie karetkę! – krzyczał policjant z dywizji San Francisco, trzymając rękę na ranie Martina Honneta, jego przełożonego.
- Nic mi nie jest – stęknął, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Ramię pulsowało rwącym bólem. Ciemna plama krwi robiła się coraz większa. Czuł, jak ciepła posoka spływa mu po wewnętrznej stronie łokcia; po chwili widział pojedyncze czerwone krople na swojej dłoni. Steven ściskał ramię, chcąc powstrzymać krwawienie. Martin nie martwił się o ranę. To tylko postrzelenie, wyciągną mu kulę i do wesela się zagoi, gorzej z tymi gnojkami, którym znowu udało się uciec. Nakazał Rayowi biec za kobietą, którą widzieli, gdy zamykała za sobą drzwi do wejścia ewakuacyjnego. Miał nadzieję, że chociaż ją uda im się złapać.
- Spokojnie, szefie, pomoc jest w drodze.
- Przecież nie umieram, do cholery!
- Jest jeszcze jeden ranny! – krzyknął ktoś z korytarza.
Martin jęknął. Miał nadzieję, że osobie, która pobiegła za Butterfleye’em udało się wyjść z tego bez szwanku, jednak tak się nie stało.
- Idź, ja sobie dam radę.
Pozwolił wspomóc się ramieniem współpracownika, aby stanąć na nogi i samodzielnie opuścił szpital psychiatryczny. Przed budynkiem stało mnóstwo wozów policyjnych, przyjechały także dwie karetki pogotowia.
Sanitariusze podbiegli do niego, pytając, czy nic mu nie jest. Wskazał na swoje ramię, dodając, że to nic takiego i że w środku znajduje się ktoś poważniej ranny. Skinęli głowami i pobiegli do budynku, odsyłając go do kobiety w ambulansie. Tam opatrzono jego ranę i narzucono na niego koc, aby jego ciało nie traciło ciepła.
- Nie potrzebuję koca – warknął, próbując odtrącić sanitaruszkę, jednak jedna ręka drżała mu z nerwów, drugiej zaś, owiniętej mocno bandażem, nie mógł póki co podnieść, zatem próba była bezowocna.
- Proszę usiąść i odpocząć – powiedziała lekarka i pobiegła do sanitariuszy, niosących na noszach rannego policjanta.
Martin westchnął i owinął się szczelniej kocem. Czuł się winny za to, co się stało. Ponadto ponownie przegrał… Butterfleye zwiał mu sprzed nosa. Miał jednak nadzieję, że Ray da sobie radę i dogoni chociaż jedną osobę z tego zabójczego duetu.
Gwałtownie wstał i ruszył przed siebie – byle daleko stąd. Musiał ochłonąć, a widok tego budynku, który na swój sposób zaczął symbolizować jego porażkę oraz obraz reanimacji kolegi po fachu nie działały pokrzepiająco. Niezauważony, odszedł z miejsca, po drodze zrzucając z siebie koc, pozwalając aby ten zmoczył się na mokrym żwirze.
***
Zaczynało brakować jej tchu. Nie miała siły dalej biec, wiedziała też, że nigdzie nie ucieknie, że prędzej czy później dojdą do niej. Wiedzieli już wystarczająco dużo, aby ją złapać. To było tylko kwestią czasu.
„Dziwne”, pomyślała. „Przecież przyszłam tu ze świadomością, jak to się skończy. Ale gdy usłyszałam, że podejrzewają mnie o morderstwo… Spanikowałam”.
Odetchnęła głęboko. Nie zostało jej dużo czasu. Przed tym wszystkim chciała zrobić tylko jedną, drobną rzecz. Wyjęła z kieszeni telefon i wybrała odpowiedni kontakt.
- Halo? – odezwał się głos jej siostry po drugiej stronie.
- Cześć. Masz chwilkę?
W tle słyszała szum i pojedyncze głosy.
- No, powiedzmy, że mam – odpowiedziała Matilda. Evelyn słyszała, że mówi z uśmiechem na twarzy. Skrzywiła się lekko. Nie chciała psuć jej humoru, nie chciała, żeby przez nią stała się nieszczęśliwa. Zagryzła mocno wargi, zanim dobrała odpowiednie słowa.
- Evelyn, jesteś tam? – Tym razem w głosie Matildy pojawiło się zaniepokojenie. Pozornie niegroźna cisza po drugiej stronie słuchawki napawała ją strachem.
- Mat, gdyby okazało się, że zrobiłam coś, o co nigdy byś mnie nie podejrzewała, o coś, czego nawet sama w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie... Gdyby wszyscy mówili, że nie jestem osobą, którą znasz… Będziesz po mojej stronie? Cokolwiek by się stało?
- Evelyn? O czym ty mówisz? Gdzie jesteś, zaraz będę u ciebie.
- Nie! Nie. Nie przychodź. Nie trzeba. Chcę tylko wiedzieć, czy… czy o cokolwiek by mnie oskarżali, czy będziesz mi wierzyć. Nie innym, tylko mi.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Evelyn poczuła jak kolana uginają się pod jej własnym ciężarem. Organizm już sprzeciwiał się przeczącej odpowiedzi siostry, której tak się bała.
- Oczywiście, jesteś moją siostrą.
Kobieta odetchnęła z ulgą.
- Och, przepraszam… - mruknęła, odsuwając telefon od ucha i wymijając mężczyznę, na którego nieświadomie wpadła.
- Dokąd pani idzie? Do tego baru? – Evelyn zerknęła na szyld, który mężczyzna wskazał palce. Poczuła, że nie jest to osoba godna zaufania. Mężczyzna, który był niewiele niższy od niej, przybliżył się do niej niebezpiecznie.
- T… Nie. Ja… Chyba się zgubiłam, przepraszam… - Uniosła dłonie na wysokość piersi i odsunęła się od bruneta.
- Ależ proszę pani! – zaprotestował, chwytając ją za nadgarstek. – Evelyn Ophelia Verriar?
Spojrzała na niego z niepokojem i nieznacznie skinęła głową. Mężczyzna drugą rękę schował za swoimi plecami. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął coś czarnego.
- Młodszy aspirant Raphael Ray, policja San Francisco. Jest pani aresztowana pod zarzutem morderstwa, współudziału w kilku innych zabójstwach…
Evelyn zakręciło się w głowie. A więc to koniec. Zamglonym wzrokiem zobaczyła jak zza rogów wychodzą pozostali policjanci, a policjant Ray zakuwa ją w kajdanki. Wydawało jej się, że ktoś spowolnił obraz. Niebiesko-czerwone światła raziły ją w oczy, słyszała zdziwione głosy ludzi, które nie układały się w żadne konkretne słowa. Jedynie zdziwiony głos Matildy z słuchawki telefonu, dopytujący się, co się dzieje.
Nie zauważyła, kiedy oddała telefon policjantowi. Bezwiednie, z pełnym posłuszeństwem wsiadła do radiowozu, który zawiózł ją na posterunek.
***
Inspektor Honnet zarzucał na siebie jedną ręką czarną kurtkę, drugą trzymając obandażowane ramię, z którego właśnie wyciągnęli mu kulę i założyli opatrunek. Pomimo nalegania lekarzy, aby został chociaż dzień na obserwacji, nie zgodził się. Zadecydował, że opuści szpital najszybciej jak się da, aby doprowadzić do końca sprawę Butterfleye’a i jego współpracowniczki.
- Martin! – usłyszał kobiecy krzyk z końca białego korytarza. Uniósł wzrok, który wcześniej wlepiony był w ekran telefonu służbowego i zobaczył swoją byłą żonę, podbiegającą do niego.
- Co ty tu robisz? – spytał Natalie. Czarny, krótki płaszcz zapięty był tylko na jeden, środkowy guzik, rozwiane włosy wchodziły do oczu i ust, a kremową chustę trzymała w ręce, zapewne ściągając ją w biegu.
- Dostałam telefon, że brałeś udział w akcji, w której doszło do strzelaniny i jesteś ranny. Martwiłam się… - urwała, przyglądając się jego ramieniu.
- Nic mi nie jest. Wyciągnęli mi kulę i do wesela się zagoi…
Zarzuciła mu ręce na szyję, nie czekając na dalszy ciąg jego opowieści. Cały stres związany z niedopowiedzeniami, które przekazali jej lekarze, spłynął teraz, gdy zobaczyła, że Martin jest cały i zdrowy. Nagle perspektywa, że już nigdy nie zapuka do drzwi, aby ujrzeć Victorię wydała się jej straszliwa. Wcześniej Martin gdzieś tam był – z większymi lub  mniejszymi przerwami, ale zawsze miała poczucie, że może na niego liczyć. Tak samo Victoria. Gdy wyobraziła sobie, że niespodziewanie mogłoby go zabraknąć – przeraziła się, chociaż nie wiedziała do końca, co było źródłem tego strachu.
- Nie rób mi tego więcej – szepnęła mu na ucho.
- Czego, brać udziału w akcji? – spytał z lekkim uśmiechem.
- Nie strasz mnie tak.
Pokiwał głową, nie zdając sobie sprawy, że nie zauważyła tego gestu.
- Martin…?
- Tak?
- Myślałam o tym, o czym rozmawialiśmy kiedyś i… Może… Zacznijmy od nowa, Martin.
Mężczyzna uwolnił się z uścisku i położył jej dłonie na ramionach, patrząc głęboko w oczy. Był zaskoczony takim wyznaniem, mimo że sam niejednokrotnie o tym myślał. Jednak jego plany zwykle nie doczekiwały się spełnienia. Pamiętał przecież, że to ona zażądała rozwodu, a znając jej zaciętość godną prawnika, wątpił, aby zmieniła zdanie.
- Jesteś pewna?
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Chcę wiedzieć, czy naprawdę chcesz, żebyśmy zaczęli od nowa, że nie jest to spowodowane chwilowym współczuciem, bo zostałem postrzelony w ramię.
- Dlaczego tak by miało być? – spytała ostrożnie.
- Nie wiem.
- Co mam zrobić? – spytała bezradnie po chwili. – Chcę, żebyśmy zaczęli od nowa. Czego chcesz więcej poza tym stwierdzeniem?
- Nie wiem… Ale wiem, że słowa nie zawsze odzwierciedlają rzeczywistość.
- Dlaczego zawsze potrzebujesz dowodów?! – jęknęła zrozpaczona Natalie.
Dlaczego? Odpowiedź była prosta: nauczyła go tego praca. Bez dowodu nie istniało przestępstwo, ale bez niego nie było także niewinności. Już miał jej to powiedzieć, gdy wtedy chwyciła kołnierz jego koszuli i przycisnęła dość nieporadnie swoje usta do jego.
- Czy to jest wystarczający dowód? – spytała cicho.
Martin pokiwał lekko głową. Wyglądało na to, że wszystko zaczynało się układać.

22 komentarze:

  1. Mój komentarz co do sytuacji Evelyn - ja wiedziałam, że tak będzie. To był jeden z moich scenariuszy: Ev wybierze rodzinę i przyjaciół, a B. zostawi, chociaż wpakuje się w kłopoty. Ale czuję, że B. jeszcze wróci, to nie byłoby zbyt profesjonalne z jego strony, gdyby miałby się już nie pojawić... Mam tylko nadzieję, że Matilda w razie czego nie wykręci się od bycia po stronie siostry!

    I oczywiście, Martin i Natalie muszą do siebie wrócić, o! :)

    Matko, to już prawie koniec...

    Pozdrawiam,
    [gilderoy-lockhart]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez ten błąd i ponowne pisanie komentarza zapomniałam o very important thing: scena pocałunku Ev i B., po którym B. nieoczekiwanie znika była bardzo, ale to baaardzo zacna, Fedora approves. :D

      Usuń
  2. Pierwsza!
    Niebawem przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, jednak nie pierwsza xD

      Usuń
    2. Pierwsza czyta beta, czyli ja. :P

      Usuń
    3. Ok, ok :)

      No to Ev wpadła. Pozostaje kwestia: Motyl też pójdzie siedzieć, czy uratuje Evelyn, a może uratuje Evelyn i sam pójdzie siedzieć, a może oboje wyjdą z tego bez szwanku? Kurcze, tyle możliwości. Ciekawa jestem, bardzo ciekawa, jak to się skończy i jednocześnie smutno mi, że to już koniec :(

      Usuń
  3. Oto kolejny dowód na to, że Evelyn jest w głębi duszy bardzo prawą i uczciwą obywatelką Ju Es Ej. Wpadła w sidła, na które była przygotowana. Wiedziała, w co się pakuje, a mimo to zareagowała instynktownie. Na jej miejscu też bym zwiała, trzeba chociaż próbować się ratować. Ale nikt nie ucieknie przed konsekwencjami, ponieważ prędzej czy później i tak nas dogonią, a wtedy kara będzie surowa...
    Żal mi Evey... nie zasługuje na to, by gnić za kratkami i to za co? Za chwilową słabość. Teraz musi wypić piwo, które sobie naważyła. Trzymaj się Maleńka! Pamiętaj, że B. jest Ci coś winny i dlatego powinien wyciągnąć Cię z opresji! :)
    To niewiarygodne, że koniec jest już tak blisko...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cooo, że jak, że co, że gdzie?! Eeee...jestem w szoku. Miałam czytać w pociągu do domu, a tak wczoraj czatowałam bo przez moje sieroctwo z usztywnioną nogą, mam majówkę w głowy to myślałam, że akurat trafie. Usnęłam. ; __ ; wstyd mi. :D
    Teraz do sedna! OJEJ, OJEJ, OJEJ. Umarłam przy tej scenie z pocałunkiem, matko...umarłam i teraz na nowo się narodziłam bo! Kurde! Złapali Evey.:D Tak wrócę do tego pocałunku...nie chciałabym widzieć potem wyrazu twarzy pana B. jak zdecydowała zostać i tylko mógł ją pocałować. Może myślał, że ją przekona...? Ona dla niego jednak coś znaczy, nie bez powodu uratował ją wcześniej i teraz nawet by zabrał ze sobą. Szkoda mi Ev, bo teraz zostanie oskarżona o to wszystko. Mam nadzieje, że nikt się od niej nie odwróci, że nie zostanie z tym sama. :)
    Co jeeeeszcze. No, zaskakujące, że Nate i Leonard mają tak wiele wspólnego. Domyślałam się, że coś będzie z tą strzelaniną, a tu taki...numer. :D
    Ubóstwiam Cię nadal! :D
    I zapomniałam wcześniej napisać: powodzenia na maturze. I pamiętaj: matura to bzdura. I tak ona Ci potem nie potrzebna gdy gnębią Cię na studiach podczas sesji. :D to tylko chore punkty. ;)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co mam Ci napisać? Biedna Evelyn, współczuję jej. A Nate uciekł glinom? Pewnie tak....hm... Szkoda. Cóż, ciekawość mnie zjada, pożera wręcz jak ona się wywinie, albo nie wywinie. Czy stanie się z nią to samo co z Butterfly'em przed laty? Pozostaje mi tylko czekać na kolejną notkę.
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale się porobiło :D
    Nate to Don, to faktycznie było bardzo oczywiste, więc nie brałam tych podejrzeń na poważnie tak, jak Evey. Szkoda, bo może wtedy uniknęłaby tego losu albo jakoś wcześniej wszystkiemu zaradziła.
    To musiało się tak skończyć. B. uciekł, ma w tym za wielkie doświadczenie, by dać się złapać. Evelyn mogła uciec z nim, mielibyśmy nowych Bonnie i Clyde'a, ale wybrała możliwość trafienie do prawdziwego więzienia, niż więzienie u boku Motyla. Czy to była słuszna decyzja? Wydaje mi się, że tak. Jeśli policja uwierzy w jej wersję wydarzeń, może nie skończy się dla niej to wszystko tak źle. Może nawet uda się jej zacząć normalne życie?
    Za to cieszę się, że wątek Martina tak dobrze się kończy. Co tam przestrzelona ręka, wobec zejścia się z żoną. Oby tym razem na zawsze.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No nareszcie nadrobiłam!
    Po pierwsze i najważniejsze: ja wiedziałam, że z Nate'em jest coś nie tak i miałam rację, ha, miałam rację!
    Czy zniknięcie Motylka i Nate'a oznacza, że nie pojawią się oni już więcej? Byłaby szkoda. A Kurt... Kurcze Kurt, musiałaś tak rozwiązać wątek tej postaci?
    Chyba jedyną rzeczą, jaka mnie w tym rozdziale cieszy jest TYLEDUŻOSZCZĘŚCIA dla Martina. Zawsze mu kibicowałam!

    PS. Nowy rozdział na "Fauście", już się nie będę przenosić do spamownika

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam już wcześniej, ale jakoś nie było czasu, żeby skomentować. :P
    Do powiedzenia mam tylko tyle, że Nate'a podejrzewałam już od dłuższego czasu. Świetnie poprowadziłaś jego postać, jak i zresztą całe opowiadanie, które normalnie ubóstwiam. xD Co do aresztowania, to czułam, że tak to się skończy. Mam tylko nadzieję, że Butterfly wróci po swoją Evey i ją uratuje. :) Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na nowy rozdział i życzyć Ci połamania pióra na maturach! :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się skojarzyło...
      http://cdn.besty.pl/upload/file/2347933.jpg

      Usuń
  9. I co, Evelyn? Trzeba było zwiewać z Motylkiem... Chociaż rozumiem jej obawy przed tym, że mogłaby nigdy więcej nie mieć styczności z rodziną i dawnym życiem. Ale, ale... WOW. Jestem w bardzo pozytywnym szoku na wieść, że Nate był osobą, która wrobiła Leonarda w tę całą masakrę w szkole! W życiu bym nie doszła do tego, ba, jednak ta cała sytuacja psychicznym-chłopakiem-siostry-Evelyn wcale nie była taka przewidywalna. Brawa dla Ciebie, Legilimencjo. Retrospekcja, krótka, bo krótka, wyjaśniała wszystko. Jestem ciekawa, jak dalej potoczą się losy Dona Lotario, o ile przeżył atak gniewu Butterfleye'a. Urzekła mnie scena ulotnego pocałunku głównych bohaterów, było w nim więcej magii oraz uczucia niż w rozwlekłych opisach "namiętnych uniesień". Jestem bardzo wyczulona na takie drobnostki, które jednakże tworzą klimat. Szkoda mi się zrobiło Evelyn. Po raz pierwszy w całym Lombard Street wydała się taka krucha oraz bezbronna... Cieszę się jak dziecko z powodu Martina oraz Natalie - ta scena na końcu również była świetna! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "rozwlekłych opisach namiętnych uniesień" nie ma mowy w moim przypadku; nie lubię takich rzeczy pisać, źle się w tym czuję, po prostu nie moja bajka. A czasami, jak powiedziałaś, takie krótsze scenki też oddają klimat. Cieszę się, że Ci się podobało, w zasadzie nawet tego nie planowałam, samo wyszło :D
      Pozdrawiam również

      Usuń
  10. Rozdział bardzo mi się podobał. Było naprawdę ciekawie i sytuacja była napięta. Kurczę, aż się zdziwiłam tym, że to Nate był tym osobnikiem, który zrobił masakrę w szkole w Ohio. Że też o tym nie pomyślałam... ach, ja to zawsze muszę coś przeoczyć.
    Szkoda Evelyn, że ją schwytano, że jednak nie uciekła z Motylem. Widocznie już miała dosyć ucieczki i tych tajemnic. Jestem ciekawa jej przesłuchania.
    I chwała Bogu, że Maritinowi nic nie jest i strzał był tylko w ramię. Widać, że nasz policjant ma wielkie szczęście, mimo iż Butterfleye mu ponownie uciekł. Fajnie, że Natalie chce ponownie spróbować... dla nich i ich córki :)
    Czekam już na dalszy ciąg wydarzeń ;)
    Pozdrawiam:**

    OdpowiedzUsuń
  11. Nareszcie nowy transfer! W końcu mogę wszystko skomentować bez obawy, że mi się komentarz nie opublikuje. No i mam nauczkę, by następnym razem w połowie miesiąca za bardzo nie szastać limitem (która pewnie i tak nie dotrze).
    Ale wracając do rozdziału. Najbardziej jestem zachwycona końcówką. Co prawda trochę obawiałam eis o Martina, ale na szczęście ten postrzał to nic poważnego. I na dodatek pogodził się z Natlie i wszystko może już być dobrze :)
    Właściwie to wątpię, aby policji udało się złapać Butterfleye'a. Wydaje mi się, że już do końca pozostanie dla nich nieuchwytny. Jednak zastanawiam się, jak zostanie zakończony wątek Evelyn. Nie dziwię się, że nie uciekła z Motylkiem, bo to nie byłoby w jej stylu. Po tym, gdy zaczynała już dostrzegać, że to nie jej świat i żałuje tego, nie mogłaby całkowicie się w nim zanurzyć. Pozostaje pytanie, czy policja uwierzy jej, że to nie ona stoi za zabójstwem Anabelle. Ostatecznie kara za pomaganie przestępny byłaby mniejsza niż za morderstwo.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Condawiramurs4 maja 2013 19:50

    ooo Martin jest z Nathalie, jestem zadowolona!!!!:) a tak seriosuly, teraz już ma większy sens ta nienawiść między Natem a Butterflyem, choć nie rozumime, czemu Nate uznał, że najlepiej nadal będzie gnębić B. myślę,że jest serio chorzy psychicznie. Dodatkowo dziwi mnie, że Evelyn nie powiedziała nic swojej siostrze o Nacie przez teklefon, ale właściwie, o tym i tak się dowie, pewnie już niedługo. Myślę, że Butterfyle umknie policji, ale może obudzą się w nim jakies wyrzuty sumienia? ale raczej nie... myslę, że nie spotka się już z Evelyn... ale nie sądzę, by chciał ją zniszczyć aż tak jak Nate jego. Myślę, że tak naprawdę czuł się potwornie samotny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dla Nate'a był to rodzaj podziękowań. Tak, socjopata z niego jak nic.
      Ach, wątek Martina musiał skończyć się chociaż w jakimś stopniu szczęśliwie, nie miałabym serca zrobić inaczej! :D

      Usuń
  13. Przyznam, że już kiedyś czytałam to opowiadanie. Muszę sobie przypomnieć, gdzie skończyłam. :) Dzięki za komentarz u mnie (iluzja-prawdy.blogspot.com).

    OdpowiedzUsuń
  14. Przepraszam, że mnie tak długo nie było. Jejciu, ile się wydarzyło! Bardzo podoba mi się rozwój akcji. No, może nie do końca - w końcu złapali Ev i wszystko się posypało - ale tyle się dzieje i wszystko składa się w jedną całość.
    A więc to Nate. Od początku wydawał się podejrzany, ale że to on cały czas był Donem Lotario... Aż trudno uwierzyć. I w dodatku to on wrobił Butterflye'a. Smutno się robi, że gdyby Leonard nie znalazł się wtedy w tej łazience, prawdopodobnie nie wstąpił by na złą ścieżkę. Niepozorny nerd, wciąż trudno otrząsnąć się z szoku.
    I ten kulminacyjny moment. Przez chwilę myślałam, że Ev ucieknie z B. Jednak rodzina jest dla niej ważniejsza i szczerze - postąpiła bardzo odważnie. Stawiła czoło swoim problemom. Chociaż ciężko będzie udowodnić jej niewinność.
    Jestem ciekawa co dalej z Natem. Czy to on dostarczy więcej dowodów świadczących o winie Evelyn, czy usunie się w cień?
    Powodzenia na maturkach, trzymam kciuki :P
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. Hm. Mimo wszystko, myślę ze wizja życia tudzież ciągłej ucieczki z Motylem musiałabyc bardzo pociągajaca. ... przynajmniej dla np mnie by byla jednak no:) moze nawet właśnie warta wyrzeczen związanych z porzuceniem rodziny, przyjaciół... tymbardziej jesli alternatywa byłoby życie w dosłownej klatce -więzieniu. Chyba podjęłabym inna decyzje niz Ev . A moze tak mi sie tylko wydaje. Dopóki nie określają nas konkretne wybory, cale gadanie na swój temat przypimina malo precyzyjne gdyńsnie. Gm. Ale tylko Ty wiesz jak to sie dalej potoczy. Czy Motyl na dobre znikną z jej życia i czy dowody sa wystarczajace, zeby o czym zadecydować? Tradycyjnie bede czekać na cd:)

    OdpowiedzUsuń

Motyle Oczy