What was I
What was I saying
Doesn't really matter
Anymore
Nothing seems to matter
Nothing at all
Nothing can hurt you
Nothing can bring you down
Nothing at all
Moloko - It's nothing
Dni mijały od
tego czasu w miarę spokojnie. Evelyn kupiła nową komórkę, do której zresztą
dołożył się Butterfleye. Teraz znowu byli w ciągłym kontakcie. Dziewczyna
jeszcze jakiś czas przyłapywała się na tym, że spogląda na wyświetlacz,
zastanawiając się, kiedy ponownie dostanie wiadomość od Motyla, ale za każdym
razem, gdy orientowała się, co jej chodzi po głowie, przypominała sobie ich
ostatnie spotkanie twarzą w twarz. I od razu przechodziło.
Najchętniej
wymigałaby się od spotkań z nim. Nie, że „nie chciała go widzieć” –
ostatecznie nawet przyznała mu rację, że przecież od początku postawił sprawę
dość jasno. Jej samej było wstyd pokazać się mu na oczy. Była naiwna i
zachowała się… Nie owijając w bawełnę: niemal rzuciła się na niego. Było jej z
tym strasznie głupio. Nawet nie mogła wykpić się tym, że była pijana albo coś w
tym stylu.
Zaczęła
bardziej dokładnie i świadomie kontrolować swoje myśli. Zdała sobie sprawę, że
nie jest z nią dobrze. Zauważyła, że wplata elementy zachowania Butterfleye’a w
swoje gesty, często nieświadomie. Były to drobnostki, które z łatwością można
było przeoczyć, ale ona je dostrzegała i to ją bardzo irytowało. Z każdym dniem
docierało do niej, jak bardzo pomieszał jej w głowie.
Na szczęście
był Damian, który – świadomie czy nie – pomagał jej wrócić do „normalności”.
Nie wiedziała,
jak wygląda sytuacja między nimi dwojgiem – nie rozmawiali na temat pamiętnego
„wieczora wyznań”, jak nazywała go w
myślach Evelyn. Ale było dobrze. To się liczyło. Chwile spędzone z przyjacielem
podnosiły ją na duchu i pomagały zapomnieć na chwilę o tym, co nad nią ciąży.
Bała się
samotności. Gdy zostawała sama, przytłaczały ją własne myśli, których nie mogła
odpędzić. Próbowała zająć się czymkolwiek, ale nic już ją nie interesowało.
Zaczynała się denerwować, ręce drżały i wykonanie najprostszej czynności
okazywało się niesamowicie trudne. Chciała uciec w sen, który ukoiłby jej
zszargane nerwy, jednak ten nie chciał nadejść. Były za to niepożądane myśli i
to one nie pozwalały jej zasnąć. Ostatecznie udawało jej się to, gdy pierwsze
promienie słońca pojawiały się na horyzoncie, a otwierała oczy gdy tylko jej
organizm uznał, że wymagane minimum snu zostało już wykorzystane (czyli około
trzech godzinach).
W końcu
Butterfleye upomniał się o ich umowę. Chcąc nie chcąc, wybrała się w określony
dzień na Lombard Street, skąd zabrała się z Kurtem w konkretne miejsce na
peryferiach miasta. Nie miało to trwać długo: mieli wymienić się towarem, a zadaniem Evelyn było pokazać SMSa z nazwą substancji i dopilnować, aby dokładnie to
znalazło się niebawem w rękach przestępcy.
Zaparkowali na
pustym parkingu przy opuszczonej stacji benzynowej. Kurt rozejrzał się, po czym
skierował się w stronę kontenerów na śmieci – nieopodal nich stał inny,
granatowy samochód, a tuż obok niego, na krawężniku, siedziała dziewczyna w
czarnej bluzie. Gdy tylko spostrzegła mężczyznę, poderwała się na równe nogi i
objęli się na powitanie. Evelyn miała dziwne wrażenie, że w tym jednym geście
było zdecydowanie za dużo emocji jak na spotkanie „w pracy”.
Blondynka
spojrzała na Evey podejrzliwie. Dopiero teraz Verriar miała okazję przyjrzeć
się kobiecie. Jej wygląd nieco ją zaskoczył. Nie chodziło o tatuaż, który
zauważyła, gdy ta siedziała na krawężniku i bluza podciągnęła się nieco do
góry, odkrywając część dużego (jak się jej wydawało) znaku na plecach czy
kolczyk w wardze lub mocny makijaż. Evelyn stwierdziła, że dziewczyna jest po
prostu brzydka. Grube, gęste włosy splecione były w niezliczone warkoczyki,
przez co wydawały się okropnie ciężkie. Dolną wargę miała spuchniętą – Evelyn
wydawało się, że spowodowane to było nieudanym piercingiem, który mógł uszkodzić
tę część ust. Już na pierwszy rzut oka Evelyn stwierdziła, że na pewno dogadują
się pod względem muzyki – w pewnym momencie pomyślała z rozbawieniem, że mogą
ze sobą konkurować jeśli chodzi o makijaż oczu, choć w tej kategorii blondynka
zdecydowanie wygrywała.
- Evelyn, to
jest September – przedstawił ją Kurt.
September
spojrzała przelotnie na Verriar i uśmiechnęła się lekko. Evelyn pomachała jej
ręką, mimo że stały od siebie w odległości zaledwie kilku kroków.
- Dlaczego
musiałeś ją przyprowadzić? – spytała blondynka bez wyrzutu, raczej z czystą
ciekawością. Jej głos wybitnie kontrastował z ciężkim wyglądem. Był gładki i
delikatny.
- Nakazy z
góry. Ma mnie pilnować – odparł na wpół żartobliwie. Dziewczyna pokiwała ze
zrozumieniem głową.
- To co mam wam
dać?
Evelyn
wyciągnęła z kieszeni komórkę i pokazała treść wiadomości, w której Butterfleye
podał nazwę interesującej go substancji. September zmarszczyła czoło.
- Nie mam tego
przy sobie. Musicie mi dać parę dni, góra trzy.
- Ale to bardzo
ważne! Nie możesz załatwić tego szybciej? – odezwała się Evelyn.
Blondynka
posłała jej miażdżące spojrzenie.
- Nie. Wasz szef ma wysokie wymagania, to nie jest
substancja, którą dostaniesz byle gdzie, w przeciwieństwie do tego, co zwykle
przekazuję. Dam wam znać – ucięła i otworzyła drzwi swojego granatowego
volkswagena.
Kurt szturchnął
Evelyn i także skierowali się do swojego auta. Nie mogli tu przebywać za długo.
Kobieta nie była pocieszona. Pragnęła zakończyć swoją misję jak najszybciej.
Marzyła, żeby Butterfleye zrobił, co chce i wyjechał, zniknął stąd raz na
zawsze; dał jej spokój.
- Nie macie
przy takich spotkaniach zbyt dużo czasu dla siebie – zauważyła, gdy już ruszyli
w stronę miasta.
Kurt zerknął na
nią kątem oka z lekkim zaskoczeniem. Najwyraźniej nie spodziewał się, że Evelyn
dostrzeże jakiekolwiek drobne emocje między nimi.
- O czym
mówisz?
- O tobie i
September, nie udawaj.
Zauważył, że od
paru dni zaszła w niej zmiana. Nie pierwsza, zresztą. Na samym początku była
rozmowną, zabawową i ciekawską dziewczynką, potem totalnie się zagubiła,
płakała, trzęsła się. Teraz zbudowała mur. Mówiła silnym i bardziej stanowczym
głosem, nie patrzyła w oczy, nie szukała już pomocy. Oddalała się. Zastanawiał
się tylko, czy zdaje sobie sprawę z tego, że nie będzie mogła odejść.
- Masz rację.
- Spotykacie
się czasami poza robotą?
- Tak.
- To dziwne,
nigdy nie widziałam, żebyś… - urwała, bo przypomniała sobie jeden moment, gdy
była w kawiarni z Mathildą i patrząc przez okno, wydawało jej się, że Kurt przechodzi
przez ulicę. – Za każdym razem, gdy
przychodzę na Lombard Street, ty tam jesteś.
- O to chodzi,
żeby nikt nie miał podejrzeń. Wiesz, że to nie jest za mile widziane:
okazywanie uczuć.
Skinęła głową w
milczeniu. Obserwowała drzewa, migające za szybą. Próbowała im się przyjrzeć,
zauważyć jakiś szczegół, który mógłby wyróżnić je spośród wielu. Jednak jechali
za szybko, aby móc to wykonać. Może zbyt pochopnie podjęła decyzję o
przyłączeniu się do Butterfleye’a? Może także zbyt pochopnie, zbyt szybko,
zdecydowała wziąć udział w czymś, co miało być przygodą jej życia, a zamieniło
się w koszmar.
Nie wiedziałam, że to może się tak skończyć.
Miałam być bezpieczna.
Bzdura. Wiedziała doskonale, w co się pakuje,
ale była zbyt podekscytowana perspektywą poznania zabójcy.
- Ona też
współpracuje z jakimiś przestępcami?
- Nie. Jest
dziennikarką.
Evelyn zdziwiła
się.
- I nikt nic
nie podejrzewa?
- Można
powiedzieć, że September jest mistrzem kamuflażu i planowania różnych tajnych
spotkań – zaśmiał się. Chyba po raz pierwszy widziała go śmiejącego się tak
szczerze. Zapewne przypomniało mu się jakieś ich wspólne spotkanie. Normalnie
spytałaby go o szczegóły, ale teraz wolała przemilczeć sprawę i nie wtrącać się
za bardzo. - Może dlatego jest dobrą dziennikarką, choć niedocenianą.
- Zakazana
miłość – odezwała się po chwili Evelyn. Jej głos brzmiał bezbarwnie, może nawet
nieco kpiąco. – Prawie jak w filmach czy książkach.
- Wierz mi,
wcale nie jest tak kolorowo – odparł, parkując przed Lombard Street.
***
- Hej, czy to
nie twoja siostra? – odezwał się Damian, wskazując na parę siedzącą przy
stoliczku w ogrodzie małej kawiarni nieopodal.
- Tak, ze swoim
nowym chłopakiem – powiedziała z niechęcią.
- Coś z nim nie
tak?
- Jest… dziwny.
Mężczyzna
posłał jej wyzywające spojrzenie.
- Chodź,
przekonamy się.
I pociągnął opierającą się Evelyn za sobą.
***
Butterfleye był
zły. Musiał przełożyć swój projekt o
kolejne parę dni, zanim zdobędzie odpowiednie środki, aby wprowadzić go w
życie. Nie było mu to na rękę. Spieszył się. Drżał, ponieważ bał się, że w
każdej chwili jego misterny plan może legnąć w gruzach przez jedną osobę.
Jednak nic
takiego się nie stało, jakby Don czekał na jego kolejny ruch.
Nie wiedział
czy bardziej irytuje go fakt, że Tom go obserwuje, czy perspektywa spotkania
się z alter egiem Alyssy. Jedno budziło w nim złość, drugie ekscytację i
nadzieje.
***
- Wiesz, miałaś
rację – stwierdził Damian, odprowadzając Evelyn do domu. – Ten Nate jest jakiś
dziwny. Nawet w pewnym sensie jestem zaskoczony, że Matilda z nim jest, ale ta
kobieta zawsze mnie potrafiła zaskoczyć.
- Naprawdę? I
nie mówisz tak, żebym poczuła się lepiej ani nic z tych rzeczy?
- Dlaczego
miałbym to robić? – zdziwił się. – Facet wydaje się być w porządku, nawet jest
zabawny, ale jest coś w jego stylu bycia, co jak dla mnie mówi: „nic o mnie nie
wiecie, jestem najlepszy. A tak w ogóle to w najmniej oczekiwanym momencie
okażę się super skurwielem”.
Evelyn w pewnym
sensie ulżyło. A więc nie tylko ona miała takie dziwne przeczucia. Niepokoił ją
Nate i nie ufała mu, ale nie miała przecież żadnych dowodów na to, że miałoby
być inaczej, niż mówi Matilda. Pozostawały jej tylko domysły. A zawsze lepiej
jest podejrzewać innych w czyimś towarzystwie – wtedy paranoja nie wydaje się
być już taka groźna.
***
Parę dni
później był gotowy. Evelyn ze spuszczoną głową, usilnie unikając jego bystrego
wzroku, przekazała mu to, co powinna i natychmiast odeszła, nie chcąc nawet
słyszeć planu, ani tym bardziej poznać przyczyn jego powstania. Trochę go to
zawiodło. Bo któż jak nie ciekawa świata Evelyn wysłucha go z zaciekawieniem i
podziwem w ogromnych oczach? Kto jak nie ona zachęci go na wpół świadomie do
dalszego działania, nada w pewien sposób sens kolejnemu locie motyla?
Został sam, ale
gdy zastanowił się nad tym głębiej, doszedł do wniosku, że to dobrze. Sprawa
była delikatna i bardzo prywatna. Być może tak już miało być.
„Tak, tak miało
być”, pomyślał. „Przecież jedna z zasad głosiła, że nie mieszamy życia
prywatnego z zawodowym”.
Upewniając się,
że ma w kieszeni wszystko, co potrzebne, zmył makijaż i wyszedł na ulice
słonecznego tego dnia San Francisco. Anabelle miała ściśle określoną rutynę.
Każdy jej tydzień wyglądał dokładnie tak samo, aby w razie sytuacji
ekstremalnej odpowiednie osoby szybko dowiedziały się o niebezpieczeństwie.
„Dość dziwna
strategia. Nie wiedzą, że rutyna to doskonała okazja dla porywacza?”, zadrwił w
myślach.
Czekał na
kobietę w kawiarence w klubie sportowym, do którego chodziła na zajęcia dwa
razy w tygodniu. Po treningu zawsze zamawiała w tym miejscu małą kawę, po czym
jechała do domu. Poczekał, aż i tym razem kupi napój, a wtedy dyskretnie
podszedł do niej i niepostrzeżenie (pod pretekstem przeczytania karty dań)
dosypał do picia rozdrobnioną substancję, po której zaczęło kręcić jej się w
głowie. Na szczęście był tuż obok. Zapewnił ekspedientkę, że pomoże tej pani
dojść do samochodu. Zanim dobili do celu, blondynka straciła przytomność.
***
Z trudem
uchyliła powieki. Miała ochotę spać jeszcze, ale podświadomie czuła, że nie
powinna oprzeć się tej pokusie. Przetarła zaspane oczy i rozejrzała się na wpół przytomnie po
pomieszczeniu.
Leżała na
prostym, starym szpitalnym łóżku o obdrapanej ramie i materacu wyścielonym
śnieżnobiałym prześcieradłem. Ogromne stare okna były gdzieniegdzie powybijane,
a ze ścian odpadał tynk. Z sufitu zwisały niedziałające od dawna lampy, a
źródłem światła była mała lampka, postawiona na podłodze obok drzwi. Sala była
pusta – poza łóżkiem, na którym się znajdowała, nie było tu żadnego innego
mebla.
Podniosła się
do pozycji siedzącej, starając przypomnieć sobie, jak tu się znalazła, jednak w
głowie miała wielką pustkę. Stanęła na równych nogach i zorientowała się, że
nie ma na sobie butów. Wydało jej się to dziwnym, jak zresztą cała zaistniała
sytuacja.
Podeszła do
wielkiego okna, które od zewnątrz było zakratowane. Przez warstwę brudu
dostrzegła elementy krajobrazu, nie mówiące wiele o okolicy w jakiej się
znajdowała, jednak miała przeczucie, że wciąż jest gdzieś niedaleko miasta. To
trochę podniosło ją na duchu.
Usłyszała kroki
na korytarzu. Nie bardzo wiedziała, co zrobić. Wciąż była nieco otępiała,
dlatego tylko przylgnęła do okna, mając nadzieję, że osoba, która zaraz tu
wejdzie nie będzie chciała zrobić jej krzywdy.
Do środka
wszedł czarnowłosy mężczyzna w błękitnej koszuli i ciemnych spodniach.
Uśmiechnął się niepewnie, po czym powitał ją słowami:
- Witaj,
Anabelle. Znowu się widzimy.
- Znowu?
Zmrużyła oczy, aby dokładniej przyjrzeć się mężczyźnie. Poszczególne rysy jego twarzy nie
mówiły jej wiele, ale miała wrażenie, że gdzieś już go widziała. Próbowała
rozpoznać go po oczach, jednak okazało się, że nie jest w stanie przypisać tych
niebieskich tęczówek żadnej spotkanej wcześniej osobie.
- Przepraszam,
rzeczywiście, mogłaś mnie nie poznać. Butterfleye – ukłonił się lekko.
Powoli
połączyła fakty. Wspomnienie jego niespodziewanej wizyty sprawiło, że przeszedł ją zimny dreszcz. Oto mężczyzna,
który niemal nie rozwalił jej małżeństwa. Ten, który w jakiś dziwny sposób
sprawił, że na chwilę przypomniała sobie, czym może być irracjonalna pasja;
fatalne zauroczenie. Ten, który był śmiertelnie niebezpieczny, ale wydawałoby
się, że wcale nie chce jej skrzywdzić.
Nienawidziła
go.
***
Martin patrzył
niechętnie na swój telefon komórkowy, którego ekran migał, dając w ten sposób
znać, że ktoś chce się z nim skontaktować. Nie miał dziś ochoty rozmawiać z
kimkolwiek – jego myśli zaprzątały zupełnie inne myśli, kompletnie nie związane
z pracą – pierwszy raz od bardzo dawna. Jednak czuł obowiązek odebrać
połączenie, zwłaszcza, że z informacji, wyświetlanych na ekranie wynikało, że
dzwoni do niego sam burmistrz.
- Tak, słucham?
- Anabelle
zaginęła – usłyszał po drugiej strony słuchawki sztucznie opanowany głos
Derricka Ferrellla.
Martin
westchnął i sięgnął po swój notes. Nie potraktował do końca poważnie tego
stwierdzenia. Miał wrażenie, że po włamaniu Butterfleye’a na ich posesję oboje byli
nieco przewrażliwieni. Nie dziwił im się, ale wolał, żeby nie angażowali do
najmniejszej sprawy najwyższych służb. Brakowało tylko, żeby zadzwonili do
federalnych*.
- Kiedy?
- Jakieś trzy
godziny temu. Nie wróciła z zajęć samoobrony. Mieli ją odebrać ochroniarze, ale
nigdzie jej nie było.
Honnet
westchnął ponownie.
- Przepraszam,
panie burmistrzu, ale zaginięcie można zgłosić dopiero po czterdziestu ośmiu
godzinach. Może jest w jakimś sklepie albo w domu i szykuje jakąś
niespodziankę… Jest osobą dorosłą, bardzo możliwe, że nie chciała dziś pójść na
te zajęcia.
- Nie. Na pewno
dałaby znać jak nie mi, to tym z ochrony. A tymczasem jest poza zasięgiem, więc
nie odbiera telefonów i ślad po niej zaginął. Pomóżcie mi.
Głos pana
Ferrella zaczął drżeć. Martinowi zrobiło mu się żal mężczyzny. Nie potrafił
sobie wyobrazić, co on zrobiłby na jego miejscu, gdyby nagle Natalie zniknęła
albo – co gorsza – Victoria. Czy przeprowadziłby natychmiastowe śledztwo na
własną rękę, w tajemnicy wykorzystując środki, którymi dysponował w swojej
pracy, czy poczekałby regulaminowe dwie doby, zanim podjąłby jakiekolwiek
kroki? Raczej nie.
- Przykro mi.
Póki co, nic nie mogę na to poradzić – powiedział i z ciężkim sercem rozłączył
się.
Czuł się podle.
- Szefie, znaleźliśmy telefon komórkowy, tam,
gdzie była ta strzelanina w zeszłym tygodniu – powiedział Ray, wpadając do
gabinetu Martina Honneta. Ten poderwał się z miejsca, podekscytowany tą
wiadomością, zapominając na chwilę o rozmowie, którą przed chwilą odbył. To
mogła być znacząca dla śledztwa informacja.
-
Sprawdziliście do kogo należy?
- Nie, ale jest
u techników, sprawdzą numer IMEI** i dojdą niedługo do właściciela. W przeciągu
doby powinniśmy mieć jakieś konkretne informacje.
- Świetnie.
Masz jakieś typy?
- Komórka
wygląda dość normalnie, całkiem zadbana, ale nie jest to najnowszy model.
Technicy musieli złamać kod PIN, więc nie miałem okazji przyjrzeć się, czy
jakieś elementy mogłyby chociaż zdradzić płeć właściciela. Póki co, czekamy na
wyniki.
- Super –
ucieszył się Martin i poklepał młodszego rangą mężczyznę po plecach. Nie mógł
ukryć radości z jakiegoś postępu w śledztwie. Może to właśnie następuje koniec
Butterfleye’a?
* - czyli po
FBI, ale to chyba dość oczywiste. Chociaż wydaje mi się, że trochę naginam rzeczywistość, bo chyba przysłaliby kogoś nadzorującego w takiej sytuacji, ale jeśli o to chodzi to stawiałabym, że wspomniana parę razy Gabrielle jest z tych służb.
** -
indywidualny numer każdego telefonu komórkowego. Możecie go sprawdzić wpisując:
*#06# :D
No i się sypie - znaleźli telefon. Nie jest dobrze, teraz na pewno dojdą do tego, że Ev jest właścicielką i będzie kwas... Ray nadal mi się kojarzy z "Ale proszę nie skakać po radiowozie!" z wersji musicalowej, dlatego coraz bardziej go lubię, hahahaha. :D September i Kurt? No mówiłam, że miał być B., ale nie Kurt, hahaha, no nic. :P Damian za to bardzo dosadnie opisał Nate'a, lecz ma rację, kolesiowi nie można ufać, zwłaszcza jeśli chodzi o linię on-Evelyn. Za to B. ma obsesję na punkcie Anabelle, a teraz ją porywa. Po co? Tylko po to, żeby wyznać jej miłość? Chyba ma jakiś ukryty motyw, uczucia nie są w jego stylu. No i, jak już mówiłam, Ev jest szybka z tym odczuwaniem, że coś z nią nie tak. :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
[konFEDORAcja]
Oj, niedobrze. Co będzie z Evelyn jak się dowiedzą, że to był jej telefon? Zawsze może skłamać, że go jej ukradziono, tak jak zrobiła to szefowi. Ale i tak sam fakt może wzbudzić w niej podejrzaną panikę.
OdpowiedzUsuńKurt i September - oryginalna para, choć ich uczucie jest nieco smutne. Samo życie Kurta jest, przecież cały czas siedzie na Lombrad street. Żal mi go i współczuję mu.
Hmm, Butterflye pokazał się Annabelle bez maski. Ciekawe. Co on planuje z nią zrobić? Jak można się spodziewać, zapewne coś nietuzinkowego.
Pozdrawiam serdecznie i wszystkiego najlepszego w Dniu Kobiet, tak by the way ;D
Dzięki za życzenia i nawzajem :)
UsuńMam nadzieję, że B. jest przystojny, inaczej do reszty straci u mnie uznanie. Ciekawe, do czego to wszystko prowadzi, do czego zmierza... Komórka już zlokalizowana, w rękach techników, trop wisi nad Evelyn i jeszcze dojdzie do tego, że wstadzą ją do więzienia za uczynki Butterfley'a. Nie, to by było niesprawiedliwie, nie zrobiłby jej tego. Chociaż... czy człowiek pozbawiony skrupułów ma przed sobą zahamowania? Nie cofnie się przed niczym, żeby dostać to, czego chce. Koniec wisi w powietrzu, aż zżera mnie ciekawość, jak to wszystko zakończysz! :D
OdpowiedzUsuńZachowanie Butterfleye'a mnie trochę... zmierziło. Nie wiem czy to rozczarowanie tą postawą, czy raczej zadziwienie. Zaczynam go kompletnie nie rozumieć i zastanawiam się, czy nie postradał już zmysłów. Więc po to tylko te przebieranki, morderstwa i bycie przestępcą, żeby koniec końców porwać żonę burmistrza, łudząco podobną do jego dawnej miłości? W dodatku pokazał się Anabelle bez maski i soczewek, tak jakby już nigdy nie zamierzał puszczać jej wolno i... I co właściwie? Chce stworzyć z nią zdrowy związek? Oj, Panie Motylku, chyba czegoś pan nie przemyślał dokładnie. Liczę jednak, że i tu zaskoczysz czymś czytelników, Legilimencjo, bo inaczej będę przeczuwać, że upadek Butterfleye'a jest bardzo blisko. Zresztą w miarę czytania odnoszę wrażenie, że on albo zginie, albo ucieknie, natomiast Evelyn trafi za kraty za współpracę (ciekawa jestem, czy namierzą ją przez telefon). W rozdziale wspomniałaś również o Nacie. Więc jeszcze nie wypadł z gry, tylko czy faktycznie skrywa coś? Kurczę, wszystko robi się coraz ciekawsze i nie mam kompletnie pomysłu, jak rozwiążesz wszystkie zagadki :) Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńNa początku chciałabym, abyś mi wybaczyła moją nieobecność na Twoim blogu. Miałam w mieszkaniu remont i nie miałam jak przeczytać rozdziały.
OdpowiedzUsuńZ okazji rocznicy, chciałabym złożyć Ci serdeczne życzonka. Aby wena nigdy Ciebie nie opuszczała i tworzyła tak piękne opowiadania jak te. Trochę smutno, że w kwietniu wszystko się skończy, ale każde opowiadanie powinno mieć swoje własne zakończenie, a przeczucie mi mówi, że Lombard Street nie skończy się zbyt dobrze.
Bonus mi się podobał, choć te wzmianki angielskie trochę mi utrudniały, bo jednak nieco słaba się czuje w językach obcych. Lecz wykorzystałaś w nich niektóre mi znane piosenki, jak np. Abby, Pink, a także Black Eyed Peas , zdecydowanie ten ostatni fragment mi się spodobał.
Jeśli chodzi o ten rozdział, to bardzo intrygujący. Szczególnie podobała mi się ta sytuacja z Butterfleyem i panią burmistrz. Widać, że dopiął swego i jego plan zadziałał, i zrobił to z pomocą Evelyn i Kurta.
Ostatni fragment z Martinem bardzo ciekawy i nieco niepokojący, jeśli chodzi o tą komórkę. Policja pewnie już odgadnie kto jest właścicielem owego sprzętu. Och, Evelyn jest w poważnych kłopotach. No ale czy i Motylek jest w niebezpieczeństwie? Nie sądzę. Jest sprytny i pewnie ma w swojej cwanej głwie jakiś uryty plan działań.
Czekam już na następny rozdział:)
Pozdrawiam serdecznie:*
Właściwie to zastanawiałam się, w jaki sposób ostatecznie powiążą Evelyn z Butterfleye'em, szczególnie, że dziewczyna nie wykazywała już szczególnych chęci do współpracy i z chęcią skończyłaby to wszystko. A tak mają jej telefon (pewnie specjalnie pozostawiony tam przez jej oprawcę) i to tylko kwestia czasu, aż zorientują się, kim jest właścicielka. Na dodatek ciężko będzie jej się z tego wytłumaczyć, bo to nie miejsce na wycieczki i miłe spędzenie popołudnia.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to nawet się nie dziwię, że Butterfleye uwziął się na burmistrzową, bo ma to związek z zupełnie inną osobą, a sama Anabelle nic nie zrobiła. Ale zastanawiam się, co on teraz będzie chciał z nią zrobić, skoro pokazał jej się bez maski.
Jednak trochę mnie zdziwiło, że w przypadku Anabelle Martin też postanowił przestrzegać zasad. Butterfleye już raz pokazał, że coś do kobiety ma, więc równie dobrze mogłoby być i tym razem.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ale usunęłam posty tam, gdzie był Aksel i bezimienne dziecko, a nie na Czystkach :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam rozdział już wcześniej, ale dopiero teraz znalazłam chwilkę, żeby skomentować. :)
OdpowiedzUsuńRozdział całkiem fajny, gdyby nie to, że... na kolejny muszę poczekać. :P Muszę przyznać, że bardzo zaciekawił mnie ten cały plan, który ma Butterfly. Z jednej strony niby wiadomo, czego można się po tym facecie spodziewać, ale mimo wszystko on zawsze zaskakuje. I w zasadzie nie wiem już, jak mam interpretować jego zachowanie czy myśli. :) Z kolei Evey chyba trochę przejrzała na oczy. Mam nadzieję, że nie wpakuje się w nic głupiego i wciąż liczę na jakiś mały romans pomiędzy nią i Motylem, choć mama dziwne wrażenie, że wszystko skończy się dla nich źle.
Pożyjemy, zobaczymy. :)
Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nowy rozdział.
[marionetki-nieswiadomosci]
[the-way-u-lie]
Kurt i jego życie prywatywne mnie zaskoczyło. Serio, dobrze się krył. Tak jak Ev miałam wrażenie, że on niemal nocuje na Lombard.
OdpowiedzUsuńDamian plusuje, dobrze dla Ev, że ma kogoś przy sobie, po tym, jak odrzucił ją B. Zbyt późno przejrzała na oczy i teraz nie możliwości, by to cofnąć, a iść do przodu już nie chce. Niby B. ją ostrzegał, żadnych uczuć, ale jej zauroczenie było mu na rękę.
No i doszłam do B. Co on wyprawia?! Musi być strasznie pewny swojego planu, że pokazał się Anabelle bez maski. Czego chce od niej? To wszystko dla jednej, słodkiej pani burmistrz? Jakoś mi się wierzyć nie chce.
I na końcu Martin. Na tropie :D Skoro ma telefon, to ustalenie do kogo należny nie powinno być trudne. Szkoda dla Ev. żeby tak się to skończyło. Najwięcej przegrałaby na tym ze wszystkich postaci. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, co przewidziałaś dla naszych przestępców. Czy wsadzisz ich za kratki, czy pozwolisz zwiać :D
Pozdrawiam!
Hm... Nie wiem co powiedzieć.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie, wiesz o tym, ale mam wrażenie, że teraz już czujesz parcie na dotarcie do zakończenia, przez co te sceny są trochę rwane. Mimo wszystko mi się podoba i jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko się skończy. Ten znaleziony telefon należy do Ev? Pewnie niebawem się dowiem.
Ah, jestem podekscytowana :D
Kurde, faktycznie, ten IMEI działa:D Wow, ale bajer:D Co do notki podobała mi się, ponieważ choć jeszcze do końća nie wiem co, ale coś sie ruszyło... Butterfley porwał Anabelle i pokazal twarz. myśląłam, że go rozpozna, a tymmczasem nie, czyli chyba wcześniej go nie znała? czemu w takim razie się na nią uparł?? Hm, Dziewczyn Kurta nieco mnei zdziwiła, nie spodziewałabym się xD ale właśsciwie, czemu nie, jest dość osobliwa, aczkolwiek nie sądzę, by chciała źle. Co do Evellyn niby sobie lepiej radzi, mamwrażenie, że jest silniejsza, ale to chyba tylko cisza przed burzą. No i nareszcie mój ukochany M ma jakieś poszlaki, hell yea!
OdpowiedzUsuńa ja czekam na nowy szablon :P wiem, wiem. Wredne, ale ja lubię oglądać nowe szablony ^^
OdpowiedzUsuńa teraz do rzeczy. rozdział oczywiście należy do lepszych. Widać zmiany w psychice Evelyn. W końcu zaczyna czuć się tym wszystkim zmęczona więc może jest jeszcze szansa na happy end dla jej osoby. Choć najpierw pewnie będzie ukarana, jak dojdą do tego że to jej telefon.
No i Burmistrzowa widziała go bez maski, więc mogę się tylko spodziewać jakie ma wobec niej zamiary.
Pozdrawiam :)
Nie mam ostatnio weny na szablony za bardzo, ale przyznam, że o tym ostatnio myślałam i zmiana by się przydała, ale nie będę się zmuszać, bo nic z tego nie wyjdzie. Mam nadzieję, że niedługo to się zmieni, hehe ;)
UsuńPozdrawiam również! :)
Osz kurde! Wreszcie jakoś mi się udało wszystko nadrobić. Ale już nie marudzę, tylko przechodzę do rzeczy.
OdpowiedzUsuńKurt mnie w sumie nie zdziwił. Od samego początku wiadomo było, że facet gra po swojemu. I pewnie dlatego tak go lubię. Czasem mam wrażenie, że w całym tym pokręconym środowisku tylko on jakoś funkcjonuje nazwijmy to "normalnie". Tak z braku lepszego słowa.
Sama Evelyn już troszkę mnie zaskoczyła. Najpierw swoją śmiałością a potem tym, że zobaczyła w co się wpakowała. Myślę jednak, że Kurt ma racje i ona jeszcze nie wie, że tak łatwo nie pójdzie. Na pewno nie będzie tak, że B. wyjedzie i ona wróci do normalnego życia. Coś się musi schrzanić.
Tak sobie myślę, że happy end nie pasuje mi tutaj. Bo właściwie co miało by tu nim być? Ale widzę, że wszystko zbliża się do tzw. "ostatecznego rozwiązania" i już nie mogę wytrzymać z ciekawości jak to rozwiążesz.
Pozdrawiam :)
Wreszcie udało mi się nadrobić zaległości! :) Choć bardzo żałuję, że nie byłam ze wszystkim na bieżąco, wtedy z całą pewnością odbierałabym każdy rozdział o wiele intensywniej! :)
OdpowiedzUsuńOstatnie zdarzenia wydają mi się takie... depresyjne? Coś w ten deseń. Nawet szczątki optymizmu nie wystarczą, bym nabrała co do zbliżającego się końca nadziei na happy end. Czy się mylę?
Czekam na kolejny rozdział :)
I pozdrawiam serdecznie.