I'll soon be turning, round the corner now.
Outside the dawn is breaking
But inside in the dark I'm aching to be free
Queen - The show must go on
Szum samochodów
za oknem, krzyczący budzik, ożywione głosy dochodzące z radia, odgłos deszczu;
kropel, uderzających o parapet. Trzaskanie drzwiami od pojazdów, pikanie
świateł na przejściu dla pieszych, dźwięki klaksonów, dzwonków komórek, ptaków pośpiewujących
gdzieniegdzie na niebie. Odgłosy życia.
- Co ty tu
robisz? – spytał Damian, kiedy tylko zobaczył Evelyn zakładającą na siebie
firmową koszulkę. – Załatwiłem ci dzień wolnego, skorzystaj z tego.
Dziewczyna milcząc przypięła swój identyfikator do kieszeni przy bluzce i wyminęła bez słowa
chłopaka.
- Evelyn. –
Zatrzymał ją, przytrzymując za ramiona.
Spojrzała na
niego ze złością. Sama potrafiłaby załatwić sobie dzień urlopu, gdyby
było to potrzebne. A ona nie chciała tego. Chciała żyć dalej. Ojciec
powiedziałby zapewne coś w stylu, że takie rzeczy się zdarzają, ale musi się z
tym zmierzyć i dzielnie iść dalej z podniesioną głową.
Strzepnęła jego
dłoń. Nie potrzebuje takiej troski. To nie tego oczekiwała od przyjaciela.
Kto jak kto,
ale Damian powinien wiedzieć, że nie potrzebuje samotności, a pozostanie w
pustym mieszkaniu nie byłoby najlepszym wyjściem. Przecież dobrze ją znał. Tak
przynajmniej jej się wydawało. Teraz zaczynała w to wątpić.
Gdyby została w
domu, zwariowałaby. Nie była osobą, która sama potrafiłaby doskonale sobie
radzić z problemami. Potrzebowała drugiej osoby, kogoś, kto ją zrozumie. Ale
jednocześnie wszystkich odtrącała. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że obecnie nikt
nie może jej zrozumieć.
- Zostaw mnie.
Na więcej nie
było ją stać. Wczoraj wyczerpała wszelki zapas zarówno słów jak i łez. Teraz
nie czuła w zasadzie nic poza dziwną pustką. Obojętnie wpatrywała się w
telewizor, bezmyślnie przerzucała strony gazet, wykonywała swoją pracę
automatycznie, nie darząc klientów nawet przelotnym spojrzeniem, o uśmiechu nie
mówiąc.
Dzień nie
należał do najlepszych. Evelyn miała wrażenie, że niemal każdy pracownik
Barnes&Noble wie o wypadku. Nie pomagało jej to. Denerwowały ją te
współczujące spojrzenia.
„Teraz nagle zebrało
im się na żal i empatię, a pewnie żadnego z nich nie zobaczę na pogrzebie.
Hipokryci, cholerni hipokryci”.
Jedynie Rebecca
nie posyłała jej takich żałosnych spojrzeń. Verriar była jej wdzięczna.
Przynajmniej ona pozostała sobą. To nawet miłe z jej strony, że powstrzymywała
się od głupich docinków. Najwyraźniej zdała sobie sprawę, że dla obu dziewczyn
mogłoby się to źle skończyć.
***
Parę dni przed
pogrzebem wszystkie trzy kobiety z rodziny Verriar stawiły się na komendzie
głównej policji w San Francisco, aby dowiedzieć się szczegółów przestępstwa.
- Komendant
Brenda Wilischitz, dzień dobry – przywitała się z nimi niska, korpulentna
kobieta o krótkich blond włosach. Przejrzała pobieżnie teczkę z dokumentami, po
czym powiedziała:
- Sprawa jest
jednocześnie prosta i skomplikowana. Nie ma wątpliwości, że był to tylko
wypadek. Wasz ojciec zderzył się z ciężarówką, jednak sprawa związana z tym
tirem jest dość tajemnicza. Okazuje się, że pojazd był kradziony, a kierowca
najwyraźniej uciekł z miejsca wypadku, gdyż śladu po nim nie ma.
- I nie
zamierzacie nic z tym zrobić, tak? – spytała napastliwie Evelyn. Pani policjant
spojrzała na nią ostrym wzrokiem, kłującym jak setki noży. Nie obchodziło ją
to. Gdy tylko kobieta zaczęła mówić, Evelyn wiedziała, że nie polubi jej. Irytowało
ją to, w jaki sposób ta policjantka wypowiadała się o całym zdarzeniu. Dla niej
była to rutyna. Kolejny wypadek. Tylko
wypadek. Kogo to obchodzi? Pewnie ma takich spraw setki, o ile nie tysiące. Ale
ją to obchodziło. Evelyn Verriar, córkę Jasona Varriara, cholernie to
obchodziło.
Vivian szturchnęła
ją w bok, posyłając spojrzenie równie surowe jak policjantki.
- Wręcz
przeciwnie – sprostowała blondynka, kładąc nacisk na te dwa słowa. - Jednak bez
jakichkolwiek poszlak trudno nam będzie cokolwiek ustalić. Póki co musimy
prosić panie o cierpliwość.
***
Uroczystość
była skromna. Jak przypuszczała Evelyn, niewiele osób się pojawiło. Jedynie
najbliższa rodzina i przyjaciele oraz paru znajomych z pracy. W małym kościółku
parafialnym odbyło się oficjalne pożegnanie Jasona Verriara. Evelyn jako jedna
z nielicznych odmówiła wygłoszenia przemówienia, mówiąc, że nie da rady. Pewnie
by dała, ale nie chciała przechodzić obok otwartej trumny i patrzeć na
kamienną, martwą twarz swojego ojca. Pozostawiła to zadanie Matildzie, która
spisała się doskonale.
W tle leciała
cicha muzyka zespołu Queen – „Who wants to live forever”. Jej ojciec był
ogromnym fanem tego zespołu. Evelyn dopilnowała, aby to właśnie głos Freddy’ego
Mercury’ego niósł się cichym echem po kościele.
***
Szukała azylu.
Miejsca, w którym mogłaby odpocząć. Miejsca, gdzie mogłaby oddać się
kontemplacji, miejsca, w którym nikt nie przerwie jej rozmyślań. Poszła do
jedynego miejsca, które przychodziło jej do głowy. Jedynego, o którym nikt z
jej znajomych czy rodziny nie wiedział. Nie
mógł wiedzieć.
Rozejrzawszy
się dyskretnie dookoła skierowała swoje kroki na Lombard Street. Po chwili
znalazła się na tyłach niepozornej willi i odnalazła sztuczną niebieską różę.
Weszła na podwórko, a potem zeszła po ukrytych schodach do piwnicy. Znajdujący
się tam bar był pusty, jedynie Kurt przecierał w zamyśleniu i tak już czysty
blat. Nawet jej nie zauważył, a ona nie dopominała się o jego uwagę.
Przewracając w spoconych dłoniach srebrny kluczyk, wspięła się po schodach do
długiego korytarza z wieloma drzwiami, które z pewnością kryły swoje sekrety.
Dotarła do
tych, na których ktoś przylepił małą naklejkę motyla. Ostrożnie otworzyła zamek
i równie delikatnie uchyliła drzwi.
Stanęła na
chwilę w holu, nasłuchując. Ostatecznie rzuciła w przestrzeń ciche „halo?”, aby
upewnić się, że mieszkanie było tak puste, na jakie wyglądało.
„Ciekawe, gdzie
może teraz być”, przeszło jej przez myśl. Nie wydawało jej się, aby ktoś taki
jak Butterfleye mógł mieć wiele miejsc, które mógłby odwiedzać w dowolnym
czasie.
Weszła do
największego pokoju. Odetchnęła głęboko. Była sama i raczej nikt nie będzie jej
się narzucał. Choć czuła się nieswojo w pomieszczeniu z zaledwie trzema
meblami, było to lepsze niż nic. Damian działał jej na nerwy. Doceniała jego
troskę, ale to stawało się upierdliwe, zwłaszcza dziś.
Rozsiadła się
na czarnej skórzanej sofie, przymykając powieki. Mogła usłyszeć stłumione
dźwięki muzyki dochodzące z baru. Uśmiechnęła się, rozpoznając kawałek zespołu
Queen.
Show must go on…
Był to jeden z
ulubionych utworów Jasona. Zresztą, znał on każdą ich piosenkę na pamięć, przy
czym doskonale naśladował Freddy’ego Mercurego.
Uśmiechnęła
się. Jeszcze niedawno razem oglądali teledyski, a ona uczyła się jeździć na
rowerku przy akompaniamencie „Bicycle”.
Zamrugała
kilkakrotnie, bo poczuła palące łzy, zbierające się w kącikach oczu. Rozejrzała
się po pomieszczeniu. Jej uwagę przykuł obraz, leżący na stoliku do kawy. Nie
był jeszcze dokończony, a obok leżały farby i pędzle.
Ostrożnie
wzięła do rąk dzieło Butterfleye’a - bo
kogóż innego? Przedstawiało krajobraz, prawdopodobnie nadmorski, sądząc po paru
liniach w tle, które według Evelyn miały oznaczać wodę. Jednak to nie na falach
skupiała się uwaga obrazu, ale na płonącym wiejskim domku znajdującego się nad
wzniesieniu. Czarny dym, który zasłaniał żywe niebo o zachodzie słońca,
przybierał kształt demonicznego motyla, a niedaleko stali ludzie – wyglądali na
chłopów z minionych tysiącleci. Nie widziała ich twarzy, ale wydawali się być bierni.
Nie biegali, nie szukali pomocy. Po prostu stali i wpatrywali się w ogień.
Wykonany był
całkiem ładnie. Trudno było jej ocenić – w końcu nie było jeszcze dokończone, a
poza tym nie była żadnym koneserem sztuki. Zaskoczyło ją jednak takie
znalezisko. Kto by pomyślał, że Butterfleye to niespełniony artysta.
Po dłuższym
namyśle stwierdziła, że mogła się tego domyśleć. W końcu jego motyla maska
wykonana była z największą dokładnością. Mogłaby konkurować z niejednym
przebraniem, a ktoś musiał ją wykonać. Ktoś taki jak on raczej nie miał
prywatnej wizażystki, aby codziennie malowała mu motyla na twarzy.
- Podoba ci
się? – usłyszała głos tuż przy swoim uchu, który sprawił, że podskoczyła i omal
nie upuściła obrazu.
- Ach, to ty.
Nawet nie usłyszałam, kiedy wszedłeś – odetchnęła, zerkając na mężczyznę. Ten
zajął miejsce obok niej, jedną rękę kładąc na oparciu sofy, tuż za jej plecami.
- Nie jest
jeszcze dokończony, ale już wydaje mi się, że coś z tego będzie, jak myślisz?
- Nie znam się,
ale… Mnie się podoba. Tylko co w zasadzie chciałeś przez to przekazać?
Butterfleye
wzruszył obojętnie ramionami.
- L'art pour l'art* – rzekł niedbale.
Evelyn nie
miała nic do dodania. Wpatrywała się w obraz i z zaciekawieniem zgłębiała jego
szczegóły. Widziała ostrożne pociągnięcia pędzla, precyzję i cierpliwość, jaką
poświęcił, aby namalować płonący dom. Wywnioskowała, że był zdolny do poświęceń,
mógł czekać, jeśli wiedział, że osiągnie dzięki temu zadowalające efekty.
- Chodziło mi
trochę o ironię świata. Pożar nad morzem. Ogień szaleje tuż pod nosem wody,
która przecież mogłaby go pokonać. Ale nic takiego się nie dzieje, jak widzisz
chatka nie ma już większych szans na przeżycie. Chłopi też nie do końca wiedzą,
co z tym zrobić. Z jednej strony mogliby pobiec nad morze z wiadrami i ugasić
płomienie, ale stoją i nie robią nic, poza bezmyślnym patrzeniem. Są
zafascynowani. Nie wiedzą, skąd wziął się ogień, dlatego są też zdumieni. A
poza tym są głupi. A motyl… To już moje zboczenie, jak zapewne zauważyłaś –
dodał z cieniem uśmiechu przebiegającym przez tajemnicze oblicze.
Ostrożnie wziął
z rąk kobiety obraz i odłożył go na stolik. Evelyn nie ruszyła się ani o
milimetr. „Nie do końca wiedzą, co z tym zrobić. Z jednej strony mogliby pobiec
nad morze z wiadrami i ugasić płomienie, ale stoją i nie robią nic, poza
bezmyślnym patrzeniem”. Ona także nie wiedziała, co zrobić z zaistniałą
sytuacją w jej życiu.
Z pożarem w jej życiu.
Mogła go
ugasić, mogła patrzeć, jak cały jej świat płonie.
A może już to
co miało spłonąć, zmieniło się w popiół? W końcu nie przywróci w żaden sposób
życia ojcu. Takie rzeczy dzieją się tylko w kiepskich filmach fantasy.
Zatem pozostało
jej zacząć budować coś od nowa. W końcu gleba po pokryciu przez popioły staje
się bardziej żyzna. Nie powinno być problemu. Lecz najpierw musiałaby podjąć
stosowne kroki.
Butterfleye
odgarnął jej opadające na oczy włosy za ucho i przyjrzał się jej uważnie.
- Wyglądasz na
smutną – stwierdził.
Zacisnęła lekko
usta, unikając jego wzroku. Odchrząknęła lekko, po czym powiedziała cicho:
- Po prostu
twój obraz dał mi do myślenia.
- Co się stało,
Evelyn?
- Nic.
- Opowiedz. –
Zabrzmiało to jak rozkaz. W każdym razie: podziałało. W skrócie przedstawiła mu
sytuację, podzieliła się nawet swoimi uczuciami odnośnie pewnych spraw i
wątpliwościami dotyczącymi ludzi, którzy byli jej bliscy.
- Teraz powiedz
mi, że wszystko będzie dobrze, tak jak wszyscy mnie zapewniają – zakończyła
zduszonym głosem.
Butterfleye
pokiwał przecząco głową, głaszcząc ją lekko po ramieniu.
- Nie będzie
dobrze – odparł nonszalancko. - Ale
jesteś wystarczająco silna, żeby przez to przejść cało i to z podniesioną
głową. To nie minie, ale nauczysz się z tym żyć, nawet chwilami zapomnisz o
tym. Z czasem przejdziesz obok tego tak obojętnie jak większość ludzi, których
dziś spotkałaś.
Evelyn
podniosła na niego wzrok swoich dużych, brązowych oczu. Ponownie mocno jej
zaimponował swoim realnym spojrzeniem na świat. Nie wciskał jej żadnych mrzonek
o różowej przyszłości. Powiedział, jak miało być. Nie deklarował, że wszystko
skończy się jak w bajce.
Życie to nie bajka, Evelyn – jak wiele
razy wypowiedziała te słowa Matilda?
Jednak
wszystkie wspomnienia, które tłoczyły się w głowie najmłodszej córki Jasona
wydawały się taką bajką. Bo kiedyś było inaczej. Jedynym jej zmartwieniem było
to, że musiała od czasu do czasu nosić sukienki. Teraz wszystko jest bardziej skomplikowane.
My soul is painted
like the wings of butterflies.
Fairytales of yesterday will grow but never die.
Fairytales of yesterday will grow but never die.
- Dzięki – powiedziała z
nieukrywaną wdzięcznością. Znowu jej zaimponował.
- Za co?
- Za te słowa.
- Do usług – odparł nonszalancko, salutując
przy tym niby od niechcenia.
***
- Hej,
pamiętasz, że w tym tygodniu idziemy do Pioneer Park na ten cyrk na światowym
poziomie? – zagaił Damian.
Spojrzała na
niego, mrużąc oczy. Ach tak. Cyrk. Zadeklarowała, że pójdzie.
- Taaak –
powiedziała niechętnie.
- Daj spokój,
rozerwiesz się trochę.
- Nie
powiedziałam, że nie chcę iść – odparła nieco chłodno.
- No tak.
Racja. W takim razie widzimy się w sobotę o osiemnastej. Będzie też ekipa z
liceum.
- Jasne.
***
Telefon wydał z
siebie kilka krótkich sygnałów, oznaczających nową wiadomość tekstową. Nie
spiesząc się, Evelyn najpierw dopiła herbatę i dopiero po paru minutach
odebrała smsa.
Motylku,
załatwisz mi jakąś solidną linę? Pilne.
B.
Jak mogłaby
odmówić?
--------------
* - fr. Sztuka
dla sztuki – chyba nie muszę tłumaczyć skąd to zdanie, prawda…?
Od następnego rozdziału zacznie się już prawdziwa akcja, obiecuję :D A co do tego rozdziału... Pomyślałam sobie "napiszę krótką rozmowę z BF" i zajęła ona połowę rozdziału. Hell yeah.
Z podziękowaniami dla Elfaby za pomoc w ustawianiu szablonu oraz z ukłonami dla Fedory za zarażenie mnie oglądaniem klipów NW, co zaowocowało pewnymi elementami z tegóż rozdziału :) :*
Informuję także, że Onet porzuciłam absolutnie. Wkurzyłam się jak po 24 godzinach nadal nie ustawił mi w pełni szablonu. Seriously?
Wybiera się ktoś na zlot fanów HP w sobotę w Poznaniu? ;>
I can fly, my friends!
OdpowiedzUsuńNie mogę tego słuchać, bo zawsze mam te same ciary na plecach i te same łzy w oczach. Piękne. Ale gdybym była ojcem Evelyn, na swoim pogrzebie zażyczyłabym sobie "Bohemian Rhapsody", ostatecznie "Goodbye, everybody, I've got to go, gotta leave it all behind and face the truth..." i "Mama, I don't wanna die...".
Wiedziałam, że jak Ev będzie oglądać ten obraz, Motyle Oko wejdzie do pokoju. Facet jest piekielnie, sakramencko, cholernie intelignetny, naprawdę mi imponuje jego tok myślenia i interpretacja dzieła, które namalował. No i artysta, to ciekawe, że niby jest przestępcą, a jednak zajmuje się pięknymi rzeczami. Ale fakt, l'art pour l'art, ostatecznie nikt przy zdrowych zmysłach nie kupiłby jego pejzaży, wiedząc, kto był ich autorem... I ma rację, Ev w pewnej chwili przestanie myśleć o tym, że jej ojciec nie żyje. Ot, human nature.
Pozdrawiam,
[une-crime-parfait]
Fajny rozdział, choć miejscami był smutny. Dobrze jednak oddałaś rozpacz i bezsilność Evelyn po utracie ojca, wyszło to bardzo naturalnie, a nie papierowo. Widać, że dziewczyna próbuje sobie z tym poradzić i nie chce współczucia czy litości, a wszyscy się nad nią litują. W sumie Butterfleye fajnie podszedł do rozmowy, w ogóle udał ci się ten bohater. Już ósmy rozdział, a ja wciąż go nie rozpracowałam. Nie mniej jednak fajny ten fragment o ich spotkaniu. Wgl nie wiedziałam, że z Motylka będzie taki artysta ;)).
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, co dalej, a jak zapowiadasz akcję, to super xDDDD. Już się nie mogę doczekać ;).
Najbardziej podobał mi się oczywiście motyw z domu na Lombard Street. Butterfleye jest po prostu... Perfekcyjny. Czułam przy tej okazji dosyć silne napięcie, wczułam się w rolę Evelyn. I nie wiem skąd to napięcie, może to sobie wymyśliłam. Damian na początku bardzo mi się podobał, był taki miły i ciepły, natomiast w tym rozdziale - chociaż nie było go zbyt wiele - strasznie mnie jakoś męczył. To pewnie przez to wczucie się w rolę Evelyn :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dobra notka. podobalo mi sie Twoje podejscie do tragedii jaka przezyla Evelyn. szczegolnie te wzmianki na temat muzyki... Wyszlo Ci to dobrze, bylo czuc smutek Evelyn,ale tak subtelnie, nie mowilas teog wprost... bardzo donra notka. ponadto znow wrocilas bezposrednio do Buterflya, pomyslz obrazem swietny, a refleksje, jakie wysnuwasz, bardzo przypadaja mi do gustu. czekam na cd, ciekawi mnie tez, czy wypadek byl przypadkiem, bo jakos watpie...
OdpowiedzUsuńcz. 1
OdpowiedzUsuńWreszcie wzięłam się za tego bloga i muszę przyznać, że nie jestem rozczarowana. Jest to jedno z tych lepszych opowiadań, które czyta się jak dobrą książkę. Podczas poznawania się z treścią rozdziałów zastanawiałam się, skąd taki pomysł na motylą działalność przestępczą; myślałam, że prawdopodobnie zobaczyłaś grafikę ze skrzydłami i oczami, a potem idea narodziła się sama, jednak tym snem byłam zaskoczona. Sama chciałabym mieć takie marzenia senne, a nie marne mary nocne, których nawet nie warto zapamiętywać. Nie powiem, że sen przyniósł Ci wszystko na tacy, bo na pewno wiele czasu spędziłaś nad dopracowywaniem fabuły, a wierz mi, że to widać. Zupełnie tak, jakbyś każdą część miała już rozplanowaną, nic nie wydaje się wysilane ani monotonne, w każdym poście czymś zaskakujesz, wprowadzasz nowych bohaterów i przedstawiasz wydarzenia z perspektywy różnych postaci.
Łooo, ale się rozpisałaś *.* Będę odpowiadać po kolei, żebym potem nie zapomniała xD Co do motywu motyla - to masz rację z tą grafiką :) No, tu grafika i muzyka tak jakoś razem mi się to złożyło. We śnie facet miał maskę Jokera (ponoć w snach nie tworzymy nowych twarzy, jedynie te, co kiedyś widzieliśmy itp... Chyba to prawda... Chociaż...? hmm..)
Usuńcz. 2
OdpowiedzUsuńWreszcie wzięłam się za tego bloga i muszę przyznać, że nie jestem rozczarowana. Jest to jedno z tych lepszych opowiadań, które czyta się jak dobrą książkę. Podczas poznawania się z treścią rozdziałów zastanawiałam się, skąd taki pomysł na motylą działalność przestępczą; myślałam, że prawdopodobnie zobaczyłaś grafikę ze skrzydłami i oczami, a potem idea narodziła się sama, jednak tym snem byłam zaskoczona. Sama chciałabym mieć takie sny, a nie marne mary nocne, których nawet nie warto zapamiętywać. Nie powiem, że sen przyniósł Ci wszystko na tacy, bo na pewno wiele czasu spędziłaś nad dopracowywaniem fabuły, a wierz mi, że to widać. Zupełnie tak, jakbyś każdą część miała już rozplanowaną, nic nie wydaje się wysilane ani monotonne, w każdym poście czymś zaskakujesz, wprowadzasz nowych bohaterów i przedstawiasz wydarzenia z perspektywy różnych postaci.
Właściwie już od prologu polubiłam to opowiadanie, a może nawet więcej, bo zapałałam jawną sympatią do Lombard Street. Wycinki artykułów z gazet zrobiły na mnie duże wrażenie, pozytywne i zachęcające do zapoznania się z resztą rozdziałów, które pochłonęłam w niewielką ilość czasu. Bynajmniej nie dlatego, że nie porażają objętością - są po prostu ciekawe, inspirujące i dobrze napisane. Co prawda zdarzają się literówki z powtórzeniami, ale jeśli będziesz kiedyś przeprowadzać korektę, zobaczysz to sama. Tworzysz płynne zdania, ładne opisy, niewymuszone dialogi, a nadzwyczaj wspaniale wychodzi Ci kreacja bohaterów, ponieważ każdy jest inny i na swój sposób wyjątkowy. Najbardziej zbliżyłam się do Evelyn, być może dlatego, że to czołowa postać? Po prostu w mgnieniu oka się z nią utożsamiłam. Z duszą na ramieniu i nerwami czytałam o jej losach, począwszy od ataku na ulicy i wybrania trefnej karty, przez niesnaski z Rebeccą oraz znajomość z Damianem, skończywszy na śmierci ojca, odkrycia artystycznej duszy Butterfleye'a i odczytaniu od niego sms-a o linie. Sięgając po Twoją twórczość spodziewałam się podświadomie czegoś ciekawego, ale jestem jeszcze mocniej zachwycona niż spodziewałam się, że będę. Z łatwością przychodzi mi zrozumienie tego, co czuje Evelyn, zrozumienie jej inności i bycia tą mniej znaczącą z sióstr. A jednak jest tak silna i daje sobie z tym wszystkim radę, pomijając chwile załamania, na przykład ta spędzona w ramionach Damiana tuż po śmierci jej taty. Swoją drogą, rozdział siódmy był bardzo smutny, do tego doszedł jakiś łzawy akompaniament w tle i byłam bliska płaczu, strata ukochanego rodzica musi być prawdziwą tragedią. Evelyn jest istotą, która potrafi walczyć o swoje, ale momentami wydaje się też zagubiona w świecie, może więc dlatego jest zainteresowana tak bardzo przestępcą, a teraz w dodatku z nim współpracuje. Mimo to, Butterfleye poszedł na całkiem dogodne warunki tej współpracy. Dobrze, że na początku opisałaś wahanie Evelyn, pewien strach - inaczej nie byłoby to aż tak wiarygodne. Sam Butterfleye to bardzo intrygująca sylwetka, niewątpliwie fundament opowiadania. Jest pewny siebie, charyzmatyczny, pełen nonszalancji... Podoba mi się to, że wraz z rozdziałami odkrywasz kawałek po kawałeczku szczegóły z nim związane - a to jacyś zwykli rodzice, a to zapał do sztuki i pewnie też jakaś znajomość francuskiego? Jednak nie wiadomo o nim nic więcej, lecz uwielbiam tajemnicze postacie i niczego nie mogę się uczepić. Z drugiej strony działają służby, ambitni policjanci pragną dopaść przestępcę, zatrzeć po nim wszelki ślad. Zastanawiam się także, o co chodzi mu z żoną burmistrza - czy to jego przyszła ofiara, czy jest w niej na swój sposób zakochany? To także kwestia, która mnie okrutnie ciekawi... Jestem także zaintrygowana postępem znajomości Evelyn i Damiana, choć wątpię, że między nimi narodzi się płomienna miłość - choć, kto wie? Póki co dziewczyna całe swoje zainteresowanie przelewa na Butterfleye'a i z pewnością wkrótce w opowiadaniu zrobi się gorąco od akcji :) Rozdział ósmy powiał nostalgią za ojcem, a prym wiodła jego pasja do zespołu Queen, podobało mi się to, iż upchnęłaś gdzieniegdzie cytaty z ich piosenek.
cz. 3
OdpowiedzUsuńNie wiem, co jeszcze napisać oprócz kolejnych zachwytów. Dodałam Cię już do linków i będę tutaj zaglądać regularnie, nie ma co się szczypać - zostałam już stałą czytelniczką i zawsze możesz liczyć na moją opinię pod rozdziałem. A tak już poza opowiadaniem, zauważyłam, że miłujesz Evanescence i Amy Lee - to tak jak ja :)
Pozdrawiam Cię serdecznie i mam nadzieję, że nie zanudziłam tym okropnie długim komentarzem, ale przynajmniej znasz moją opinię.
Czekam na nowość i lecę się zapisać do newslettera!
[szepty-polnocnego-wiatru]
No i źle skopiowałam część drugą - tak to jest, gdy się pisze nie mieszczące się w limicie komentarze, mam nadzieję, że się nie urazisz.
OdpowiedzUsuńSpoko, spoko, jarają mnie długie komentarze, nie będę ukrywać :D
UsuńŁał, cieszę się, że aż tak Ci się spodobało :d Jakbyś kiedyś po drodze zauważyła jakąś literówkę czy powtórzenie i nie zapomnisz to wypisz w komentarzu - mnie jakoś ciężko jest je wszystkie wyłapywać.
Taaak, Evanescence ;3 Aczkolwiek trochę się rozczarowałam tym najnowszym albumem. Ale tylko trochę, Amy mogę wybaczyć wiele xD
Pozdrawiam ! :D
Podobał mi się ten rozdział, mimo że utrzymany był w takim smutnym nastroju.
OdpowiedzUsuńZapewne minie jeszcze sporo czasu zanim Evelyn pogodzi sobie z taką stratą. Chociaż wątpię, aby kiedykolwiek osiągnęła taki stan, o jakim mówił Butterfleye, chyba że za wiele, wiele lat. Bo w ciągu najbliższych strata jest zbyt wielka, by podejść do tego z jakąkolwiek obojętnością.
Za to Damian wkurzył mnie w tym rozdziale. W poprzednim zachował się jak prawdziwy przyjaciel, a tutaj zupełnie na odwrót. Nie powinien Eveline zmuszać do czegoś na siłę, szczególne, że jako przyjaciel powinien wiedzieć, że nie chce samotności, a woli przebywać wśród ludzi.
Pozdrawiam serdecznie :)
rozdział bardzo mi się podobał. szkoda, że był utrzymany w tak przygnębiającej atmosferze choć inaczej go sobie nie wyobrażam.
OdpowiedzUsuńnie łatwo jest się oswoić ze stratą kogoś tak bliskiego więc nie dziwię się Evelyn. mam nadzieję, ze stanie na nogi jak najszybciej.
bardzo fajnie kreujesz postać Butterfleye aż mnie ciekawość zżera kim on tak naprawdę jest...
pozdrawiam!
Kocham Butterfleye'a! Autentycznie go kocham. Evelyn współczuję i rozumiem jej zirytowanie zachowaniem innych ludzi względem niej. Co prawda, co innego ludzie mieli mówić? Niejednokrotnie sama próbując kogoś pocieszyć, czy coś mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Tak już się utarło w naszym świecie - kogoś dotknęła mniejsza lub większa tragedia to mówimy, że wszystko będzie dobrze. Nadzieja matką głupich podobno, a każda matka kocha swoje dzieci - chociaż ostatnio zaczynam w to wątpić, jak słyszę o tym, że kobieta najpierw przyczyniła się do śmierci synka, a potem wrzuciła go do jeziora czy innego wodnego zbiornika jak śmiecia. Odbiegam od tematu... Znowu późno się zorientowałam, że pojawił się nowy rozdział. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak poprosić o informowanie mnie o kolejnych rozdziałach na http://kaprysy-losu.blogspot.com
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czekam na następny rozdział :)
Boże, jaka ja jestem głupia:> Napisałam komentarz pod poprzednim rozdziałem.
OdpowiedzUsuń"Bo kiedyś było inaczej. Jedynym jej zmartwieniem było to, że musiała od czasu do czasu nosić sukienki."
OdpowiedzUsuńSporo takich perełek znajduję. *.*