No dreams came true and now she is gone (...)
Where are you,
No answer I’m lost in disaster
I cross myself and tell you
I’m nothing once again
Exilia - Starseed
Butterfleye nie odzywał się. Telefon uparcie milczał, mimo że Evelyn wpatrywała się w jego pusty ekran z coraz większym zdenerwowaniem, chcąc wywołać jakąkolwiek reakcję rób telepatycznie przypomnieć o swoim istnieniu. Oczywiście mogła sama zrobić pierwszy krok, jednak bała się, że zostanie to odebrane jako chęć dalszej współpracy, a to było jej zdecydowanie nie na rękę. Przeszło jej nawet przez myśl, że uciekł wraz z Anabell Ferrell i odszedł bez pożegnania. Doszła jednak do wniosku, że to bardzo nie w jego stylu. Skoro jednak nie kontaktował się – sprawa musiała być poważna.
Mężczyzna siedział w swoim małym, niemal pustym mieszkaniu na Lombard Street. Był milczący i wydawałoby się, że smutny. Nie odzywał się do nikogo i nie schodził wieczorem do towarzystwa ani na jednego papierosa jak to miał w zwyczaju.
Próbował wymyśleć nowy plan. Wziąć się w garść. Odejść jako zwycięzca w blasku chwały i podziwu. Czuł jednak wszechogarniającą go niemoc. Myśli krążyły tylko wokół ostatniego wydarzenia, dlatego jedynym obrazem, który siedział w jego głowie była martwa Anabelle, równie piękna za życia jak i wtedy, gdy krew nie krążyła już w jej żyłach. Po paru godzinach zdecydował się oddać jej kolekcję motyli, które zaczął zbierać, gdy wyszedł ze szpitala, sądów i więzień. Nie były mu już potrzebne. Nie czuł do nich sentymentu, a jedynie odrazę, jakby widział w tych martwych, kolorowych skrzydłach odbicie samego siebie.
W końcu napisał wiadomość do Evelyn. Miał nadzieję, że jej osóbka natchnie jego kolejny złowieszczy plan, ale pomylił się. Podczas tej stosunkowo długiej wizyty nie odezwał się ani słowem, a ona, zbyt zdenerwowana, aby wyjść, siedziała na kanapie, patrząc na niego i czekając na jakikolwiek znak, że jest wolna, na gest, w którym metaforycznie oddałby jej klucz do klatki, w której w gruncie rzeczy sama się zamknęła. Nie doczekała się.
Bardzo chciała przypomnieć mu o jego obietnicy, że to miała być ich ostatnia misja, ale na podstawie obserwacji stwierdziła, że już jest rozdrażniony i nie można z nim normalnie porozmawiać, więc wolała przeczekać ten okres i nie narażać się za bardzo.
Przypatrując się jego twarzy – kompletnie bez wyrazu – przez chwilę zastanowiła się, co takiego mogło się stać. Musiała przypomnieć sobie, że nie interesuje ją już jego życie. Teraz chciała, żeby to jak najszybciej się skończyło.
Ale wciąż musiała to sobie przypominać.
Pozbyła się wszelkich nadziei. Powróciła za to do żywych.
Bardzo podobnie przedstawiała się sytuacja u Butterfleye’a. Także pozbył się (po raz kolejny) nadziei. Jednak czy można było mówić o powrocie do żywych – to kwestia sporna.
Na wpół świadomie przeglądał Internet. Było bardzo wcześnie – czwarta nad ranem. Nie spał od paru dni. Wydawało mu się, że przestał odczuwać jakiekolwiek potrzeby. Wtedy coś przykuło jego uwagę. Był to kolejny cios dla jego i tak już podupadłego ducha.
Oto uśmiechnięta i beztroska Evelyn została oznaczona na paru zdjęciach jej przyjaciela Damiana Bognera. Skrzywił się z niesmakiem, obserwując, jak dziewczyna cieszy się ze zbicia wszystkich kręgli, jak razem pozują z wielkimi kulami przed torami, naprężając mięśnie i udając, że ważą one zdecydowanie więcej niż w rzeczywistości.
Tak cholernie urocze…
I jeszcze jedno zdjęcie, zrobione z ręki telefonem komórkowym, sądząc po jakości: Evelyn w jakimś luźnym podkoszulku, obejmująca ręką dużą miskę popcornu, oświetlona jedynie zimnym odblaskiem ekranu, prawdopodobnie telewizora (sądząc po jej ubiorze oraz po tym, że popcorn nie znajdował się w tekturowym opakowaniu z logiem kina wywnioskował, że musiało to być jej mieszkanie – lub Damiana) z podpisem: „Ponoć Evelyn przestała bać się horrorów. Zobaczymy! ;) ”
Butterfleye wydął wargi z dezaprobatą. Nie potrafił zdefiniować uczuć, które obudziły się w nim w tym momencie, jednak nie było to nic pozytywnego. Natychmiast sięgnął po telefon i nakazał pannie Verriar zjawić się na Lombard Street w trybie błyskawicznym.
Ponieważ również miała problemy ze snem, pojawiła się w bardzo krótkim odstępie czasu, zaintrygowana tak wczesną porą. Weszła do pokoju Butterfleye’a. Tradycyjnie rzuciła torbę w kąt i zbliżyła się do postaci mężczyzny, siedzącego w kącie z plastikowym motylkiem na sprężynce w ręce.
- Cześć – przywitała się.
- Jak ci minął wczorajszy wieczór, Evelyn? – spytał, nie obdarzając jej nawet przelotnym spojrzeniem. Zdziwiło ją takie pytanie na dzień dobry. Zwykle nie interesowało go jej przeżycia i uczucia. Liczył się tylko on i jego plany. Wiedziała jednak, że jego się nie ignoruje.
-Umm… dobrze – uogólniła.
- Damian to cudowny facet. Na pewno jest doskonałym kochankiem.
- Słucham?
- Powinnaś być bardziej ostrożna i uważać, co jest na twoim Facebooku.
Evelyn zaniemówiła. Ręce zaczęły drżeć, a serce zaczęło szybciej bić. Za szybko.
- Nic nie było tam o moim życiu seksualnym – wydusiła z siebie.
- Nie powiedziałem, że było – odparł lekceważąco, podchodząc do swojego laptopa. – Urocze zdjęcia – powiedział otwierając jej profil, na którym było kilka zdjęć jej z Damianem. Dodano je późno wieczorem, nawet ich nie widziała. – Wyglądacie na szczęśliwą parę. Roześmiani, beztroscy - mówił, przewijając fotografie. – Tak słodko bezmyślni.
- Wyłącz to.
Jej głos zabrzmiał stanowczo; wręcz groźnie. Najwyraźniej pewnej części Evey nie pozbędzie się już nigdy. Głos jej był zupełnym przeciwieństwem jej obecnego stanu. Miała ochotę uciec z tego miejsca. Krzyczeć, wołać o pomoc. Chciała przytulić Damiana i namówić go do natychmiastowego wyjazdu. Bardzo daleko stąd.
- Myślałam, że nie mieszamy „pracy” z życiem prywatnym – zauważyła, zaciskając ręce w pięści.
Mężczyzna zamknął laptopa i obrócił się na krześle w jej stronę. Pochylił się ku niej jakby chciał zacząć niełatwą negocjację. Nie odezwał się jednak nie słowem. Lustrował jedynie Evelyn uważnym wzrokiem pomarańczowych soczewek.
- Na Boga, ty nawet nie znasz mojego nazwiska! – wybuchła po chwili. – Skąd… Jak znalazłeś mnie na Facebooku?!
- To, że nigdy nie podałaś mi swojego nazwiska nie znaczy, że go nie znam.
- Ale to nie twoja sprawa, co robię, gdy nie jestem z tobą! Taka była umowa, Butterfleye.
- Pamiętasz, co mówiłem o emocjach? O tym, że gdy w naszą robotę wchodzą emocje, wszystko szlag trafia. Tu nie ma miejsca na głupie miłości czy zauroczenia, Evelyn. Złamałaś najważniejszą zasadę.
- Nie obchodzi mnie to! Nie możesz tak po prostu włazić w moje życie z butami i mieć do mnie pretensje o coś, co nie powinno cię w ogóle interesować, Leonardzie Morris! – wrzasnęła.
Zapadła pełna napięcia cisza.
Evelyn nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Był to impuls, zupełnie nie myślała o tym, co mówi. Jednak sądząc po wyrazie jego twarzy, trafiła w dziesiątkę, a jej domysły były prawdą. Tylko jak to możliwe, skoro Leonard Morris nie żyje od paru ładnych lat?
Mężczyzna wstał i podszedł do niej, szarpiąc ją za kołnierz marynarki.
- Leonard Morris nie żyje – syknął, potrząsając ją, jakby była tylko manekinem, a nie prawdziwym człowiekiem. – Nie żyje, słyszysz? Umarł dawno temu, kiedy… - urwał, napotykając wystraszony wzrok Evelyn. Odepchnął ją brutalnie, wycierając dłonie w spodnie, jakby brzydził się tego, że ją dotknął. Oparł się o ścianę, patrząc przez okno na domki San Francisco. Dziewczyna stała w bezruchu, obawiając się, że jakakolwiek jej czynność może sprowokować go do kolejnego niekontrolowanego wybuchu.
- Widzisz, Motylku, doszliśmy do takiego etapu w naszym… nazwijmy to związku, kiedy oboje zdaliśmy sobie sprawę w jak okropnym jesteśmy położeniu. Teraz żadne z nas nie może się wycofać. A już na pewno nie ty.
- Obiecałeś, że to będzie ostatni raz, że pozwolisz mi odejść.
- Tak? O ile dobrze pamiętam, to ty wypowiedziałaś słowo „obiecuję”, kiedy prosiłem cię o pomoc w moim planie.
- I powiedziałeś, że będzie to ostatni plan.
- Owszem, ale nie mówiłem nic o tym, że pozwolę ci odejść.
Zacisnęła mocno usta, po raz kolejny czując się bardzo bezradną.
- Dlaczego wybrałeś mnie do tej brudnej roboty? Dlaczego to nie mógł być ktoś inny? Skąd wiedziałeś, że tak na mnie zadziałasz, skąd… Jak w ogóle mnie znalazłeś?
- Nie rozumiesz, że potrzebowałem kogoś dokładnie takiego jak ty? Niepozornej, nie rzucającej się w oczy, skrajnie przeciętnej urody dziewczynki, która marzy o niezapomnianych przygodach jak z filmu? Która umie zachować się w towarzystwie, a więc wie także, jak ukrywać przed innymi, że ma się problemy. Osoby, która nie chce wyróżniać się z tłumu swoim wyglądem, ale tak naprawdę po prostu pragnie być docenioną, dostrzeżoną i wystawioną na piedestał. Byłaś małą poczwarką, która stała się teraz motylem.
- Sugerujesz, że byłam brzydka i zakompleksiona, więc dlatego mnie wybrałeś, tak?
- Sugeruję, że to dzięki mnie jesteś teraz, kim jesteś. To ja podniosłem twoją samoocenę, to dzięki mnie zaczęłaś o siebie naprawdę dbać, to dzięki mnie faceci teraz oglądają się za tobą na ulicy, to ja wyzwoliłem z tej niewinnej duszyczki jej demoniczną naturę, która tak przyciąga. Istniejesz głównie dzięki mnie! – ryknął, kompletnie siebie nie kontrolując.
- Może powinnam ci podziękować? – sarknęła. – Dziękuję – dodała po chwili, siląc się na uprzejmość. – A teraz proszę, zostaw mnie w spokoju. Mnie i moje prywatne sprawy - dodała, zerkając z obawą na leżący na stoliku laptop.
- Mogę spróbować – odparł zaczepnie.
- Spróbuj – odpowiedziała z nadzieją i z udawanym spokojem wyszła z mieszkania.
***
Tym razem Derrick Ferrell osobiście złożył wizytę na posterunku głównym policji. Odnalazł najwyższego rangą policjanta i upomniał się o jego wcześniejszą prośbę o pomoc w poszukiwaniu jego żony. Tym razem upłynął już wymagany czas i Honnet mógł zająć się „na poważnie” jego wezwaniem. Pierwszą, rutynową czynnością było sprawdzenie kontaktu z poszukiwaną. Mimo że Derrick gorliwie zapewniał, iż dzwonił wiele razy, nie uzyskując połączenia, okazało się, że sygnał jest, jednak nikt nie odbiera.
Martin nieco się zirytował. „Jeśli okaże się, że wyjechała gdzieś na krótkie wakacje…”, myślał z goryczą, wprawiając w ruch całą machinę, która miała zlokalizować jej położenie.
Dopiero gdy uzyskał dane o położeniu kobiety nabrał podejrzeń. Był to dość niejasny adres na peryferiach miasta, który bez wątpienia należało zbadać. Zebrał więc czym prędzej odpowiednie grupy, pamiętając przy tym, że interesował się nią sam Butterfleye.
Niedługo potem grupa uzbrojonych po zęby policjantów wraz z ekipą antyterrorystyczną otoczyła budynek opuszczonego szpitala psychiatrycznego na peryferiach miasta – to tam zaprowadził ich telefon Anabelle. Mężczyźni wyciągnęli broń i ostrożnie zaglądając przez okna stwierdzili, że mogą wchodzić.
Odgłos pospiesznie przemykających antyterrorystów niósł się cichym echem po upiornych korytarzach. Część z ubranych na czarno postaci przemknęła niemal niezauważalnie schodami na wyższe piętro, podczas gdy policjanci wchodzili do każdej sali, mając nadzieję, że w jednej z niej odnajdą jeszcze żywą Anabelle Farrell.
- Czysto! – krzyknął Martin, z wyciągniętą przed siebie bronią.
Nie podobało mu się to miejsce. Czuł dziwną, upiorną aurę tego budynku. Poza tym nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ktoś ich obserwuje.
- Czysto! – odpowiedział mu inny policjant.
- O, mój Boże… - usłyszał głos Raya kilkadziesiąt metrów od niego.
- Co się dzieje? – spytał Honnet, wbiegając do pomieszczenia, do którego wpadł Ray.
Młodzieniec stał pośrodku wpatrując się z ogłupieniem w postać kobiety, leżącej na szpitalnym łóżku. Wyglądała, jakby spała. Ręce miała splecione na piersi, a między dłońmi trzymała białą różę. Bez wątpienia była to Anabelle Ferrell.
A jednak Derrick miał rację…
Wypuścił ze świstem powietrze, czując ogromny ciężar, który nagle spadł mu na serce.
- Zadzwońcie po patologa – mruknął i wyszedł z sali, pozostawiając wstrząśniętego Raya samego sobie.
Dobrze wiedział, co ten młodzieniec teraz czuje. Dla niego też szokiem było zobaczenie ofiary, której śmierci nie spodziewał się, bo miała być bezpieczna, bo już mieli złapać przestępcę. W takich przypadkach nie pozostaje nic, tylko pluć sobie w brodę, a i tym razem nie mógł pozbyć się wrażenia, że w dużej mierze odpowiada za tę sytuację. Gdyby pozwolił sobie zlekceważyć przepisy, posłuchał burmistrza i jego przeczucia…
Odepchnął od siebie te myśli. W tej robocie nauczył się jednego: jeśli za bardzo będziesz się zadręczał gdybaniem, po prostu nie wytrzymasz. Mógł to zrobić lepiej i owszem, zawiódł, ale czy bez telefonu, który celowo został położony przy oknie (a dałby sobie rękę uciąć, że umieszczono ją tam, gdy była już martwa) byliby w stanie ją zlokalizować? Szczerze w to wątpił.
Z plikiem zdjęć z miejsca zbrodni oraz świeżym raportem udał się do specjalistów, aby przedyskutować okoliczności śmierci Anabelle. W pierwszej kolejności zwrócił się do Gabrielle Frankin, gdyż wiedział, że od niej uzyska jakieś konkretne informacje odnośnie osoby Butterfleye’a.
Kobieta wydała z siebie cichy, nieartykułowany dźwięk, gdy zobaczyła zdjęcia z miejsca zbrodni.
- To ogromna zmiana w sposobie działania – powiedziała, przeglądając poszczególne ujęcia nieżywej Anabelle. – Widzicie te splecione ręce? To wyraźna skrucha, ukazana ze strony oprawcy. Jakby nie chciał jej zabijać. I jeszcze ta róża. Jakby… jakby czuł z nią jakąś więź – mówiła, marszcząc brwi. Martin odniósł wrażenie, że nie tylko on nie rozumiał tej diametralnej zmiany. – Jeszcze ta komórka, położona przy oknie, aby łapała zasięg. To tak jakby ktoś umyślnie ją tam zostawił, aby inni ją odnaleźli. Nie wiem, czy można to tak ująć, ale z jednej strony mogłoby to wyglądać na samobójstwo, gdyby nie ten kwiat, kolekcja motyli wokół i układ rąk. Zwykle morderstwa Butterfleye’a były krwawe, widowiskowe, tu jest wręcz przeciwnie. Nie wiem, co o tym myśleć – powiedziała, rzucając zdjęcia na biurko. – To w ogóle nie pasuje, ale jest dość jednoznaczne.
- A czy jest możliwe, że zrobiła to kobieta?
Gabrielle zamyśliła się na chwilę, po czym pokiwała twierdząco głową.
- Sposób działania by pasował. Kobiety zwykle nie sięgają do takiej przemocy, uśpienie ofiary to jak najbardziej kobiecy sposób działania. Tak samo jeśli chodzi o samobójstwa – kobiety zwykle biorą środki nasenne, bo martwią się o bliskich, żeby nie musieli po nich sprzątać i tak dalej, dlatego mężczyźni częściej decydują się na strzał w głowę czy coś w tym stylu. Tak, to pasuje.
Martin skinął głową, podziękował Gabrielle, która z przerażeniem i smutkiem przeglądała zdjęcia z opuszczonego szpitala psychiatrycznego, i odszedł, próbując połączyć fakty.
Zawsze trudno było mu uwierzyć w to, że kobiety, te delikatne istoty, potrafią być tak bezwzględne. A już w ogóle nie mógł sobie wyobrazić, iż Butterfleye to nie mężczyzna, tylko przedstawicielka płci pięknej. To po prostu nie pasowało. Sama Gabrielle powiedziała, że kobiety wolą „czyste” zbrodnie, a te poprzednie zdecydowanie takie nie były.
Zatem pozostaje tylko możliwość, że tajemnicza kobieta, EV, popełniła to jedno morderstwo. Tylko dlaczego?
Zmarszczył czoło, próbując przypomnieć sobie wszystko to, co wcześniej ustalał. Wrócił pamięcią do jego konsultacji z byłą żoną i filmu, który razem widzieli. Przypomniały mu się słowa Raya, iż bohaterka była zauroczona przestępcą. Może tu chodziło o to samo, a podpis był całkowicie świadomy i kobieta ta w pełni utożsamia się z filmową Evey? Butterfleye od początku wykazywał niepokojące zainteresowanie panią burmistrz, może w końcu puściły jej nerwy i usunęła przeszkodę, która stała na drodze do serca Butterfleye’a?
„Słyszysz siebie, Honnet? Przecież to brzmi jak zarys fabuły jakiegoś dziwnego opowiadania”.
„Owszem, a najgorsze jest to, że w kontekście rzeczywistych wydarzeń to naprawdę zaczyna nabierać sensu”.
- Szefie, mamy właściciela komórki, którą znaleźliśmy na Alcatraz – wyrwał go z zamyślenia Ray.
- I…?
- Evelyn Verriar, lat dwadzieścia… parę – dodał, wertując nerwowo papiery Evelyn - pracownik Barnes and Noble…
- Kobieta – powiedział strwożonym głosem Martin. A więc jednak…
- EV.
- Adres?
- Green Street 256.
- Jedziemy.
Mieszkanie jednak było puste.
***
- Dokąd tak się spieszysz?
- Spotykam się dziś wieczorem z Evelyn, a muszę jeszcze załatwić coś na mieście – odpowiedział Damian, w pośpiechu wrzucając komórkę do torby.
- No tak, oczywiście – sarknęła Rebbecca, wydymając wargi.
- Jakiś problem? – spytał grzecznie.
- Żaden. Po prostu myślałam, że dam radę cię wyciągnąć gdzieś dziś… - odpowiedziała, krzyżując ręce pod biustem. „Ale najwyraźniej znowu przegrywam z Evelyn”, dodała w myślach ze złością.
- To super – odparł z roztargnieniem i zwrócił się ku wyjściu.
- Chociaż wiesz co? Powiem ci, co o tym wszystkim myślę – zatrzymała go. – Latasz za nią jak wierny piesek, nie bacząc na wszelkie znaki zapytania. Jeśli Evelyn powie ci, że nie ma o czym rozmawiać, to posłusznie przemilczysz temat, jeśli powie, że nie było jej w domu, bo akurat miała randkę z Bradem Pittem, uwierzyłbyś w to. Chcesz dobrej rady? Jeśli myślisz o jakimkolwiek poważniejszym związku, naucz się rozmawiać z drugą osobą na poważne tematy. Bo obecnie nie wiem kto bardziej ucieka od prawdy: ty czy Evelyn – wypaliła. Poczuła ulgę wypowiadając słowa, które formowały się w jej głowie już od dłuższego czasu, powstałe na podstawie wnikliwych, ale krótkich obserwacji.
- Ok, teraz moja kolej – odezwał się po krótkiej, napiętej ciszy. – Chyba nigdy nie zrozumiem waszej wzajemnej niechęci, ale…
- Ty naprawdę myślisz, że tu chodzi tylko o naszą wzajemną niechęć?
Damian pokiwał głową.
- Naprawdę jesteś naiwny – stwierdziła, zatrzaskując szufladę i wychodząc szybko z pomieszczenia.
„Jestem?”, spytał Damian, odgarniając włosy z oczu.
***
Szybkim krokiem przemierzała ulice. Delikatny wiatr zderzał się z jej twarzą i targał włosy. Łydki napinały się z lekkim bólem pod wpływem szybkiego marszu. Ze świstem wypuszczała powietrze, z trudem utrzymując swoje emocje na uwięzi. Była wściekła i zrozpaczona. To, co się stało nie mogło być przypadkiem, to by było po prostu zbyt niewiarygodne, aby tak się stało. Nie było innego wyjścia: to wszystko musiało być powiązane z Butterfleye’em.
Bez pardonu wkroczyła do mieszkania mężczyzny. Miała gdzieś dobre maniery.
- Ty sukinsynu – zatrzasnęła za sobą drzwi i szybkim krokiem dobiła do mężczyzny. Nie wydawał się być wzruszony czy zszokowany jej zachowaniem. Spokojnie podniósł wzrok. – Wiem, że to twoja sprawka, świrze – wycedziła.
- O co chodzi, Evelyn?
- Nie udawaj!
- Widzisz, motylku… Znowu unosisz się zbędnymi emocjami.
- Damian jest w szpitalu!
- Oh, naprawdę? Jak się czuje? Co się stało?
- Nie udawaj głupka – warknęła. Czuła wielką chęć roztrzaskania mu czaski o podłogę czy ścianę, jednak pewna niewidzialna bariera zabraniała jej dotknąć mężczyzny.
- Naprawdę, nie wiem, o czym mówisz… - odpowiedział z przesadną niewinnością w głosie. Evelyn prychnęła rozwścieczona.
- To koniec naszej „umowy”. Żadnych zobowiązań. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Tym razem na wymalowanej twarzy Butterfleye’a pojawiło się zdziwienie. Jednak szybko zastąpiła je drwina.
- Motylku – zaczął delikatnie. – Dobrze wiesz; gdzieś w twoim małym rozumku jest ta odpowiedź, że nie ma już powrotu. Jeśli naprawdę zerwiesz ze mną kontakty, to doskonale zdajesz sobie sprawę, że poniesiesz tego konsekwencje. Wszystko ma swoją akcję i reakcję.
- Naprawdę? Czy ty kiedykolwiek poniosłeś karę za to, co zrobiłeś?
- Musisz przyjąć w końcu do wiadomości, kochanie, że ty i ja to dwa zupełnie odmienne światy.
Była bliska płaczu. Sytuacja była skrajnie beznadziejna i czuła, że jej życie wisi na włosku; że obecnie to inni decydują o tym, czy straci wszystko, na czym jej zależało. Wiedziała, że za późno przejrzała na oczy, ale to nie przeszkadzało jej obwiniać Butterfleye’a. Bo gdyby nie on… wszystko mogłoby wyglądać inaczej.
- Tak, masz rację. Zupełnie odmienne. W moim są jakieś zasady, prawa moralne! Twój jest pełen urojeń i fantazji. Miałeś rację: to otoczenie kształtuje naszą opinię o innych, media nami manipulują, ale wystarczy mieć trochę rozumu, żeby odróżniać prawdę od fałszu, dobro od zła. Przykro mi z powodu twojej przeszłości, że zrobiono z ciebie jakiegoś… potwora. Ale najbardziej przykro mi jest dlatego, że najwyraźniej nie było obok ciebie nikogo, kto zapobiegłby temu, kim się teraz stałeś, że byłeś sam i sam próbowałeś sobie poradzić ze swoimi kompleksami, z nagonką obcych ludzi i nie udało ci się. Bo jestem niemal pewna, że gdyby był obok ciebie ktoś bliski, poradziłbyś sobie z tym wszystkim.
Tym razem nie potrafiła powstrzymać palących łez, które spłynęły po policzkach jak deszcz po szybie.
Butterfleye przybliżył się do niej i powiedział cicho:
- Myślisz, że to dlatego? Ty wciąż masz jeszcze swoich bliskich. A mimo to wciąż tu jesteś, mimo to byłaś tu od pewnego czasu. Spójrz na siebie, Evey. Myślałem, że oduczę cię cechy normalnej dla zwyczajnych ludzi: hipokryzji. Ale najwyraźniej się przeliczyłem.
- To nie byłby pierwszy ani ostatni raz, prawda? – odpowiedziała szeptem i odeszła.
Butterfleye musiał przyznać jej rację.
---------------------------
Spóźnionego wesołego jajeczka :) Życzę sobie i Wam, żeby wiosna w końcu się pojawiła, bo ile można!
Zauważyłam dziwną zależność, że głosów w ankiecie zaczyna.... ubywać. Hmmm...
Zauważyłam dziwną zależność, że głosów w ankiecie zaczyna.... ubywać. Hmmm...
Tak, dziecko wiosny też chce już słonka, ciepła i zielonej trawy, a nie...
OdpowiedzUsuńNo i kaszanka, że tak powiem, bo namierzyli Ev. Może się niby wykręcić, że ktoś jej ukradł telefon itd., no ale czy tak zrobi? W sumie, skoro nie chce mieć już do czynienia z Motylim Okiem... Naiwny Damian (a.k.a. dobry kochanek, hahahahahaha, epic!) - tak, to prawda, nigdy właściwie nie rozmawiali aż tak szczerze, ale to wina Ev i jej podporządkowania B., wiadomo. Ale teraz Evelyn się odcina, czas najwyższy, choć i tak za późno, skoro teraz już ją nawet na Fejsie znalazł... I nagle "obserwowanie" nabiera nowego znaczenia, nie lubię tego, że tak powiem. Jestem prawie pewna, że jeden z moich co najmniej 5 scenariuszy się ziści. Choć właściwie wcale tego nie chcę, bo nie są one zbyt optymistyczne... Cofnij, w ogóle nie są.
Wyraźne nawiązania do Moriarty'ego wyczuwam! :D Westwood.
Pozdrawiam,
[gilderoy-lockhart]
O nie. Dopadną Evelyn. Nie dość, że Damian wylądował w szpitalu, Butterflye ani myśli o tym, by dać jej odejść, to teraz to. Mam bardzo złe przeczucia, a jej sytuacja wydaje się być opłakana.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa dalszego ciągu. Muszę też wspomnieć, że obecny szablon jest po prostu świetny. Zakochałam się w nim ^^
Aha, no i co do ankiet - mam tak samo. Nie mam pojęcia, o co w tym chodzi. Raz jest np. 17 głosów, później 12, a potem 20. I weź bądź tu człowieku mądry...
Pozdrawiam Cię serdecznie! :)
Ktoś tu nas ostro hakuje, hehe! :D
UsuńDzięki :)
Evelyn została zdemaskowana! Ojeja, tylko nie to. Coraz to ciekawie się robi, no i jeszcze te wszelkie podejrzenia na nią, że to ona mogła zabić panią burmistrz. Ale w sumie wszystko do siebie pasuje. Nie wiem, czy Morris to zrobił mając świadomość tego, że mogą posądzać o to Ev, a może dlatego, że Anabelle była naprawdę jakoś dla niego ważna, i nie chciał, aby cierpiała, gdy umierała. Wszystko jest takie... zakręcone. Jestem niezmiernie ciekawa, jak to się skończy. Czuję, że heppy endu nie będzie... bo jak ma być.
OdpowiedzUsuńU mnie także głosy znikają w ankiecie. Ciekawe co się dzieje.
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
Pozdrawiam:*
Jeśli przez strategię lub błędy Butterfleya spowodowane chwilą słabości (rozpatrywane opcje śmierci burmistrzowej) cała wina spadnie na Evy, to osobiście przykleję maskę ropuchy i zmiażdżę Motylka jak owada! Czy to możliwe, że tylko po to była mu potrzebna? Żeby obciążyć ją winą za uśmiercenie Anabelle? Bo jeśli tak, to nie dość, że jest świrem, to jeszcze do tego hipokrytą. Chyba że Evelyn trafi za kratki, a Butterfleye jakimś cudem wyciągnie ją z kicia, wtedy cofnę każde napisane tutaj słowo. No, Lombard Street, rozkręcamy się! :D
OdpowiedzUsuńNo i masz babo placek, chciałoby się powiedzieć.
OdpowiedzUsuńJeśli Evelyn wyląduje przez Motylka w więzieniu, to dopiero będzie heca - bo jak niby miałaby się bronić. Jak się nie obrócić tak du... Tak wyjścia z sytuacji nie ma. Zastanawiam się, jak tak łatwo jednak udało im się ją namierzyć - coś mi uciekło, czy o czymś zwyczajnie zapomniałam? (Wybacz, starość nie radość)
No i żal mi Damiana. Nie lubię Motylka w tym rozdziale, tak bardzo nie lubię...
I jeszcze pytanie na koniec - kiedy będzie coś o Kurcie? :)
W poprzednim rozdziale wspominałam o numerze IMEI, to przez niego go namierzyli plus jakieś formalności, których nie opisywałam :)
UsuńKurt... przyznam, że nie wiem czy jeszcze w ogóle się pojawi do końca opowiadania (ale przemyślę to!), ale mam w głowie miniaturkę z nim w roli głównej, która jakby co na pewno wyląduje na various-formations i tutaj w zakładce "ekstra" dam Ci znać skoro tak bardzo chcesz Kurta :D
Wróć, w 31 :)
UsuńYay, miniaturka z Kurtem! BARDZOCHCĘ!
UsuńSzczerze mówiąc, ja od jakiegoś czasu zastanawiam się nad założeniem blogaska z miniaturami, nazbierało się tego trochę przez lata. Nawet właśnie teraz, zamiast ślęczeć nad "Pseudonimem", piszę opko o pierwszowojennych asach przestworzy, którzy latają na... Smokach. Taka parodia książek Novik, ale co ja poradzę, że takie pierdoły mi się po nocach śnią? Jak się obudziłam, miałam w głowie całą listę dialogową, żal zmarnować gotową pracę! :)
Opowiadań, nawet tych krótkich, które nam się śnią, po prostu nie można bagatelizować! haha :D
UsuńJak już założysz takiego blogaska to daj znać, chętnie sobie poczytam :D
Oczywiście, że nie można!
UsuńPo wielkiej czystce, której dokonałam w zimie, zostało mi 5 miniatur, ta jest 6. Jeśli przyjęłabym publikowanie raz w miesiącu, miałabym materiału na pół roku i już mogłabym zakładać blogaska. Muszę jednak trochę jeszcze z tym pomysłem pożyć, zobaczyć, na ile czasu starczy mi zapału.
Się narobiło! Ev namierzona, B. zazdrosny (?), Damian w szpitalu (co mu się stało?). Ciekawe jak to wszystko się dalej potoczy. Mam ochotę B. kopnąć w tyłek, a do Ev. powiedzieć, że przecież wiedziała w co się pakuje. Ah... I to pytanie dudniące w czaszce... Pójdzie Ev siedzieć, czy się wykpi?
OdpowiedzUsuńPiękny ten nowy szablon, minimalistyczny i to piękne połączenie: turkus z szarościami. Przyznam, że na początku nie byłam zbytnio przekonana co do nowej wersji Butterfleye'a. Coraz bardziej zachowuje się jak, za przeproszeniem, niedojrzały dupek, a nie rasowy zabójca. To przeglądanie Facebooka mnie wręcz rozśmieszyło... W niezbyt ciekawym kierunku zmierza moja ulubiona postać. Najpierw odrzucił uczucia Evelyn, a teraz jest zazdrosny i jeszcze zrobił krzywdę Damianowi? (swoją drogą, Rebecca nadal nie ustępuje :D) Czyżby całkowicie ześwirował po uśmierceniu Anabelle? Na to wygląda. Część z odnalezieniem ciała pani burmistrz była genialna i bardzo mi się podobała. Sądząc po zajawce, dwójka głównych bohaterów naprawdę znajdzie się w opałach... Ale to jeszcze nie może być koniec, czuję wręcz, że zaserwujesz coś mega epickiego, inaczej Lombard Street się nie zakończy! ;) Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńMotylek się zmienił, Ev też się zmieniła. U obu z nich zaszły duże (chyba już nieodwracalne) zmiany w charakterze. Nigdy nie przypuszczałabym, żeby B. mógł być zazdrosnym o swoją partnerkę (a raczej podwładną).
OdpowiedzUsuńCo do Damiana, to chłopak ma pecha. Kiedy wreszcie jako tako zaczęło mu się układać z Ev, to przytrafia mu się wypadek.
Jestem ciekawa, czy opowiadanie zakończy się happy end'em, czy też nie. Wiesz już, ile jeszcze planujesz rozdziałów?
Maksymalnie 38, czyli już niebawem koniec :)
UsuńBiedny Martin (co już zresztą pisałam wcześniej), mam jednak nadzieję, że zbytnio nie przejmie się tym, że nie uwierzył w porę burmistrzowi. Szczególnie, że teraz ma pełnie ręce roboty, bo w końcu udało im się namierzyć Evelyn (a swoją drogą byłam przekonana, że jednak zastaną ją w mieszkaniu). Jednak nigdy nie przypuszczałabym, że dodatkowo to właśnie ją będą podejrzewać o zamordowanie Anabelle. Pewnie ciężko będzie jej się z tego wytłumaczyć, chyba że ma naprawdę dobre alibi lub Motylek we własnej osobie coś zdziała (chociaż po tym rozdziale nie sądzę, aby miał jej aż tak bardzo pomagać).
OdpowiedzUsuńDaniel coś wysoko wskoczył w hierarchii ludzi, których życie to wieczna wspinaczka pod stromą górkę. A najgorsze, że nic takiego nie zrobił, aby na to wszystko zasłużyć.
A z sondami coś ogólnie się dzieje i głosy znikają w niewytłumaczalnych okolicznościach i nie można nic z tym zrobić, by to zatrzymać.
Pozdrawiam serdecznie :)
Damian, a nie Daniel ;]
UsuńJestem! Albo wracam! Własciwie byam caly czas, tylko mniej intensywnie ;) Nie zawiodłaś mojego apetytu, było co nadrabiac i to raduje moje serce!
OdpowiedzUsuńI muszę powiedzieć, że te ostatnie rozdziały sprawiły, że dużo chłodniej patrzę na Motyla...Dużo cieplej na Ev. Nie rozumiem, znaczy rozumiem motywy jego działania, jest w tym szaleństwie jakaś metoda, ale nie rozumiem tego, czemu (bo takie mam wrazenie wlasnie) tak sie zwroicl przeciw Ev! Lubiam ta jego beczelnosć, trochę pychy, ale... nie ma prawa tak traktować Ev! :P nie zgadzam sie z nim, no! Taki bystry i taki slepy! Wyobrazam sobie, ze dziala podswiadomie, ze jest w tym cos z zazdrosci... Że przyjdzie moment wyboru, który otworzy mu oczy... Ale to tylko ja i moje pokorne wymysły, błagamy o wybaczenie ;)
Ale ciesze się, wiesz? Że tak się nakręcam na lombard st! ;)
Zaczynam obgryzac paznokcie na cd! Nie daj mi zeżrec sobie palcow! ;)
U mnie jeszcze nie ma nic nowego, ale mam podstawy twierdzic, ze jutro juz bedzie. w koncu... Jesli bedziesz chciala mnie sprawdzic ;*
Oj, Ev ma kłopoty i to sporo. Gdzie by się nie odwróciła, to dostaje kopa w tyłek. A jeszcze nie wie, że ją namierzyli. To już w ogóle kiepska sytuacja.
OdpowiedzUsuńKurczę, zła jestem na B. Nie tylko z powodu Damiana, chociaż nie jetem do końca pewna, czy to on - trochę to za hmmm... tanie jak na niego. Zła jestem, bo mam przeczucie, że się wykpi ze wszystkiego, a cała wina spadnie na Evelyn.
Akurat teraz, kaidy w końcu zrozumiała, w jak wielkie bagno bez wyjścia wpadła. Trzeba było słuchać Kurta, ech!
Dobrze chociaż, że Martin nie obwinia się za bardzo. Znając Motylka i tak nie mógł nic zrobić, by uratować Anabelle.
Pozdrawiam :)
Dobra, dotarłam. :) Skomentowałabym już wcześniej, ale Internet mi się rozłączał, więc zdążyłam tylko przeczytać po załadowaniu.
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od tego, że bardzo podoba mi się nowy szablon. Skromy, prosty, ale ma w sobie to coś. Super!
A jeśli chodzi o rozdział, to muszę przyznać, że się nie spodziewałam tego wszystkiego. Zaskoczyłaś mnie. Teraz policja może dotrzeć do Evey i lepiej, żeby Butterfly im jakoś przeszkodził. Chyba nie jest na tyle podły, żeby wykorzystać ją do tego, aby samemu uciec od winy. A jeszcze na dodatek cała sprawa z Damianem. Dlaczego to robi? Co on takiego sobie wymyślił w tej swojej głowie? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi, co sprawia, że czekanie na kolejny rozdział jest torturą...
Życzę weny i z niecierpliwością czekam na coś nowego. :)
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz u mnie. :)
PS. To Butterfly tak nagrzeszył, że nie ma teraz wiosny. xD
Cóż. OD czego zacząć? Tak jak wszyscy podejrzewam Nate'a o to, że jest tym tajemniczym gostkiem od simsów. Nie lbuię Motyla, ityruje mnie on, za to Nate'a lubię - co jest nieco dziwne. Ev wpadła w niemałe kłopoty i nie zazdroszczę jej, jestem ciekawa jak rozwiążesz tę sytuację i czy wyjdzie z niej na prostą. Co do Kurta- bardzo interesująca postać, uważam, że jest on najbarwniejszą postacią w Lombard st. Poza tym niezbyt przypadła mi do gustu postać pani burmistrz, która była irytująca i tylko wkurzała mnie fascynacja Butterfly'a jej osobą. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się twój styl, brak owijania w bawełnę i świetna gra emocjami zarówno postaci jak i czytających. Do twojego filmowego zwastunu mam pewnien setyment i oglądałam go już kilkanaście razy. A co do Damiana - biedny, naiwny chłopaczek. Żal mi go, ale mam nadzieję, że wyciągnie on Ev z tego bagna jak najszybciej. Butterfly mnie mocno wkur*ił, że go w jakiś sposób poturbował. Świnia, chce mieć Ev na własność. Postać policjanta jakoś mało mnie zainteresowała, była po prostu pokazaniem sytuacji od drugiego frontu, co nie powiem, było bardzo pomysłowe, ale jakoś nie zżyłam się z jego osobą. Jesteś bardzo pomysłowa i nie mogę się doczekać, żeby wiedzieć co dalej się wydarzy w opowiadaniu. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTell me would you kill to prove your right.
OdpowiedzUsuńZastanawialam sie kiedy tu sie natkne na moich marsow, co mi napietnowali nadgarstek i umysł.
No tak, to musiał byc Nate. Ech, ale pustka jaka czułam ostatnio na myśl o Motylu jeszcze się pogłębiła, jednak tak chyba musi byc wlasnie. Nie ukrywam, ze spieszy mi sie do następnego rozdziału, wybacz wiec krótki komentarz i długi czas nim wreszcie przeczytałam. Niesety nowa praca jest dosc wymagająca i narobila mi zaległości.