I lie awake and try so hard
Not to think of you
But who can decide what they dream? (...)
You're taking over me
Evanescence - Taking over me
Not to think of you
But who can decide what they dream? (...)
You're taking over me
Evanescence - Taking over me
Stojąc
na dachu można zobaczyć jak ludzie niespiesznie przemierzają ulice. W
oddali widać światła miasta, słychać szum samochodów i głośniejsze
śmiechy. Można poczuć wiatr we włosach, odetchnąć lżejszym, niż na dole,
powietrzem. Można obserwować ludzi, którzy z tego miejsca wydają się
być małymi mrówkami, które wystarczy zdmuchnąć, aby zniknęły. Można
poczuć władzę.
- Chodź do mnie – szeptał Butterfleye, wyciągając ku niej rękę.
- Chodź.
Również wyciągnęła rękę, chcąc uchwycić jego dłoń. Stali na dachach dwóch budynków, które dzieliła nieduża przepaść.
- Musisz skoczyć, Evelyn – powiedział mężczyzna, wyciągając obie ręce na znak, że złapie ją, gdy to zrobi.
- Leć motylku – szepcze wraz z nim wiatr.
Nie jesteś zły.
Dziewczyna
wzięła rozbieg i jednym susem pokonała dzielącą ich odległość. Z
impetem wpadła mu w ramiona. Pachniał słodko, jak kwiat, na którym
siedzi motyl. Nie mogła się go bać.
Przytuliła
się do niego. Ten skok ją zestresował. Czuła serce, kołaczące jej w
klatce piersiowej, jakby pragnęło się wydostać na zewnątrz. Słyszała
także spokojne bicie Jego serca, tuż obok swojego. Powoli zrównywały
się.
Stała
pośrodku miasta, w tłumie. „Szukam cię. Gdzie jesteś, Butterfleye?
Rozglądam się rozpaczliwie, ale ciebie nie ma. Nikt nie zwraca na mnie
uwagi; podoba mi się to, ale chcę ciebie przy sobie. Gdzie jesteś?”.
Krzyk.
Łazienka.
Zaspana weszła do niej i zerknęła w lustro. Kobieta z motylem na
twarzy. Wystraszona, zrobiła krok w tył. Obraz nie znika. To ona, z
abstrakcyjną maską. Nie chciała na to patrzeć,bała się tej wizji.
Spróbowała nacisnąć klamkę i pchnąć drzwi, jednak te nie chciały
ustąpić. Zaczęła walić w nie pięściami, ale wciąż pozostawały zamknięte,
nie było też nikogo, kto pomógłby jej od zewnątrz.
Niespodziewanie znalazła się na podłodze, uderzając o nią głową.
Pozwolił jej upaść…
Skrzywiła
się, widząc jasne światło przebijające się przez okno. Była w salonie, a
na sobie miała wczorajsze ubranie. Musiała zasnąć podczas oglądania
serialu, który akurat leciał w telewizji, gdy skończyli grać.
Z
westchnieniem próbowała uspokoić swój oddech. Sen wracał do niej,
pamiętała każdy szczegół. Przed oczami wciąż miała Jego twarz.
Ten
dziwny sen miał w sobie coś upiornego. Bała się. Nie chciała teraz o
tym myśleć, ale paradoksalnie nie potrafiła wyrzucić tego z myśli.
Trudno było jej zinterpretować taki sen.
Sięgnęła po komórkę, która w jakiś magiczny sposób znalazła się pod kanapą.
„Damian.
No tak. Kochany, starszy braciszek”, pomyślała z wdzięcznością, widząc,
że nawet zadbał o to, by nie spóźniła się do pracy. Właśnie wybiła
szósta – miała dużo czasu. Wstała i skierowała się do łazienki. Zaspanym
wzrokiem błądziła po białobłękitnych kafelkach i jasnych meblach, aż
spojrzała w lustro.
Znowu
przed oczami pojawiła się motyla maska. Natychmiast przemyła twarz,
orzeźwiając się zimnymi kroplami. Ponownie widziała w lustrze tylko
siebie.
***
-
Co nowego? – spytał Martin Honnet, wchodząc do komendy policji. W
biurze nie spotkał wiele osób: jak zwykle był nieco przed czasem.
Dopiero po niecałych dziesięciu minutach zaczęło przybywać pracowników.
Jednak jego młody praktykant, Ray – entuzjasta, któremu widocznie
zależało na dobrej opinii od swojego przełożonego – był już na swoim
stanowisku. Choć ciemne smugi pod jego oczami wskazywały na skrajne
niewyspanie, wciąż odznaczał się radosnym stylem bycia.
-
Kojarzysz tę wiadomość z wczoraj, że zamordowano chłopaka, około
osiemnastu lat? Znaleziono go pod mostem Golden Gate. – Policjant
pokiwał głową. - Podejrzewają o to Butterfleye’a.
Martin
od początku zajmował się sprawą tajemniczego motyla, który już od
prawie pół roku fruwał po San Francisco i nie dawał policjantowi spać
spokojnie. Jednak inspektora Honneta nie zniechęcał to – wręcz
przeciwnie. Z każdym dniem był coraz bardziej zawzięty.
- Kim byli jego rodzice?
- Zwykli ludzie. Ojciec jest konduktorem w tramwaju, a matka pracuje na poczcie.
- A co miałoby wskazywać na Motylka?
- Ponoć znaleziono jego kartę na miejscu zbrodni. Mamy zgłosić się po to jak najszybciej – powiedział z powątpieniem.
- No to chodźmy.
***
Nie
wiedziała, dlaczego zdecydowała się podczas przerwy w pracy odwiedzić
Butterfleye’a. Być może powodem był artykuł w gazecie, który głosił o
morderstwie osiemnastolatka, a którego sprawcą miałby być właśnie on.
Evelyn od początku zdawała sobie sprawę, że to – bądź co bądź –
morderca, ale dopiero po przeczytaniu tego artykułu przeszedł ją zimny
dreszcz.
A może po prostu chciała go zobaczyć…?
- Zabiłeś tego dzieciaka? – spytała, gdy tylko zajęła miejsce na czarnej kanapie.
- Jakiego dzieciaka? – zdziwił się.
Rzuciła
na stolik gazetę, otwartą na stronie z najnowszym artykułem o
nastolatku znalezionym pod Golden Gate. Butterfleye rzucił na niego
okiem i po chwili roześmiał się.
-
Nie, to nie ja – odparł, wciąż uśmiechając się. Jego zęby wyglądały na
zdumiewająco białe przez to, że kontrastowały z raczej ciemnym motylem
na twarzy.
- Ale podejrzewają ciebie.
-
Evelyn, już mówiłem ci, o co chodzi w mediach. Poza tym nie jestem
odpowiedzialny za całe zło na tym świecie. Jestem tylko jednym z wielu.
Być może jednym z mądrzejszych, ale nie jestem sam. Idąc przez ulicę
nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ilu zboczeńców mijasz.
***
-
To znaleźliśmy na miejscu zbrodni – powiedziała biegła śledcza
Gabrielle Frankin, włączając rzutnik. Na ścianie ukazało się zdjęcie
karty z motylem, którego wzory na skrzydłach układały się w parę oczu.
Ray
otworzył szerzej oczy, nie dowierzając temu, co widzi. Jednak Martin
nie okazał cienia zdziwienia. Zmrużył oczy i przyglądał się uważnie
rysunkowi. Oryginalną sygnaturę Butterfleye’a znał na pamięć – potrafił
godzinami wpatrywać się w ten znak, złorzecząc w duchu. Ta, wyświetlana
obecnie przez rzutnik, była bardzo podobna, jednak czuł – ba, był pewien
- że to nie oryginał. Wiedział, że coś tu się nie zgadza, wystarczyło
tylko znaleźć niepasujący element.
-
To nie jest znak Butterfleye’a – stwierdził po długiej chwili
narastającej ciszy. – Spójrz na jego oczy – powiedział bardziej do
Ray’a, niż do Gabrielle.
Młody policjant wpatrywał się chwilę w oczy motyla, jednak wciąż nie rozumiał aluzji. Pokręcił przecząco głową.
-
Oczy ze znaku prawdziwego Butterfleye’a mają takie białe błyski. Te zaś
są całkowicie czarne. To podróbka. Bardzo precyzyjna, to prawda, ale
podróbka. Wygląda na to, że albo kogoś zainspirował Motylek, albo chce
uniknąć kary, z nadzieją, że o wszystko zostanie osądzony Butterfleye.
- Łał – wyrwało się studentowi. Martin uśmiechnął się ciepło i pożegnał się z kobietą.
-
Na jakiej podstawie sądziłeś, że to nie mógł być Butterfleye? – spytał
dwudziestoparolatka. - Bo od początku w to nie wierzyłeś, dopiero, gdy
zobaczyłeś tę podróbkę zwątpiłeś, prawda? - Ray skinął głową.
- Zapewne na takiej samej co pan – odparł z uśmiechem.
- Chcę wiedzieć, że dobrze rozumujesz.
-
Butterfleye nie wybrałby na ofiarę przeciętnego nastolatka z szarej
rodziny. Wybiera zawsze charakterystyczne miejsca i znane osobistości.
To po prostu nie pasowało.
- Będą z ciebie ludzie, młody – uśmiechnął się Martin i poklepał Ray’a po plecach.
***
-
Mogę przejrzeć? – spytała Evelyn, wskazując na tablicę korkową.
Mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami, dając jej nieme pozwolenie. Na
podstawie zdjęć zamieszczonych na niej, mogła dojść do wniosku, że nie
tylko ona mogłaby zostać posądzona o jakąś obsesję na punkcie danej
osoby. Butterfleye dorównywał jej, a nawet przewyższał. Na temat
Anabelle Ferrell samych informacji było dość niewiele – rodzina ta dbała
o swoją prywatność, jednak jako osoby publiczne nie mogły uniknąć
plotek na ich temat. Jednak Butterfleye wydawał się być obojętnym na
takie niepotwierdzone informacje. Evelyn zauważyła, że segregował
wiadomości. Sama często przeglądała prasę i różne nowinki w wielu
tematykach, także tych dotyczących znanych osobistości z kraju, miasta
czy stanu, dlatego stwierdziła, że duża część pogłosek została przez
mężczyznę zwyczajnie odrzucona.
- Wiesz, co sądzi moja znajoma z pracy? – spytała ni stąd ni zowąd.
- Hmmm…?
- Uważa, że… mam na twoim punkcie jakąś obsesję.
Butterfleye
parsknął śmiechem. Rozbawiła go ta sytuacja, zwłaszcza, że zabrzmiało
to jak zwierzenie dziecka, które dręczą w szkole.
- A masz?
Zamilkła.
Jak mogła zinterpretować dzisiejszy sen? Był co najmniej dziwny. Gdyby
Rebecca o nim usłyszała, z pewnością stwierdziłaby, że jest totalną
świruską i zadzwoniłaby do psychiatryka.
Ale to był tylko sen. Nie można kontrolować o czym się śni, prawda?
„Chociaż Freud mówił, że sen jest spełnieniem życzenia…”
***
- Wiem, Natalie. Tak.
Wiem, że na to czekała. Ale nie mogę. Nie chcę, żeby była ze mną, gdy
jestem myślami w pracy. Przeproś ją ode mnie. Powiedz, że tata
wynagrodzi jej to w najbliższym czasie. – Przymknął powieki, z pokorą
wysłuchując złorzeczenia jego byłej żony. Po chwili pożegnali się
chłodno.
Kurwa.
- Nie była zadowolona – stwierdził Peter, jego dobry kolega po fachu.
Martin nie odpowiedział, tylko odgarnął odruchowo włosy do tyłu, z cichym westchnieniem.
-
Stary, nie chcę się wtrącać, ale to się znowu dzieje. Nie kontrolujesz
tego, to ta sprawa cię przejmuje. Powinieneś wyluzować, pójść ze mną na
piwo i na chwilę dać odpocząć mózgowi.
Martin zaciskał raz po raz dłoń w pięść. „To znowu się dzieje”.
Jakby działo się to nie wiadomo jak często. Raz zdarzyło mu się za
bardzo zaangażować w sprawę i od razu wszyscy zdecydowali się go
oceniać. Wszystko trafił pieprzony szlag i jedyne co zostało, to ruiny,
po których przechadzał się każdego dnia. Tak: codziennie nawet
najmniejszy szczegół: jakiś detal z otoczenia, sposób zachowania nawet
kogoś obcego na ulicy, potrafił przypomnieć mu o tym, co minęło i raczej
już nie wróci. Chyba nawet nie chciał, żeby wróciło. Z jednej strony
czuł pewien komfort i swobodę: gdy zostawał dłużej w pracy, nie musiał
wysłuchiwać już pretensji Natalie, mógł też pozwolić sobie na własne
zagospodarowanie jednego pokoju na swego rodzaju „studio”. Z drugiej zaś
strony… Mieszkanie stało się puste i surowe, w łóżku: zimno i
niewygodnie, a nagie i obojętne ściany zdawały się drwić z niego na
każdym kroku, co chwilami doprowadzało go do szaleństwa.
-
Naprawdę nie dałbyś rady zająć się przez parę godzin Victorią? Mógłbym
ci nawet pomóc, ale ty nie wykazujesz żadnej inicjatywy…
-
Stary, o nic cię nie proszę – powiedział chłodno. Martin Honnet nie
lubił być pouczany. Zwłaszcza przez osoby, które – nawet gdyby chciały –
nie mogłyby zrozumieć jego sytuacji. Peter miał szczęśliwą, pełną
rodzinę. Potrafił połączyć życie zawodowe z rodzinnym, tak, aby nikt nie
ucierpiał. Wkurzało go to, że on tak nie potrafił. Z drugiej strony: on
w pracy znajdował ukojenie. Nie był w stanie wyobrazić sobie siebie,
będącym biernym.
- Dobra, tylko mówię. Czasami trudno dziwić się Natalie, że zdecydowała się na rozwód…
- Stary, kurwa, możesz się nie wpieprzać w moje sprawy? – warknął Martin.
Peter podniósł ręce na wysokość ramion w geście obronnym.
- Już nic nie mówię – odpowiedział i wyszedł z komendy.
Martin
uderzył pięścią w biurko. Wszystko wracało. Znowu wszystko szło nie
tak. Jak jakiś pieprzony bumerang, tylko ze zdwojoną siłą.
Ponownie
głównymi ogniwami były te same elementy jego życia: Natalie oraz praca.
Z tym, że przez ten czas zdążyła pojawić się Victoria. Nie chciał w
pełni rezygnować z żadnego z nich, ale połączenie ich okazywało się z
kolei niemożliwe.
Nie
mógł powiedzieć, że nie kochał Victorii. Po prostu nie potrafił
pogodzić życia rodzinnego z pracą. A teraz, gdy pojawił się ten świr
Butterfleye znowu wszystko zaczynało się sypać. Peter miał rację –
zaczyna tracić kontrolę, zupełnie jak cztery lata temu, tylko że ze
zdwojoną siłą. Butterfleye był zagadką. Nie zostawiał niemal żadnych
śladów, a jeśli już – najwyraźniej celowo. Martin wyznaczył sobie za
punkt honoru złapać złoczyńcę. I (jak zwykle) cierpieli na tym jego
najbliżsi.
Z
zazdrością patrzył na Petera i jego udaną rodzinę. Gdyby potrafił
podejść do pewnych spraw z dystansem, może również i jego życie by tak
wyglądało. Ale nie potrafił. Wybrał pracę, a rodzina chwilami wydawała
mu się równie uciążliwa jak jakaś cholerna kula u nogi.
„Biednemu to zawsze wiatr w oczy, kij w dupę, nóż w serce i chleb masłem do ziemi”, pomyślał z przekąsem.
***
-
Trzymaj – powiedział Butterfleye, wręczając jej klucz. Spojrzała na
niego pytająco. – To klucz od tego pokoju. Gdybyś kiedyś znowu zachciała
złożyć spontaniczną wizytę.
-
Och – wyrwało jej się. Wpatrywała się w srebrny przedmiot, który
mężczyzna wcisnął jej do ręki. – To bardzo… - urwała, zastanawiając się
nad odpowiednim słowem.
- Zuchwałe? – wtrącił z uśmiechem.
- Powiedzmy…
- Ufam ci, Evelyn – powiedział, kładąc nacisk na pierwsze dwa słowa.
Zaufanie.
To na jego podstawie Butterfleye pragnął zbudować ich dziwną relację.
Tylko po co? „Mam mu tylko pomagać, a tymczasem on nie mówi słowa o
żadnej kooperacji. Zachowuje się dziwnie, a ja nie wiem jak mam reagować
na jego niecodzienne zachowania. Cholera, dawno nie byłam tak
skonfundowana w czyimś towarzystwie! Jeśli mam mu zaufać, muszę przestać
się go bać. Tak jak było we śnie – muszę wziąć głęboki oddech,
następnie się rozpędzić i pokonać tę przepaść”.
Wzięła
głęboki oddech, chcąc wykonać jakiś krok w stronę „zjednoczenia”.
Jednak nie wiedziała kompletnie, co powiedzieć, co zrobić, gdzie jest ta
niewidzialna granica, której nie może przekroczyć. Skinęła więc tylko
głową i bez słowa wyszła.
***
Siedział
w Starbucksie przy kawie, jak to zwykle miał w zwyczaju podczas przerwy
obiadowej, gdy obok niego pojawiła się wysoka i szczupła brunetka o
delikatnych rysach twarzy i czerwoną szminką na ustach.
Ze zdziwieniem spojrzał na kobietę. Wstał z miejsca, aby powitać się z nią, ale ona go uprzedziła.
-
Nie wiem, jakiego fascynującego kryminalistę obecnie ścigasz i, prawdę
mówiąc, gówno mnie to obchodzi. Ale wiedz, że to ty będziesz się
tłumaczył Vicky ze swojej nieobecności i mam głęboko w dupie czy masz
czas na swoje żałosne wymówki, czy też nie.
- Zawsze miło cię widzieć, Natalie – odpowiedział cicho, spuszczając pokornie wzrok.
Przez
jej twarz przeszedł cień uśmiechu. Wciąż czuła do niego swego rodzaju
sentyment. Mimo wszystko spędzili ze sobą kilka bardzo miłych chwil.
- Skąd wiedziałaś, że tu będę? – spytał, chcąc zmienić temat i nieco załagodzić sytuację.
- Nie znamy się od wczoraj – odparła z powagą.
- Napijesz się ze mną kawy?
- Nie. Spieszę się – powiedziała, muskając ustami jego policzek. – I nie myśl, że żartuję – dodała słodkim głosem.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło… - mruknął, gdy zniknęła za rogiem budynku.
***
Wieczorem
Butterfleye usiadł na dachu jednego z najwyższych bloków mieszkalnych w
San Francisco i zapalił papierosa. Z zadowoleniem zaciągnął się i przez
chwilę delektował się charakterystycznym smakiem tytoniu w układzie
oddechowym.
„Ach jak zdumiewająco! Coraz zdumiewającej!”*
----------------------------
* - Alicja w Krainie Czarów, oczywiście
Heh,
te moje rozdziały pod względem długości to istna sinusoida. Raz długie,
raz krótkie. Z tego jestem nawet zadowolona, nawet podkład bardzo mi
pasuje. I wybaczcie, ale nie mogłam się powstrzymać, jeśli chodzi o
Martina. Jak tylko stworzyłam jego postać to go polubiłam :P A co do
Butterfleye'a - macie jakieś hipotezy odnośnie jego zbrodni?
Widzę że też przeniosłaś się na blogspot ^^. Fajnie, łatwiej będzie czytać i komentować ;). Ładnie już sobie ogarnęłaś bloga.
OdpowiedzUsuńW linkach mam podmienić adres? Jakby co mój możesz podmienić, gdyż porzuciłam już [skrajnie-rozni] i teraz nowe notki publikuję tylko na marmurowe-serce.blogspot.com
Możesz podmienić, raczej nie opłaca mi się prowadzić dwóch na raz ;p
UsuńCieszę się, że przeniosłaś bloga na blogspot. O wiele łatwiej będzie publikować komentarze ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział.
Cóż - widzę, że ty także się przeniosłaś. Ja też się coraz częściej nad tym zastanawiam, ale z drugiej strony mi się nie chce, bo przecież notki tak czy siak po jakimś czasie (LOL) się na blogu pokazują, a w tą likwidację serwisu po prostu nie wierzę. Muszą się zwyczajnie przenieść na inny serwer, bo obecny już nie wyrabia... Chociaż z drugiej strony przenoszenie takiej liczby danych może być drogie... No nieważne. Co do obecnej sytuacji powiem, że zdecydowanie bardziej podoba mi się ten szablon niż ten onetowy i czekam na coś nowego.
OdpowiedzUsuńZapraszam też na mojego "Fausta" bo nie wiem, czy sprawdzałaś ostatnio spamownik - jest nowy post! :)
Tak, to ja, Anonyma, tylko na blogspocie funkcjonuję pod nickiem z ocenialni :)
Dobrze, że się przeniosłaś. notka jak zwykle d0obra, a począte genialny, cudnie opisałaś te sny, genialnie, powinnaś częsciej to robić. były realistyczne, a jednocześnie i tak nie do końca, aż tętniiły adrenaliną... Podoba mi się, że aczynasz coraz częściej pisać także o policjantach, fajnie, że można czytać opowiadanie z tak wielu perspektyw. bardzo mi się spodobała postać Natalie. też mam tak na imię hihi
OdpowiedzUsuńOch, czyżby Evelyn czuła coś to Motylka? No, no. Nie pomyślałabym. Ciekawi mnie, kiedy dostanie od niego zadanie i co będzie musiała zrobić, oraz kto stoi za tymi morterstwami. Jeśli nie Butterfly, to kto? I nie dziwie ci się, że się przeniosłaś. Onet jest już nie do wytrzymania. Ciągnęłam tam bloga ze względu na to, że już się przyzwyczaiłam, ale nia mam już siły, podobnie jak inne autorki. Więc życzę ci powodzenia w prowadzeniu bloga na blogspocie :) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńNa dziś kończę tutaj, a od jutra zabieram się za resztę, bo niezmiernie wciągnęło mnie Twoje opowiadanie. Nie będę ukrywać, że najbardziej ciekawi mnie sam Butterfleye. Jeszcze dorobię się obsesji na jego punkcie jak Evelyn, ale co tam. Trudno. Chodzi o to by gonić króliczka, a nie by go złapać ;)
OdpowiedzUsuńSuper był ten rozdział ^^. I z całą pewnością bardzo długi, przynajmniej według mnie. Dopiero po chwili czytania uświadomiłam sobie, ze początek rozdziału to opis snu. W kazdym razie, ciekawie wyszło, ale trzeba chwilkę pomyśleć nad tym odcinkiem. Jest dobrze napisany i wciągnął mnie już na samym początku.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo, ale to bardzo ciekawa, co bedzie dalej. Widzę, że Evelyn uległa fascynacji "Motylkiem". Swoją drogą fajna nazwa, Motylek xDD. W sumie się jej nie dziwię, lubię takie tajemnicze osobistości w książkach czy opowiadaniach, fajnie się o nich czyta, bo są nieprzewidywalne.
Jak ci się udało opublikować rozdział? Kurczę, ja na onecie próbowałam i próbowałam, ale nie udało się, ech...
Tak wgl to onet już porzuciłam całkiem. W linkach możesz sobie podmienić skrajnie-rozni na marmurowe-serce, bo na tamten adres już raczej nie wrócę, poczytałam sobie pewną stronkę i stwierdziłam, że coś w tym jest...
[marmurowe-serce] [laurie-riley]
No, ten rozdział był zdecydowanie lepszy od poprzedniego. A Martin - ach, świetny, choć nie tak fajny jak Motylek. A jeśli już o tym drugim mówimy, to muszę przyznać, że kompletnie nie mam pojęcia, co takiego knuje. Evelyn zaś coraz bardziej mnie zadziwia - ja rozumiem, fascynacja zbrodnią i tak dalej, ale jej sen był... Cóż, nie umiem znaleźć dla niego innego słowa niż creepy... A tak na marginesie: czy coś się wydarzy pomiędzy nią i Motylkiem czy raczej będzie to raczej układ, powiedzmy, biznesowy? Pozdrawiam i czekam na twój komentarz u mnie,
OdpowiedzUsuń[Pseudonim Faust]
W pierwszej chwili myślę: matko, on NAPRAWDĘ kazał jej skoczyć? Ale to przytulenie było takie... nie wiem, może w sumie by uszło? Ostatecznie stres był... A potem nagle się okazuje, że to sen. Jeszcze trochę i Evelyn zostanie Panią Butterfleye'ową, hahaha. No i dał jej ten klucz... COŚ SIĘ DZIEJE! :D Mam dziwne wrażenie, że to Motylek sam podrabia swoje karty, tylko tak gada, że to nie on.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
[crime-parfait]
PS Wulgaryzmy pozwolę sobie przemilczeć...
Matura wykończyła mój malutki móżdżek, ale w końcu powróciłam ^^ Nadrobiłam wszystkie notki i... podoba mi się :) cieszę się, że zaczęłaś pisać coś własnego. Ciekawa jestem co wyniknie z tego, ze Evelyn dołączyła do "motylka". Ciekawe o co chodzi z żoną burmistrza... nie mogę się doczekać aż rozwiążesz ten wątek, ale pewnie długo mi będzie czekać.
OdpowiedzUsuńŁiii... Martin mnie wkurzył. Nie nienawidzę facetów, którzy nie mają czasu dla swoich dzieci -.-. Będę mieć na niego oko!
Pozdrawiam, a jeśli masz ochotę, to zapraszam Cię na mojego nowego bloga(jedynego, którego planuję obecnie prowadzić) http://with-the-rain.blogspot.com/
Czekam na ciąg dalszy!
Evelyn bez dwóch zdań jest uzależniona od Butterfleye'a i nie sądzę, aby miało jej to przejść lub, by miała przejrzeć na oczy. Tym bardziej, że wydaje mi się, iż niebawem również w rzeczywistości mu zaufa, a nie tylko we śnie. Chociaż wydaje mi się, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
OdpowiedzUsuńCo do Butterfleye'a mam swoje podejrzenia już od jakiegoś czasu, ale na razie nie chcę o nich mówić. Z czasem przekonam się, czy mam rację. Przynajmniej nikt mi nie zdradzi zakończenia i będę mieć niespodziankę. Nie to co ostatnio, gdy Elfaba zdradziła mi finał jednego kryminału i czytanie stało się bez sensu.
Spodobała mi się postać Martina (szczególnie, że przesiaduje w Starbucksie jak ja, bo tam mi się najlepiej pisze ;) ). Chociaż przekładanie pracy ponad rodzinę i dziecko nie jest dobre. O czym już raz się przekonał i znów robi to samo. Współczuję Vicky, która jeszcze nie raz będzie cierpieć przez wybory ojca.
Przy okazji zapraszam na nowy rozdział do siebie.
Pozdrawiam serdecznie :)
Nie chciałabym Cię w żaden sposób urazić, nie taki jest mój cel, a moje spostrzeżenia pewnie wydadzą Ci się absurdalne, ale mimo wszystko chcę zaryzykować! Evelyn po części przypomina mi postać z sagi `Zmierzch`, dokładnie rzecz biorąc Isabellę Swan. Co mnie utwierdziło w takim przekonaniu? To chyba proste! Jej fascynacja Motylkiem (masowym mordercą wielkich osobistości) przekracza granicę rozsądku. I kto normalny wybiera na męża Wampira, który może Cię ukąsić? Obie te postacie są oczarowane i po części zahipnotyzowane mężczyznami, którzy z pozoru do nich nie pasują, należą do odległego świata.
OdpowiedzUsuńCóż, postawa Belli niemal wkracza w masochizm, natomiast Evelyn to dziewczyna, która lubuje się w sensacjach, zagadkach możliwych do rozwiązania. Ha, właściwie to przywodzi na myśl detektywa-amatora.
A ponieważ to tylko opowiadanie, śmiem twierdzić, że bez ryzyka nie ma zabawy xD Bardzo fajny rozdział, taką długą treść mogę czytać całymi godzinami! I odpowiadając na Twoje pytanie- dla mnie to bez różnicy, czy wybierzesz youtube czy wrzutę, bo i tak nie oglądam teledysków, rozpraszają mnie, co sprawia, że przestaję się wczuwać w rytm muzyki.
Pozdrawiam! ; >
Haha, no w sumie prawda, można tę relację w jakiś sposób ...
Usuń... porównać, jednak Evelyn różni się od Belli (mam nadzieję!). Dziękuję :)
Rozdział mi się podobał. Ten Butterfleye jest jedną wielką zagadką. Początek notki był cudowny, ten tajemniczy sen... Ciekawe czy miał jakieś przesłanie. Zapewne tak, odnośne tego zaufania. Kompletnie zaskoczyłaś mnie tym, że mężczyzna dał Evelyn klucze od pokoju. W co on gra i jaką rolę ma odegrać w tym dziewczyna?
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony to jest takie zabawne ale i frustrujące - Martin ze skóry wychodzi, by złapać Butterfleye'a, a jego koleżanka z pracy odwiedza sobie poszukiwanego w przerwie na lunch ;D
Też polubiłam Martina, powiem Ci, wydaje się być taki ludzki. Bo nie każdemu się w życiu układa, nie wszyscy potrafią pogodzić swoje obowiązki i wszystko stawiać na równej szali. Martin ponad wszytko wyniósł pracę.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ten rozdział był naprawdę dobry. Kiedy czytałam nawet nie zauważałam upływającego czasu. Eve coraz bardziej intryguje.
OdpowiedzUsuńMoja hipoteza? Myślę, że kolejną ofiarą będzie żona burmistrza ;)
Jak zawsze - rozdział genialny. Ah! Chciałabym tak pisać. Martin przypomina mi trochę panią detektyw z filmu "Abecadło mordercy". Ta obsesja na punkcie spraw. Popieram zmianę zdjęcia Damiana. Cóż tu więcej mówić? Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuń"Niespodziewanie znalazła się na podłodze, uderzając lekko głową o podłogę."
OdpowiedzUsuńmałe powtórzonko z podłogą ;) może znalazła się na kafelkach? ;)
Coraz bardziej jestem zauroczona Butterfleyem. Wiesz, mam taki dziwny, hmm... Coś takiego, że bywa, iż mocno zaczyna mnie fascynować jakaś fikcyjna postać (rzadziej aktor, piosenkarz, ale też, raz była to też postać z gry fabularnej^^), no, zresztą co ja tłumacze, przecież Evelyn cierpi własnie na taką "obsesję", której i ja się obawiam Oo.
Powinien tu być napis, ostrzegający, że grozi tu czytelnikowi niebezpieczeństwo! A nie, zaraz, coś jest. O wulgaryzmach. Ale o paranoi to już nie łaska wspomnieć! :D
mam nadzieje, ze Cie nie mecze tymi komentarzami -.-
Mam dzisiaj taki dzień, srx ;P
Jesteś genialna ;o
OdpowiedzUsuńjestem dopiero przy 5 rozdziale a już kocham tę historię , jest taka ciekawa , nie wiadomo co się wydarzy dalej , ekstra .
szkoda , że znalazłam tego bloga dopiero dzisiaj !
PS.Powinnaś napisać o tym książke !