Rozdział 4

Nothing works, you know
But everyone seems safe
They control, everything is a static scene
Exilia - Speed of light
Evelyn wciąż nie mogła uwierzyć, że siedzi oko w oko z tym Butterfleye’em i że to dzieje się naprawdę. To było jak spotkanie z idolem – chociaż nigdy czegoś takiego nie przeżyła, to za każdym razem, gdy wyobrażała sobie spotkanie z jej ulubionym wykonawcą, przechodził ją podobny dreszcz podniecenia, co obecnie.
Był inny, niż się spodziewała, ale w pozytywnym znaczeniu. Jak zahipnotyzowana słuchała każdego jego słowa. W pewnym momencie w jej umyśle błysnęła myśl, że gdyby właśnie kazał jej skoczyć z okna – zrobiłaby to. Miał niesamowitą charyzmę, nie mogła mu tego odmówić. Ponadto maska tajemniczości, którą nosił – dosłownie i w przenośni – zaczynała ją pociągać. Chciała wiedzieć o nim jak najwięcej, ale on już na samym wstępie oznajmił, że nie ma szans na odpowiedź dotyczącą jego samego. Trochę ją to zmartwiło, jednak z czasem zaczynało jej się to podobać.
- A więc co robimy? - spytała w końcu.
- Nic. Na razie czekasz na informacje. Do widzenia - uciął i wstał z miejsca. Evelyn uczyniła to samo oraz skierowała się do wyjścia.
- Butterfleye...? - odezwała się, zanim opuściła pomieszczenie.
- Słucham?
- Jaką mam pewność, że nie chcesz mnie w nic wkopać?
- Właściwie to żadną - odparł bez zastanowienia. - Ale chyba ci to nie przeszkadza?
- Właściwie to czuję się przez to trochę niepewnie - odpowiedziała, odwracając się do niego. Spojrzała w jego fioletowe oczy. - A co z zaufaniem, o którym mówiłeś?
- Zaufanie wiąże się z ryzykiem.
- To ryzyko graniczy z szaleństwem.
- Nikt nie jest w pełni normalny, Evelyn. Ale dobrze, że chcesz wiedzieć, na czym stoisz. Masz moje słowo, że nic nie grozi tobie z naszej - tak zwanej: złej - strony. Poza tym zauważ, że pracujesz dla Butterfleye'a, co oznacza, że wszystko, co zrobisz, będzie automatycznie przypisywane mnie, dlatego policji nie musisz się obawiać. Zresztą to i tak są skończeni idioci. A o inne  szczegóły sam zadbam. - Uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób i wskazał jej uprzejmie drzwi.
Wróciwszy do domu, wzięła do rąk teczkę, w której znajdowały się wszelkie wycinki z gazet oraz wydruki z internetu na temat Butterfleye’a.
Wyłożyła na biurko tylko te dotyczące wyłącznie popełnionych przez niego przestępstw i rozłożyła je w porządku chronologicznym. Uparcie wpatrywała się w artykuły, szukając podpowiedzi.
Chciała zrozumieć jego działania. Skoro go już poznała i miała mu pomagać, chciała znać odpowiedź na podstawowe pytanie: dlaczego.
Morderstwo członkini Rady Nadzorczej, włamanie do Muzeum Sztuki Współczesnej, pożar na Alcatraz, listy do władz, domniemane samobójstwo jednej z najpopularniejszych wokalistek w mieście, jednak na miejscu znaleziono jego kartę, co sugerowało co innego, duże graffiti na jednym z tramwajów ze swoim znakiem rozpoznawczym…
Wydawało się, że nic nie trzyma się kupy. Zdarzenia nie były ze sobą jakoś szczególnie powiązane. Jedynym punktem zaczepienia był według Evelyn fakt, że ani razu nie zginął ktoś nieznany, nieszczególny, a pozostałe przestępstwa odbyły się w charakterystycznych miejscach. Alcatraz, muzeum… Jego siedziba też leży na jednej z najbardziej charakterystycznych ulic w San Francisco.
O co w tym wszystkim chodzi?
Przez dłuższy czas próbowała dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków, jednak bezskutecznie. W końcu jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Evelyn otworzyła je. Jej gościem okazał się Damian. Uśmiechnął się do niej na powitanie.
- Przyniosłem coś do picia – powiedział, unosząc parę piw, które trzymał w ręce. – Pomyślałem, że możemy pograć i trochę pogadać. Mogę wejść? – Właściwie przyszedł tu, żeby zorientować się, co się dzieje. Dziś w pracy Evelyn była trochę rozkojarzona, zupełnie jakby miała jakiś problem.
- Jasne, wchodź.
Mężczyzna zlustrował wzrokiem przyjaciółkę. Miała nieobecny wzrok; była roztargniona, a włosy spięte do tyłu, co było charakterystyczne dla jej stanu zamyślenia.
- Rozwiązujesz zagadkę? – spytał, chociaż już znał odpowiedź.
- Tak. Ale nie dochodzę do żadnych konkretnych wniosków. – Przetarła zmęczone oczy i westchnęła. – Zaparzysz mi kawę?
Damian uniósł puszkę piwa i pomachał nią lekko. Doszedł do wniosku, że zapewne również rano siedziała nad jakimś aspektem sprawy Motylka i to w pracy o tym myślała. No tak, jak mógł pomyśleć, że chodziło o coś poważniejszego. Gdyby tak było, wiedziałby.
Evelyn uśmiechnęła się. Nie zarejestrowała faktu, że przyniósł coś ze sobą.
- Chodź, przyda ci się trochę odpoczynku – powiedział, włączając telewizor i odpalając play station. – Potem pomyślimy nad twoim ulubionym przestępcą – dodał, widząc jej nieprzekonaną minę.
***
Evelyn opierała się o jego ramię, pogrążona we śnie. Damian długo nie chciał się ruszać, aby jej nie obudzić, ale godzina robiła się późna, więc powinien był już iść. Zerknął na brunetkę i uśmiechnął się lekko oraz pogłaskał ją delikatnie palcem po policzku. Wiedział, że normalnie nie pozwoliłaby mu na taki gest czułości. Była trochę podobna pod tym względem do swojej siostry: żadnych pieszczot, dopóki ona sama na to nie pozwoli. Jednak na tym podobieństwa charakterologiczne się kończyły. Siostry Verriar bardzo się od siebie różniły. Evelyn – niezdecydowana, spontaniczna, ciekawska, raczej optymistka; Matilda – z jasno określonymi celami, perfekcjonistka, sceptyk, mało interesują ją inni ludzie.
Evelyn traktowała go jak przyjaciela i nic więcej. Była wyczulona na wszelkie „większe” gesty z jego strony, zupełnie jakby czegoś się bała.
Westchnął cicho i ostrożnie wstał, układając jej głowę na kanapie. Następnie odszukał koc i okrył nim ją. Odnalazł też jej komórkę i nastawił budzik na godzinę szóstą trzydzieści, biorąc pod uwagę ponad godzinny zapas. Położył ją na podłodze tuż obok sofy.
Zanim wyszedł, zerknął jeszcze na biurko, na którym wyłożone były artykuły odnośnie Butterfleye’a. Pokręcił nieznacznie głową, zastanawiając się nad słowami Rebecci. „Bez przesady”, odpowiedział sobie i cicho opuścił mieszkanie.
***
Derrick przyglądał się swojej żonie – Anabelle – podczas gdy ona parzyła kawę, będąc ubrana jedynie w kusy szlafrok. Poranne słońce, które dostawało się do środka przez okna, nadawało jej włosom złocisty kolor, który tak bardzo mu się podobał.
- Co? – spytała, gdy uchwyciła jego spojrzenie. Postawiła przed nim kubek z kawą, uśmiechając się lekko. Na ten widok mężczyzna rozpromienił się, choć w środku poczuł niemiłe ukłucie winy.
Nie powiedział jej o irytujących wiadomościach od Butterfleye’a. Starał się nie rozmawiać z nią za dużo o pracy, aby nie denerwować zarówno siebie jak i jej. Chciał, żeby byli szczęśliwi. Tak niewiele do tego brakowało, ale zarazem sięgnięcie po te kilka – pozornie błahych – rzeczy nie było takie łatwe.
Chcieć to móc?
Prychnął w duchu.
- Nic. Cieszę się, że jesteś – odparł.
Anabelle spojrzała na niego badawczo. Widziała, że Derrick od pewnego czasu chodzi przygnębiony, ale stara się to ukrywać.
Nie naciskała. Wiedziała, że  gdyby było to coś bardzo ważnego, powiedziałby jej. Jednak martwiła się. Problemy rodzinne zwiększyły się nieco, odkąd został burmistrzem. Stał się bardziej przygnębiony i nieobecny. Trudniej było do niego trafić. Czasami wolała, żeby wciąż był tylko bardzo lubianym panem prokuratorem i żeby po pracy zajmował się tylko nią, ale natychmiast przywoływała się do porządku, przypominając sobie, że nie powinna być taką egoistką.
Miała jedynie nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys, związany ze zmianą środowiska i że niedługo to wszystko minie.
Znowu ta pieprzona nadzieja.
Uśmiechnęła się smutno i usiadła mężowi na kolanach, nosem przeciągając po jego jednodniowym zaroście.
***
- Od prawie miesiąca Butterfleye siedzi cicho, a gazety uczepiły się tego tematu jakby nikt inny na tym świecie nie istniał – warknął Ferrell, odkładając ze złością czasopismo.
„Nawet nie można gazety ze spokojem przeczytać, bo i tam czeka na mnie ten przeklęty Butterfleye”.
- Może zniknął – odparł Raymond Porter, były burmistrz, jego przewodnik po tym wszystkim.
- Nie. Nie zniknął – odparł Derrick i przedstawił mu jego sytuację. Dodał, że martwi się także o Anabelle, gdyż każda wiadomość w jakiś sposób dotyka jej osoby. Starszy mężczyzna ściągnął okulary i przetarł skronie.
- Ale tak nie może być. Daj ludziom coś, jakiś skandal, którym mogliby żyć! Coś zastępczego. Inaczej Butterfleye przeniknie do świadomości obywateli, nastanie chaos, panika. Wiesz do czego to może prowadzić. Podnieś ceny czegoś, upozoruj jakąś kradzież, niech mają nowy temat do rozmów.
- Ale to będą kłamstwa, odwracanie uwagi. A Butterfleye to poważny problem. On istnieje, Raymond.
- Odrobina kłamstwa im nie zaszkodzi. Jeszcze chwila i Butterfleye będzie miał w posiadaniu największą władzę: strach.
- Nadzieja jest potężniejsza. To dzięki niej zostałem wybrany. Nie zawiodę tych ludzi.
Raymond Porter uśmiechnął się z pobłażaniem do swojego podopiecznego.
- Żebyś w tym wszystkim nie zawiódł sam siebie, Derricku.

12 komentarzy:

  1. Rozdział może był krótszy od poprzedniego, ale był naprawdę dobry. Chyba nie przestanie mnie zaskakiwać, w jak dobry sposób wykreowałaś bohaterów oraz świat przedstawiony. Ja zawsze mam problem pisać o miejscach istniejących naprawdę, tym bardziej, jak w nich nie byłam.
    Wracając do postaci, z Butterfleye jest taki tajemniczy i nieco mroczny typ, lubię takich w książkach i opowiadaniach. Po prostu nie sposób go przejrzeć.
    Evelyn wydaje się być ciekawą i sympatyczną osóbką i jestem ciekawa, jak to będzie dalej ^^.
    [skrajnie-rozni] [laurie-riley]

    OdpowiedzUsuń
  2. W istocie bez fajerwerków, ale za to był Damian, którego absolutnie uwielbiam - jest troskliwy, opiekuńczy, czuły, gdy trzeba wrażliwy, no i gra na gitarze. Już przemilczę ten wygląd... :P A co do Butterfleye'a - no ja nie wiem, czy Evelyn może czuć się bezpieczna. Jeszcze ją zgarną i będzie. A jeśli on sam ją wsypie?

    Pozdrawiam,
    [crime-parfait] & [where-we-start] & [war-for-war]

    OdpowiedzUsuń
  3. Carolyn Lambert29 sierpnia 2012 18:34

    Rozdział znowu genialny. Czy Ty dziewczyno potrafisz coś napisać źle? Niby nic się w rozdziale 4 nie dzieje, ale to tylko pozorne nic. Gdyby i tu były, jak to określiłaś, fajerwerki, to by było mdło. Co za dużo, to niezdrowo. Jak to mówią. Onet kombinuje. Onet zszedł na psy. Dlatego ja osobiście przeniosłam się na blogspot. A wracając do rozdziału..."Lombard street" czyta się tak lekko, że jak tylko się kończy rozdział, to uruchamia się kontrolka w umyśle "oooo... już koniec :(". Cud, miód i orzeszki. Czekam na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  4. Robi się coraz bardziej interesująco :) Gdyby to była książka, musiałabym się teraz powstrzymywać, by nie zajrzeć na koniec. To mój taki mało fajny nawyk. Ciekawi mnie bardzo, o co temu facetowi chodzi. I jakie plany ma względem żony burmistrza? Mam nadzieję, że nie zamierza jej porwać i wykorzystać czy coś? ;D

    Matura... Polski był chyba prosty (takie tematy wypracowań, jakie mieli, to sama bym chciała, zwłaszcza ten drugi), matma podstawowa też (podobno za to rozszerzenie mat. było bardzo trudne). Coś czuję, że za rok dadzą nam popalić...

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział przyjemny, nawet bardzo. Jestem ciekawa co konkretnie będzie musiała zrobić Evelyn dla Butterflye'a. Szczerze mówiąc, podziwiam ją za to, że się zgodziła i w to wszystko wpakowała. Ja bym chyba nie miała tyle odwagi.
    Polubiłam Damiana - jest taki opiekuńczy, troskliwy... Idealny przyjaciel.
    Tak, onet wkurza i ciągle psuje się coś nowego. Eh.
    Dzięki za pochwałę szablonu, tamten poprzedni zamawiałam i szczerze mówiąc, trochę mi nie pasował. Za dużo fioletu.
    Mi majówka minęła w terenie, było bardzo miło, szkoda, że już koniec. A Tobie?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ajajaj, szkoda, że taki krótki ten rozdział i tak mało o tajemniczym złoczyńcy! Cóż, o nim powiedziałam już tyle, że tym razem może powiem coś o Damianie - strasznie biedna postać. Dlaczego? Mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam, ale jeśli jest zakochany w głównej bohaterce, to ma przekichane, bo najwyraźniej wcale a wcale jej nie pociąga. Jest taki troskliwy, ciepły, dobry oraz w jakimś sensie prosty - czyli zupełne przeciwieństwo tego, co pociąga tę dziewczynę. Niemniej jednak ja go polubiłam - może dlatego, że sama tworzę tajemniczą postać, a Damian to taka przyjemna odskocznia? Nie umiem sama sobie odpowiedzieć, ale mam nadzieję, że w następnych rozdziałach będzie o nim coś więcej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czemu tak mało?! ;( jestem zrozpaczona, ale rozdział i tak mi się podobał. ^^ Zastanawia mnie tylko jedno. To ten Motylek ma na całą twarz rozrysowany obrazek tego owada? Nie wiem jak to sformułować. Bo nie zrozumiałam treści opisu Motylka z wcześniejszego rozdziału. Ja tak to zrozumiałam, albo coś poprzekręcałam.
    Pozdrowienia, i życzę motywacji do napisania jak najszybciej 5 rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Po tym rozdziale wydaje mi się, że Rebeca mogła mieć rację i Evelyn rzeczywiście przesadzała z Butterfleye’em lub nawet miała obsesję na jego punkcie. Chociaż teraz jest to już mniej istotne, bo w końcu poznała swojego idola. I nic dziwnego, że zgodziła się na jego propozycję, skoro miała do niego taki stosunek i tak na nią wpływa.
    Szkoda mi jednak Damiana, bo polubiłam go po tym rozdziale. Widać, że chce pomóc i wesprzeć Evelyn, a nie zdaje sobie sprawy, że tym razem mu się to nie uda, bo dziewczyna zaplątała się w sprawę, z której nie ma prostego wyjścia. Mam nadzieję, że przyszłość przyniesie mu coś dobrego.
    Przy okazji zapraszam na rozdział czwarty do siebie.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    [bracia-duszy.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej.
    Twoje opowiadanie należy do tych, które chce się czytać, bo jest naprawdę interesujące. Ostatnio przejrzałam twojego FF i tak mi się spodobał, że LS był tylko kwestią czasu.
    To opowiadanie jest tak różne od tych których czytałam. Kryminał, zagadki, albo i coś więcej. Powiem szczerze, że to mój ulubiony gatunek.
    I choć "Dom białego Królika" kojarzy mi się z książką "Morderca bierze wszystko" to sam pomysł jest świetny. Już dodałam do linków i mam zamiar tu częściej wpadać ;)
    Pozdrawiam, Donna
    www.parodia-wspomnien.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję za komentarz:) Ja bywam u ciebie bardzo często i przeczytałam już czwarty rozdział, ale nie pozostawiłam komentarza, bo sama widzisz co się dzieje z onetem :/ Ale no cóż, dzisiaj był wyjątkowo grzeczny, ale na wieczór znów zaczął świrować, ponieważ komentarz piszę już kilka razy. Tak, moje opowiadanie jest o Syriuszu i Scarlett ( chrzestnych Harry'ego). Może niełatwo ci polubić Łapę, ponieważ jesteś fanką Severusa? Ja ubóstwiam Łapę, ale Mistrza Eliksirów też lubię :P A poza tym, bardzo fajny pomysł na opowiadanie. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy, jest taki dreszczyk emocji, jeśli wiesz o co mi chodzi :D Bardzo mi się spodobało twoje opowiadanie.
    Pozdrawiam :*
    [zwariowane-milosci-w-zakonie-feniksa.blog.onet.pl].

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak myślę, co bym zrobiła gdybym była na jej miejscu. Na pewno nie ufałabym Butterfleye'owi. Bez względu na to, co mówi i jaki ma w tym cel, został przedstawiony jako zbrodniarz. Bądź co bądź takim się nie ufa. I myślę, ze idealnie ujęłaś, ze to ryzyko graniczy z szaleństwem. Jestem ciekawa, co z stanie się Anabelle. Pozdrawiam i dodam tylko, ze u mnie nowy rozdział, dałam w spamowniku, ale nie jestem pewna, czy się dodało, więc tak tylko wspominam.
    Pozdrawiam :]
    http://dear-soulmates.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Drogą dedukcji wnioskuję, że i w Twoim opowiadaniu jest jednak zawarty wątek miłosny, nie odgrywa większej roli, ale gdzieś tam jest. Taa... wszystko toczy się na opak. Damian podkochuje się skrycie w Evelyn, a ta ma z kolei słabość do Motylka. Na razie rzecz jasna jest nim zafascynowana, ale kobiety to dziwne stworzenia xD
    Nie za wiele się wydarzyło w tym rozdziale, mam mieszane uczucia, czekam na rozwój akcji, a wtedy może walnę coś dobrego, acz szczerego i płynącego prosto z mojej dość tęgiej głowy.
    Pozdrawiam i jednocześnie przepraszam za opóźniony komentarz ;*

    OdpowiedzUsuń

Motyle Oczy