You belong to me
My snow white queen
There's nowhere to run
So let's just get it over
Soon I know you'll see
You're just like me
Evanescence - Snow White Queen
Zanim dotarła
do celu, długo spacerowała. Pod osłoną nocy czuła się trochę pewniej i
bezpieczniej – prawdopodobieństwo, że spotka kogoś znajomego w okolicy Lombard
Street było dość nikłe. Tubylcy raczej unikali tak znanych miejsc, w których
zwykle roiło się od turystów. Woleli mniejsze kafejki i tym samym tańsze oraz
mniej zatłoczone.
Czuła
nieprzyjemną wilgoć u stóp – przemoczony materiał jej butów oraz przetarte
podeszwy zrobiły swoje. Powinna założyć coś porządniejszego niż szmaciane
trampki i bardziej uważać na kałuże.
Jednak nie
przejęła się tym aż tak. Dotarła na sam szczyt Lombard Street, najbardziej
stromej ulicy na świecie. Widziała stamtąd ocean oraz dużą część miasta. Wyspa
Alcatraz znikała we mgle.
Objęła się
ramionami i zamyśliła się, spoglądając na nieczynne już więzienie. Ile to
filmów zrobiono o przebywających tam ludziach? O tym jak ich traktowano, jak
zmagali się tam ze swoimi demonami. Nie ważne, czy byli winni przestępstw, o
które ich oskarżono. Skoro już tam trafili, musieli cierpieć; obojętne:
słusznie, czy nie.
Evelyn
posmutniała. Postawiła się w sytuacji więźnia, który nie ma nic poza twardym
łóżkiem i czterema ścianami swojej ciasnej celi. Bez nadziei na wolność, bez
jakichkolwiek perspektyw. Jak w pułapce.
Wyobraziła
sobie siebie, leżącą w takim miejscu. Światło księżyca dostawało się przez
szpary pomiędzy kratami malutkiego okienka, a ona patrzyła tępo w sufit.
Wpatrywała się tak długo, aż odniosła wrażenie, że obdrapane ściany kurczą się.
Zbliżają się, aż zaraz ją zgniotą…
Pułapka.
Zamrugała
kilkakrotnie oczami, pozbywając się tej przerażającej wizji.
Westchnęła
cicho i wyciągnęła z kieszeni telefon, aby sprawdzić godzinę. Powinna już być
na miejscu, tymczasem wciąż stała i podziwiała widoki. Ciekawe, co Butterfleye
by na to powiedział…
Była rozdarta.
Jeszcze nigdy jej serce nie toczyło takiej walki z mózgiem. Nie było jej z tym
dobrze. Stawała się rozdrażniona i miewała nagłe bóle głowy, co nigdy wcześniej
nie miało miejsca.
Wiedziała, że
to co robi wpisano by pod rubryczkę „złe”, ale… chciała to robić. Poza tym…
jeszcze nic nikomu nie zrobiła, więc ktokolwiek chciałby ją osądzać – na jakiej
podstawie?
Dwa krótkie
sygnały. Nowa wiadomość.
Długo
jeszcze będę czekał?
B.
***
Tym razem bar w
piwnicy był zatłoczony. Evelyn kiwnęła tylko lekko Kurtowi i szybko wbiegła po
schodach na górę. Z treści smsa stwierdziła, że Butterfleye był zapewne
zdenerwowany jej spóźnieniem. Z mocno bijącym sercem pchnęła odpowiednie drzwi
i weszła do środka.
W salonie było
ciemno. Jedynym źródłem światła były odblaski zza okna. Kobieta dostrzegła
zarys mężczyzny siedzącego na parapecie. Palił papierosa i wypuszczał z ust dym
w kształcie obręczy. Kiedyś próbowała się tego nauczyć, jednak szybko się
poddała.
Stała w
drzwiach, czekając na jakąkolwiek reakcję, jednak wydawało się, że Butterfleye
nie zanotował jej przybycia. Odchrząknęła lekko, aby zwrócić na siebie uwagę.
Wówczas twarz ozdobiona motylą maską skierowała się ku niej.
Chciała, żeby
odezwał się jak najszybciej, żeby czym prędzej wyraził swoje zniecierpliwienie
i frustrację spowodowaną jej zachowaniem. Miała wrażenie, że tacy jak on bardzo
nie lubią czekać na innych. Zwłaszcza na kogoś, na kim mieli polegać. Starała
się ukryć szeroką gamę emocji, które tłumiły się w niej i za nic nie mogły
znaleźć ujścia.
Tymczasem
mężczyzna ze spokojem zgasił papierosa i powoli zsunął się z parapetu, aby zapalić
mniejszą lampę, stojącą w kącie pokoju i dopiero potem zająć miejsce na czarnej
skórzanej kanapie.
- Dzisiaj coś
długo zajęła ci podróż na Lombard Street – powiedział cicho.
- Tak. Wiem. To
moja wina, przepraszam. Po prostu… Spacerowałam i w pewnym momencie się
zamyśliłam i… tak wyszło. Przepraszam, wiem, że nie lubisz czekać.
- Wiesz?
Evelyn zastygła
z lekko otwartymi ustami. Pytanie było pełne pogardy i pobłażania. Jakby chciał
jej przez to powiedzieć: „skąd to możesz wiedzieć, ile ty mnie znasz? Szmato”. Chyba za bardzo się spoufaliła. W dodatku
teraz nie wiedziała jak z tego wybrnąć.
- Domyślam się –
sprostowała szeptem.
Butterfleye
wykrzywił kącik ust w uśmiechu, ukazując część swojego uzębienia.
„Dlaczego
dopiero teraz zauważyłam, że gdy się uśmiecha, na jego policzkach pojawiają się
dołeczki?”
- Następnym
razem daj chociaż znać, że się spóźnisz, żebym nie musiał bezczynnie siedzieć w
jednym miejscu.
Brunetka
pokiwała zawzięcie głową, wciąż jednak czekając na większy wybuch szału.
- Siadaj –
powiedział, jak gdyby wcześniejsza wymiana zdań nie miała miejsca.
Ostrożnie
usiadła na skraju kanapy, unikając wzroku jego kolorowych tęczówek.
- Cieszę się,
że moje przedstawienie wywarło na tobie wrażenie. Mam nadzieję, że nie jesteś
jedyną, której to wydarzenie zapadło w pamięć. Muszę ci powiedzieć, że jestem
zadowolony z telewizji. Czasami się do czegoś przydają. Naprawdę, odwalili
kawał dobrej roboty z tymi ujęciami. Ciekawe, czy następnym razem też będą tacy
domyślni… W każdym razie… Jak się czujesz?
Wzruszyła
ramionami. To najtrudniejsze pytanie, jakie mógłby w tamtym momencie zadać. Gdyby
miała powiedzieć prawdę, jej wypowiedź z pewnością byłaby bardzo rozbudowana.
Trochę się bała, ale strach zaczynał już powoli odchodzić. Teraz czuła się
bardzo skrępowana. Trudno było zachować swobodę przy takiej osobowości jaką był
Butterfleye, który wręcz błyszczał swoją inteligencją i charyzmą. Kiedyś
myślała, że potrafi zachować się w każdej sytuacji, może rozmawiać z absolutnie
każdą osobą, począwszy od nudnego nauczyciela, a kończąc na szalonym artyście.
Jak bardzo się myliła… Poza tym była
niepewna. Potrzebowała kogoś, kto wytłumaczy jej dlaczego świat jest taki, a
nie inny i co powoduje taki stan. W dodatku znowu zaczynała odczuwać lekkie
pulsowanie na skroni.
Jednak jak
miała mu się do tego przyznać? Osobie, która gardzi wszelkimi ludzkimi
słabościami, indywidualności tak silnej, że nie zauważa ich nawet u siebie?
Nie chciała go
krytykować. Wydawało jej się, że przyjęcie takiej postawy w tym świecie jest wręcz
idealną i jedyną właściwą drogą do nie zgubienia się w chaosie za oknem, ale
ona nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu. Nie czuła się jeszcze na siłach.
Zaczęła zdawać
sobie sprawę, że jest słaba.
- Jakoś ujdzie.
- Musisz sobie
jakoś z tym radzić, Evelyn.
- Radzę sobie.
- Naprawdę? Nie
rusza cię, że przecież to ty dałaś mi linę, na której zawisły te ciała?
Evelyn
przełknęła ślinę i zwilżyła usta. Nie myślała o tym z takiej perspektywy.
Podniosła wystraszone sarnie oczy na mężczyznę, szukając ratunku u jego osoby.
- Dlaczego to
zrobiliśmy? – spytała drżącym głosem.
- Po pierwsze:
spokojnie. Pamiętasz, co mówiłem na samym początku? Pamiętasz trzy podstawowe
zasady, czy mam ci je gdzieś zapisać?
- Pamiętam,
pamiętam! – Podniosła głos, odpowiadając na jego napastliwy ton. – Tajność,
niemieszanie życia zawodowego z prywatnym i wyłączność.
- A jaką
przestrogę zawiera zasada numer dwa? Uwaga z uczuciami. Więc uspokój się. Musisz
zachowywać pozory. Zapamiętaj dobrze: żadnych większych emocji. Musisz znaleźć
jakiś złoty środek, cokolwiek, byle inni nie zorientowali się, że coś jest nie
tak. Widzisz, takich jak my, postronni postrzegają jako potwory, monstra. Jak
widzisz, ja nie jestem potworem, jestem Butterfleye. Ale oni tego nie
zrozumieją, o nie. Nie licz na nich. W tej branży nie ma innego wyjścia jak
bycie egoistą. Dlatego na zewnątrz musisz zachowywać się normalnie. Póki co,
masz wymówkę: załamanie śmiercią twojego ojca – Evelyn niespokojnie poruszyła
się w miejscu – ale z czasem to nie wystarczy. Zaczną wypytywać, naciskać,
nakłaniać do wizyty u lekarza. A wtedy zrobi się niebezpiecznie. Więc radzę ci:
znajdź na to sposób.
- Nie jestem
pewna czy dam radę – powiedziała cicho.
- To się
upewnij, kurwa! – Uderzył pięścią w stół tak mocno i gwałtownie, że dziewczyna
niemal podskoczyła na siedzeniu. Zdziwiła się, że ten szczupły mężczyzna,
którego z sylwetki momentami rzeczywiście można było porównać do jakiegoś
owada, może mieć taką siłę.
- Ja…
przepraszam… - Jej głos stał się nienaturalnie wysoki. Drżącą ręką dotknęła
czoła, aby zasłonić swoją twarz przed palącym wzrokiem motylich oczu.
- Zamknij się,
nie obchodzą mnie żadne przeprosiny! – krzyknął, a jego głos potoczył się echem
po niemal pustym salonie. Kobieta skuliła się, chroniąc siebie przed gniewem
motyla. Pod powiekami poczuła palące łzy. Kolejny raz walczyła za sobą, aby nie
pokazać słabości. Słone krople jeszcze bardziej by go rozjuszyły.
Słyszała jego
kroki. Krążył wokół niej już nie jak ćma wokół żarówki, lecz jak czarna
pantera, która jeżyła swoją sierść przed nieznanym obiektem, którego chętnie by
pożarła, jednak istniały ku temu pewne przeciwności.
Tymczasem
Evelyn przegrywała bitwę. Długo tłumione łzy zaczynały spływać po policzkach,
zostawiając po sobie czarne smugi, gdyż zabierały ze sobą drobinki tuszu, tak
starannie nakładanego rano. Wkrótce z jej ust wydobył się cichy szloch.
Nie uszło to
uwadze Butterfleye’a. Jednak wbrew przeczuciom Evelyn, wcale nie sprowokowało
to jego gniewu. Wręcz przeciwnie.
Mężczyzna zatrzymał
się, wypuścił ze świstem powietrze i zaczesał palcami włosy do tyłu. Spokojnie
podszedł do brunetki i delikatnie dotknął jej ramienia. Wzdrygnęła się i
jeszcze bardziej skuliła, jakby myślała, że chce ją skrzywdzić.
Zaśmiał się w
duchu.
Powoli ukucnął przed
Evelyn i z pewną nieśmiałością pogłaskał ją po głowie. Nie przestawał, dopóki się nie uspokoiła i nie podniosła na niego swoich dużych, brązowych oczu. Wówczas złapał ją lekko za rękę, którą opierała na kolanach.
Wyglądała
pięknie z rozmazanym makijażem i smutkiem wymalowanym na twarzy. Tak
naturalnie.
- Już dobrze –
powiedział kojącym głosem. – Wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić.
Głos uwiązł jej
w gardle. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Po prostu wpatrywała się w niego z
niemym zaskoczeniem i cieszyła się jego ciepłą dłonią na jej.
- Przypominasz
mi trochę Królewnę Śnieżkę, wiesz? – mruknął, odgarniając jej włosy za ucho. –
Tak słodko niewinna, o jasnej cerze i ciemnych włosach…
Z pewną
fascynacją przejeżdżał opuszkami palców po jej policzkach, zachłannie studiując, jak łzy rozmyły makijaż i pozostawiły tym samym malutkie abstrakcyjne wzory
tam, gdzie płynęły.
Uśmiechnął się
do niej łagodnie.
Odwzajemniła
gest.
***
Anabelle stała
za swoim mężem, podczas jego przemowy do obywateli. Z powątpieniem słuchała
jego uspokajających, pustych słów oraz wiadomości o kursach samoobrony i innych
informacjach odnośnie tego, jak wzmocnić własne bezpieczeństwo. Ze smutnym
uśmiechem przypomniała sobie, jak kiedyś on sam krytykował inne osoby u władzy,
gdy robili to samo. Był idealistą, który wierzył w to, że ludzi nie trzeba
karmić mrzonkami, że wszystko da się załatwić, mówiąc prawdę. „To nie tak miało
być”…
Zlustrowała
tłum zgromadzony wokół nich. Nie lubiła takich wydarzeń. Nie dlatego, że czuła się źle, stojąc przed dużą grupą ludzi, lecz ze względu na to, jak na nią
patrzyli. Nie chodziło tu o ich uwielbienie w oczach, bo przecież istnieje taka
tendencja, że lubi się osoby, z którymi nawet nie zamieniło się jednego słowa.
Patrzyli na nią z czymś znacznie gorszym – z nadzieją. Początkowo ignorowała
to. Chyba dlatego, że nie była pewna, co to za błyski. Teraz była pewna.
Przytłaczało ją to. Miała dość.
„Oczekują od
nas jakiegoś cudu. A raczej głównie od Derricka”, pomyślała gorzko. „Sęk w tym,
że nie jesteśmy, do cholery, żadnymi superbohaterami, Derrick nie okaże się
Batmanem, a ja nie jestem ani nie będę żadną… księżniczką! Niech się wszyscy
odpierdolą. Cudu nie będzie. Nadzieja jest matką głupich, a takich coraz
więcej”.
W oczach
blondynki pojawiły się łzy. Wiedziała, co mówi. Sama żywiła się nadzieją
wystarczająco długo. Na tyle, aby przestać się łudzić. Choć chwilami mała iskra
pojawiała się w jej duszy, po kolejnej nieudanej próbie zanikała, aby po chwili
znowu rozpalić pragnienie ze zdwojoną siłą i doprowadzić ją do szału.
Zachowywała się wówczas irracjonalnie. Rozpaczliwie chwytała się wszystkiego,
każdego koła ratunkowego, każdej brzytwy. Chciała wierzyć. Chciała mieć
nadzieję. Ale nie można czekać w nieskończoność. Prawda?
Anabelle
marzyła o dziecku. Po zamążpójściu odkładała tę decyzję na rzecz kariery –
własnej i męża. Jednak zegar biologiczny tyka i po dwóch latach małżeństwa
Anabelle podzieliła się swoimi pragnieniami z mężem. Derrick podzielał jej
aspiracje. Od tego czasu ciągle próbowali. Minęły trzy lata, a do ich dwójki nie dołączył żaden mały
szkrab. Kuracje hormonalne i regularne wizyty u najdroższych lekarzy niewiele
dawały.
„Może
zaadoptujemy jakiegoś małego bobasa?”, przeszło jej przez myśl. Z ich sytuacją
majątkową oraz pozycją społeczną mieli ogromne szanse. Bardzo możliwe, że nawet
udałoby się pominąć pewne zbędne procedury, ale... to nie to samo.
Dawno nie
rozmawiała z mężem na ten temat. Miał ważniejsze sprawy na głowie, a nie
chciała przypominać mu o starych zmartwieniach. Wiedziała, że sprawa
Butterfleye’a wywiera na nim ogromną presję. Na niej zresztą też. Odkąd stała
się żoną burmistrza, była bardziej rozpoznawalna; musiała ciągle trzymać fason
i uśmiechać się serdecznie.
Zaczynała
rozumieć i współczuć celebrytom.
***
Opierała swoją
głowę o ramię mężczyzny. Pierwszy raz była z nim tak blisko. Nie wydawał się
być tak skrępowany jak ona, jednak po pewnym czasie również zdołała się
zrelaksować. Strach zaczął ustępować błogiemu spokoju.
Jak mogła
pomyśleć, że byłby w stanie coś jej zrobić? Teraz wydawało się to niedorzeczne.
Przecież sam ją wybrał…
- Butterfleye?
- Tak?
- Nie
odpowiedziałeś mi na moje pytanie. Dlaczego?
Mężczyzna poruszył się i spojrzał jej w oczy.
Uważnie zlustrował jej twarz i dopiero po chwili odpowiedział:
- Żeby
udowodnić im, że się mylą. Że nie mają nad nami władzy, że istnieją jednostki
na tyle silne, aby się im przeciwstawić. Żeby udowodnić im wszystkim, jak
cholernie się mylą.
- Im?
- Wszystkim,
którzy myślą, że przez swoją pracę są jakimiś bogami i mogą bezkarnie prać
ludziom mózgi. Człowiek tym różni się od innych zwierząt, że ma własny umysł,
prawda? Zdolność wyboru. Tymczasem inni potrafią wykorzystywać naiwność drugich
i poprzez własne środki tak przekonać społeczeństwo, że to co myślą, to ich pomysł, że każdy doszedł do tego sam, a w
zasadzie jest zupełnie na odwrót. Nie interesuje ich, co zrobią tym ludziom.
Liczy się ich własny tyłek i to, na jak miękkim fotelu będzie siedział i
obrastał w tłuszcz.
- Nie wszyscy
są tacy…
Butterfleye
zaśmiał się lekko. Pogłaskał ją czule po policzku.
- Słodko
niewinna i uroczo naiwna.
Evelyn cofnęła
się od jego ręki. Nie lubiła słyszeć, że jest naiwna. Matilda powtarzała jej to
od czasu do czasu, będąc nie mniej łatwowierną niż ona.
- Rozejrzyj się
dookoła, Evelyn. Policja myśli, że jeśli złapie paru przestępców, to należy im
się szacunek, a tymczasem gdy wracają do domów różnie to bywa. Psychologowie
myślą, że dzięki swojej pracy pomagają ludziom, a tymczasem ich jakże niezbędna
praca polega na potakiwaniu i udzielaniu kompletnie bezsensownych rad. Przyjaciele?
Chcą znać twoje problemy, żeby móc pocieszyć się, że u nich nie jest tak źle. Każdy
patrzy na swój zysk, a teraz na topie jest bogacić się kosztem innych. Więc po
części wziąłem z nich przykład, aby pokazać im w jakim błędzie są. Mam rację?
Kobieta
patrzyła na niego z powątpieniem.
- W zasadzie co
cię tak frustruje w świecie? Hipokryzja? Egoizm? Nie wydaje ci się, że szukasz…
utopii?
- A ciebie to
nie irytuje? Pytania „jak się masz?” rzucane od niechcenia, automatycznie. Nie
wkurza cię, gdy przesyłasz najbliższym różne znaki, a oni są na nie ślepi?
Dopóki im to nie leży, nie zareagują. Nie mówię, że wszystkim jesteś obojętna.
Po prostu często ludziom przypomina się o tym trochę za późno. Zresztą ty
jesteś inna. Nie poddajesz się modzie. Jesteś sobą. W twoim ubiorze nie widzę
tych durnych okularów, które ostatnimi czasy wszyscy noszą. Nawet nie przejęłaś
się, że w tym sezonie mają panować ostre kolory.
- W zasadzie to
pastelowe – wtrąciła. – Tak mi powiedziała siostra – wytłumaczyła, widząc ostry
wzrok rozmówcy.
- Razem możemy
sprawić, że oni wszyscy zrozumieją, w jak dużym są błędzie.
***
Derrick
przewracał w zamyśleniu telefon w dłoni. Po dłuższym namyśle stwierdził, że sugestia
Raymonda w sprawie ochrony jego rodziny nie była taka głupia. Ten szaleniec
miał najwyraźniej jakieś dziwne fantazje związane z jego żoną, a po tym, co
pokazał w sobotę, zdał sobie sprawę, że facet jest naprawdę niebezpieczny.
Wykonał kilka
odpowiednich telefonów, aby niedługo potem poinformować o tym Anabelle.
Pozostawało mu mieć nadzieję, że nie będzie mieć za złe tego, że nie powiedział
jej o tym wcześniej.
***
Zdecydowane
pociągnięcia węglem po kartce. Jeden po drugim. Lekkie rozmazanie pigmentu,
pociągnięcia gdzieniegdzie gumką, aby zaznaczyć cienie. W końcu wyciągnął
rysunek przed siebie, aby przyjrzeć się mu z dystansu. Uznał, że efekt w miarę
go satysfakcjonuje. Może kiedyś pokaże Evelyn jej portret. Może wówczas
dostrzeże w sobie to ukryte piękno.
Uśmiechnął się
lekko. Od początku wiedział, że będzie idealna, ale dziś miał chwilę
zwątpienia. Nie był pewien, czy podoła temu zadaniu. Jednak warto było odstawić
taką szopkę przed nią. Teraz wie, że nie ma gdzie uciec. Wie, że potrafi być
zły także na nią… I ma świadomość, że jest nieobliczalny, a także
brutalny. Ponadto chyba udało mu się
przekonać ją co do jego motywów. Najwyraźniej zrozumiała jego pobudki.
Uśmiech na jego
twarzy poszerzył się.
„Gleba po
pożarze jest bardziej żyzna… Moja Królewno Śnieżko, mój motylku… Co by się z
tobą stało, gdybyś podfrunęła zbyt blisko ognia…?”
-----------------------------
W następnym rozdziale jeszcze trochę relacji z Lombard Street. Trochę pokopałam chyba z chronologią, ale co tam. Nie chciałam tego wszystkiego tak mieszać. Wierzcie mi, odpowiedź na pytanie "dlaczego" była cholernie trudna do ułożenia, aby była w miarę przekonująca.
Mam dla Was parę bonusów. Nie, nie myślcie, że jestem taka szczodra z dobroci serca. Tu można potwierdzić tezę Butterfleye'a, że wszyscy patrzą na swój tyłek. A mój tyłek się chwilami nudzi, zatem w pewnym momencie przypomniało mi się, że ktoś, jeszcze chyba na Onecie pytał jak to jest z tą maską Butterfleye'a, czy on ma ją na całej twarzy czy jak. Więc wzięłam do ręki ołówek i wykonałam taki sobie szkic, który możecie zobaczyć o tu. W mojej głowie jest on trochę szczuplejszy na twarzy, ale najwyraźniej w podświadomości siedzi mi ktoś o takich właściwościach :P W każdym razie idea była taka, żebyście w miarę ogarnęli jak ta maska jest rozłożona. I tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby zrealizować taki szkic w kolorze, zabawa przy tej masce mogłaby być interesująca. Zobaczymy.
No i jeszcze jeden. Jest tu jeszcze ktoś, kto pamięta Violent Storm? Legilimencja w porywie ambicji uznała, że pobawi się z programem do obróbki video i nie miała pomysłu na projekt, aż ktoś *ukłony ku tej osobie* napisał na wywiaderze o vs właśnie i: eureka! Prawie minutowy krótki filmik oparty na własnej twórczości możecie znaleźć tutaj.
Ok, to tyle jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne :) Pozdrawiam
Nono, dziewczyno, muszę ci powiedzieć, że zasunęłaś rozdział z bardzo zacną długością. I jeszcze lepszą treścią. Nie skłamię, jeśli powiem, że jest to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, w całym opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńOch, pokazał Motylek trochę charakteru. Ale cała ta szopka? Jakieś... Hm... Współczucie? To tak do niego niepodobne, że zupełnie mu nie uwierzyłam. Szkoda, że Evelyn dała się przekonać. Chociaż z drugiej strony... może wcale nie szkoda? Dzięki temu opowiadanie będzie jeszcze ciekawsze - o ile to w ogóle możliwe!
Pozdrawiam,
Anonyma
Czy tylko ja wyczuwam chemię między Butterfleye'm a Evelyn? Czy jest ktoś jeszcze, kto czuje te iskierki skaczące między nimi? Dziewczyno, jak Ty tym opowiadaniem grasz mi na emocjach! Normalnie... Szał :)Coraz bardziej mi się to opowiadanie podoba i coraz bardziej zazdroszczę Ci pomysłu i talentu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na następny rozdział ^^
Jee, przeczytałam ^^.
OdpowiedzUsuńWidzę, że między Evelyn i Butterfleyem rodzi się jakaś więź - w każdym razie na pewno ze strony dziewczyny, gdyż mimo, że ona wie o jego czynach, mimo wszystko spotyka się z nim i rozmawiają.
Pewnie już ci to pisałam, ale genialnie kreujesz postacie, zwłaszcza Motylka. Uwielbiam takie indywidualności w literaturze, a twoje postacie są charakterystyczne i zapadają w pamięć. Świetnie oddajesz też emocje i napięcie.
Butterfleye niewątpliwie ma w sobie coś, co przyciąga. Evelyn ewidentnie nie potrafi się mu oprzeć. Ale poniekąd ma on trochę racji z tym zakłamaniem społeczeństwa i pragnieniem ukazania światu wad systemu, przynajmniej ja tak to widzę.
Przeczytałam i naprawdę nie wiem, czy uda mi się rozwinąć ten komentarz, bo jedyna, co przychodzi mi na myśl to: niesamowita historia, fantastyczna fabuła, genialnie wykreowane postacie [ w szczególności postać Butterfleye'a - absolutnie uwielbiam takie postacie. Ta jego charyzma! ] i Twój cudowny styl, który sprawia, że umiem sobie wszystko wyobrazić, poczuć emocje bohaterów, śmiać się z nimi i być przygnębionym. Naprawdę, gdy Evelyn [btw. uwielbiam to imię! ] dostała smsa od pana B. po występie [ a nawet w trakcie jego trwania] szczerzyłam się jak głupia. Absolutnie uległam Butterfleye'owi, tak samo jak główna bohaterka. Facet jest genialny, a ty jeszcze lepsza, bo go stworzyłaś. :)
OdpowiedzUsuńA jeszcze co do głównej bohaterki - jest silna i twarda, ale bez przesady, ma swoje chwile słabości, szczególnie po śmierci jej ojca. Mimo to jest inteligentna, umie sobie poradzić w większości spraw i nie dziwię się panu B., że ją wybrał. Pytanie brzmi tylko - czy szykuje dla niej coś wielkiego? Och, nie mogę się już doczekać następnych rozdziałów!
Szablon jest świetny, tak samo rysunek pana B. :) Masz dziewczyno talent! :)
Pozdrawiam, Vastness [kroniki-wladcow-ognia.blogspot.com]
Hohoho, powiedzenie, że jestem lepsza od Butterfleye'a to już niemały komplement! :D Dziękuję bardzo, cieszę się, że tak Ci się spodobało ^^,
UsuńOho, no to Evelyn wpadła po uszy. Po przedstawieniu, jakie zafundował jej Butterfleye pewnie nie będzie mogła mu się oprzeć i będzie lgnąć do niego jeszcze bardziej. Ma ją w garści. A ona zapewne nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, że stała się jego marionetką. Ech, te główne bohaterki. Ale przynajmniej dzięki temu jest o czym czytać ;)
OdpowiedzUsuńButterfleye ma ciekawą filozofię swojego postępowania (o ile zdradził jej wszystko, co w takich wypadkach zazwyczaj się nie sprawdza), zastanawiam się, czy czasem nie miał jakiegoś strasznego i traumatycznego dzieciństwa, skoro wyrósł na takiego człowieka.
Podobał mi się szkic ;) Chociaż teraz będę przed oczami widziała taką postać.
Pozdrawiam serdecznie :)
Świetny rozdział, naprawdę. Uwielbiam to, jak opisujesz targające Evelyn emocje, ponieważ są tak naturalnie przedstawione, jakby wszystko działo się w rzeczywistości. Spodobała mi się ta jej bliskość z Buttefley'em, choć z drugiej strony nie spodziewałam się, że wybuchnie przed nią i pokaże się z innej strony. Jak się później okazało, to również było zaaranżowaną przez niego grą. Być może chciał pokazać dziewczynie, iż ma nad nią władzę i bądź co bądź, jego także musi się bać. Do Anabelle nie żywię żadnych uczuć, nawet nie jest mi jej zbytnio szkoda. Może odrobinę ze względu na męża, mającego parcie na szkło... I widać, że zależałoby jej ogromnie na posiadaniu dziecka. Rysunkiem pozytywnie mnie zaskoczyłaś, jest niezwykle ładny i z zadowoleniem przyznaję, że wyobrażam sobie podobnie mordercę.
OdpowiedzUsuńw pewnym momencie się zamyśliłam i… tak wszyło. - wyszło
- Następnym razem daj chociaż znać, że się spóźnić, - spóźnisz
Pozdrawiam ;*
O, dzięki za wyłapanie literówek :)
UsuńHehe, to podobnie jak ja. Anabelle jest... cóż, jest taką filigranową postacią, o której nie za bardzo lubię pisać. Ale bywa i tak xD
Wydaje mi się, że Evelyn coraz bardziej uzależnia się od Motylka. Zresztą doskonale przedstawiłaś jego gwałtowność w tym rozdziale. targają nim jakieś silne emocje, których nie jestem w stanie zrozumieć. Do tego on ma chyba nieco anarchistyczne poglądy.
OdpowiedzUsuńAnnabelle marzy o dziecku? Cóż, chyba nie prędko spełnią się jej marzenia ( o ile w ogóle do tego dojdzie).
Zastanawiam się, dlaczego właściwie Evelyn coraz bardziej brnie w tę destrukcyjną pułapkę i... Sama nie wiem. Chyba niektórzy ludzie tak po prostu mają.
Poza tym śliczny szablon. Ma wszystko, co powinien zawierać - Lomabrd St, Evelyn i motyla;)
Pozdrawiam.
rozdział bardzo mi się podobał. Ciekawie przedstawiasz więź Evelyn i Motylka. Ona już bez niego żyć nie może. A sam Motylek jest bardzo ciekawy. Kreujesz go w ciekawy sposób. choć jego wybuch był niespodziewany i odrobinę mi nie pasował, ale przynajmniej był element zaskoczenia.
OdpowiedzUsuńA! i bardzo ładny szkic. I filmik też, ale szkic lepszy :)
Pozdrawiam!
Wspaniały rozdział.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Butterfly'a. Obawiam się, że Evelyn będzie marionetką w jego rękach, niezdolną do sprzeciwu.
Z niecierpliwością czekam na więcej.
Pozdrawiam!
http://my-logorrhea.blogspot.com/
Hejo! Pamiętasz mnie jeszcze? Wczoraj przypomniało mi się o blogowych opowiadaniach i chociaż Twój śledziłam na bieżąco, to od jakiegoś czasu przestałam i zaskoczyła mnie ta przeprowadzka! Ale bardzo pozytywnie. Zabieram się do nadrabiania zaległości, bo skończyłam gdzieś na 4 czy 5 rozdziale. Już zacieram ręce.
OdpowiedzUsuńAha i jak mnie nadal "informujesz" na gadu-gadu, to już nie musisz, bo w ogóle tam nie wchodzę.
PS Przeczytałam sobie jakiś komentarz wyżej i trochę parsknęłam śmiechem. Wybacz, autorko komentarza, ale bardzo ciekawie go sformułowałaś. Na pewno bardzo cię zaciekawiło to ciekawe opowiadanie. ^^
Nie mogłam się powstrzymać... Chyba mam zbyt głupawkowy humor.
Trochę głupio mi się przyznać, ale nie kojarzę, nawet przejrzałam listę GG i żadnej Karen nie mam na liście, chyba, że zmieniłaś nick albo mam Cię zapisaną po adresie jakiegoś Twojego byłego bloga :D Anyway, cieszę się, że wróciłaś :p
UsuńHaha, Bella już ma takie komentarze, przyzwyczaiłam się... ;p
ajaja, Dom Tysiąca Drzwi, no taak, teraz już wszystko sobie przypomniałam! :D Spojrzałam tylko na adres bloga, który masz w profilu i nic mi to nie mówiło, ale weszłam i eureka :D
UsuńNie, miałam na myśli ciekawy komentarz zaciekawionej Elfaby xD
UsuńPrzeczytałam dwie ostatnie notki i muszę przyznać, ze coraz mroczniej się robi. Zaczynam bać się o psychikę głównej bohaterki. To wszystko wydaje się mieć tysiące podtekstów, a wszystkich wyjątkowo nieprzyjemnych. Kiedy evellyn podała b linę? To chyb przenosnia? Naprawdę nie czuje wyrzutów sumienia? Chyba ze to tym są te napady bólu w skroniach... Butterflye zaczyna mnie coraz bardziej przerażają i chyba trochę mniej fascynujące, jego tłumaczenia nie do końca mnie przekonały; niby dlaczego smierć dwójki artystów miałaby pokazać miastu, ze Butterflye nie lubi zwykłosci? Jakby zabił jakiegoś znanego artystę albo polityka (burmistrz...?) to miałoby wiecej sensu... Za to bardziej zafascynowal mnie Kurt. Nie spodziewałem się, ze bedzie odgrywał większa role... Nie sadze, by był psychiczny, myśle, ze się polubił, ze dotarł na lombard faktycznie przypadkiem... I ze z tego faktycznie trudn się wydostać... Ciekawe, czy znajomi evellyn odkryja, gdzie ona chodzi... Bałabym się o te osobę... Osobiście chyba najbardziej teraz lubię policjanta, to może dziwne, bo evellyn jest główna bohaterka, ale cóż, chyba nieco się zagubila
OdpowiedzUsuńTo Butterfleye pocisnął... Chyba trochę za ostro, tak as to me. Ale miał prawo się wkurzyć, ostatecznie mogła go w międzyczasie wsypać... I nie podoba mi się, że najpierw na nią wrzeszczy, a potem głaszcze i się uśmiecha, to takie... słabe z jego strony? Jak lalkarz i jego marionetka.
OdpowiedzUsuńSorry, nie stać mnie w chwili obecnej na mądrzejszy komentarz, chyba mi wybaczysz. ;)
Pozdrawiam,
[une-crime-parfait]