Rozdział 10


You belong to me
My snow white queen
There's nowhere to run
So let's just get it over
Soon I know you'll see
You're just like me

Evanescence - Snow White Queen

Zanim dotarła do celu, długo spacerowała. Pod osłoną nocy czuła się trochę pewniej i bezpieczniej – prawdopodobieństwo, że spotka kogoś znajomego w okolicy Lombard Street było dość nikłe. Tubylcy raczej unikali tak znanych miejsc, w których zwykle roiło się od turystów. Woleli mniejsze kafejki i tym samym tańsze oraz mniej zatłoczone.
Czuła nieprzyjemną wilgoć u stóp – przemoczony materiał jej butów oraz przetarte podeszwy zrobiły swoje. Powinna założyć coś porządniejszego niż szmaciane trampki i bardziej uważać na kałuże.
Jednak nie przejęła się tym aż tak. Dotarła na sam szczyt Lombard Street, najbardziej stromej ulicy na świecie. Widziała stamtąd ocean oraz dużą część miasta. Wyspa Alcatraz znikała we mgle.
Objęła się ramionami i zamyśliła się, spoglądając na nieczynne już więzienie. Ile to filmów zrobiono o przebywających tam ludziach? O tym jak ich traktowano, jak zmagali się tam ze swoimi demonami. Nie ważne, czy byli winni przestępstw, o które ich oskarżono. Skoro już tam trafili, musieli cierpieć; obojętne: słusznie, czy nie.
Evelyn posmutniała. Postawiła się w sytuacji więźnia, który nie ma nic poza twardym łóżkiem i czterema ścianami swojej ciasnej celi. Bez nadziei na wolność, bez jakichkolwiek perspektyw. Jak w pułapce.
Wyobraziła sobie siebie, leżącą w takim miejscu. Światło księżyca dostawało się przez szpary pomiędzy kratami malutkiego okienka, a ona patrzyła tępo w sufit. Wpatrywała się tak długo, aż odniosła wrażenie, że obdrapane ściany kurczą się. Zbliżają się, aż zaraz ją zgniotą…
Pułapka.
Zamrugała kilkakrotnie oczami, pozbywając się tej przerażającej wizji.
Westchnęła cicho i wyciągnęła z kieszeni telefon, aby sprawdzić godzinę. Powinna już być na miejscu, tymczasem wciąż stała i podziwiała widoki. Ciekawe, co Butterfleye by na to powiedział…
Była rozdarta. Jeszcze nigdy jej serce nie toczyło takiej walki z mózgiem. Nie było jej z tym dobrze. Stawała się rozdrażniona i miewała nagłe bóle głowy, co nigdy wcześniej nie miało miejsca.
Wiedziała, że to co robi wpisano by pod rubryczkę „złe”, ale… chciała to robić. Poza tym… jeszcze nic nikomu nie zrobiła, więc ktokolwiek chciałby ją osądzać – na jakiej podstawie?
Dwa krótkie sygnały. Nowa wiadomość.
Długo jeszcze będę czekał?
B.
***
Tym razem bar w piwnicy był zatłoczony. Evelyn kiwnęła tylko lekko Kurtowi i szybko wbiegła po schodach na górę. Z treści smsa stwierdziła, że Butterfleye był zapewne zdenerwowany jej spóźnieniem. Z mocno bijącym sercem pchnęła odpowiednie drzwi i weszła do środka.
W salonie było ciemno. Jedynym źródłem światła były odblaski zza okna. Kobieta dostrzegła zarys mężczyzny siedzącego na parapecie. Palił papierosa i wypuszczał z ust dym w kształcie obręczy. Kiedyś próbowała się tego nauczyć, jednak szybko się poddała.
Stała w drzwiach, czekając na jakąkolwiek reakcję, jednak wydawało się, że Butterfleye nie zanotował jej przybycia. Odchrząknęła lekko, aby zwrócić na siebie uwagę. Wówczas twarz ozdobiona motylą maską skierowała się ku niej.
Chciała, żeby odezwał się jak najszybciej, żeby czym prędzej wyraził swoje zniecierpliwienie i frustrację spowodowaną jej zachowaniem. Miała wrażenie, że tacy jak on bardzo nie lubią czekać na innych. Zwłaszcza na kogoś, na kim mieli polegać. Starała się ukryć szeroką gamę emocji, które tłumiły się w niej i za nic nie mogły znaleźć ujścia.
Tymczasem mężczyzna ze spokojem zgasił papierosa i powoli zsunął się z parapetu, aby zapalić mniejszą lampę, stojącą w kącie pokoju i dopiero potem zająć miejsce na czarnej skórzanej kanapie.
- Dzisiaj coś długo zajęła ci podróż na Lombard Street – powiedział cicho.
- Tak. Wiem. To moja wina, przepraszam. Po prostu… Spacerowałam i w pewnym momencie się zamyśliłam i… tak wyszło. Przepraszam, wiem, że nie lubisz czekać.
- Wiesz?
Evelyn zastygła z lekko otwartymi ustami. Pytanie było pełne pogardy i pobłażania. Jakby chciał jej przez to powiedzieć: „skąd to możesz wiedzieć, ile ty mnie znasz? Szmato”.  Chyba za bardzo się spoufaliła. W dodatku teraz nie wiedziała jak z tego wybrnąć.
- Domyślam się – sprostowała szeptem.
Butterfleye wykrzywił kącik ust w uśmiechu, ukazując część swojego uzębienia.
„Dlaczego dopiero teraz zauważyłam, że gdy się uśmiecha, na jego policzkach pojawiają się dołeczki?”
- Następnym razem daj chociaż znać, że się spóźnisz, żebym nie musiał bezczynnie siedzieć w jednym miejscu.
Brunetka pokiwała zawzięcie głową, wciąż jednak czekając na większy wybuch szału.
- Siadaj – powiedział, jak gdyby wcześniejsza wymiana zdań nie miała miejsca.
Ostrożnie usiadła na skraju kanapy, unikając wzroku jego kolorowych tęczówek.
- Cieszę się, że moje przedstawienie wywarło na tobie wrażenie. Mam nadzieję, że nie jesteś jedyną, której to wydarzenie zapadło w pamięć. Muszę ci powiedzieć, że jestem zadowolony z telewizji. Czasami się do czegoś przydają. Naprawdę, odwalili kawał dobrej roboty z tymi ujęciami. Ciekawe, czy następnym razem też będą tacy domyślni… W każdym razie… Jak się czujesz?
Wzruszyła ramionami. To najtrudniejsze pytanie, jakie mógłby w tamtym momencie zadać. Gdyby miała powiedzieć prawdę, jej wypowiedź z pewnością byłaby bardzo rozbudowana. Trochę się bała, ale strach zaczynał już powoli odchodzić. Teraz czuła się bardzo skrępowana. Trudno było zachować swobodę przy takiej osobowości jaką był Butterfleye, który wręcz błyszczał swoją inteligencją i charyzmą. Kiedyś myślała, że potrafi zachować się w każdej sytuacji, może rozmawiać z absolutnie każdą osobą, począwszy od nudnego nauczyciela, a kończąc na szalonym artyście. Jak bardzo się myliła…  Poza tym była niepewna. Potrzebowała kogoś, kto wytłumaczy jej dlaczego świat jest taki, a nie inny i co powoduje taki stan. W dodatku znowu zaczynała odczuwać lekkie pulsowanie na skroni.
Jednak jak miała mu się do tego przyznać? Osobie, która gardzi wszelkimi ludzkimi słabościami, indywidualności tak silnej, że nie zauważa ich nawet u siebie?
Nie chciała go krytykować. Wydawało jej się, że przyjęcie takiej postawy w tym świecie jest wręcz idealną i jedyną właściwą drogą do nie zgubienia się w chaosie za oknem, ale ona nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu. Nie czuła się jeszcze na siłach.
Zaczęła zdawać sobie sprawę, że jest słaba.
- Jakoś ujdzie.
- Musisz sobie jakoś z tym radzić, Evelyn.
- Radzę sobie.
- Naprawdę? Nie rusza cię, że przecież to ty dałaś mi linę, na której zawisły te ciała?
Evelyn przełknęła ślinę i zwilżyła usta. Nie myślała o tym z takiej perspektywy. Podniosła wystraszone sarnie oczy na mężczyznę, szukając ratunku u jego osoby.
- Dlaczego to zrobiliśmy? – spytała drżącym głosem.
- Po pierwsze: spokojnie. Pamiętasz, co mówiłem na samym początku? Pamiętasz trzy podstawowe zasady, czy mam ci je gdzieś zapisać?
- Pamiętam, pamiętam! – Podniosła głos, odpowiadając na jego napastliwy ton. – Tajność, niemieszanie życia zawodowego z prywatnym i wyłączność.
- A jaką przestrogę zawiera zasada numer dwa? Uwaga z uczuciami. Więc uspokój się. Musisz zachowywać pozory. Zapamiętaj dobrze: żadnych większych emocji. Musisz znaleźć jakiś złoty środek, cokolwiek, byle inni nie zorientowali się, że coś jest nie tak. Widzisz, takich jak my, postronni postrzegają jako potwory, monstra. Jak widzisz, ja nie jestem potworem, jestem Butterfleye. Ale oni tego nie zrozumieją, o nie. Nie licz na nich. W tej branży nie ma innego wyjścia jak bycie egoistą. Dlatego na zewnątrz musisz zachowywać się normalnie. Póki co, masz wymówkę: załamanie śmiercią twojego ojca – Evelyn niespokojnie poruszyła się w miejscu – ale z czasem to nie wystarczy. Zaczną wypytywać, naciskać, nakłaniać do wizyty u lekarza. A wtedy zrobi się niebezpiecznie. Więc radzę ci: znajdź na to sposób.
- Nie jestem pewna czy dam radę – powiedziała cicho.
- To się upewnij, kurwa! – Uderzył pięścią w stół tak mocno i gwałtownie, że dziewczyna niemal podskoczyła na siedzeniu. Zdziwiła się, że ten szczupły mężczyzna, którego z sylwetki momentami rzeczywiście można było porównać do jakiegoś owada, może mieć taką siłę.
- Ja… przepraszam… - Jej głos stał się nienaturalnie wysoki. Drżącą ręką dotknęła czoła, aby zasłonić swoją twarz przed palącym wzrokiem motylich oczu.
- Zamknij się, nie obchodzą mnie żadne przeprosiny! – krzyknął, a jego głos potoczył się echem po niemal pustym salonie. Kobieta skuliła się, chroniąc siebie przed gniewem motyla. Pod powiekami poczuła palące łzy. Kolejny raz walczyła za sobą, aby nie pokazać słabości. Słone krople jeszcze bardziej by go rozjuszyły.
Słyszała jego kroki. Krążył wokół niej już nie jak ćma wokół żarówki, lecz jak czarna pantera, która jeżyła swoją sierść przed nieznanym obiektem, którego chętnie by pożarła, jednak istniały ku temu pewne przeciwności.
Tymczasem Evelyn przegrywała bitwę. Długo tłumione łzy zaczynały spływać po policzkach, zostawiając po sobie czarne smugi, gdyż zabierały ze sobą drobinki tuszu, tak starannie nakładanego rano. Wkrótce z jej ust wydobył się cichy szloch.
Nie uszło to uwadze Butterfleye’a. Jednak wbrew przeczuciom Evelyn, wcale nie sprowokowało to jego gniewu. Wręcz przeciwnie.
Mężczyzna zatrzymał się, wypuścił ze świstem powietrze i zaczesał palcami włosy do tyłu. Spokojnie podszedł do brunetki i delikatnie dotknął jej ramienia. Wzdrygnęła się i jeszcze bardziej skuliła, jakby myślała, że chce ją skrzywdzić.
Zaśmiał się w duchu.
Powoli ukucnął przed Evelyn i z pewną nieśmiałością pogłaskał ją po głowie. Nie przestawał, dopóki się nie uspokoiła i nie podniosła na niego swoich dużych, brązowych oczu. Wówczas złapał ją lekko za rękę, którą opierała na kolanach.
Wyglądała pięknie z rozmazanym makijażem i smutkiem wymalowanym na twarzy. Tak naturalnie.
- Już dobrze – powiedział kojącym głosem. – Wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić.
Głos uwiązł jej w gardle. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Po prostu wpatrywała się w niego z niemym zaskoczeniem i cieszyła się jego ciepłą dłonią na jej.
- Przypominasz mi trochę Królewnę Śnieżkę, wiesz? – mruknął, odgarniając jej włosy za ucho. – Tak słodko niewinna, o jasnej cerze i ciemnych włosach…
Z pewną fascynacją przejeżdżał opuszkami palców po jej policzkach, zachłannie studiując, jak łzy rozmyły makijaż i pozostawiły tym samym malutkie abstrakcyjne wzory tam, gdzie płynęły.
Uśmiechnął się do niej łagodnie.
Odwzajemniła gest.
***
Anabelle stała za swoim mężem, podczas jego przemowy do obywateli. Z powątpieniem słuchała jego uspokajających, pustych słów oraz wiadomości o kursach samoobrony i innych informacjach odnośnie tego, jak wzmocnić własne bezpieczeństwo. Ze smutnym uśmiechem przypomniała sobie, jak kiedyś on sam krytykował inne osoby u władzy, gdy robili to samo. Był idealistą, który wierzył w to, że ludzi nie trzeba karmić mrzonkami, że wszystko da się załatwić, mówiąc prawdę. „To nie tak miało być”…
Zlustrowała tłum zgromadzony wokół nich. Nie lubiła takich wydarzeń. Nie dlatego, że czuła się źle, stojąc przed dużą grupą ludzi, lecz ze względu na to, jak na nią patrzyli. Nie chodziło tu o ich uwielbienie w oczach, bo przecież istnieje taka tendencja, że lubi się osoby, z którymi nawet nie zamieniło się jednego słowa. Patrzyli na nią z czymś znacznie gorszym – z nadzieją. Początkowo ignorowała to. Chyba dlatego, że nie była pewna, co to za błyski. Teraz była pewna. Przytłaczało ją to. Miała dość.
„Oczekują od nas jakiegoś cudu. A raczej głównie od Derricka”, pomyślała gorzko. „Sęk w tym, że nie jesteśmy, do cholery, żadnymi superbohaterami, Derrick nie okaże się Batmanem, a ja nie jestem ani nie będę żadną… księżniczką! Niech się wszyscy odpierdolą. Cudu nie będzie. Nadzieja jest matką głupich, a takich coraz więcej”.
W oczach blondynki pojawiły się łzy. Wiedziała, co mówi. Sama żywiła się nadzieją wystarczająco długo. Na tyle, aby przestać się łudzić. Choć chwilami mała iskra pojawiała się w jej duszy, po kolejnej nieudanej próbie zanikała, aby po chwili znowu rozpalić pragnienie ze zdwojoną siłą i doprowadzić ją do szału. Zachowywała się wówczas irracjonalnie. Rozpaczliwie chwytała się wszystkiego, każdego koła ratunkowego, każdej brzytwy. Chciała wierzyć. Chciała mieć nadzieję. Ale nie można czekać w nieskończoność. Prawda?
Anabelle marzyła o dziecku. Po zamążpójściu odkładała tę decyzję na rzecz kariery – własnej i męża. Jednak zegar biologiczny tyka i po dwóch latach małżeństwa Anabelle podzieliła się swoimi pragnieniami z mężem. Derrick podzielał jej aspiracje. Od tego czasu ciągle próbowali. Minęły trzy lata, a do ich dwójki nie dołączył żaden mały szkrab. Kuracje hormonalne i regularne wizyty u najdroższych lekarzy niewiele dawały.
„Może zaadoptujemy jakiegoś małego bobasa?”, przeszło jej przez myśl. Z ich sytuacją majątkową oraz pozycją społeczną mieli ogromne szanse. Bardzo możliwe, że nawet udałoby się pominąć pewne zbędne procedury, ale... to nie to samo.
Dawno nie rozmawiała z mężem na ten temat. Miał ważniejsze sprawy na głowie, a nie chciała przypominać mu o starych zmartwieniach. Wiedziała, że sprawa Butterfleye’a wywiera na nim ogromną presję. Na niej zresztą też. Odkąd stała się żoną burmistrza, była bardziej rozpoznawalna; musiała ciągle trzymać fason i uśmiechać się serdecznie.
Zaczynała rozumieć i współczuć celebrytom.
***
Opierała swoją głowę o ramię mężczyzny. Pierwszy raz była z nim tak blisko. Nie wydawał się być tak skrępowany jak ona, jednak po pewnym czasie również zdołała się zrelaksować. Strach zaczął ustępować błogiemu spokoju.
Jak mogła pomyśleć, że byłby w stanie coś jej zrobić? Teraz wydawało się to niedorzeczne. Przecież sam ją wybrał…
- Butterfleye?
- Tak?
- Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie. Dlaczego?
 Mężczyzna poruszył się i spojrzał jej w oczy. Uważnie zlustrował jej twarz i dopiero po chwili odpowiedział:
- Żeby udowodnić im, że się mylą. Że nie mają nad nami władzy, że istnieją jednostki na tyle silne, aby się im przeciwstawić. Żeby udowodnić im wszystkim, jak cholernie się mylą.
- Im?
- Wszystkim, którzy myślą, że przez swoją pracę są jakimiś bogami i mogą bezkarnie prać ludziom mózgi. Człowiek tym różni się od innych zwierząt, że ma własny umysł, prawda? Zdolność wyboru. Tymczasem inni potrafią wykorzystywać naiwność drugich i poprzez własne środki tak przekonać społeczeństwo, że to co myślą, to ich pomysł, że każdy doszedł do tego sam, a w zasadzie jest zupełnie na odwrót. Nie interesuje ich, co zrobią tym ludziom. Liczy się ich własny tyłek i to, na jak miękkim fotelu będzie siedział i obrastał w tłuszcz.
- Nie wszyscy są tacy…
Butterfleye zaśmiał się lekko. Pogłaskał ją czule po policzku.
- Słodko niewinna i uroczo naiwna.
Evelyn cofnęła się od jego ręki. Nie lubiła słyszeć, że jest naiwna. Matilda powtarzała jej to od czasu do czasu, będąc nie mniej łatwowierną niż ona.
- Rozejrzyj się dookoła, Evelyn. Policja myśli, że jeśli złapie paru przestępców, to należy im się szacunek, a tymczasem gdy wracają do domów różnie to bywa. Psychologowie myślą, że dzięki swojej pracy pomagają ludziom, a tymczasem ich jakże niezbędna praca polega na potakiwaniu i udzielaniu kompletnie bezsensownych rad. Przyjaciele? Chcą znać twoje problemy, żeby móc pocieszyć się, że u nich nie jest tak źle. Każdy patrzy na swój zysk, a teraz na topie jest bogacić się kosztem innych. Więc po części wziąłem z nich przykład, aby pokazać im w jakim błędzie są. Mam rację?
Kobieta patrzyła na niego z powątpieniem.
- W zasadzie co cię tak frustruje w świecie? Hipokryzja? Egoizm? Nie wydaje ci się, że szukasz… utopii?
- A ciebie to nie irytuje? Pytania „jak się masz?” rzucane od niechcenia, automatycznie. Nie wkurza cię, gdy przesyłasz najbliższym różne znaki, a oni są na nie ślepi? Dopóki im to nie leży, nie zareagują. Nie mówię, że wszystkim jesteś obojętna. Po prostu często ludziom przypomina się o tym trochę za późno. Zresztą ty jesteś inna. Nie poddajesz się modzie. Jesteś sobą. W twoim ubiorze nie widzę tych durnych okularów, które ostatnimi czasy wszyscy noszą. Nawet nie przejęłaś się, że w tym sezonie mają panować ostre kolory.
- W zasadzie to pastelowe – wtrąciła. – Tak mi powiedziała siostra – wytłumaczyła, widząc ostry wzrok rozmówcy.
- Razem możemy sprawić, że oni wszyscy zrozumieją, w jak dużym są błędzie.
***
Derrick przewracał w zamyśleniu telefon w dłoni. Po dłuższym namyśle stwierdził, że sugestia Raymonda w sprawie ochrony jego rodziny nie była taka głupia. Ten szaleniec miał najwyraźniej jakieś dziwne fantazje związane z jego żoną, a po tym, co pokazał w sobotę, zdał sobie sprawę, że facet jest naprawdę niebezpieczny.
Wykonał kilka odpowiednich telefonów, aby niedługo potem poinformować o tym Anabelle. Pozostawało mu mieć nadzieję, że nie będzie mieć za złe tego, że nie powiedział jej o tym wcześniej.
***
Zdecydowane pociągnięcia węglem po kartce. Jeden po drugim. Lekkie rozmazanie pigmentu, pociągnięcia gdzieniegdzie gumką, aby zaznaczyć cienie. W końcu wyciągnął rysunek przed siebie, aby przyjrzeć się mu z dystansu. Uznał, że efekt w miarę go satysfakcjonuje. Może kiedyś pokaże Evelyn jej portret. Może wówczas dostrzeże w sobie to ukryte piękno.
Uśmiechnął się lekko. Od początku wiedział, że będzie idealna, ale dziś miał chwilę zwątpienia. Nie był pewien, czy podoła temu zadaniu. Jednak warto było odstawić taką szopkę przed nią. Teraz wie, że nie ma gdzie uciec. Wie, że potrafi być zły także na nią… I ma świadomość, że jest nieobliczalny, a także brutalny.  Ponadto chyba udało mu się przekonać ją co do jego motywów. Najwyraźniej zrozumiała jego pobudki.
Uśmiech na jego twarzy poszerzył się.
„Gleba po pożarze jest bardziej żyzna… Moja Królewno Śnieżko, mój motylku… Co by się z tobą stało, gdybyś podfrunęła zbyt blisko ognia…?”
-----------------------------
W następnym rozdziale jeszcze trochę relacji z Lombard Street. Trochę pokopałam chyba z chronologią, ale co tam. Nie chciałam tego wszystkiego tak mieszać. Wierzcie mi, odpowiedź na pytanie "dlaczego" była cholernie trudna do ułożenia, aby była w miarę przekonująca. 
Mam dla Was parę bonusów. Nie, nie myślcie, że jestem taka szczodra z dobroci serca. Tu można potwierdzić tezę Butterfleye'a, że wszyscy patrzą na swój tyłek. A mój tyłek się chwilami nudzi, zatem w pewnym momencie przypomniało mi się, że ktoś, jeszcze chyba na Onecie pytał jak to jest z tą maską Butterfleye'a, czy on ma ją na całej twarzy czy jak. Więc wzięłam do ręki ołówek i wykonałam taki sobie szkic, który możecie zobaczyć o tu. W mojej głowie jest on trochę szczuplejszy na twarzy, ale najwyraźniej w podświadomości siedzi mi ktoś o takich właściwościach :P W każdym razie idea była taka, żebyście w miarę ogarnęli jak ta maska jest rozłożona. I tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby zrealizować taki szkic w kolorze, zabawa przy tej masce mogłaby być interesująca. Zobaczymy.
No i jeszcze jeden. Jest tu jeszcze ktoś, kto pamięta Violent Storm? Legilimencja w porywie ambicji uznała, że pobawi się z programem do obróbki video i nie miała pomysłu na projekt, aż ktoś *ukłony ku tej osobie* napisał na wywiaderze o vs właśnie i: eureka! Prawie minutowy krótki filmik oparty na własnej twórczości możecie znaleźć tutaj
Ok, to tyle jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne :) Pozdrawiam

17 komentarzy:

  1. Nono, dziewczyno, muszę ci powiedzieć, że zasunęłaś rozdział z bardzo zacną długością. I jeszcze lepszą treścią. Nie skłamię, jeśli powiem, że jest to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, w całym opowiadaniu.
    Och, pokazał Motylek trochę charakteru. Ale cała ta szopka? Jakieś... Hm... Współczucie? To tak do niego niepodobne, że zupełnie mu nie uwierzyłam. Szkoda, że Evelyn dała się przekonać. Chociaż z drugiej strony... może wcale nie szkoda? Dzięki temu opowiadanie będzie jeszcze ciekawsze - o ile to w ogóle możliwe!
    Pozdrawiam,
    Anonyma

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy tylko ja wyczuwam chemię między Butterfleye'm a Evelyn? Czy jest ktoś jeszcze, kto czuje te iskierki skaczące między nimi? Dziewczyno, jak Ty tym opowiadaniem grasz mi na emocjach! Normalnie... Szał :)Coraz bardziej mi się to opowiadanie podoba i coraz bardziej zazdroszczę Ci pomysłu i talentu :)
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Jee, przeczytałam ^^.
    Widzę, że między Evelyn i Butterfleyem rodzi się jakaś więź - w każdym razie na pewno ze strony dziewczyny, gdyż mimo, że ona wie o jego czynach, mimo wszystko spotyka się z nim i rozmawiają.
    Pewnie już ci to pisałam, ale genialnie kreujesz postacie, zwłaszcza Motylka. Uwielbiam takie indywidualności w literaturze, a twoje postacie są charakterystyczne i zapadają w pamięć. Świetnie oddajesz też emocje i napięcie.
    Butterfleye niewątpliwie ma w sobie coś, co przyciąga. Evelyn ewidentnie nie potrafi się mu oprzeć. Ale poniekąd ma on trochę racji z tym zakłamaniem społeczeństwa i pragnieniem ukazania światu wad systemu, przynajmniej ja tak to widzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam i naprawdę nie wiem, czy uda mi się rozwinąć ten komentarz, bo jedyna, co przychodzi mi na myśl to: niesamowita historia, fantastyczna fabuła, genialnie wykreowane postacie [ w szczególności postać Butterfleye'a - absolutnie uwielbiam takie postacie. Ta jego charyzma! ] i Twój cudowny styl, który sprawia, że umiem sobie wszystko wyobrazić, poczuć emocje bohaterów, śmiać się z nimi i być przygnębionym. Naprawdę, gdy Evelyn [btw. uwielbiam to imię! ] dostała smsa od pana B. po występie [ a nawet w trakcie jego trwania] szczerzyłam się jak głupia. Absolutnie uległam Butterfleye'owi, tak samo jak główna bohaterka. Facet jest genialny, a ty jeszcze lepsza, bo go stworzyłaś. :)
    A jeszcze co do głównej bohaterki - jest silna i twarda, ale bez przesady, ma swoje chwile słabości, szczególnie po śmierci jej ojca. Mimo to jest inteligentna, umie sobie poradzić w większości spraw i nie dziwię się panu B., że ją wybrał. Pytanie brzmi tylko - czy szykuje dla niej coś wielkiego? Och, nie mogę się już doczekać następnych rozdziałów!
    Szablon jest świetny, tak samo rysunek pana B. :) Masz dziewczyno talent! :)
    Pozdrawiam, Vastness [kroniki-wladcow-ognia.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hohoho, powiedzenie, że jestem lepsza od Butterfleye'a to już niemały komplement! :D Dziękuję bardzo, cieszę się, że tak Ci się spodobało ^^,

      Usuń
  5. Oho, no to Evelyn wpadła po uszy. Po przedstawieniu, jakie zafundował jej Butterfleye pewnie nie będzie mogła mu się oprzeć i będzie lgnąć do niego jeszcze bardziej. Ma ją w garści. A ona zapewne nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, że stała się jego marionetką. Ech, te główne bohaterki. Ale przynajmniej dzięki temu jest o czym czytać ;)
    Butterfleye ma ciekawą filozofię swojego postępowania (o ile zdradził jej wszystko, co w takich wypadkach zazwyczaj się nie sprawdza), zastanawiam się, czy czasem nie miał jakiegoś strasznego i traumatycznego dzieciństwa, skoro wyrósł na takiego człowieka.
    Podobał mi się szkic ;) Chociaż teraz będę przed oczami widziała taką postać.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział, naprawdę. Uwielbiam to, jak opisujesz targające Evelyn emocje, ponieważ są tak naturalnie przedstawione, jakby wszystko działo się w rzeczywistości. Spodobała mi się ta jej bliskość z Buttefley'em, choć z drugiej strony nie spodziewałam się, że wybuchnie przed nią i pokaże się z innej strony. Jak się później okazało, to również było zaaranżowaną przez niego grą. Być może chciał pokazać dziewczynie, iż ma nad nią władzę i bądź co bądź, jego także musi się bać. Do Anabelle nie żywię żadnych uczuć, nawet nie jest mi jej zbytnio szkoda. Może odrobinę ze względu na męża, mającego parcie na szkło... I widać, że zależałoby jej ogromnie na posiadaniu dziecka. Rysunkiem pozytywnie mnie zaskoczyłaś, jest niezwykle ładny i z zadowoleniem przyznaję, że wyobrażam sobie podobnie mordercę.

    w pewnym momencie się zamyśliłam i… tak wszyło. - wyszło
    - Następnym razem daj chociaż znać, że się spóźnić, - spóźnisz

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki za wyłapanie literówek :)
      Hehe, to podobnie jak ja. Anabelle jest... cóż, jest taką filigranową postacią, o której nie za bardzo lubię pisać. Ale bywa i tak xD

      Usuń
  7. Wydaje mi się, że Evelyn coraz bardziej uzależnia się od Motylka. Zresztą doskonale przedstawiłaś jego gwałtowność w tym rozdziale. targają nim jakieś silne emocje, których nie jestem w stanie zrozumieć. Do tego on ma chyba nieco anarchistyczne poglądy.

    Annabelle marzy o dziecku? Cóż, chyba nie prędko spełnią się jej marzenia ( o ile w ogóle do tego dojdzie).

    Zastanawiam się, dlaczego właściwie Evelyn coraz bardziej brnie w tę destrukcyjną pułapkę i... Sama nie wiem. Chyba niektórzy ludzie tak po prostu mają.

    Poza tym śliczny szablon. Ma wszystko, co powinien zawierać - Lomabrd St, Evelyn i motyla;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. rozdział bardzo mi się podobał. Ciekawie przedstawiasz więź Evelyn i Motylka. Ona już bez niego żyć nie może. A sam Motylek jest bardzo ciekawy. Kreujesz go w ciekawy sposób. choć jego wybuch był niespodziewany i odrobinę mi nie pasował, ale przynajmniej był element zaskoczenia.
    A! i bardzo ładny szkic. I filmik też, ale szkic lepszy :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniały rozdział.
    Uwielbiam Butterfly'a. Obawiam się, że Evelyn będzie marionetką w jego rękach, niezdolną do sprzeciwu.
    Z niecierpliwością czekam na więcej.
    Pozdrawiam!
    http://my-logorrhea.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Hejo! Pamiętasz mnie jeszcze? Wczoraj przypomniało mi się o blogowych opowiadaniach i chociaż Twój śledziłam na bieżąco, to od jakiegoś czasu przestałam i zaskoczyła mnie ta przeprowadzka! Ale bardzo pozytywnie. Zabieram się do nadrabiania zaległości, bo skończyłam gdzieś na 4 czy 5 rozdziale. Już zacieram ręce.
    Aha i jak mnie nadal "informujesz" na gadu-gadu, to już nie musisz, bo w ogóle tam nie wchodzę.

    PS Przeczytałam sobie jakiś komentarz wyżej i trochę parsknęłam śmiechem. Wybacz, autorko komentarza, ale bardzo ciekawie go sformułowałaś. Na pewno bardzo cię zaciekawiło to ciekawe opowiadanie. ^^
    Nie mogłam się powstrzymać... Chyba mam zbyt głupawkowy humor.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę głupio mi się przyznać, ale nie kojarzę, nawet przejrzałam listę GG i żadnej Karen nie mam na liście, chyba, że zmieniłaś nick albo mam Cię zapisaną po adresie jakiegoś Twojego byłego bloga :D Anyway, cieszę się, że wróciłaś :p

      Haha, Bella już ma takie komentarze, przyzwyczaiłam się... ;p

      Usuń
    2. ajaja, Dom Tysiąca Drzwi, no taak, teraz już wszystko sobie przypomniałam! :D Spojrzałam tylko na adres bloga, który masz w profilu i nic mi to nie mówiło, ale weszłam i eureka :D

      Usuń
    3. Nie, miałam na myśli ciekawy komentarz zaciekawionej Elfaby xD

      Usuń
  11. Przeczytałam dwie ostatnie notki i muszę przyznać, ze coraz mroczniej się robi. Zaczynam bać się o psychikę głównej bohaterki. To wszystko wydaje się mieć tysiące podtekstów, a wszystkich wyjątkowo nieprzyjemnych. Kiedy evellyn podała b linę? To chyb przenosnia? Naprawdę nie czuje wyrzutów sumienia? Chyba ze to tym są te napady bólu w skroniach... Butterflye zaczyna mnie coraz bardziej przerażają i chyba trochę mniej fascynujące, jego tłumaczenia nie do końca mnie przekonały; niby dlaczego smierć dwójki artystów miałaby pokazać miastu, ze Butterflye nie lubi zwykłosci? Jakby zabił jakiegoś znanego artystę albo polityka (burmistrz...?) to miałoby wiecej sensu... Za to bardziej zafascynowal mnie Kurt. Nie spodziewałem się, ze bedzie odgrywał większa role... Nie sadze, by był psychiczny, myśle, ze się polubił, ze dotarł na lombard faktycznie przypadkiem... I ze z tego faktycznie trudn się wydostać... Ciekawe, czy znajomi evellyn odkryja, gdzie ona chodzi... Bałabym się o te osobę... Osobiście chyba najbardziej teraz lubię policjanta, to może dziwne, bo evellyn jest główna bohaterka, ale cóż, chyba nieco się zagubila

    OdpowiedzUsuń
  12. To Butterfleye pocisnął... Chyba trochę za ostro, tak as to me. Ale miał prawo się wkurzyć, ostatecznie mogła go w międzyczasie wsypać... I nie podoba mi się, że najpierw na nią wrzeszczy, a potem głaszcze i się uśmiecha, to takie... słabe z jego strony? Jak lalkarz i jego marionetka.

    Sorry, nie stać mnie w chwili obecnej na mądrzejszy komentarz, chyba mi wybaczysz. ;)

    Pozdrawiam,
    [une-crime-parfait]

    OdpowiedzUsuń

Motyle Oczy