Rozdział 25

It's the fame
It's the drugs
It's the social circle that you're not part of
It's the fear
It's everybody else, it can't be me
You're the reason I can't control myself

30 second to Mars - Valhalla

LICZBA MIESZKAŃCÓW STALE SPADA
Coraz częściej słyszy się, że „w San Francisco już nie jest bezpiecznie”. Co więcej: mieszkańcy potwierdzają swoje słowa, uciekając do innych miast czy stanów, a cytat ze znanej piosenki: „If you're going to San Francisco, be sure to wear some flowers in your hair”* złośliwi przekręcają na „be sure to wear some bulletproof vests”. Czy także w okresie wakacyjnym ubędzie nam turystów? Czy władze są rzeczywiście całkowicie bezbronne? Czy czeka nas kryzys ekonomiczno – społeczny? Więcej na stronie 6.

- Witamy w dzisiejszym programie „Minuta prawdy”**. Dziś naszym gościem będzie Raymond Porter, były burmistrz San Francisco. Witamy pana.
Nieco siwy mężczyzna w prostokątnych okularach skłonił się nieznacznie do kamery i zajął miejsce w fotelu obok reporterki. Zaczęło się na niewinnych pytaniach o ogólne samopoczucie, jednak Raymond wiedział dobrze, że to tylko cisza przed burzą. Wiedzieli to także widzowie.
W końcu padło pytanie o bezpieczeństwo w mieście i ciszę medialną; kurtynę milczenia spuszczoną przez zarówno policję jak i władze.
- Słyszała pani powiedzenie „im mniej wiesz, tym lepiej śpisz”? Dokładnie tak to działa.
- Ale oszukiwanie społeczeństwa nie jest w porządku, nie sądzi pan?
- Nie powiedziałem, że jest – odparł z uprzejmym uśmiechem. – Jednak czasami jest to konieczne, aby nie zaszkodzić jeszcze bardziej. Widzi pani, co się teraz dzieje – demonstracje w parku Presidio, przeprowadzki na większą niż zwykle skalę. Ale czego tak naprawdę chcą wszyscy? Złapania przestępcy, który jest nieuchwytny. Wierzę, że policja robi, co może. Najwyraźniej wytropienie go nie jest takie łatwe. To oczywiste, że ludzie chcą czuć się bezpiecznie, ale takie demonstracje mają na celu tylko wyrażenie ich złości, nie przedstawiając przy tym jakichkolwiek rozwiązań z ich strony. Czyli – tak, mówię to z pełną odpowiedzialnością – są w gruncie rzeczy bezcelowe.
- I dlatego należy zatajać wszystkie fakty przed obywatelami.
- Nie używajmy tak wielkich słów. Wiem, że macie skłonności do wyolbrzymiania w mediach, ale to wcale nie tak. Tak samo jak dzieci nie mówią rodzicom o zagrożeniach z przedmiotu, jeśli wiedzą, że poprawią, jak mąż nie mówi żonie o jednorazowym skoku w bok…
- Pan nie powiedział swojej żonie o „jednorazowym skoku w bok”? – przerwała mu reporterka.
- Nie było potrzeby, gdyż nigdy nic takiego nie miało miejsca – odparł niezrażony bezczelnością kobiety.
„Mówiłem ci, Derricku, wcale nie jest tak piękne być u władzy…”

PRZEŁOM W ŚLEDZTWIE?
Okazuje się, że nie do końca. Mimo usilnych starań policji, które od dłuższego czasu kończą się fiaskiem, nie udaje się wydobyć informacji z ostatniej ofiary starcia z Butterfleye’em, mimo miesięcznej rehabilitacji. Inspektor Martin Honnet odmawia komentarza na ten temat. Również lekarze, opiekujący się Michaelem Fraudinem, zasłaniają się tajemnicą służbową, pozostawiając wszystkich mieszkańców San Francisco w niepewności i strachu.

Anabelle Farrell z prychnięciem pełnym dezaprobaty wrzuciła gazetę do kosza. Nie do końca zgadzała się z autorem tekstu o dość zjadliwym wydźwięku. Uważała, że to nie „zwykli” mieszkańcy powinni się bać. Każdy bardziej wnikliwy obserwator zauważyłby, że Butterfleye celuje w osoby znane z mediów. Szary pracownik w osiedlowym salonie fryzjerskim nie ma czego się bać.
W przeciwieństwie do niej.
Czasami miewała ataki paniki. Każdy szelest, wiatr tańczący z firanką czy skrzypnięcie podłogi pobudzało jej wyobraźnię. Wydawało jej się, że w jakimś pokoju czeka on i tym razem ich spotkanie nie skończy się tak szczęśliwie. Innym razem bardzo chciała konfrontacji z mordercą. Pragnęła pokazać mu, że wcale nie jest taka niewinna i bezbronna. Wtedy wyobrażała sobie najokropniejsze rzeczy, które mogłaby mu zrobić. Nie zawahałaby się. W porywie takiego planu zapisała się na kurs samoobrony.
Nie będę ofiarą.
***
Ray ze skupieniem obserwował przez szybę przesłuchanie Michaela Fraudina, prowadzone przez swojego przełożonego. Próbował wywnioskować coś z mimiki ofiary, a także podchwycić pewne zachowania czy sposoby wyciągania informacji. Jednak niedługo potem pałeczkę przejęła Gabrielle Frankin, gdyż w delikatnych przypadkach to zwykle kobiety zabierały się za przesłuchania jako te, które budzą więcej zaufania i są (często tylko pozornie) bardziej cierpliwe czy taktowne. A ten przypadek był beznadziejnie delikatny.
- Kobieta? – zdziwił się Ray, gdy Honnet wyszedł z sali przesłuchań.  Ten wzruszył tylko ramionami. Miał mętlik w głowie.
Nie dość, że Butterfleye i Don Lotario, to dochodzi jeszcze jakaś obłąkana kobieta! W jakich czasach przyszło mu żyć…?
- Ale czy to możliwe? – spytał młodszy policjant. – Zwykle kobiety nie są zdolne do takiego okrucieństwa.
- Zgadza się. Sęk w tym, że nie mówił nic o tym, żeby mu zrobiła jakąkolwiek krzywdę. Po prostu była. Gabrielle, co o tym sądzisz?
- Wiesz, biorąc pod uwagę okoliczności… - urwała, bo z sali właśnie wyprowadzono Fraudina – i jego stan, to jego zeznania mogą nieco… różnić się od rzeczywistości. To, co opisywał, bardziej wyglądało na jakąś projekcję z wyobraźni, którą stworzył jego mózg, żeby ulżyć cierpieniu… Ale kto wie, może coś w tym jest. Nie jestem w tym przypadku specjalistką…
- A więc w zasadzie jedyny świadek nie jest w pełni poczytalny – westchnął Martin, a Gabrielle uśmiechnęła się przepraszająco.
Jakby to była jej wina…
***
- Szefie, przekopałem trochę Internet i zobacz, co znalazłem – powiedział Ray i pokazał Honnetowi filmik, gdzie pokazano w zbliżeniu dwa podpisy przy graffiti.
- Dlaczego tego nie zauważyliśmy wcześniej? – spytał ostro Ray’a, jakby to jego obwiniał o to zdarzenie.
- Ja… Nie wiem. Byliśmy zajęci czymś innym… - wyjąkał, ale Martin nie słuchał jego usprawiedliwień.
- Czyli to co mówił Fraudin się sprawdza. Kobieta, tak? Ev. Szlag, jakby było nam jeszcze mało. Myślisz, że to taka sama psychopatka czy raczej to „typowa” para: dominium i jednostka uległa?
- Raczej to drugie. Ten podpis dość jednoznacznie nawiązuje do pewnego filmu. Ev była… zakochana w przestępcy, który co prawda chciał uwolnić kraj od komunistycznych rządów, ale w dość radykalny sposób – powiedział z pewną obawą.
- Tworzy nam się ostro popierdolona ideologia… - westchnął, zagarniając włosy do tyłu. Coraz mniej mu się to podobało i nie tylko ze względu na to, że zagadka, choć teoretycznie rozwiązana, wcale taka nie była. Martwiły go motywy przestępców, których jeszcze nie był w stanie określić, ale wydawały mu się groźne dla osób postronnych.
***
Mike Fraudin siedział w więziennej celi, oparty o zimną ścianę. Jednak ten chłód nie wywierał na nim głębszego wrażenia. Był skupiony na motylim znaku, który został wyrzeźbiony przez niejakiego Butterfleye’a z bliżej nieznanej okazji.
Wspomnienie tego mężczyzny z motylą maską napawało go ogromnym strachem.
Z czasem nauczył się kontrolować drżenie ciała, które pojawiało się za każdym razem, gdy wspominał ten moment, a które przypominało lekki atak epileptyczny.
Teraz jedyne co mu pozostało to domysły.
Nie był pewien. A ludzie zadawali pytania. Tysiące na raz. Nie potrafił się skupić. Potrzebował czasu, ale zanim zdążył się namyśleć, zadawali kolejne. I następne. I jeszcze jedno. Przybywały nowe, z każdą minutą. Obłaziły go i czekały na jego potknięcie. Jak te szczury w fabrycznej sali…
Zasłonił głowę rękami, z trudem powstrzymując odruch, który miałby pozwolić odgonić te gryzonie.
Krzyczał w myślach, że tu nie ma już żadnych szczurów, że to tylko cholernie, kurewsko przykre wspomnienie. Czasami to coś dawało, czasami nie. Tym razem podziałało.
Nerwowo przygryzł wargę. Tak mocno, że zaczęła z niej lecieć krew.
Bezzwłocznie, nerwowym ruchem otarł ją z twarzy.
„Szybko, zanim poczuję ten zapach…”, myślał gorączkowo.
Życie po spotkaniu z Butterfleye’em uległo diametralnej zmianie. Trudno było mu egzystować w zgodzie z własną osobą. Teraz robił wiele rzeczy wbrew sobie lub zapobiegawczo – aby nie obudzić w sobie jeszcze świeżych wspomnień; tak jak to otarcie krwi, bo każdy zapach, który przypominał tamto miejsce, budził demony. Między innymi dlatego zamknęli go w odosobnionej, sterylnej celi.
Zawsze był egoistą – nie krył tego. Robił wszystko, aby żyło mu się lepiej – często kosztem innych. „Po trupach do celu”, to było jego motto. Chwilami żądza pieniądza robiła się chorobliwa. Teraz też robił wszystko, aby sobie ulżyć, ale w zupełnie innej kategorii.
Porównując tamte czasy, które wydawały się jakby spowite gęstą mgłą, dochodził do wniosku, że wolał być niewolnikiem pieniądza i nielubianym skurwielem niż więźniem swojego ciała i umysłu, który budzi skrajne współczucie. Zdecydowanie łatwiej żyło się, gdy podświadomość nie przejmowała kontroli nad nim, gdy nie zgłębiał się w swoje duchowe przeżycia – ba: nie zdawał sobie nawet sprawy, że takowe istnieją. Żył szybko, intensywnie, nie było czasu na takie pierdoły. A teraz…
Niewiele pamiętał. Fakty mieszały się. Teraźniejszość i przeszłość stanowiły jednolitą masę i nie miały większego znaczenia. Na szczęście pamiętał swoją tożsamość. Chociaż jeden krok dalej od wariatkowa.
Swoją tożsamość…
„Kiedyś ważniejsze było, abym nie zapominał PINu do jebanej karty kredytowej, a teraz priorytetem jest, żebym nie zapomniał najbardziej podstawowej rzeczy – jak się nazywam.
Mike-Mistrz-Wpierdalania się-W-Największe, Najbardziej Śmierdzące Gówno-Fraudin.
Trzeba było zostać przy fałszowaniu czeków i podrabianiu podpisów. Nie, podrabianiu… pieniędzy…? Czy co ja tam, do chuja, robiłem.”
Opuszkami palców przejechał wzdłuż motylego skrzydła.
Zastanawiało go jedno: zeznał, że w fabryce były dwie osoby. Tylko, że chwilami nie był tego taki pewien. W końcu faszerują go tabletkami, które – co prawda – pomagają mu radzić sobie ze szczurzymi demonami w jego umyśle, ale też nieźle mieszają we łbie.
A ta kobieta, pieszczotliwie nazwana przez Butterfleye’a – o ironio – motylkiem, wydawała się taka nierzeczywista. Po prostu pojawiła się – piękna i dostojna – zadała kilka pytań, a potem zniknęła gdzieś w cieniach…
Może to była po prostu mara? Marzenie ściętej głowy? Projekcja umierającego faceta, pragnącego…
W zasadzie nie wiedział, co by mogło to oznaczać.
Ale słyszał – pamiętał to! – słyszał jak ten sztucznie opanowany policjant rozmawiał z ładną, długonogą blond sztuką w jasnej marynarce, że w gruncie rzeczy jego zeznania mogą nie być w stu procentach prawdziwe.
„A więc zostało to potwierdzone naukowo”, zaśmiał się w duchu, kładąc się na twarde więzienne łóżko.
***
Dziwne sny nie opuszczały jej. Z trudem ukrywała, że nie potrafi przejść do porządku dziennego po wizycie w opuszczonej fabryce. Przerażał ją już zaistniały w mediach Mike Fraudin, który został oskarżony o porwanie i znęcanie się nad kobietą. Bała się, że mógłby coś wygadać policji, a głosy, że po spotkaniu z Butterfleye’em (o tajemniczej kobiecie nie mówiono ani słowa) przeszedł załamanie psychiczne, nijak ją uspokajały.
„Butterfleye nie jest dobry”, mówił głos w głowie, niemiłosiernie ją męcząc.
Stwierdzenie to nie było nowością. Od samego początku wiedziała, kim jest Butterfleye. Nie krył się z tym, a ona go nie oceniała. Jak mogła? Przecież w gruncie rzeczy był szarmancki, tajemniczy i cholernie pociągający.
To też nie dawało jej spokoju. Przyłapała się na tym, że pragnie czegoś więcej niż tylko sztywnych spotkań na Lombard Street, które od pewnego czasu przestały mieć charakter czysto „spiskowy”. Zauważyła, że Butterfleye po większych „wyczynach” uspokaja się na jakiś czas, jak drapieżny ptak, który ma zamiar wylecieć na łowy dopiero, gdy burza minie.
- Co robisz? – spytała, zaglądając mu przez ramię. Widziała, że rysował, jednak to, co dotychczas stworzył, zasłonił ręką.
Miała wielką ochotę dotknąć chociaż jego ramienia, żeby zwrócić na siebie uwagę. Wciąż jednak nie wiedziała, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna granica, której nie można przekroczyć.
- Chodź, przyniosłam ciasteczka mojej mamy – szepnęła mu na ucho.
- Po co? – spytał obojętnie, przejeżdżając kilkakrotnie ołówkiem po kartce papieru.
Evelyn przygryzła nieznacznie wargę. „Bo chciałabym, żebyś ze mną porozmawiał o czymś innym niż o próbach zbawienia świata! Żebyś chociaż raz, na chwilę, nawet nie całkowicie, ściągnął motylą maskę, specjalnie dla mnie”.
Zamiast to powiedzieć, wzruszyła tylko ramionami i usiadła na czarnej kanapie. Stamtąd przyglądała się jego skupionej sylwetce, niepewnych kreskach, stawianych na kartce. Zastanawiała się, co tworzy, dlaczego ktoś tak niesamowity jest sam, co zmusiło go do przywdziania maski motyla i czy kiedykolwiek zobaczy jego prawdziwą twarz.
- Czy miałeś kiedyś kogoś? Kobietę? – Nie mogła powstrzymać pytania.
Ręka Butterfleye’a zamarła w pół ruchu. Przez twarz przebiegł cień uśmiechu.
- Czemu pytasz?
- Z ciekawości.
Mężczyzna pokiwał głową z nikłym uśmiechem.
- Co? Przecież to przez nią wybrałeś akurat mnie, prawda? Chyba liczyłeś się z tym, że kiedyś zadam ci takie pytanie.
- A ty chyba liczyłaś się z tym, że nie uzyskasz odpowiedzi.
Evelyn westchnęła z poirytowaniem.
- Tak, wiem, ta zasada, że „nie mieszamy życia osobistego z ‘pracą’”. Nie obchodzi mnie ona, wiesz? Coś mi się wydaje, że oboje możemy uznać, że nie mamy już życia prywatnego.
- Śmiałe stwierdzenie, motylku.
Skrzywiła się na dźwięk słowa „motylku”. Naprawdę myślał, że tym zdrobnieniem jakoś ją uspokoi?
Ostry ból głowy przeszył jej skronie, poczuła go także przy potylicy oraz szczęce.
- Ja… um… muszę iść, źle się poczułam – mruknęła i wziąwszy torebkę, wyszła z mieszkania, a swoje dalsze kroki skierowała bezpośrednio do barmana.
Usiadła na wysokim siedzeniu tuż za ladą, czekając, aż ten przestanie coś przestawiać w swoim miejscu pracy.
- Kurt… - Mężczyzna podniósł na nią swe czarne tęczówki. – Te tabletki na ból głowy… Te co mi kiedyś dałeś… Były bardzo skuteczne, od razu zadziałały. Mógłbyś mi je dać?
Barman zaprzestał czyścić naczynia. Pochylił się w jej stronę, wzrokiem przebijając ją na wylot. W pewnym momencie myślała, że ma zamiar uderzyć ją jakąś butelką, którą miał w pobliżu, jednak po chwili przypomniała sobie, że to Kurt, który nigdy nie podniósłby na nikogo ręki.
- Słuchaj, Evelyn. Dobrze wiesz, że to nie były tylko tabletki i dobrze wiesz, że nie powinnaś ich chcieć ponownie. To była krytyczna sytuacja. To miejsce… Oboje utknęliśmy. Nie ma nic za darmo, ale… postara się zachować trzeźwy umysł, także dosłownie. Lubię cię. Proszę cię, nie skończ jak… - urwał. Spuścił wzrok, po czym kontynuował dalej. Evelyn nie zwróciła na to uwagi. Potrzebowała tych lekarstw, tylko to się liczyło. Poczuć się lepiej, zapomnieć o swoich problemach, choć na chwilę.  – Nie zgub siebie. Wiem, że to trudne, ale nie pozwól, żeby zamknęli cię w jednym pomieszczeniu na własną korzyść.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę ci powiedzieć, że powinnaś pamiętać, kim jesteś, bo inaczej nie wyjdziesz z tego cała.
- Jak ty? – spytała jadowicie.
- Chyba tylko dlatego wciąż tu jestem – odparł, nie zwracając uwagi na ton jej głosu.
***
DeadBoy: Jak twoja głowa?
Evey: Dobrze.
DeadBoy: Jesteś zła.
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. „No tak. Kurt, Pieprzony Obserwator”, pomyślała ze złością. Jej odpowiedź nie była zgodna z prawdą. Owszem, bóle nieco ustały, ale mimo to od czasu do czasu przeszywał ją prąd – tak przenikliwy, że czuła jego oddziaływanie nawet przy korzeniach zębów.
Na początku chciała zaprzeczyć. W końcu przez Internet tak łatwo się kłamie. Jednak zrezygnowała. Kurta by nie oszukała. Postanowiła napisać bardzo szczerą odpowiedź.
Evey: Tak. Już nie chodzi o to, że martwisz się o mnie jakbym była co najmniej twoją siostrą, co mnie czasami rozczula, a czasami doprowadza do szału. Ja się naprawdę źle czułam i potrzebowałam tego. Nie obchodzi mnie, że to nielegalne czy coś. Na Lombard Street jest wszystko i zapewne w dużych ilościach. Na pewno nikt by nie zauważył.
DeadBoy: Być może, ale…
Nie zdążyła odczytać reszty wiadomości, która nadeszła dopiero po paru minutach, gdyż strona z chatem zniknęła, pojawił się za to ogromny komunikat o błędzie, którego nie dało się w żaden sposób usunąć.
- Co, do cholery? – spytała w przestrzeń, wlepiając zdziwiony wzrok w komunikat na monitorze, informujący o błędzie systemu. Po chwili ekran zaświecił się na niebiesko, po czym zgasł, aby ponownie się włączyć.
Restart komputera niewiele dał. Okazało się bowiem, że cały jej komputer magicznie się wyczyścił, zatem na dysku nie został ani jeden plik. Nie miała pojęcia jak to odzyskać.
Zdenerwowana rozejrzała się po pokoju. Nie wiedziała do końca, dlaczego w tym momencie zaczęła bać się o siebie i o to, że to krótkie, trwające mniej niż minutę wydarzenie, mogłoby mieć związek z Lombard Street i światkiem z tym związanym.
Przygryzła skórkę przy paznokciu, szukając pomocy.
Była jedna osoba, którą pewnie mogłaby poprosić o pomoc.
- Matilda? Cześć, dobrze pamiętam, że Nate zna się na komputerach? To świetnie. Mojemu coś się stało i chyba potrzebuje pomocy… Dzięki.
--------------------------------
* - Scott McKenzie – San Francisco; znana piosenka, odpalcie sobie, na pewno ją kojarzycie. Ja osobiście kojarzę ją z dzieciństwem, coś często leciała w radiu :D Dla leniwych: bulletproof vests to kamizelki kuloodporne.
** - zmyślona nazwa, nie wnikałam w amerykańskie programy publicystyczne 
Niewielki przeskok czasowy. A rozdział partiami kulawy, coś mi spotkanie z Butterfleye'em nie do końca wyszło, ale musicie mi wybaczyć - dopisywałam go niedawno, a ostatnio robię sobie przerwę z pisaniem, zwłaszcza po próbnych maturkach chwilowo nie chce mi się za dużo tworzyć. System mnie przytłacza :D
Niedługo święta i wszystkie inne dobrodziejstwa świata, ach :3

15 komentarzy:

  1. Ile razy mam powtarzać, że Świąt nie będzie, bo szybciej będzie koniec świata? :P

    Nooo, w tym rozdziale to naprawdę pocisnęłaś z bluzgami, nie lubię, bardzo nie lubię i gardzę. I Ty dobrze o tym wiesz, cytując klasyka.

    Raymond Porter! No nareszcie, stęskniłam się za tym panem... W policji zaczyna coś się dziać, ciekawe, że to akurat młody, niewinny Ray (dobrze pamiętam?) wypatrzył podpis Ev. Ciekawe, co się stało z tym chatem. Czyżby Kurt odłączył ją na wieki? Nie, chyba nie, przecież nie siliłby się na odpowiedź, żeby zaraz potem to zresetować. Może to B. patrzy i wszystko wie, a potem kasować dane z komputera? Nie sądzę, że to przypadek.

    Ale dużo dobra też jest w tym rozdziale - Marsiaki, Scott McKenzie, (w sumie nie do końca) mój pomysł z "Minutą prawdy", Kurt, Raymond... i o to chodzi! :)

    Pozdrawiam,
    [gilderoy-lockhart]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Końca świata nie będzie, ile razy mam powtarzać? :D

      Usuń
  2. Restart komputera od razu powiązałam z Butterflye'em. Naszła mnie taka okropna myśl, że Kurt za to zapłaci. Niepokoją mnie te wieczne bóle Evelyn... Coraz gorzej z nią. Także to życie w niepewności, strachu, że i ona zostanie powiązana z B., jako "tajemnicza kobieta"...
    Mi akurat podobała się scenka z B. No i to pytanie Evelyn... dość śmiałe jak na niego ;P
    Taak, ja już czuję magię świąt <3 Wszędzie choinki, mikołaje i pewnie niedługo kolędy^^
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, chyba pierwszy raz od dość dawna komentuję w tym samym dniu, co został dodany rozdział.
    Media pewnie są całe uradowane, że mają tak gorący temat, który szybko nie wygaśnie. I mogą się wyżyć na różnych organach publicznych, chociaż tamci robią, co w ich mocy, aby zakończyć żywot Motylka.
    Fajnie, że policja posunęła się nieco w śledztwie, mimo że świadek jest niezdolny do współpracy. Tylko sam podpis raczej daleko ich nie zaprowadzi.
    Z Evelyn jest chyba coraz gorzej i jakoś w jej przypadku nie widzę możliwości jakiejkolwiek poprawy bez odcięcia się z Lombard Street, co raczej w najbliższym czasie się nie zdarzy, bo zabrnęła w to wszystko za głęboko.
    Zastanawia mnie też sprawa komputera, bo na pewno nie był to przypadek. Gdyby przeglądała strony poświęcone kupnie nowego odkurzacza, to można by to uznać za złośliwość rzeczy martwych, ale nie w momencie, gdy rozmawia się z Kurtem. Ciekawa jestem, kto to zrobił. Pierwsza moja myśl to Nate, ale ostatnio na jego punkcie chyba jestem za bardzo przewrażliwiona i mam jakąś schizę.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O nie, o nie, są na tropie Ev! Coś czuję, że niedługo pod stopami Evelyn ziemia się zapali.
    A restart komputera też jestem skłonna połączyć z Motylkiem - w końcu to facet, który lubi mieć kontrolę.
    Ach i zaczynają się potwierdzać moje domysły - Ev zdecydowanie czuje miętę do Motylka, chociaż wie, że to złe.
    Ale umieram z ciekawości, o kim to, kto źle skończył, nie chciał mówić Kurt!

    PS. Czy to tylko ja, czy jeszcze kogoś rozbawiło pytanie Evelyn?

    ANONYMA

    OdpowiedzUsuń
  5. Robi się coraz niebezpieczniej... Mam niemiłe wrażenie, że coś poważnego wiąże się z tym nagłym wywaleniem z czatu oraz awarią komputera - a może to tylko zagrywka Butterfleye'a? Kurczę, ten facet tak mnie intryguje! Najchętniej weszłabym Ci do głowy i wyszperała wszystkie informacje o nim! ;D Szkoda, iż nie udzielił odpowiedzi na pytanie Evelyn, mi się wydaje, że kiedyś jakąś kobietę mógł mieć... A Ev? Czy oczekuje od niego zwierzeń, przyjaźni czy romansu? I co z tymi bólami dziewczyny? To chyba coś niedobrego... Tak z innej beczki: uwielbiam Kurta. Jest taki opanowany i wydaje się być dobrym facetem, na pewno chce dobrze dla Evelyn. Bardzo podobają mi się również Twoje wejścia do mediów. Wycinki z prasy, wywiady, telewizja... Jako przyszła dziennikarka ukochałam sobie to w Twoim opowiadaniu. Jednocześnie bez tego byłoby mniej realistycznie. Temu od szczurów współczuję tylko dlatego, że miał do czynienia z tymi żarłocznymi gryzoniami, co ostro wjechało mu na psychikę...
    Jestem niesamowicie ciekawa ciągu dalszego. Pozdrawiam serdecznie ;*

    PS Jak Ci poszły matury próbne? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Butterfleye to taka postać, że nawet ja nie wiem o nim absolutnie wszystkiego, ale liczę, że jeszcze się przede mną otworzy :D Nawet nie na potrzeby opowiadania tylko ot, dla siebie xD
      Na razie oddali tylko polski podstawowy i rozszerzony, oba bym zdała, ale wolałabym na trochę więcej procent xD Co zabawne, rozszerzenie poszło mi lepiej niż podstawa, haha xD A o pozostałe też się jakoś nie martwię, chociaż wolę nie zapeszać, haha :P

      Usuń
  6. Początek taki prawdziwy z tą nieodpuszczającą, szukającą sensacji reporterką. Biedny Ray, nie łatwo odpowiada się na takie pytania.
    A im dalej, tym robi się ciekawiej. Anabelle i kurs samoobrony? Przepraszam, ale parsknęłam śmiechem, gdy to przeczytałam. Ma kobitka rozmach i wyobraźnię xD
    Martin wie o istnieniu Ev. No ładnie. O ile B. ciężko uchwycić, tak Evelyn może łatwiej odnaleźć i przez nią dopaść motylka. Czyżby to oni dopadli jej komputer? Parę osób sugerowało, że to może być B., ale ja nie potrafię odnaleźć jakiś powiązań. Chyba nie jest przecież zazdrosny o Kurta :D Ach i szkoda, że B. nie dał się sprowokować Ev, może w końcu dowiedzielibyśmy się czegoś z jego przeszłości.
    Pozdrawiam i czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wybacz spóźnienie, lecz mam kłopoty z moim komputerem. Znalazłam chwilę czasu, aby wejść na laptopa do siostry.

    Rozdział bardzo mi się podobał. Szczególnie fragment w więzieniu i te rozmyślenia Mike. Wygląda na to, że jednak popada w paranoję po spotkaniu z Butterfleyem.
    Coraz bardziej martwię sie o Evelyn. Policja już wie, że była także kobieta przy Butterfleyeu, no i jeszcze te nagranie. I do tego można dorzucić bóle głowy.
    Coraz to ciekawiej sie robi;)

    Czekam na next i pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  8. hm, bardzo mi się podobał fragment z głowy ofiary Butterflye'a.niezła psychodelka... ale nawet trochę myślal, tznkojarzył... był świadomy, że nie jest z nim dobrze i to chyba mnie przeraziłonajbardziej... i te wspomnienia, te szczury, aż się wzdrygam... i przypominam sobie "rok 1984:.. kurde. ponadto faktycznie fragment z butterfylem trochę mnie zawiódł, spodziewałam sie czegoś bardziej pompatycznego albo pełniejszego akcji...a tymczasem Ev znów tylko się nad sobą użała, choć akurat wyczyszczenie dysku było dobrym pomysłem, jestem ciekawa, która strona o to zadbała i co odkryje NAte, gdy już przyjdzie naprawiać ten komputer... on coś skrywa, wiem to... Ciekawe,jak szybko Mattuś mój trafi na trop Evelynne:P

    OdpowiedzUsuń
  9. szablon ładny, choć trochę kiepsko widać linki.
    przepraszam, że tak długo mnie nie było. Na swoje usprawiedliwienie coś tak mam, ale chyba nie ma sensu się tłumaczyć.
    rozdział przeczytałam już jakiś czas temu i mam nadzieję, że moja pamięć mnie nie zawiedzie...
    podobało mi sie. Tia, sensacja dla mediów, prawda? ake co się dziwić, oni też muszą z czegoś żyć, a to ich praca. kiedyś chciałąm iść na dziennikarstwo, ale tylko po to aby pod szlifować się w pisaniu i znaleźć kogoś, kto fachowym okiem spojrzałby na moje felietony :P
    biedna Evellyn, choć w sumie sama jest sobie winna. daleko zabrneła w tym wszystkim, zbyt daleko. coś czuję, że policja niedługo odkryją, kim jest kobieta przy Motylku.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. O jak tu ładnie, tak zimowo <3. Aż chce się czytać!
    Zostawię Ci dziś komentarz, pewnie nawet za jakieś pół godzinki, tylko się ogarnę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziennikarze to hieny, wiem coś o tym. Niestety taką mają pracę i muszą zadawać niewygodne pytania. Od tego zależy oglądalność, oglądalność = pieniążki, pieniążki = pensja :d. Ale to tam, takie tam info :D.
      Współczuję trochę Fraudinowi. Naprawdę. Te wspomnienia, strach o to, że już zwariował... musi być mu ciężko. Jednak chyba nikt nie zasłużył na takie traktowanie.
      Jakoś... spada moja sympatia do Butterfleya, chyba powoli mnie irytuje swoją tajemniczością, bo chciałabym już wiedzieć o co chodzi xD. Kim jest naprawdę i w ogóle. Ciekawe to wszystko.
      I co z tym komputerem? Wątpię, by ta awaria zrobiła się tak o, bez powodu. Możliwe, że ktoś ją szpieguje... ale kto? Pierwsze co mi przyszło na myśl to Damian : o

      Pozdrawiam i przepraszam za zwłokę :)

      Usuń
  11. Przeczytałam za jednym zamachem zaległe rozdziały i w głowie mam mieszaninę dwóch oddzielnych wątków - świata Evelyn i świata Martina. Skupiam się najpierw na tym drugim, wolę być chronologiczna :D
    Motylek zostaje nieuchwytny, policja jest bezradna. Cóż, wiele się nie zmieniło. Fraudinowi odbija po niekorzystnym starciu z Butterfleyem, sam się zastanawia, czy nie jest czubkiem. Źle wspomina traumę z głodnymi szczurami i dlatego żałuję, że zapewne nie zna legendy o Popielu, którego zagryzły myszy. Różnica między nimi jest taka, że Mike jest złodziejem i kryminalistą, a szczury są co najwyżej kuzynami mysz. Jakby nie spojrzeć, gryzoń to gryzoń...
    Poruszył mną natomiast końcowy wątek poprzedniego rozdziału, w którym Martin i jego eks żona zbliżają się do siebie, a może inaczej, nie przekreślają swojego związku na dobre. Nie ukrywam, że mogłoby coś z tego wyniknąć, ponieważ życie Martina jest szare i w gruncie rzeczy puste. Przydałoby mu się ciepło bliskich osób.
    A teraz czas na Evelyn! Ach, to zagubione 'dziewczę'... Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie uzależniła się od obecności Butterfleya. Wie, jakie konsekwencje ją czekają, jeśli będzie maczać palce w nielegalnym biznesie, a i tak uparcie w to brnie.
    Trudno wyczuć, czy to kwestia uczuć czy jej zwyczajnej głupoty trzyma ją na Lombard Street. Chyba, że taki tryb życia jej odpowiada. Może urodziła się po to, by stać się przestępcą? Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ludzie w maskach mają działanie podobne do tych po zażyciu haszu czy innych syfów :D
    Na koniec pragnę Cię gorąco przeprosić za zwłokę i nieobecność na Twoim blogu, ale w ostatnich tygodniach nie mam kiedy spożytkować czas na własne przyjemności. Liczę, że mój wielgachny komentarz nieco osłabi Twój gniew. Buziaki! ;*

    OdpowiedzUsuń
  12. "ale… postara się zachować trzeźwy umysł, także dosłownie"

    postaraj?

    ;)

    Nie no, ja mam dzisiaj motylowy wieczór, nie pozbędę się go z głowy przez długi czas :) Oke, jeszcze jeden rozdział!

    OdpowiedzUsuń

Motyle Oczy