The way I look, The way I speak,
How about a better version of me
Excuse the wall, I put it up from time to time
A silver shade, and the design is all mine
It's just a maze that everyday I seem to be stuck in
Shinedown - Better version
Koturny
wystukiwały w miarę równy rytm, uderzając energicznie o chodnik. Zdarzały się
chwile niepewności i zachwiania, związane z wyższą niż normalnie podeszwą, ale
radziła sobie z tym całkiem dobrze. Koszulka o wyrazistym, turkusowym kolorze
subtelnie eksponowała jej biust, a czarna marynarka podkreślała talię.
Próbowała
przekonać siebie, że czuje się doskonale w nowym „wcieleniu”. Zdecydowanie
stawiała kolejny krok, tłumacząc sobie, że zmiany są konieczne i niezbędne w
życiu człowieka. Poza tym, kiedy patrzyła w lustro, widziała teraz kogoś
naprawdę atrakcyjnego i na swój sposób wyróżniającego się z tłumu. To po prostu
musiała być zmiana na lepsze.
Czuła
na sobie spojrzenia niektórych przechodniów, co nieco ją peszyło – nie
wiedziała, czy myślą o niej pozytywnie czy na zasadzie „ale ta się ubrała”.
Jednak wierzyła siostrze. Była pewna, że w byle czym nie wysłałaby jej do
ludzi.
-
Wychodzisz gdzieś z kimś po pracy? – powitał ją Damian, od razu zauważając jej
małą metamorfozę.
„No
proszę, a ponoć faceci nie spostrzegają takich szczegółów”, pomyślała z ironią,
nieco zdenerwowana, że wszyscy łączą zmiany z jakimś tajemniczym nieznajomym.
-
Nie – odpowiedziała nieco chłodniej niż zamierzała. – Po prostu czas na zmiany.
Jak ci się to widzi? – spytała już bardziej przyjaźnie, prezentując swój nowy
styl.
-
No… ładnie.
Nie
kłamał. W gruncie rzeczy była to pozytywna zmiana: umiejętnie dobrane kolory –
nieco bardziej wyraziste niż zwykle – oraz subtelne podkreślone kobiece
kształty. Niby nic do zarzucenia, ale miał wrażenie, że przez tę zmianę pewna
część Evelyn, którą znał, ukryła się gdzieś bardzo głęboko. Zniknęła.
Cóż,
może po prostu jeszcze się nie przyzwyczaił.
-
Widziałaś wczorajsze wiadomości?
-
Tak, a co?
-
Wiadomość od Butterfleye’a. Przerażające, co nie?
Odchrząknęła
wymijająco, nerwowo drapiąc wierzch dłoni.
-
No – odparła lakonicznie.
Do
tego najwyraźniej też będzie musiał się przyzwyczaić.
***
- Don Lotario.
Bardzo zmyślne – powitał mężczyznę Honnet, bez cienia uśmiechu na twarzy. Jak
dobrze, że miał obciążające go dowody i nie musiał wypuszczać go z aresztu. Ten
gnojek jeszcze sobie posiedzi, a on zadba o to, aby była to duża część resztki
jego życia.
Razzari
spojrzał na niego pytającym wzrokiem, opierając się o policyjne krzesło,
wydymając przy tym pokaźny brzuch.
- O co ci
chodzi?
Martin prychnął
głośno i w ramach wyjaśnienia rzucił na stół wydruk z Internetu na temat
wspomnianego Dona. Mężczyzna zakuty w kajdanki początkowo niechętnie
przyciągnął do siebie kartki, jednak z każdą minutą jego niechęć zaczęła przeradzać
się w zdumienie, a w końcu można było też zobaczyć także złość i rozbawienie.
Po dłuższej chwili milczenia roześmiał się na głos.
- I co,
myślisz, że to sobie zmyśliłem, bo godzinami gram w Simsy, a to było jedyne
nazwisko, które przyszło mi na myśl, tak?
- A jakie jest
inne wyjaśnienie?
- Nie kłamię!
Nie moja wina, że w obecnych czasach przestępcom coś odwaliło i wymyślają sobie
tak idiotyczne przydomki jak Butterfleye czy ten cały Don Lotario. Kiedyś to
byli prawdziwi gangsterzy, teraz to jakieś pajace.
- I ja mam ci
uwierzyć, tak? Mam uwierzyć, że w simsowym szale nie wymyśliłeś sobie, że – tu
zerknął do kartki poświęconej fikcyjnej postaci – podrywacz z Miłowa nie zainspirował cię do wymyślenia jakiegoś
superprzestępcy, który miałby mieć jakieś kontakty z Butterfleye’em, tak? Ktoś
tu jest zdrowo popieprzony.
- Mówię prawdę
– wycedził Razzari. – Dlaczego nigdy nie wierzycie więźniom? Sprawia wam to
jakąś chorą przyjemność, nie? Wsadzanie do pierdla. Pewnie zastępuje to wam
pieprzenie się, bo jakoś nie widzi mi się, panie
policjancie, żeby miał pan żonkę, która czeka na pana z rozstawionymi
nogami.
- Morda w kubeł
– uciął Honnet.
Ciemnowłosy
mężczyzna o włoskim nazwisku zaśmiał się ochryple.
- Widzi pan, ja
nie jestem aż tak niewyżyty, żebym miał zastępować swoje życie jakimiś
wirtualnymi romansami.
Martin okrążył
– już nieco znudzony tą rozmową – pokój i bez nerwów odparł:
- Co i tak nie
zmienia faktu, że jesteś zwyczajnie skończony. Nie ma dowodów na to, że mówisz
prawdę, więc masz pecha, ale oznacza to dokładnie to, że łżesz jak pies.
- A wy po
prostu na starcie oceniacie tych, co aresztujecie i od razu spisujecie na
straty, żebyśmy mogli tym samym nieco podreperować wasze nadszarpnięte ego –
warknął, coraz bardziej zły. – Jak tam, panie policjancie, nie może pan złapać
Butterfleye’a, co nie? – zadrwił.
Martin zacisnął
szczęki. Starał się nie okazać żadnych emocji, choć słowa Razzari’ego trafiły w
jego czuły punkt. W myślach oceniał aresztowanego. Nie wyglądało na to, by
kłamał w tym momencie. Chyba naprawdę przejął się tym żałosnym Simem.
Miał rację –
kiedyś to byli prawdziwi zbrodniarze, a teraz to jakieś kolorowe pajace.
- Masz jakąś
propozycję, Razzari?
***
Znalazłszy
błękitną różę i wymacawszy klamkę, dostała się na tył ogrodu pewnej willi na
Lombard Street. Zeszła w dół, do piwnicy i nie wystukując już rytmu
(zorientowała się, że była to zwykła ściema, pewnie dlatego, żeby pokazać nowej pewne zasady), weszła do środka.
Starając się nie zwrócić na siebie zbędnej uwagi, natychmiast skierowała się w
stronę schodów, prowadzących na górę, do długiego korytarza, na którego końcu
znajdowały się drzwi mieszkania Butterfleye’a.
Drżącymi
palcami odnalazła w kieszeni kluczyk i wsadziła go do dziurki. Zanim go
przekręciła, zawahała się. Czuła, że nie powinna tego robić, ale z drugiej
strony sam podarował jej klucz, przyzwalając tym samym na niezapowiedziane
wizyty. A to mogła być jedyna okazja…
„Raz się żyje”.
Zamek cicho
kliknął. Teraz mogła wejść do środka.
Pomieszczenie
niewiele się zmieniło, ale mimo to przeszły ją dreszcze, gdy jej nieśmiałe kroki odbijały
się cichym echem po ścianach. Czuła się jak intruz, ktoś wybitnie nieproszony;
ktoś, którego cel nie spodobał by się właścicielowi mieszkania.
Jak złodziej.
Rozejrzała się
dyskretnie po ciemnym korytarzu i weszła do niemal pustego salonu. Po cichu
miała nadzieję, że Butterfleye gdzieś tu jest i potrzebuje po prostu chwili
wytchnienia, ale najwyraźniej mówił prawdę o wyjeździe.
Myśl, że był
gdzieś daleko stąd, wypełniał ją irracjonalną tęsknotą. Nie tylko emocjonalną.
Wydawało jej się, że każda komórka jej ciała pragnie poczuć jego obecność.
Nerwowo
podrapała się po przedramieniu.
Nieznacznie
ośmielona jego absencją, skierowała się w stronę komody – jedynego poza czarną kanapą mebla.
Jeśli ukrywał coś osobistego w tym mieszkaniu to najprawdopodobniej właśnie
tam.
Nie wiedziała,
czego szukała; czego mogłaby się spodziewać. W końcu był jedną wielką
tajemnicą. Zagadką, którą miała zamiar rozwiązać, a czas jego nieobecności był
doskonałą okazją. Sam przecież nic by nie wyjawił. Zabraniała tego zasada numer
dwa. Na szczęście nie mówił nic o zdobywaniu informacji na własną rękę. Nie wątpiła, że sam robił podobne rzeczy. W przeciwnym razie nie zdobyłby jej numeru telefonu - bo niby jak? Musiał coś wykombinować; sama przecież mu go nie podała.
Zanim otworzyła
szufladę, zerknęła kątem oka na korkową tablicę i zauważyła, że w centralnym
miejscu przyczepił zdjęcie ich wspólnego graffiti.
Cień uśmiechu
przeszedł przez jej twarz.
***
- Honnet! –
zawołała niska blondynka. Policjant odwrócił się w jej stronę. – Mam wyniki
grafologii.
- I…?
- Nic, czego
byśmy nie mogli się domyśleć – odpowiedziała Gabrielle Frankin, wręczając mu
świstek papieru. – Na pewno pisał to on sam: nacisk długopisu na kartkę był
niewielki, zatem nie był to nikt, kogo zmuszono do pisania. Osoba pisząca
charakteryzuje się przesadnymi ambicjami, na co wskazują długie „wysokie
litery”. Silny charakter, który ma też w sobie wiele złości. To tak w skrócie.
- Dzięki, że nie
muszę już czytać tych wypocin naukowców – uśmiechnął się Martin.
***
Ostrożnie,
niemal z namaszczeniem dotknęła rączki szuflady. Odetchnęła głęboko i wysunęła
skrytkę.
Zawartość nie
usatysfakcjonowała jej. Trochę kabli, zapewne od laptopa, który gdzieś zniknął,
dużo ołówków i pustych kartek. Znalazła także małą kolekcję prawdziwych motyli,
podpisanych łacińskimi nazwami. Urzekło ją to, choć nie dawało jej to wielu
informacji o obiekcie zainteresowań. Potrzebowała konkretów.
Niezadowolona
zamknęła szufladę i ukucnęła przed drzwiczkami małej szafki w komodzie. Była
przeświadczona, że ktoś o tak silnej samoświadomości musi mieć pewne
przedmioty, które go definiują, pokazują, kim jest, determinują jego działania.
Być może natknie się na zdjęcia z przeszłości? Mimo że był mordercą, był także
artystą, zatem część jego duszy była wrażliwa. Kto wie, może to właśnie ukrywa
– skłonności do sentymentalizmu?
Pociągnęła za
uchwyty, jednak drzwiczki nie ustąpiły.
Jęknęła cicho.
Dopiero teraz
zauważyła małe zameczki ozdobione staroświeckimi ornamentami.
„Czyżby zabrał
kluczyk ze sobą? Cholera, nie może myśleć o wszystkim! Otworzę to, choćbym
miała zawołać tu ślusarza”, uparła się.
Ponownie
wysunęła szufladę i zapaliwszy uprzednio latarkę, wbudowaną w telefon,
poszukiwała jakiegoś małego kluczyka. Niestety, bezskutecznie.
Rozejrzała się
po ciemnym pokoju, kompletnie bez pomysłu. Naiwnie sprawdziła na stoliku, a
nawet pod kanapą. Nic. Przeszukała także okolice okna, na którym zwykle
siedział, ale minimalistyczne umeblowanie mieszkania uniemożliwiało
jakiekolwiek kryjówki.
Pozostawały
dwie opcje: albo naprawdę zabrał je ze sobą, nie dopuszczając nikogo do swoich
tajemnic, albo cholernie dobrze go ukrył.
Znowu podeszła
do komody, wystukując palcami losowy rytm na jej drewnianym blacie.
W geście
rozpaczy zajrzała także pod nią. Szpara pomiędzy meblem a podłogą była
niewielka i choć oświetlała sobie widok latarką, wciąż miała problemy z
rozróżnieniem kurzu od jakiegoś bardziej konkretnego konturu.
Centymetr po
centymetrze zbadała teren. Z każdą chwilą traciła nadzieję, a gdy wydawało się,
że zabrał wszystkie tajemnice ze sobą i jej próby odgadnięcia zagadki ponownie
skończyły się fiaskiem, zauważyła jakiś kształt. Znajdował się on bliżej ściany
i z pewnością nie dosięgnęłaby go ręką, nawet gdyby mogła ją wsadzić pomiędzy
szparę.
To nie
stanowiło jednak aż tak ogromnego problemu. Podekscytowana, sięgnęła po
torebkę, szukając czegoś możliwie najbardziej płaskiego i długiego. Linijka
byłaby idealna, ale niestety, nie nosiła żadnych przyborów geometrycznych przy
sobie, a długopisy mogłyby okazać się za krótkie.
Ostatecznie
złożyła na pół cienką gazetkę, którą kupiła wieki temu, a mimo to bezsensownie
wciąż nosiła ją w torebce.
Prawie położyła
się na podłodze i włożyła gazetę w przestrzeń pomiędzy mebel a podłogę i
ostrożnie przepychała przedmiot w swoją stronę.
Bingo.
Z tryumfem
wyciągnęła mały kluczyk spod komody.
„Bardzo
zmyślne, panie Butterfleye, ale nie do końca”.
Otworzyła
drzwiczki.
Pierwsze, co
rzuciło jej się w oczy, to obrazy. Było ich całkiem sporo, niektóre
niedokończone, lecz mimo to nieprzeciętnie ładne. Rozpoznała też malunek, który
jej pokazywał – pożar nad morzem. Oczywiście już szczegółowo dopracowany.
Ostrożnie
przesunęła tubki farb, starając się zapamiętać, gdzie uprzednio były, aby
później odłożyć je dokładnie na to samo miejsce. Pod nimi znalazła wycinki z
gazet.
„Ciekawe,
dlaczego nie są przypięte do tej tablicy…”
Wyciągnęła je i
dokładnie przejrzała.
Były to
artykuły sprzed niemal dwudziestu lat; wszystkie dotyczące masakry w pewnej
szkole w Ohio, której miał dokonać osiemnastolatek, Leonard Morris. On sam nie
przyznawał się do zbrodni, usilnie twierdząc, że został wrobiony.
Gazety pilnie
śledziły drogę Morrisa, który przeszedł kompleksowe badanie psychiatryczne w
kilku najwybitniejszych ośrodkach i w końcu, nie stwierdziwszy żadnych defektów
psychicznych, stanął przed sądem.
Kontrowersyjny
proces zakończony został uniewinnieniem oskarżonego, chociaż nagłówek gazety
brzmiał: „Sprawca masakry uniewinniony”.
Dopiero wówczas
Evelyn zwróciła uwagę na twarz nastolatka – czarne włosy nachodziły na
intensywnie błękitne oczy, które patrzyły w obiektyw z uczuciem, którego Evelyn
nie mogła jednoznacznie określić. Jednakże wzrok ten zaniepokoił ją i
przyprawił o ciarki na karku.
Za drzwiami
mieszkania usłyszała powolne kroki.
Nagle serce
zaczęło jej mocno bić. „Wrócę zanim się obejrzysz, motylku”.
Przed oczami
stanęły jej motyle oczy; prosta grafika, która miała przypominać wszystkim mieszkańcom
San Francisco, że on czuwa; widzi i wie absolutnie wszystko.
Niewiele
myśląc, upchnęła skrawki gazet do szafki, zamknęła drzwiczki i wstrzymała
oddech.
Kroki
zatrzymały się niedaleko. Tajemniczy ktoś najwyraźniej nasłuchiwał, a gdy
chwilę później otworzył drzwi tuż obok mieszkania Butterfleye’a, Evelyn
odetchnęła z ulgą.
Ponownie
otworzyła szafkę, aby uporządkować jej zawartość. Robiła to jednak znacznie
ciszej, pamiętając, że teraz ma sąsiada i bardzo możliwe, że ten słyszy każdy
jej ruch.
Jak najciszej
opuściła mieszanie Butterfleye’a, zapamiętując przy tym tożsamość Leonarda
Morrisa.
***
- To nie jest
on – powtórzyła po raz kolejny młodemu policjantowi, którego nazwiska nie
zapamiętała. Był uprzejmy aż nadto – w końcu żonie burmistrza należał się
szacunek – jednak był wyjątkowo sceptyczny odnośnie jej zeznań.
Gdy tylko
zobaczyła materiał, który telewizja publiczna transmitowała podczas wiadomości,
ogromnie się zdenerwowała. Najpierw przestraszyła się, bo przecież to ona mogła
być na miejscu tej kobiety, ale po pierwszym szoku zaczęły docierać do niej
szczegóły, elementy, które jak puzzle, zaczęły układać się w sensowną myśl. Nic
tam nie pasowało. Skoro nie założył maski podczas spotkania z nią, dlaczego
miałby to robić do jakiegoś marnego filmiku? Był to jakiś – równie przerażający
– psychopata, który najwyraźniej odnalazł „idola”. Lecz nie tylko dlatego się
zdenerwowała. Była wściekła, że media puściły to publicznie, siejąc jeszcze
większą panikę, co z pewnością odbije się na jej rodzinie, w dodatku twierdząc,
że to prawdziwy Butterfleye. Co z tego, że postawił im ultimatum? Może najpierw
trzeba było skontaktować się z policją, władzami wyższymi, a nie działać na
własną rękę…?!
Nie mogła tego
przemilczeć. Od razu skierowała swoje kroki na policję.
- Jest pani
pewna? – spytał ktoś za jej plecami.
Odwróciwszy
się, Anabelle zobaczyła mężczyznę starszego od poprzedniego policjanta, najprawdopodobniej po czterdziestce.
- Martin Honnet
– przedstawił się, wyciągając rękę, którą uścisnęła.
- Tak.
Widziałam go – dodała gniewnie.
- Wiemy. Jednak
musi pani zrozumieć, że mamy prawo mieć wątpliwości. To spotkanie z pewnością
było dla pani ogromnym stresem, być może niektóre szczegóły są po prostu
wytworem pani wyobraźni.
- Nie
zwariowałam! Jestem cholernie pewna, że to nie on, tak samo jak jestem pewna,
że teraz pan przede mną stoi!
- Proszę się
uspokoić. Kolega na pewno spisał już pani zeznania i zostaną one wzięte pod
uwagę oraz włączone do śledztwa.
Kobieta
założyła marynarkę i zarzuciła torebkę na ramię, szykując się do wyjścia. Lecz
zanim opuściła posterunek, dodała:
- Nie rozumiem.
Jestem prawdopodobnie jedyną osobą, która widziała Butterfleye’a na własne
oczy, a wy jeszcze wątpicie w moje słowa.
Trzaskając
drzwiami, wyszła z budynku.
***
- Evelyn –
zatrzymał ją głos Kurta, który po chwili pojawił się tuż przed nią, mierząc ją
zainteresowanym spojrzeniem.
- Och, cześć
Kurt – odpowiedziała z nutą niechęci. Domyślała się, co zaraz powie. Znowu ton zdziwienia i osobiste pytanie.
- Co cię tu
sprowadza? Butterfleye’a nie ma.
Małe zaskoczenie.
- Potrzeba
odpoczęcia od ludzi.
Było to prawdą.
Miała dość tych zdziwionych spojrzeń, pytań o randki, chłopaków czy zmianę
pracy. Niemal za każdym razem dostawała palpitacji serca z obawy, że być może
ktoś domyśla się pierwotnej przyczyny.
- O, a to
nowość. Chyba jesteś raczej towarzyską osobą – zauważył.
- Tak, ale
dzisiaj każdy mi się pyta, czy przypadkiem nie szykuję jakiegoś ślubu czy coś w
tym rodzaju.
- No tak,
zmiana jest dość wyraźna – stwierdził, mierząc ją od stóp do głów.
- Ty też…?
- Nic nie
mówię.
***
Mężczyzna, za
zgodą władz, skontaktował się z osobą, od której miał usłyszeć o Donie Lotario.
Pod pretekstem kontaktu z nim, w celu omówienia spraw dotyczących
Butterfleye’a, uzyskali adres serwera, czynnego tylko przez godzinę dziennie.
Martin nie mógł
otrząsnąć się z szoku. Ktoś naprawdę przyjął pseudonim Sima. Nie wiedział, czy ma się śmiać czy też płakać.
„Kiedyś to byli prawdziwi gangsterzy, teraz to jakieś pajace”.
W godzinach
późnowieczornych czatowali na Dona. W końcu strona aktywowała się. Był to
zwyczajny czat, do którego hasłem było: Dziwnowo.
Xyz123: Don? Mam info o B - napisali
policjanci.
Jednak
odpowiedź długo nie nadchodziła.
LotarioDon: Nie. Nie macie.
Strona
wyłączyła się, a wkrótce potem na policyjnym monitorze wyświetlił się komunikat o poważnym błędzie.
- Co się
dzieje? – spytał Honnet, nie do końca
nadążając za tym, co się dzieje.
- Wygląda na
to, że koleś się skapnął… - powiedział z niedowierzaniem technik policyjny.
- Chcesz
powiedzieć, że spieprzyłeś? – spytał złowrogo Martin. - Zjebałeś prawdopodobnie jedyną szansę na
zdobycie jakichkolwiek informacji o Butterfleye’u!
Czasami cholernie trudno jest być gliną.
No i przepraszam, że na laptopach nie wygląda to tak jak powinno. Nie potrafię tego dostosować, no; mimo że szukałam magicznych kodów, które jednak nie działają. I nie ukrywam, że to także mnie irytuje.
Uznałam, że dwutygodniowy odstęp czasowy jest idealny i powinnam się wyrabiać.
Tak, bycie betą wyraźnie mi szkodzi, bo nagle wyłączam się na myślenie, co się dzieje w rozdziale, hahaha.
OdpowiedzUsuńAle przemianę Evelyn zapamiętałam. No i motyw "et tu, Kurt, contra me?". :D I czata z Don Lotario. Hm, może faktycznie ten gość z filmiku, który porwał dziennikarkę, to nie jest Butterfleye? Skoro Anabelle tak mówi... ale nie, teraz tak sobie myślę, że ona też ma na jego punkcie lekką obsesję, zwłaszcza po tej "żałosnej namiastce męża". Może chce go w ten sposób kryć? Sama już nie wiem. Zagmatwałaś, dziewczyno! :D
Pozdrawiam,
[gilderoy-lockhart]
PS Ciocia Fedora bardzo nie lubi tego przekleństwa na samym końcu, nieładnie. :P
Na początek powiem, że fajny szablon ^^. Ostatnio coś lubię taki układ i sama też u siebie mam podobny xD. Podoba mi się zwłaszcza ta panorama miasta w tle.
OdpowiedzUsuńWracając do rozdziału, fajnie, że wrzuciłaś już coś nowrgo. Troszkę zaskakująca jest ta przemiana Evelyn, z takiej raczej szarej myszki stała się bardziej... kobieca, o ile tak to mogę określić. Ale wszyscy zwracają na to uwagę, zresztą w prawdziwym życiu też tak często jest, że jak ktoś zmienia styl, to wszyscy się gapią. Coś wiem, jak to jest ^^.
Widzę, że Evelyn chyba chce dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości Motylka, skoro tak sobie myszkuje po jego rzeczach, gdy go nie ma. W sumie się nie dziwię, na jej miejscu też byłabym ciekawska, w końcu facet tajemniczy, niewiele mówi, ba, praktycznie nic o sobie nie mówi, i jednocześnie jest intrygujący. Nie dziwię się więc temu myszkowaniu ^^. A nawet fajnie ta scena wyszła, a ja jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa, kim jest ten Leonard, ale wnioskuję, że ma dużo wspólnego z Motylkiem, może to nawet on sam? Tego nie wiem, ale taka myśl mi przyszła do głowy w trakcie czytania.
Martin musi mieć stalową cierpliwość do takich rozmów, ale ciekawa jestem, kim jest ten cały Don. Teraz sobie przypominam, że faktycznie był taki sims xD.W sumie fajnie nawiązałaś do tych simsów xDD. Też lubisz w nie grać?
Dzięki ;p
UsuńKiedyś lubiłam, ale już od jakiś trzech lat nie grałam. Znudziło mi się, a poza tym doszłam do wniosku, że nie kręci mnie wciskanie nosa w sprawy innych, bo w sumie na tym ta gra polega. Jak to kiedyś gdzieś wyczytałam "sukces tej gry pokazuje jak bardzo lubimy kierować życiem innych". No, a mnie to jakoś nie kręci xD Zwykle kończyło się na umeblowaniu domu :D Ale uznałam, że to będzie idealnie pasować do osoby mojego Dona, a pod jakimi względami - to wszystko wyjaśni się w swoim czasie.
No, zmiany ubioru rzucają się w oczy, co jest bardzo irytujące xD
Kobieca - tak, jak najbardziej.
Ja wciąż lubię simsy, ale już rok nie grałam, odkąd zaczęłam pisać na blogach grupowych. Po prostu kierowanie wymyślonymi postaciami (ach, to poniekąd całkiem podobne do simsów, tylko w wersji Hogwart, no i tam kreowało się postacie słowami, a nie obrazkami) pochłonęło mnie bez reszty i już jakoś straciłam chętkę na simsy, ale wcześniej to uwielbiałam w nie grać. A najbardziej to lubiłam pozbywać się simsów na różne sposoby, na przykład topiąc ich w basenie lub zamurowywując. Wiem, pogięta jestem xD.
UsuńAle lubiłam umeblowywać im domy, a że stosowałam różne kody typu "motherlode" itd, to miałam w grze dużo kasy i robiłam im naprawdę wypaśne domostwa.
Ale poniekąd masz rację co do tej gry i tego, dlaczego ludzie tak ją uwielbiają ^^.
Co do tych zmian stylu, to mnie zawsze irytowało, że kiedy zaczynałam się inaczej ubierać, wszyscy się gapili. Ale określenie "kobieca" jest chyba ostatnim, którego można byłoby użyć, patrząc na mnie ^^.
Ale do Evelyn w obecnej sytuacji bardzo pasuje ^^.
Taaak, ja też zawsze jechałam na kodach, hahaa :D ale zajmowały za dużo miejsca na dysku, teraz ledwo się mieszczę, a co dopiero gdybym je ciągle miała na kompie...
UsuńAle dużo osób lubiło tak torturować simsy ;p ja jak już zabierałam się za granie to tworzyłam idealne rodzinki z dziećmi albo snułam różne intrygi miłosne, hehehe. Nothing special, od zawsze byłam dzieckiem serialów.
No, mnie też to wkurzało. A jak już padało pytanie "jest dziś jakieś święto, o którym zapomniałem/am?" to już w ogóle podupadałam na duchu, haha xD Ale jakoś przeżyłam ten etap w moim życiu hahahaah.
Typ chłopczycy, tak? :) Ale to chyba nie jest coś co się rzuca szczególnie w oczy? To znaczy zależy jak bardzo "chłopczyca" hehe xD I z jakiego "etapu" na to przeszłaś xDD
W sumie to zawsze byłam chłopczycą i na sam widok sukienki zgrzytałam zębami i dostawałam drgawek xD. Gdyby nie długie włosy, mogłabym w sumie uchodzić za chłopaka ;P. Tak przynajmniej twierdzi moja mama.
UsuńJa teraz mam większy dysk, więc simsy lajtowo się mieszczą, tylko po prostu zbyt dużo czasu zajmuje mi blogowanie, i mimo że siedzę conajmniej 6 godzin dziennie przed komputerem, to i tak nie zdążam nigdy sobie pograć.
Co do simsów, myślałam, że tylko ja jestem tak skrzywiona xD. W każdym razie, uwielbiałam się nad nimi pastwić. I ciągle tworzyłam jakieś nowe rodziny, żeby mieć pretekst do budowania i urządzania nowych domów, ale wszystkie były na jedno kopyto. Ale najbardziej to mi się zawsze chciało śmiać z facetów w ciąży rodzących zielone dzieci xDDDD.
Śliczny ten szablon. Jest dużo lepszy od poprzedniego. i nie chodzi to, że ja nie lubię suwaków. Nie, one mnie po prostu trochę denerwują i tyle.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się Evelyn, że chciała się dowiedzieć czegoś więcej o Motylku. Ba, powinna moim zdaniem zrobić to już dawno zanim weszła całkiem w skład jego ekipy.
Niewątpliwie nie jest łatwo być policjantem, gdy istnieją tacy przestępcy jak Motylek i jego ekipa ^^. W takich chwilach chyba zdecydowanie lepiej być po tej drugiej, złej stronie barykady, nie?
Dziwna sprawa wyszła z Donem Lotario, ale czego właściwie innego można się było spodziewać?
Pozdrawiam.
A mi jednak bardziej podobał się poprzedni szablon. Suwaki lubię, do tego tamten szablon miał taki śliczne kolory. Ten też nie jest zły, ale taki jakiś... Mniej magiczny.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się ludziom z otoczenia Evelyn, jej przemienia musiała wydać im się naprawdę zaskakująca. I był Kurt, yay! Stęskniłam się za gościem. I w dodatku nieźle uśmiałam czytając tekst o gangsterach-pajacach. Chociaż mi pseudonim Motylka bardzo się podoba. I już lubię tego całego "podrywacza z Miłowa". Ogólnie ten rozdział wprawił mnie w dobry nastrój, sama nie wiem czemu.
Plus Martin, naprawdę... Chociaż ty powinieneś mieć więcej rozumu i uwierzyć Anabelle.
Pozdrawiam i życzę weny. :)
Podzielam Twoje zdanie i teraz jest mi smutno, że zmieniłam... ale co tam, dobro czytelników jest najważniejsze, haha :D
UsuńNo to żeby porobić smaka to powiem, że Kurta będzie sporo... chyba w następnym rozdziale właśnie, o ile nic innego mi się nagle nie wkradnie :D
Ja również wolałam tamten szablon, chociaż bez suwaczka xd. Ten jakoś mnie drażni, dziewczyna jest tak wklejona perfidnie xd.
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału, Evelyn wydaje mi się być tak trochę zagubiona. Teraz zmieniła styl, stała się kobieca, co może powodować skojarzenia, że się z kimś spotyka. A jeżeli popadnie w paranoje (nieee, wcale tego nie życzę, ihihih :D), to może zdradzić Motyla.
Jestem ciekawa czy bohater gazety jest spokrewniony z Motylem lub jest jego insoiracją. Gdyby okazało się, że to on sam, to... sory, kiepską miał kryjówkę xd. Może to jego brat? Albo właśnie "Mentor", to by było spoko.
Dodanie Simsów do opowiadania jest genialnym posunięciem, haha. Dawno już nie grałam w to, ale naprawdę fajny pomysł.
"Nie, nie macie", huh, biedny Martin : p.
Martin! Martin nam się wspaniale ożywia. Jeszcze trochę czasu na rozruch, a będzie z niego prawdziwy Franz Maurer!
OdpowiedzUsuńEvelyn powinna być mimo wszystko bardziej pewna siebie, w końcu nowy ciuch to nie powód, żeby się gdzieś chować :) Czy mi się tylko wydaje, czy przed przypadek odkryła jedną z tajemnic Motylka? (mówię oczywiście o tych wycinkach)
Aha i na koniec powiem jeszcze, że tamten szablon mi się bardziej podobał i nawet suwak nie przeszkadzał :)
Pozdrawiam!
Myślałam, że Martin zrobi krzywdę przesłuchiwanemu mężczyźnie! Widziałam, iż tamten gra sobie na jego nerwach, doprowadzając powoli do szału. Całe szczęście nic takiego się nie stało, a Don Lotario najwidoczniej okazał się być prawdziwym "łotrzykiem" - trochę śmieszne przezwisko, ale z gangsterem nie ma co dyskutować.
OdpowiedzUsuńEvelyn prawie została przyłapana na gorącym uczynku. Coś nie wierzę, aby ten wybryk umknął uwadze Butterfleye'a, pomimo jego nieobecności. Zastanawiam się, jak potoczą się dalsze wydarzenia. Na pewno wymyślisz coś ciekawego. :)
Urwany czat - sądziłam, że uda się policjantom zdobyć jakieś informacje, a tu proszę. Ktoś ich przechytrzył. Nieźle. :D
Ten szablon jest o niebo lepszy od poprzedniego. Na moim laptopie działa poprawnie. :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłych dwóch tygodni :*
A więc jednak. Ten Don rzeczywiście jest związany z tym Sim 'em. Widać, że koleś jest sprytny i nie da się wkręcić na żadne sztuczki. Jestem to ciekawa, kim on jest.
OdpowiedzUsuńA facet zawsze się dziwi, że kobieta nie potrzebnie nosi tyle rzeczy w swojej torebce. A tu proszę, niby taka gazeta, a się przydała. Podziwiam Everlyn za tą odwagę, jak tak szperała po rym wycinkach. Zastanawiam się głęboko, czy ten Leonard Morris, to nie przypadkiem pan Motyl.
Szablon cudny, lecz u mnie nie widać tego mężczyzny całkowicie. Ale usiądę na laptopa u siostry, to pewnie go w całości zobaczę^^
Czekam na next:*
Pozdrawiam:*
Evelyn nie próżnuje. B. wyjechał, więc czemu by nie wykorzystać tego czasu na znalezienie czegoś o Motylku. I opłaciło się. Leonard Morris i pożar. bardzo ciekawe, co ma to wszystko wspólnego z B. Coś musi, bo bez powodu nie trzymałby tego w szafce zamkniętej na klucz. Gdzieś wyżej w komentarzu przeczytałam, że będzie więcej Kurta. Strasznie się cieszę, bo to taki dobry duch tego opowiadania :D A i Martin, ten to ma nerwy ze stali i oczywiście wielkiego pecha. Nie dość, że przestępcy z nim pogrywają, to jeszcze jego właśni ludzie okazują się partaczami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej ;)
Ten szablon jest świetny! Jeden z lepszych, które tutaj widziałam, zdecydowanie. Nie mogę się na niego napatrzeć ;) Przechodząc do postu: bardzo cieszy mnie to, że w końcu zdradziłaś ździebko informacji na temat Motylka. Chciałabym więcej szczegółów odnośnie masakry, o którą został oskarżony (coś mi się wydaje, że niesłusznie). Czyżby teraz mścił się za tę sprawę? Kurczę, jego postać jest coraz bardziej intrygująca, a już myślałam, że bardziej się nie da. Muszę Cię pochwalić za opisanie Evelyn w akcji, w mieszkaniu Butterfleye'a! Wszystko dokładnie zobrazowałam sobie w głowie, naprawdę podobała mi się ta część. A dziewczyna musiała przejść sporą transformację, a dokładniej odzwierciedla to zdjęcie pani w szacie graficznej, nieprawdaż? ;) Przez Dona Lotario mam chęć pograć w Simsy 2, mimo że ostatnimi czasy męczę jedynie część trzecią. Ta zagadka jest również ciekawa, Martin zaczyna mieć coraz więcej na głowie... Nie mogę doczekać się ciągu dalszego! Pozdrawiam serdecznie ;*
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na rozdział 12 na www.black--steed.blogspot.com. Zaległości postaram się nadrobić w najbliższym czasie ;)
OdpowiedzUsuńNie mogłam powstrzymać uśmiechu przy wzmiankach o gangsterach-pajacach i pseudonimach z simsów. Ogólnie ten rozdział wydał mi się bardzo pozytywny.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że pod nieobecność Motylka, Evelyn zacznie myszkować w jego rzeczach. Zastanawiam się, czy to rzeczywiście prawdziwa tożsamość Butterfleye'a, czy może ktoś zupełnie inny, a wycinek z gazety trzymany z tylko jemu wiadomych powodów. Chociaż po ostatniej lekturze "Świateł września" Zafona wydaje mi się, że raczej to pierwsze. Ale fragment świetnie napisany, w momencie, gdy słyszała te kroki aż mi serce podskoczyło.
Pozdrawiam serdecznie :)
rozdział jak zwykle fajny. taki lekki i radosny. nie wiem czy to dobre słowo ale takie było moje pierwsze odczucie. Simy rządzą, ale to każdy wie.
OdpowiedzUsuńEvelyn robi się niegrzeczna, ale chyba jej się nie dziwię. Uważam jednak , że dziewczyna sie myli i facet ze zdjęcia to nie jest Motylek.
pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.
Szablon fajny, ale babka na zdjęciu wygląda trochę dziwnie, to pewnie przez perspektywę. ma krótkie nogi, tak mi się zdaje...
Bardzo ładny szablon. Me gusta ^^ Ciekawi mnie ten nowy bohater, Don Lotario. Ciekawe co będzie miał wspólnego z Evelyn.
OdpowiedzUsuńA co to kobietki... No zmienia się, ale czy ja wiem czy na lepsze.
Sądzę, że facet ze zdjęcia nie będzie Motylkiem. To by było za łatwe... No ale ciekawe kim jest ten cały Morris .
Kurde, miałam aż dwie notki do nadrobienia, nie mam pojęcia,jak to możliwe... Bardzo dobre notki. Na cel szczęście evellyn troche opuścił ten depresyjne nastrój, teraz wręcz wykazała sie ciekawością i odwaga, w tym wydaniu ja wole, ponadto podoba mi sie jej metamorfozę, jak chyba każdemu z bohaterów... Muszę przyznac, ze bałam sie, iż Butterflye tam wnejdzie... Nie wiem, czy ujdzie jej to na sucho, zazwyczaj Butterflye wie wszystko... Ale ciekawe, czemu ma tyle na temat morrisona. Czyżby to nim właśnie był? To moje pierwsze skojarzenie, jak każdego prawie, ale czy to jest na tyle łatwe? Ponadto było bardzo dużo Martina, szczególnie mnie urzekl w poprzedniej notke, kiedy czytał córce książkę... Uwielbiam kolesie. I lubię czytać o jego pracy, cieszę sie, ze coś sie ruszylo
OdpowiedzUsuńHm... Czy Ty właśnie ujawniłaś tożsamość Motylka?
OdpowiedzUsuńPodoba mi się przemiana Evelyn. Może uda jej się zdobyć serce niedostępnego Motyla. Nie rozumiem, czemu Ev była niemiła dla Kurta. Przecież on zawsze stara się jej pomóc. I jest jednym z sympatyczniejszych facetów.
Czekam na nexta :D
Witaj :)
OdpowiedzUsuńTrafiłam do Ciebie przez [tajemniczy--ogrod]. Moją uwagę w pierwszym momencie przykuła Mila Kunis na Twoim szablonie. Potem zaczęłam czytać i... cholera! Tak mało czasu, a tyle do nadrobienia! Czemu nie trafiłam na Twój blog wcześniej? Bardzo podoba mi się Twój styl pisania, a historie powstałe na podstawie snów są najlepsze!
W prologu wychwyciłam taki błąd. Napisałaś "Pożar był przyczyną podpalenia". Powinno być albo, że pożar był wynikiem podpalenia, albo że przyczyną pożaru było podpalenie. Gdzieś tam w drugim rozdziale bohaterka przypina sobie wizytówkę do koszuli... chyba chodziło o identyfikator?;)
W każdym razie wrócę tu na pewno, choć jeszcze nie wiem kiedy znajdę czas na wgłębienie się w historię Evelyn. Może jutro, może za tydzień.
Pozdrawiam :)
O, masz rację, już poprawiam :)
UsuńDzięki i cieszę się, że wpadłaś; równocześnie mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu zawitasz.