Once again we found ourselves to be lost
Holding hands while straying from the path in the forest dark
Aren't you happy to see me crawl serpentine towards the sun to you
HIM - In the arms of rain
Holding hands while straying from the path in the forest dark
Aren't you happy to see me crawl serpentine towards the sun to you
HIM - In the arms of rain
Ciemne
chmury zasłoniły niebo nad San Francisco. Znowu zbierało się na deszcz.
Zimy w tej części stanu Kalifornia były bardzo obfite w opady, podczas
gdy przez całe lato mogło w ogóle nie padać.
Evelyn
Verriar złożyła granatowy parasol i weszła do małej kawiarni, w której
była umówiona ze swoją siostrą. Zajęła miejsce przy oknie i czekała.
Rzadko kiedy udawało im się zgadać w ciągu tygodnia ze względu na różne
godziny pracy (albo brak ich określenia w przypadku Matildy), a jeśli
już im to się udawało: Mat zawsze się spóźniała. Nie winiła jej za to –
wiedziała, że ma dość odpowiedzialne stanowisko, ponadto znała swoją
starszą siostrę na tyle, aby wiedzieć, że lubi mieć wszystko i
wszystkich pod kontrolą, dlatego nie chce pozostawać swoich
podopiecznych bez nadzoru, gdy nie ma takiej potrzeby.
W
końcu zobaczyła sylwetkę Matildy. Musiała przyznać, że była ona jedną z
najładniejszych kobiet, które znała. Jeszcze parę lat temu zazdrościła
jej nienagannej figury i znakomitego stylu, ale pogodziła się z tym,
że różnią się od siebie. Ona zresztą nie czułaby się sobą w granatowych
szpilkach, które eksponowały zgrabne nogi, zwiewnej, dziewczęcej
sukience oraz ciemnobeżowym płaszczyku. Podczas gdy jej siostra
wyglądała w tym więcej niż ładnie, Evelyn prezentowałaby się w tym co
najmniej śmiesznie.
- Cześć, co u ciebie? – spytała Matilda, kładąc torebkę na wolnym krześle obok.
- Wiele się dzieje, prawdę mówiąc… - mruknęła cicho Evelyn.
- Co tam szepczesz pod nosem?
- Nic. U mnie w porządku.
- A co u Damiana? – spytała siostra z szelmowskim uśmieszkiem.
- Dobrze. Czemu pytasz?
-
Tak tylko… - odparła z niewinnością w głosie, tłumiąc chichot. Evelyn
posłała jej znaczące spojrzenie. – No co? – zaśmiała się. – Nie bez
powodu Rebecca jest o ciebie zazdrosna, tak?
-
Mat… - westchnęła brunetka, przewracając wymownie oczami. – Już o tym
gadałyśmy. Jest o mnie zazdrosna, okej, ale dlatego, że jesteśmy z
Damianem przyjaciółmi, a on widzi w niej tylko głupią krowę, którą jest,
a nie tę piękną i uroczą kobietę, którą ona widzi w lustrze.
- Okej, okej, nic nie mówię przecież.
- Taa… Lepiej pochwal się kto obecnie zajmuje miejsce u twojego boku, co? Kto jest tym biedakiem, któremu znowu złamiesz serca?
- Już nie rób ze mnie takiego potwora. Zresztą oni sami do mnie lecą.
Evelyn uniosła brwi, uśmiechając się. Po chwili obie wybuchły śmiechem.
- Robert – powiedziała starsza z sióstr.
- Robert? Rob? Ten Rob?
Matilda pokiwała głową.
- Ten Rob, na którego czaiłaś się od początku? No nie wierzę, siostra! To może tym razem wyniknie z tego coś poważniejszego, hm?
-
Daj spokój, Ev. Wiesz, że nie nadaję się do poważniejszych związków.
Takie krótkie są za to w sam raz. Przynajmniej wiem, na czym stoję i
oszczędzam sobie zawodu i bólu.
- Taaak. Poza tym „mężczyzna to ładny dodatek do łóżka”, tak?
- Odwal się!
Evelyn
uśmiechnęła się. Wiedziała, że nie jest taka, za jaką mają
ją niektórzy.Wierzyła, że z Matildą było wręcz odwrotnie: rozpaczliwe
szuka mężczyzny, z którym mogłaby spędzić resztę życia, ale za każdym
razem – póki co – ponosiła porażki. Oczywiście ona by się do tego nie
przyznała za żadne skarby. Starsza z sióstr Verriar mówiła, że nie
ruszają ją głosy o jej paskudnym charakterze, a wszelkie plotki niewiele
ją obchodziły. Evelyn wiedziała jednak, że nawet Matilda ma swoje
chwile słabości.
- I co? Jaki jest?
- Prawdę mówiąc zawiódł mnie w paru kwestiach. Myślałam, że jest mniej zadufany w sobie. No i straszny z niego kobieciarz.
- No to trafił swój na swego – zaśmiała się Evelyn.
- Ha-ha-ha – odparła ironicznie Matilda.
- Czyli nic z tego nie będzie? – spytała młodsza siostra po krótkiej przerwie, w trakcie której popijały kawę.
Matilda wzruszyła ramionami.
-
Nie wiem. Zobaczymy. – Zamieszała parę razy napój w namyśle. Nagle
odłożyła z brzękiem łyżeczkę na talerzyk i ożywiona zaczęła opowiadać o
pewnej sytuacji w jej pracy, w której główne role odgrywały
nierozgarnięte modelki, zrozpaczony tym faktem projektant Marco (którego
uważała nawet za swojego przyjaciela i prawdopodobnie jedyną osobę w
tej branży, która byłaby godna zaufania) i poirytowany zachowaniem obu
stron fotograf.
Evelyn
przestała słuchać tego, co mówi siostra. Jej uwagę przykuł mężczyzna o
długich czarnych włosach, charakterystycznym zaroście i lekkim makijażu
wokół oczu. Mimo obficie padającego deszczu miał na sobie jedynie czarną
podkoszulkę i nieco sprane ciemne dżinsy oraz ciężkie glany.
Przechodził żwawym krokiem przez ulicę, po czym zniknął za rogiem.
Mężczyzna
skojarzył jej się z barmanem Kurtem, którego niedawno poznała. Być może
była to ta sama osoba, jednak nie była tego pewna. Zastanawiała się,
czy poza stażem barmańskim w zorganizowanej grupie przestępczej ma
jeszcze inne życie, inne zajęcia. Co robił na ulicy w biały dzień? Czy
kryminaliści dawali mu pewną swobodę? Może nawet miał rodzinę?
-
Jak uważasz? – wyrwało ją z zamyślenia pytanie siostry. Zamrugała
kilkakrotnie, próbując skupić się i przypomnieć sobie, o czym była mowa.
Wiedziała, że Matilda nie znosi być ignorowana, dlatego rozpaczliwie
poszukiwała jakiejś wskazówki, która podpowiedziałby jej, na jaki temat
powinna była się wypowiedzieć.
Z
tej kłopotliwej sytuacji wyciągnął ją telefon do Matildy. Szatynka
zerknęła na ekran, pobrała plik, który przesłał jej grafik i parsknęła z pogardą. Przyłożyła telefon do ucha, odczekała chwilę, a gdy osoba, do której dzwoniła, odebrała słuchawkę, powiedziała:
-
Czy ty sobie żartujesz? Co to ma być, co? Mhm. Tak, nie podoba mi się,
wyobrażasz sobie? Nie obchodzi mnie, ile czasu nad tym spędziłeś. Masz
to zrobić porządnie i jeśli będzie trzeba, masz nad tym siedzieć cały
dzień, bez przerwy. Nie chcę mieć w gazecie jakiś sztucznie
wyglądających kobiet, przypuszczam, że pani redaktor również. Nie, nie
może. Patrząc na zdjęcie, chcę widzieć prawdziwą kobietę, a nie jakieś
sztuczne Ufo z Playboy’a bez pępka, jasne?
Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
- Nie mają z tobą lekko – stwierdziła Evelyn.
-
Proszę cię – prychnęła Matilda, po czym pokazała jej zdjęcie modelki
ubranej w strój kąpielowy. Kobieta miała maksymalnie wygładzoną skórę w
Photoshopie, makijaż prawdopodobnie również wykonany za pomocą programu
graficznego. Całkiem ładne i zgrabne ujęcie zepsuły dziwne efekty
nałożone na fotografię oraz zniekształcone rysy twarzy modelki.
- Okej, odwołuję to co powiedziałam.
***
Anabelle przeglądała pocztę. Wśród nudnych urzędowych listów czy rachunków znalazła ładną różową kopertę z jej nazwiskiem.
Tętno natychmiast przyspieszyło.
Rzuciła
niedbale pozostałe listy na stół i drżącymi rękoma rozerwała kopertę.
Wiadomość zapisana była starannym pismem na bladoróżowej papeterii z
motylkami u rogu.
- Jest całkiem ładna –stwierdził Apsik i kichnął.
A nieśmiałek dodał z westchnieniem:
- Jest piękna jak anioł.
W tym momencie Śnieżka otworzyła oczy.
Usta zadrżały, a w gardle ugrzęzła niemiła gula.
Ktokolwiek
był autorem tych dziwnych listów, które otrzymywała już od pewnego
czasu, najprawdopodobniej nie wiedział, jak bardzo ją raniły. Ostatnio
bajki oraz inne motywy kojarzące jej się z dzieciństwem nie działały na
nią pokrzepiająco. Nie uśmiechała się na wspomnienie swoich ulubionych
bajek o księżniczkach, które zawsze wychodziły cało z opałów i którym
zawsze pisane było szczęśliwe zakończenie. Przestawała w takowe wierzyć,
mimo że najbliżsi mówili jej, aby nie traciła nadziei.
Nienawidziła nadziei.
***
- Jak tam wizyta u twojego kochasia? – spytała kąśliwie Rebecca.
Evelyn podniosła natychmiast głowę, a serce zaczęło mocniej bić. Czy ona powiedziała coś o Butterfleye’u?
- Co? – spytała ostro.
Czarnowłosa dziewczyna spojrzała na nią z kpiną, unosząc wysoko jedną brew. Przez twarz przeszedł cień drwiącego uśmiechu.
-
Czyżby coś poszło nie tak? – odpowiedziała pytaniem, opierając się
bezczelnie o ścianę i krzyżując ręce pod biustem. Evelyn miała ochotę
rzucić się na nią i wydrapać jej oczy. Może gdyby nie była w pracy…
-
O czym ty mówisz? – spytała poirytowana. Próbowała zachowywać się jak
najbardziej spokojnie, aby nie wyjść na idiotkę, jednak po wyrazie
twarzy Rebecci mogła stwierdzić, że nie do końca jej to wychodziło.
-
A gdzież to wczoraj tak wybiegłaś w przerwie do pracy? Nie wierzę w
oficjalną wersję o nagłym złym samopoczuciu i potrzebie odwiedzenia
apteki. Tylko dlaczego tak się wstydzisz swojego nowego przyjaciela? – spytała, opierając się o ladę, za którą stała Evelyn. Zmierzyła ją jadowitym spojrzeniem i dodała:
- Może to kolejny świr lub inny socjopata twojego pokroju? – wyszeptała złowieszczo.
Verriar
wpatrywała się z niedowierzaniem w niebieskie oczy jej znajomej. Miała
wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. To niemożliwe, żeby
wiedziała. Co prawda nie była pewna, czy nikt jej nie śledził, bo po
prostu nie widziała powodu, dla którego ktokolwiek mógłby to zrobić.
„Powinnam być bardziej ostrożna”.
Mierzyły
się przez chwilę nienawistnymi spojrzeniami. Evelyn szukała w jej
wyrazie oczu czegoś więcej niż szczerej niechęci i czystej złośliwości.
Gdyby znała prawdę, byłoby inaczej. Nie wiedziała, na czym ta zmiana
mogłaby polegać, jednak czuła, że to po prostu prowokacja.
- Jesteś chora – stwierdziła, obojętnie odwracając wzrok.
- Naprawdę? – zadrwiła czarnowłosa. Jej bezczelność wyprowadziła Evelyn z równowagi.
-
O co ci chodzi? Może powiedz mi, dlaczego tak się na mnie uwzięłaś i
wyjaśnimy sobie to na spokojnie? Zrobiłam ci coś? Czy to ma jakiś
związek z Damianem? Jesteś zazdrosna? Może mam ci pomóc w tym, aby inni
nie postrzegali cię jako skończoną idiotkę? - Ręce zaczęły drżeć, czuła też jak włosy jeżą jej na karku.
Rebecca zacisnęła usta, które stały się cienką linią. Nie odpowiedziała.
-
Nie? To dobrze, bo niewiele bym mogła zdziałać, jeśli sama nie
podejmiesz odpowiednich kroków. I odczep się ode mnie – dodała. - To nie
moja wina, że nie potrafisz poradzić sobie ze sobą.
Odłożyła
ze złością gazetę, którą przeglądała ukradkiem i wyminąwszy paru
klientów, oglądających ze spokojem książki na regałach, wpadła do
toalety dla personelu.
Oparła
się o umywalkę, oddychając głęboko, aby się uspokoić. Próbowała nawet
policzyć do dziesięciu – gdy była mała, matka mówiła jej, że to może
pomóc, ale myliła się. Krew szumiała jej w uszach, a ręce wciąż lekko
drżały. Zerknęła w lustro; zastanowiła się, na jakiej podstawie ta szuja
mogłaby wysnuć takie absurdalne wnioski.
Nie mogła. Wyglądała nadzwyczaj normalnie i - do czasu ich rozmowy - nie odznaczała się niespokojnym zachowaniem czy coś w tym stylu.
Ale teraz będzie mieć powody, aby posądzać ją o Bóg wie co, bo udało jej się wytrącić ją z równowagi.
Jeden zero dla ciebie, Fuchs. Ale do czasu.
***
Martin
Honnet przechadzał się samotnie ulicami miasta, tonąc w deszczu. Nie
lubił takiej pogody, ale jednocześnie nie potrafił oprzeć się naiwnej
pokusie spaceru w takie dni jak te. Nie dbał o swoje zdrowie i nawet nie
fatygował się, aby zabrać ze sobą parasol. Pozwalał, aby spadające z
nieba krople moczyły jego włosy, spływały swobodnie po twarzy i tonęły w
ubraniu. Czuł wówczas swego rodzaju ulgę, jakby przeżywał swoiste
katharsis.
Jedna
z jego pierwszych spraw. Była druga w nocy, padało. Niebiesko-czerwone
światła policyjnych radiowozów rozpraszały ciemności, a ryk syreny
zakłócał ciszę. Z bronią w ręku skradał się na tyły jednego z lokali, w
których miał aktualnie przebywać podejrzany. Wiedział, że go złapie.
Nie spodziewał się jednak, że może przybyć za późno.
Wąskie
światło latarki padło na krawężnik, pokryty szkarłatną cieczą. Parę
kroków dalej leżało zakrwawione ciało. Nie mógł już nic zrobić. Mimo że
złapał tego gnoja, nie czuł wielkiej satysfakcji. Spóźnił się.
„Nie
myśl o tym, czego nie udało ci się zrobić. Pomyśl o tym, ile osób
uratowałeś od podobnego losu”, powiedział wtedy jego ówczesny
przełożony. Czasami takie rozumowanie pomagało, ale nie zawsze.
Butterfleye.
Nie dość, że nie może go wytropić, to w dodatku ten parszywiec zaczyna
mieć swoich naśladowców. Czy mogło być gorzej? Co się dzieje z tymi
ludźmi, że tak im się przewraca w głowach...?
-
Przepraszam – powiedział do kobiety, której nie zauważył, pogrążony w
swojej zadumie i niechcący potrącił. Odpowiedziała, że wszystko w
porządku i poszła dalej, nie obdarzając go nawet przelotnym spojrzeniem.
Bo przecież nic się nie stało…
***
Ekran
komórki rozświetlił się, ukazując połączenie przychodzące od Matildy
Verriar. Telefon zabuczał kilka razy, przesuwając się pod wpływem
wibracji po szafce tuż obok łóżka.
Kobieca
ręka szukała na oślep źródła dźwięku. Po chwili wyłapała aparat.
Krzywiąc się, oswoiła wzrok z przenikliwą jasnością i ospałym wzrokiem
zarejestrowała późną godzinę oraz osobę, która próbowała się z nią
połączyć.
- Halo? – spytała zaspanym głosem właścicielka telefonu.
- Evelyn… - usłyszała skrajnie zdenerwowany głos Matildy po drugiej stronie telefonu. – Evelyn, przyjedź do szpitala, proszę.
Dziewczyna
podniosła się na łokciach. Czuła, że stało się coś niedobrego. Szpitale
nigdy nie wróżyły nic dobrego, a Matilda nie dzwoniła o tak
niedorzecznej porze bez powodu, a już na pewno nie w takim stanie.
- Co się stało, Mat?
- Przyjedź. Szpital na Filber street - powiedziała tylko i szybko się rozłączyła.
-----------------------
Tak,
jednak zdecydowałam się na publikowanie razy dwa :) Sami wybierzcie,
gdzie Wam wygodniej czytać. Z tego rozdziału nie jestem jakoś
szczególnie zadowolona, bo za dużo w nim gadania o, że tak powiem, dupie
Maryni, ale staram się zachować jakąś ciągłość w tym wszystkim. ;p A teraz kto mi powie, jak zmienić kolor tła pod pisaniem komentarza na tym magicznym serwisie jest masterem xD
No trochę w nim gadania jest - nie da się ukryć. Mathilda jest na swój sposób urocza, naprawdę.
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak najbardziej rozbroiła mnie końcówka - co się stało? Czy to miało jakiś związek z ich rozmową w kawiarni? Czy ten facet, którego zobaczyła Evelyn to rzeczywiście był Kurt?
No i w ogóle co ta Rebecca taka drażliwa?
PS. To ja, Anonyma, ale na blogsposcie działam nickiem z ocenialni.
Tak, tak, wiem, że Ty to Ty, zapamiętałam nick :)
UsuńDzięki za szczerość :D W następnym rozdziale postaram się być bardziej rzeczowa.
No ja mam cichą nadzieję, że wytłumaczysz co się stało - mam nadzieję, że nie umrę z niecierpliwości :)
UsuńSzczerze mówiąc, ja muszę zrobić przynajmniej tygodniową przerwę od pisania, bo się wczoraj emocjonalnie wypstrykałam opisując nieszczęśliwą, niezrealizowaną, ale wierną i upartą miłość pewnego mężczyzny do mojej panny Racheli...
Haha, chyba wiem, kogo masz na myśli, hahaha xD Nie dziwię się, takie fragmenty mogą zryć psychikę :P
UsuńOj no nie wiem, czy myślimy obie o tym samym - powiedź mi kogo ty masz na myśli, a ja ci powiem czy to prawda :)
UsuńMoim typem jest Robert, wspomniany zaledwie tylko raz, ale zakładam, że nie bez powodu :P
UsuńA, Robert - nie to nie będzie Robert. Ale twój typ odegra jeszcze pewną rolę.
UsuńPodobał mi się rozdział ^^. Fajnie, że pisałaś z kilku różnych perspektyw, dzięki czemu można było poznać przezycia różnych postaci. Początek zacząl się dość beztrosko; ot, rozmowa między siostrami, by potem przejść do kolejnych atków, coaz bardziej trzymających w napięciu. W każdym razie całość fajnie się komponuje i miło się czytało.
OdpowiedzUsuńA ten ostatni fragment jest szczególnie tajemniczy, że też urwałaś w takim momencie... No nic, pozostaje czekać na kolejną część ^^.
A przy okazji zapraszam do mnie na bloga na nowo założoną podstronę "Niepublikowane sceny" ;)).
Ten rozdział.. na początku było nudno, rozmowa jakoś mi uciekała. Ale z czasem skończyło się takie pisanie i zaczęło coś, co naprawdę potrafi zaciekawić czytelnika. Uwielbiam to opowiadane ;)
OdpowiedzUsuńrozdział taki trochę o niczym, ale i tak mi się podoba :) nie zabardzo wiem co mam napisac. lekko i przyjemnie się czytało i końcówka mnie zainteresowała więc czekam na kolejny post :)
OdpowiedzUsuńa co do tła pod komentarzami. wejdź w zakładkę szablon, dostosowanie i zaawansowane. tam powinno byc gdzieś na końcu listy. w różnych szablonach różnie to się nazywa.
UsuńSzukałam, ale nic nie ma ;/ Trudno, następnym razem wezmę inny szablon, gdzie będzie coś takiego :P
UsuńDzięki :)
O, udało mi się to naprawić przez kod html, yaaay :D
Usuńbrawo! ja się boję grzebac w html-u :D
UsuńRozdział był dobry, chociaż nic szczególnego się w nim nie wydarzyło. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo równie dobrze może okazać się, że będzie mieć to jakiś związek z późniejszymi wydarzeniami.
OdpowiedzUsuńNajbardziej zaskakująca oczywiście końcówka. Zastanawiam się, co się mogło stać.
Pozdrawiam serdecznie :)
"doskonale znam"? Chyba pomyłka, nie czytałam żadnego z powyższych ;)
OdpowiedzUsuńMoże w tym rozdziale nie było fajerwerków, może i było pisanie o dupie Maryni, ale takie rozdziały też są potrzebne. Zwłaszcza jeśli kończą się w tak tajemniczy sposób. Jestem niezmiernie ciekawa co się stało i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńMnie się podobało. I czy ja mam tylko dziwne wrażenie, czy rozdziały na blogspocie wydają się krótsze niż na onecie? O.o Bardzo fajny był ten fragment z perspektywy policjanta. Ciekawe ostatnie zdanie, pisane kursywą. Nie wydaje mi sie, zeby Butterfleye zrobił krzywdę Anabelle. To mi zupełnie nie pasuje, ale jeszcze się okaże ^^. Zagadkowy telefon, to moze być ciekawe. Czekam na nowy rozdział i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOch, dość tajemniczo. Ciekawe kto się znalazł w szpitalu i czy jest to sprawką Butterfleye'a. A Rebecca jest okropną zołzą. Ja też nie czaję o co jej chodzi, no ale cóż, ludzi mają różn kaprysy i zachowania. Mathilda wydaje się bardzo ciekawą osobą.
OdpowiedzUsuńNormalnie uwielbiam Mathildę! :D Myślałam, że jej nie polubię, ale ta jej rozmowa z Evelyn była bezbłędna, "UFO z Playboy'a bez pępka" mega. I w ogóle cała konwersacja wyszła bardzo naturalnie. Pytanie tylko, co się stało, że Ev ma przyjechać do szpitala. I kim jest ten zakrwawiony koleś (koleś chyba, tak?) ze sceny z Martinem? Pytanie za pytaniem...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
[crime-parfait]