Do you really want me dead?
Or alive to live the lie?
30 second to Mars - Hurricane
Leżała na
zimnej posadzce. Wokół unosił się dym i zapach spalenizny, a wokoło widziała
gruz. Poprzez wnękę, w której niegdyś było okno, a teraz pozostała tylko pusta
przestrzeń, dostawało się światło zachodzącego słońca, które padało prosto na
nią, oświetlając jej skuloną postać.
Nie wiedziała,
co tu robi. Nie wiedziała nawet, jak się tu znalazła.
Rozejrzała się
dookoła, szukając odpowiedzi na te pytania. W cieniu, w przeciwległym kącie
pokoju zauważyła Butterfleye’a.
- Co ty tu
robisz? – spytała Evelyn, odgarniając zlepione włosy.
- To samo, co
ty.
- Gdzie jestem?
- Ty mi
odpowiedz.
Rozejrzała się
na wpół przytomnie po pomieszczeniu. Nie wiedziała. Było to po prostu jakieś
miejsce, które zostało niemal doszczętnie zniszczone. Konstrukcja, która zaraz
się rozpadnie; pożre ją ogień, który gdzieś niedaleko miał swoje ognisko –
czuła ten ostry dym. Słyszała także… Czy to możliwe? Odgłos radiowozów,
zbliżających się. Węże, z których tryskała woda, mająca zapewne ugasić
pożar, oraz głos policjantów, wzmocniony przez głośnik, nakazujących
natychmiastowe opuszczenie budynku. Co dziwne, znali jej imię.
- Odejdź stąd,
Butterfleye – nakazała zmęczonym głosem. - Wiem, co mi zrobiłeś. To od początku
było ukartowane, prawda? Od początku chciałeś mnie wrobić.
Mężczyzna
wybuchnął śmiechem.
- A może to ty
chciałaś wrobić mnie? Może stworzyłaś w swojej małej główce moją osobę, aby
usprawiedliwiać swoje własne czyny? Aby uwolnić swoje alter ego?
Pokiwała
przecząco głową, odganiając jego teorie od siebie. Co za absurd.
- Odejdź.
- Widzisz.
Nawet w swojej podświadomości unikasz głosu sumienia, rozsądku. Spójrz na tego
nieboraka. – Znowu się zaśmiał. – Kolejny trup na twoim sumieniu. Kolejny głos
szaleństwa. Kolejny szept, kolejna twarz umarłego. Doprawdy, jak możesz ze sobą
żyć?
- Jaki trup? O
czym ty mówisz?
Butterfleye
przechylił głowę w charakterystyczny sposób i wzrokiem wskazał przeciwległą
ścianą, pod którą zauważyła nieruchome ciało Matildy.
Evelyn zamarła.
To nie mogło być prawdą. Najpierw ojciec, potem na swój sposób Butterfleye,
następnie Damian, teraz Matilda? Jak to się stało…? Dlaczego…?
Chciała się
ruszyć, podbiec do kobiety i spróbować ją ocucić; sprawdzić czy aby na pewno
nie da się już nic zrobić, jednak miała wrażenie, że wrosła w ziemię. Nie
potrafiła zmusić siebie do jakiegokolwiek ruchu. Była bezradna. Podciągnęła
nogi pod brodę, ciągnąc się za włosy. Kiwała się do tyłu i do przodu. Wyglądała
na obłąkaną.
- Nie… Nie… Nie…
– biadoliła. – Niee! – Jej krzyk przeszywa zimne ściany pomieszczenia, straszy ptaki,
które zrywają się do lotu i odbija się głuchym echem po okolicznym lesie.
Szum ich
skrzydeł okazał się w rzeczywistości odgłosem odsuwanej gwałtownie kotary
zawieszonej na szpitalnym parawanie.
- Czy wszystko
w porządku? - spytała siostra oddziałowa.
– Mówiła pani przez sen. Może powinna pani wrócić do domu i się trochę
przespać, uspokoić?
- Nie, wszystko
w porządku – odpowiedziała Evelyn, rozcierając zaspane oczy. – Dziękuję.
Westchnęła,
przecierając zawzięcie oczy. Poczuła lekki ból w skroni. Wiedziała, co to
znaczy, wiedziała, czym był spowodowany. Odganiała od siebie myśli, jednak nie
dawały jej spokoju. W pewnym sensie zmuszała siebie, aby udzielić sobie
odpowiedzi na dręczące ją pytania, powstałe po tym śnie. Choć wydawało jej się,
że zastanawiała się nad tym wcześniej, jednak ta projekcja nieświadomości po
prostu dobitnie sformułowała jej wątpliwości.
Czy to możliwe,
że zwariowała i stworzyła w swojej głowie postać Butterfleye’a, nieświadomie
dopuszczając się tych wszystkich strasznych rzeczy, o których mówili w
telewizji? Czy możliwe, że jest niebezpieczną psychopatką?
„Nie. Nie
jestem taka. To niemożliwe.
A może jednak?
Zastanów się.”
Potrząsnęła
gwałtownie głową, chcąc uciec od swoich myśli. Skrzywiła się i cofnęła, jakby
ktoś podstawiał jej pod nos łyżkę z czymś paskudnym, czego nie miała zamiaru
nawet spróbować.
„Nie daj się
wpędzić w to szaleństwo. Jesteś Evelyn Verriar, nigdy nikogo nie zabiłaś”;
powtórzyła to sobie kilka razy w myślach.
„Nigdy nikogo
nie zabiłaś”.
Spojrzała z
bólem w oczach na Damiana. Spał spokojnie. Nie chciała nawet myśleć o tym, co
musiał przeżyć zanim błogie marzenia pozwoliły mu odetchnąć od bólu fizycznego.
„Nigdy nikogo
nie zabiłaś…”
Przypomniało
jej się, jak jeszcze parę miesięcy temu siedziała zdenerwowana na korytarzu,
czekając na wyrok lekarski dotyczący jej ojca. Może to wszystko nie było
zwyczajnym zbiegiem okoliczności? Może…
„Nikogo nie
zabiłaś?”
Jęknęła, czując
rosnącą gulę w gardle. Nic już nie było jasne. Nagle widziała wiele dziwnych
szczegółów, które nie pasowały, albo wręcz wskazywały na coś pozornie
irracjonalnego.
Ten chaos
doprowadzał ją do szaleństwa.
Wtedy otrzymała
nową wiadomość od nieznanego numeru. Zdenerwowała się. Bała się, że to może być
Butterfleye, który używa taniej sztuczki, aby odczytała jakąś jego „ważną”
wiadomość.
Przez chwilę
biła się z myślami. Nie mogła go zignorować, a z drugiej strony nie chciała już
mieć z nim kontaktu. Wpatrywała się w numer, usiłując przypomnieć sobie ciąg
liczb z nadzieją, że być może to ktoś znajomy, którego kontakt utrzymała w
wyniku utraty poprzedniego telefonu.
W końcu
ciekawość wygrała. Odczytała wiadomość.
Szukają
cię. Niedługo cię złapią. A ty, biedulko, goniłaś Białego Królika i wpadłaś do
jego nory. Chciałaś go złapać, a on ciągle ci się wymykał. Mogę pomóc ci go
złapać. Jest w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym na peryferiach miasta. Tym
samym, w którym znaleziono martwą Anabelle.
Powodzenia
i do zobaczenia
Don
Zmarszczyła
czoło. Nie wiedziała jaki interes ma w tym wszystkim Lotario, ale jedno było
pewne: nie jest on przyjacielem Butterfleye’a. Zagryzła wargę i spojrzała na
śpiącego Damiana. Jeśli poznanie prawdy o Motylu miało oznaczać jego klęskę,
chciała być jedną z osób, które przyczynią się do jego porażki. A skoro policja
była już na jej tropie, jest tylko kwestią czasu, zanim ją odnajdą. Nie miała
już nic do stracenia. Zbliżał się jej koniec, lecz zanim on nadejdzie chciała
chociaż spróbować się zemścić. Nie miała pomysłu na vendettę*, ale skoro przyjęła już pseudonim Evey – dlaczego by nie
spróbować?
Czy
policja wie, że tam będziemy?
Tak.
A więc to
koniec. Uznała, że to najwyższy moment. Chyba była już tym wszystkim zmęczona.
Nie miałaby siły dłużej udawać. Trzeba to skończyć jak najszybciej, zanim to pochłonie wszystko i wszystkich, na których
jej zależało.
Uścisnęła dłoń
nieświadomego niczego Damiana i opuściła szpitalny budynek, udając się w
określone miejsce. Ponieważ nie było to blisko, cofnęła się do domu i z piwnicy
wyciągnęła swój skuter, na którym dawno nie jeździła. Do pracy miała
wystarczająco blisko, a w razie czego w mieście dość sprawnie funkcjonowały
tramwaje, dlatego nie potrzebowała go tak bardzo. Tym razem jednak okazał się
przydatny.
Wsiadła na
niego i odetchnęła głęboko. Miała nadzieję, że nie zapomniała jak się nim steruje.
Dość płynnie
wyruszyła w podróż.
***
Drżała ze
strachu, gdy przekraczała próg opuszczonego szpitala psychiatrycznego. Takie
miejsca zawsze napawały ją strachem i przeświadczeniem, że gdzieś między tymi
obdrapanymi ścianami przemykają udręczone dusze ludzkie, uwięzione w tej
rzeczywistości. Była jednak świadoma, że jest to jej chwila prawdy. Taka okazja
może się nigdy więcej nie powtórzyć; teraz albo nigdy.
Instynktownie
skierowała się do pomieszczenia otoczonego żółtą taśmą z napisem „miejsce
zbrodni – wstęp wzbroniony”. Nie zawiodła się. Butterfleye siedział w ogromnym,
częściowo zbitym oknie, wpatrując się w rozciągający się widok intensywnie
czerwonego słońca, chowającego się za horyzontem. Nie poczuł jej obecności.
Wzięła głęboki
oddech i przeszła bezszelestnie pod taśmą.
Czuła, że
powinna coś powiedzieć, jakoś zwrócić na siebie uwagę, oderwać go od jego
własnych myśli. Choć w drodze do tego miejsca wymyślała wiele przemówień i
pytań, na które chciała uzyskać odpowiedź, teraz wszystkie te monologi wydawały
jej się pustymi, rzewnymi frazesami. W jej wyobraźni ich konfrontacja może nie
przebiegała zbyt pokojowo, jednak odbywało się bez brutalności. Miała nadzieję,
że realia również okażą się bezkrwawe.
- Butterfleye –
powiedziała. Na razie tylko tyle była w stanie wydusić.
- Evelyn –
odparł po chwili, wstając na jej widok.
- To koniec,
Butterfleye. Nie ma sensu już niczego ukrywać. Chcę odpowiedzi, zanim dosięgnie
nas ręka sprawiedliwości.
-
Sprawiedliwości, powiadasz? – prychnął, opierając się plecami o ścianę, a
ramieniem o szybę. – A czym jest sprawiedliwość według ciebie?
Evelyn zawahała
się.
- Nie wiem, ale
czymkolwiek jest, zbliża się. Możesz ściągnąć maskę. Nie mamy już nic do
ukrycia ani tym bardziej stracenia.
Ostatnie struny
jej cierpliwości naciągały się. Przestawała jej podobać się ta ich wspólna gra.
Denerwowała ją pewność Butterfleye’a; to, że zachowywał się tak, jakby miał
jeszcze jakieś wyjście, jakby miał jeszcze jakiś plan, który pozwoliłby mu
uciec od odpowiedzialności. Nie miała zamiaru na to pozwolić.
- Nie
pomyślałaś, że może wcale nie chcę ściągać tej maski?
- Mam prawo
wiedzieć kim jesteś naprawdę, czyż nie? W końcu jestem twoim motylkiem – wyszeptała, podchodząc do
niego bardzo blisko, niemal na taką samą odległość jak feralnego wieczora, od
którego wszystko zaczynało się sypać.
Przejechała
palcem wzdłuż rzędu guzików koszuli, drugą dłonią sięgając do kieszeni jego
spodni. Zdawała sobie sprawę, że ma tylko kilka sekund na odnalezienie w niej
tego, czego pragnęła, zanim jego dezorientacja bliskością kobiety minie.
Udało jej się.
Wyciągnęła z jego kieszeni mały czarny pistolet, przykładając jego lufę do
brzucha mężczyzny.
Miała ochotę go
zniszczyć. Nacisnąć spust i zobaczyć jego krew na ścianie. Jednak miał rację:
była za słaba. Broń zadrżała jej w dłoni. Obłok pary wodnej wydobył się z jej
ust. Była niemal pewna, że Butterfleye słyszy jej przyspieszone bicie serca i
zaraz wykorzysta jej emocje, aby po raz kolejny ją zmanipulować.
- Całkiem udany
ruch, Evey. Szkoda, że nie potrafisz zrobić z tej broni pożytku.
- Skąd ta
pewność? – wycedziła przez zęby, podnosząc broń i odsuwając się na
bezpieczniejszą odległość.
Butterfleye
uśmiechnął się czarująco. Dokładnie w taki sposób, że Evelyn naprawdę byłaby
skłonna oddać mu dobrowolnie broń.
- Daj spokój,
Motylku. Mnie? Twojego „boga”, idola? Tego, który cię stworzył? – Zaśmiał się
pobłażliwie. – Nie ma mowy.
- Nie jesteś
moim idolem. Już nie. Zniszczyłeś wszystko co kiedykolwiek miałam. Musiałabym
być naprawdę ślepa, żeby nie dostrzegać tego.
- Szybko się
orientujesz – zaśmiał się Butterfleye. – Nawet nie zaprotestowałaś wtedy w
fabryce, gdy robiłem porządek z tym całym Fraudinem, z ekscytacją pomagałaś mi
w graffiti, jedynie przez chwilę byłaś zszokowana tym, co działo się w cyrku.
Gdybym powiedział, że to ja spowodowałem wypadek, w którym zginął twój ojciec,
pewnie też nie wywarłoby na tobie większego wrażenia.
- Zrobiłeś to?
– powiedziała, próbując ukryć drżenie głosu.
- Co? – spytał
prowokująco.
Odpowiednie
słowa nie chciały przejść Evelyn przez gardło.
- Powiedz, czy
zabiłabyś, żeby udowodnić, że masz rację? – zadał pytanie po chwili milczenia.
- Nie jestem
taka jak ty.
- Nie? –
zadrwił. – Zastanów się, bo być może niedługo okaże się, że nie będziesz miała
innego wyjścia. Kto uwierzy ci, że to jakiś mężczyzna, który formalnie nie
istnieje, stoi za tym wszystkim skoro nawet nie masz dowodów?
- Mam zachowane
SMS-y od ciebie.
- Wielce
przekonujące – sarknął.
Szach mat.
- Zadaj sobie
pytanie czy naprawdę chciałabyś, żebym był martwy. Bo widzisz, gdyby tak było,
mogłabyś nawet zwątpić, czy byłem prawdziwy. Wtedy straciłabyś rozum już
totalnie, co nie? – zaśmiał się ironicznie.
Kobieta
skrzywiła się. Miała wrażenie, że Butterfleye prowokuje ją równie skutecznie
jak jeszcze niedawno, kiedy zmusił ją, aby uderzyła go w twarz.
- Ale o czym ja
mówię, przecież jesteś w pełni zdrowa umysłowo…
Głuchy trzask
przeszedł przez pustą salę opuszczonego szpitala. Stłumiony jęk mężczyzny był
dla Evelyn niczym balsam dla słuchu. Obróciła broń, której kolba wcześniej z
impetem napotkała kość policzkową Butterfleye’a, ponownie wymierzając lufę w
jego sylwetkę.
Zapadła głucha
cisza.
- I oto
jesteśmy. Trzej najbardziej demoniczni przestępcy tego dziesięciolecia w jednym
miejscu – odezwał się, zjawiający się znikąd, mężczyzna w masce gazowej. Evelyn
instynktownie skierowała broń w jego stronę, ale wydawałoby się, że nie zrobiło
to na nim żadnego wrażenia. Bez pardonu przekroczył próg pomieszczenia i powoli
ściągnął z siebie maskę. Jeszcze przez chwilę Evelyn miała nadzieję, że nie
zobaczy twarzy Nate’a, że będzie to ktoś inny; ktoś z kim nigdy nie miała
styczności, a jej siostra będzie żyła długo i szczęśliwie u boku swojego
wymarzonego mężczyzny.
Nadzieja była
jednak złudna.
- Nate –
wyrwało jej się, gdy mężczyzna przeczesał swoje brązowe włosy.
- Nate
Steidlify – sprecyzował, przypatrując się obojgu wyczekująco. Uniósł brwi,
gestem rąk pokazując, żeby ruszyli swoje szare komórki. – Nikt nie łapie żartu,
to takie smutne – westchnął, zmartwiony.
Kobieta
spojrzała na niego pytająco, mrużąc ze złości oczy. Nawet gdy ujawnił już swoje
„prawdziwe ja” irytował ją równie mocno.
- Nate
Steidlify to anagram od „false identity” – oznajmił tonem geniusza. –
Błyskotliwe, prawda? Sam wymyśliłem – dodał z dumą. – Ale proszę proszę, co ja
tu widzę! Butterfleye przyparty do muru przez niepozorną kobietkę. Czyżby w
Evelyn budziła się druga Kobieta Kot? Kto by pomyślał… - zamyślił się. Już miał
coś powiedzieć, gdy Evelyn po raz kolejny powtórzyła z niedowierzaniem jego
imię.
- Nate –
powiedziała, zdając sobie sprawę, że połączenie Dona z jego osobą wcale nie
było takie trudne. Była jednak zbyt zaślepiona Butterfleye’em, żeby trzeźwo
połączyć fakty.
- Tak.
Dokładnie – wtrącił się Butterfleye. - Ten sam mężczyzna, który spotykał się z
twoją siostrą. To ty udzieliłaś mu wszystkich niezbędnych informacji. Dzięki
tobie i twoich pogawędkom z Kurtem dotarł
do mnie, na Lombard Street. Niepozorny nerd. No, Damian miał rację. Jak zwykle
zresztą, prawda?
Evelyn nie
słuchała. Z otwartymi ustami wpatrywała się w przestrzeń. Układanka zaczynała
mieć sens. Puzzle odnalazły się. Wszystko do siebie idealnie pasowało.
Nate wydawał
się być z siebie niezmiernie zadowolony. Szczerzył zęby, pękając z dumy. Ręce
trzymał w kieszeni granatowej bluzy.
- Próbowałeś
mnie zabić – wyszeptała. – A potem jeszcze do mnie zadzwoniłeś, żeby sprawdzić,
czy może przypadkiem nie kipnęłam po drodze!
- Bez przesady.
Wiedziałem, że przeżyjesz. Teraz wszystko runie za jednym razem, co da lepszy
efekt.
- Niedługo
przyjedzie tu policja i złapie nas wszystkich, z tobą włącznie.
- Tu bym się
nie zgodził.
Na zewnątrz
słychać było głośny ryk policyjnych wozów. Niebieskie i czerwone światła zakłóciły
zapadający zmrok.
- Butterfleye,
jesteś otoczony – odezwał się jeden z policjantów przez megafon. – Wyjdź
dobrowolnie albo zaczniemy strzelać.
* - myślę, że
dość widoczne przywołanie wcześniej już wspominanego filmu, dość istotnego dla
fabuły (jeszcze raz dziękuję Leszczynie!). A tak poza tym to vendetta czy
spolszczona wersja: wendeta to inaczej zemsta. I tak oto wszystko się zazębia.
Wiedziałam, że Nate jest Donem, WIEDZIAŁAM!!! Ale że B. spowodował wypadek ojca Ev... masakra. No i to prawie koniec, budynek jest otoczony, B. wpadł. Ciekawe, co zrobi. I czy Ev też wyjdzie. W sumie mam z pięć potencjalnych scenariuszy, ale to już wiesz, dlatego milczę i nie prowokuję. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
[gilderoy-lockhart]
Miałam takie same przeczucie jak moja poprzedniczka :) Z tym Natem od początku było coś nie halo. Jego specyficzne gadki, dziwne spojrzenia... Tak, podstępem zalatywało na kilometr. I nie pogodzę się, jeśli B. wsadzą za kratki. On musi pozostać nieuchwytny, musi! I wspaniałomyślnie powinien pociągnąć za sobą Evelyn, a Don niech idzie do diabła.
OdpowiedzUsuńMasz nieznośną tendencję do kończenia rozdziałów w momencie, w którym kończyć się nie powinny! Co za akcja! :)
AAAAAAA! Tylko tyle? Już koniec tego rozdziału? I teraz będziesz mnie trzymać w niepewności? Niedobra!
OdpowiedzUsuńJa chcę jeszcze!!!
Rozdział trzymał mnie w napięciu od początku do końca, jedynej rzeczy, jakiej nie łyknęłam, to ta całkowita bezsilność Evelyn i przekonanie, że musi się oddać w ręce policji. Za to jej niechęć do Butterfleye'a wyszła znakomicie. Wreszcie przejrzała na oczy, a osoba, którą uważała za ideał, rozproszyła się gdzieś bezpowrotnie. Muszę Cię również pochwalić za ten pomysł z anagramem. Rany, Ty to umiesz wymyślić genialne rzeczy (; Dzięki temu postowi znienawidziłam Motyla, choć w dalszym ciągu pociąga mnie jego postać... To było do przewidzenia, że Donem okaże się niepozorny miłośnik komputerów - Nate, chłopak siostry Ev. Kurczę, aż mnie zżera ciekawość, co dalej, CO DALEJ?! Jestem wręcz "naćpana" tą akcją, ale pragnę więcej! Obyś szybko opublikowała nowość. Pozdrawiam! ;*
OdpowiedzUsuńPS Przez fazę na "Beauty and The Beast" wyobrażam sobie Evelyn jako Kristin Kreuk ;F
A, zapomniałam dodać, że przez ulotną chwilę miałam nadzieję, że Evelyn strzeli i zostanie uznana za bohaterkę.
UsuńNie zabraniam jej wyobrażać sobie inaczej!
UsuńWiesz, czytasz mi w myślach ;D Będzie nawiązanie do Pięknej i Bestii w jednym z ostatnich rozdziałów, ale jako do bajki, bo serialu nie oglądam ;D
Dzięki! :)
Domyślam się, ale jednak po zastanowieniu Mila bardziej oddaje charakter Evelyn ;D Sam serial, choć nie znam za bardzo Twoich upodobań względem produkcji filmowych, czuję że by Ci się spodobał. Porządna dziewczyna, która dla ukrytej przed światem bestii ogranicza kontakty z bliskimi, a przy tym spora dawka kryminału ;3 Brzmi nawet znajomo, no nie? :D
UsuńNawet bardzo... ;D Może się skuszę... Jakbym obejrzała dam znać, hehehe. A moje preferencje filmowe można obczaić na filmwebie, gdzieś tam link jest podany :)
UsuńA więc jednak, Don to jednak Nate. Nie było u mnie zaskoczenia, gdy to on się pojawił. Przecież to było takie oczywiste:) Szkoda tylko, że Evelyn tego nie odgadła i dała się tak podejść. Niewątpliwie ich rozmowa mnie zaciekawiła i wiedziałam, że Butterfleye osaczył naszą Evelyn. I słowa dotyczące wypadku ojca Ev bardzo mnie zaintrygowała. Czyżby Motyl miał z tym coś wspólnego?
OdpowiedzUsuńA końcówka imponująca, pojawiła się policja i ciekawe jak to wszystko potoczy się dalej. Czekam już na ciąg dalszy:)
Pozdrawiam:**
Jejku, miałam wrażenie, że ledwo zaczęłam czytać, a tu już koniec. Na dodatek rozdział nie należał do jakiś superkrótkich, bym czuła aż taki niedosyt. Zakończenie w takim momencie jak dla mnie nie powinno być dopuszczalne. Wiem, że teraz czas na moment kulminacyjny i zakończenie, ale z chęcią pochłonęłabym wszystko na raz (a potem żałowała, że tak szybko się skończyło).
OdpowiedzUsuńWłaściwie to dla Dona nie było innej tożsamości niż Nate (swoją drogą biedna Mailda, ale o tym już chyba kiedyś pisałam). Szkoda, że Evelyn w porę się nie zorientowała lub nie miała chociaż jakiś przypuszczeń, może wtedy niektóre sprawy potoczyłyby się inaczej.
Niecierpliwie czekam na ciąg dalsz.
Pozdrawiam serdecznie :)
[cz.1]
OdpowiedzUsuńDobra, zanim przeczytasz mój długi wywód na temat tego opowiadania, musisz wiedzieć, że moja psychika jest dziwna i jak przerwiesz w połowie to nic, nic nie stracisz. I możesz przeczytać jeszcze to zdanie: to opowiadanie jest rewelacyjne z Tobą na czele. Potem możesz sobie odpuścić albo czytać na własne ryzyko. :D
Okej, najpierw zacznę się jarać fabułą, pomysłem, potem Butterfleye’em, potem Evey, potem Kurtem, trochę Natem i potem znowu Butterfleye’em (tak szczerze to będę się nim jarać non stop). Potem pojaram się też Tobą i ogólnie światem.
Ready?:D
No to wobec tego. Pierwszy raz spotykam się z taką tematyką. Zazwyczaj szwędałam się po obyczajówkach, romansach i jakiś tam magicznych wojnach. Wpadłam tutaj i patrzę, ponad 30 rozdziałów, no, no. Na długie wieczory w akademiku jak znalazł. I tak zaczęłam przedwczoraj, skończyłam wczoraj. Jestem in love. Naprawdę pomysł na wielkim poziomie i tak zachęcający, dający tyle do myślenia. Nie ma jakiś ckliwych tekścików, że ludzie są źli, let’s kill them all. To mi się podoba, że są informacje niewyssane z palca, każdy wątek ma swój powód i taki dreszczyk niepozwalający przerwać i karze uwierzyć w taką opowieść. Ja jestem osobą bardzo wczuwającą się, uwierz mi, jeszcze będziesz tym rzygać. To jest pomysł na miarę dobrej książki, ba!; dobrego filmu. Dlatego ja wpadłam jak śliwka w kompot. Każdy rozdział chłonęłam i nie wiedziałam, co się dzieje wokół.
Jestem pod wrażeniem, że potrafiłaś ze strzępków snu stworzyć takie dzieło. Większość moich opowiadań też opierało się na snach, ale to było w sensie, że wyrwany jakby środek opowieści, a wymyśl teraz początek i zakończenie. No way. Ty udowodniłaś, że można. Będę musiała bardziej myśleć o swoich snach, chociaż rano budzę się taka sponiewierana, że wątpliwa sprawa. :D
Okej, Butterfleye…jego kolej. Dobra, nie napiszę, że jestem w nim zakochana, bo to chyba jasne. Mam predyspozycje do zakochiwania się w fikcyjnych postaciach, a że w bohaterach jest, jako Andrew Scott, to za piosenką Kata: MASZ MNIE WAMPIRZE. To jest postać naprawdę charakterystyczna i tak skrajna, że ja momentami nie wiedziałam czy to naprawdę jeden ten sam człowiek. Ten moment jak kazał Ev siebie uderzyć mnie po prostu zatkało, jak ją podjudzał, jak nią kontrolował. Byłam przerażona, ale i przy okazji śmiałam się jak głupia. Bardzo dobrze wybrałaś postać, chodzi mi aktora (Mojeraty<3) bo on tutaj pasuje idealnie. Te takie szalone pomysły i te słowa, jego przemowy. Uwierz mi, tutaj zaszalałaś na całego i powinnaś być bardzo dumna z jego postaci.
Evey! Evelyn! Nasz motylek. :D Bez gadania, tak samo bym mu się poddała, bez żadnego „ale”. Tak się domyślam, że gdyby miała szansę na początku żeby zrezygnować to chyba by odeszła. Jest ciekawa świata i potrzebuje tego dreszczyku emocji, ale tylko śmierć ojca była takim zapalnikiem, że poszłaby za panem B. w ogień. Dziewczyna się tak pogubiła, chociaż miała pomoc Kurta (cudownie stworzona postać takiego…mentora, przewodnika i dobrego psychologa, też go lubię) nadal gdzieś coś szwankowało. Teraz, kiedy widzi co jest nie tak (a do tego złamane serduszko, cóż, ja bym ryczała) poszła dalej i chcę to skończyć, tylko jakim kosztem?
34 rozdział przeraził mnie kompletnie, bo…policja? Don Lotario? Dobra, z Natem było tak, że…kutwa, wkopałam się z spoilerowskim komentarzem. Jak przesuwałam na dół żeby wybrać tam któryś rozdział z początku MOJE WREDNE OCZY musiały przeczytać coś w stylu „NATE TO DON LOTARIO?! WIEDZIAŁAM”. Moje życie na moment straciło sens. :D Ja się np. nie spodziewałam, ale potem z tą naprawą komputera Ev i w ogóle te wybrzydzanie herbatą tylko po to żeby się jej pozbyć z pokoju trochę mi zaświtało. Był dziwny, bardzo dziwny. Mam nadzieje, że zgrabnie się go pozbędą.
Pan B i Ev są zgranym duetem. Gdyby tak słodko się dogadali byłyby z tego ładne dzieci. :D:D
[cz.2]
OdpowiedzUsuńCóż jeszcze. A! Tam pod którymś rozdziałem z więzieniem Alcatraz napisałam, że przypomina mi scenę z Criminal Minds i potem rzuciłam okiem na te Twoje małe obrazki, a tam logo z tym serialem. Świetnie to wplątałaś, uwielbiam Cię. I w ogóle Damian vel dr Reid. Jesteś moją najcudowniejszą pisarką, a jesteś tak ode mnie młodsza. Życie mnie dobija. :D:D Dobra, dalej. Coś miałam jeszcze wspomnieć. A, bo wszyscy tak coś tak się jarali Martinem, mnie on denerwuje. Jeny, irytujący typ policjanta. Jeszcze jego baba ma na imię jak ja, no weeeź. Bardziej go nie polubiłam. I w ogóle szkoda mi żony burmistrza. Relacja pana B. do Anabelle była naprawdę urocza, aj szip dis i co?:< Trudno. Nasz burmistrz się załamie i będzie chciał zemsty. ; __ ; buuu.
Okej. To tyle. No, mam nadzieje, że słowa są pokrzepiające i dadzą Ci siły na nowy rozdział, który będzie szybko, szybko. :D
Miłego dnia! ;)
A, i PS: nie musisz się spieszyć z czytaniem moich „dwóch-oddechów”. Byłabym nawet za tym, żebyś tego nie robiła, bo mi normalnie wstyd. Tam to jest denny, ckliwy romans, który kiedyś nie miał prawa przetrwać a ciągnie się jak flaki z olejem. :D Tak dla ostrzeżenia. <3
Pozdrówki. <3
You made my day, my dear! :D
UsuńTak w ogóle to odpowiedziałam Ci pod tym rozdziałem z CM, ale to się powtórzę, żebyś szukać nie musiała: yay, jesteś drugą osobą w blogosferze jaką spotkałam, która wie, co to CM, hurra! Andrew Scott jest wspaniały, nie ogarniam jak taki facet jak on może być sam! xD Wprawdzie nie do końca pasuje do mojego wyobrażenia Butterfleye'a, ale rolą Morty'ego wygrał wszystko. Reida też wielbię, chociaż bardziej wolę samego aktora, który go gra. Kiedyś będzie moim 'menżem' hahaha! xD
No to w takim razie cała nasza trójka jest Nataliami ;D Może to Cię ciut ciut pocieszy, haha.
A Twoje opowiadanie i tak przeczytam, nie zniechęcam się tak łatwo ;)
Jeszcze raz OGROMNE dzięki!
W takim razie następny rozdział nie będzie za tydzień, ale w ten czwartek, dałaś mi kopa ;D
I proszę wybacz mi fangirlowanie powyżej, to jest silniejsze ode mnie :P
Dziękowałam już? ;)
Pozdrawiam
Huehuehue. :D Cieszy mnie to :D Oj! :D Cicho, jestem dopiero w połowie oglądanie ale uwielbiam ten serial, muszę ogarnąć czas i wteeeedy nadrobię do końca. :D Andrew Scott, uwierz mi, pasuje tu idealnie. Widzę te jego mimikę ze sceny jak tańczył przed tymi klejnotami, no Butterfleye. Jak nic! :D Reid i Andy jest u mnie w haremie, więc wiesz :D większy plus z opowiadaniem. :D
OdpowiedzUsuńCzwartek, czwartek!? TEN czwartek?! Aaaaaa! *dziki taniec* Akurat kończę w piątek i zjeżdżam do przeczytam, jeeeeeee. BĘDZIE OGIEŃ W POCIĄGU!
Same Natalie ostatnio słyszę. Musiała być na nie moda kiedyś. :D
Dobra, ja obgryzam paznokcie (tak metaforycznie xD) i czekam, czekam. :D
Ależ czuję niedosyt! Mało, mało, mało!
OdpowiedzUsuńHeh, takie rozwiązanie możne ze dwa razy przyszło mi do głowy, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Co nie zmienia faktu, że jednak byłam troszkę zaskoczona. Nie powiem, trochę mnie ominęło. A działo się i dzieje nadal! Z kolei za takie zakończenia to powinno się głowę urywać! I tyle.
Dodam jeszcze, że bardzo piękny był ten opis śmierci Anabelle. Żeby to dziwnie nie zabrzmiało, ale było to "najpiękniejsze" morderstwo B. I dalej mam nadzieję, ze skończy się to po mojej myśli (ale nic nie mówię :p)
Pozdrawiam :)