Nothing will be enough
For the ones Who keep on stumbling
In the garden of withering trust
Without the courage to leave
HIM - Face of God
For the ones Who keep on stumbling
In the garden of withering trust
Without the courage to leave
HIM - Face of God
Mężczyzna
uśmiechnął się szeroko, odsłaniając żółte zęby. Następnie ukłonił się
lekko, ściągając swój charakterystyczny kapelusz z głowy. Gestem dał jej
znać, żeby szła za nim.
Evelyn
rozejrzała się dyskretnie dookoła i – stwierdziwszy, że ich zachowanie
nie zwróciło niczyjej uwagi – poszła za idącym w lekkich podskokach
nieznajomym.
Szli
w górę ulicy, przemierzając boczne uliczki i przechodząc obok
urokliwych domków. Ludzie w nich mieszkający, zdawali się być
nieświadomymi faktu, że gdzieś niedaleko znajduje się „Dom Białego
Królika” – jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. W spokoju pielęgnowali
swoje ogródki czy też myli okna, podczas gdy mężczyzna z
charakterystycznym zielonym kapeluszem w ręce przemykał tuż obok.
Doszli
do ładnego, białego bliźniaka, znajdującego się nieco w głębi „szlaku
willi”. Być może nie był tak ładny jak domy po zewnętrznej stronie
Lombard Street, ale również nie prezentował się źle. W oknach wisiały
białe firanki, a na balkonie dumnie reprezentowały się czerwone kwiatki.
Właśnie przy tym budynku Kapelusznik– jak Evelyn nazwała go w myślach –
zatrzymał się.
Dom
wyglądał bardzo… normalnie. Wyglądał także na zamieszkany; na
podjeździe stało czarne BMW. Jedyne, co go mogło w jakiś sposób
wyróżniać to brak numeru oraz skrzynki na listy.
Kobieta
stała przed furtką, zastanawiając się, o co może chodzić. Przez chwilę
ponownie wzięła pod uwagę czyjś żart, jednak szybko skierowała swoje
myśli ku Kapelusznikowi oraz zagadce Butterfleye’a, który sam w sobie
nią był. Jeśli miała właśnie zrobić pierwszy krok, aby ją rozwiązać, to
nie wydawało jej się, żeby miało to miejsce w takim miejscu. Zatem może
jednak żart?
Ciche
„pssst” wyrwało ją z zamyślenia. Obejrzała się w stronę odgłosu –
mężczyzna w kapeluszu wyglądał zza rogu żywopłotu i gestem nakazywał jej
podejść do niego.
Okrążyli
budynek. Z tyłu bliźniaka zatrzymali się. Mężczyzna chwilę lustrował
żywopłot, aż wydał z siebie nieme „a!”, unosząc przy tym w górę jeden
palec. Dał jej znać, żeby podeszła bliżej, po czym wskazał niebieską
różę w środku żywopłotu.
Evelyn
zmarszczyła czoło. Kapelusznik znaczącym spojrzeniem zerknął na kwiat.
Brunetka jeszcze przez pewien czas błądziła wzrokiem od róży do
nieznajomego, gdy po chwili zrozumiała, o co mogło chodzić. Wyciągnęła
rękę i dotknęła palcami płatki róży o niecodziennym kolorze.
- Sztuczna – stwierdziła.
Mężczyzna
pokazał jej uniesiony kciuk, ponownie odsłaniając swe żółte zęby.
Następnie uniósł palec wskazujący, jakby chciał powiedzieć „poczekaj”.
Chwilę grzebał w żywopłocie niedaleko niebieskiej róży, aż w końcu
odnalazł to, czego szukał. Znowu nakazał jej się zbliżyć.
Na
skos w lewo od niebieskiego kwiatu w żywopłocie ukryta była furtka.
Nacisnął klamkę i przepuścił ją przodem. W ten sposób dostali się na
podwórko.
„Sztuczna niebieska róża jako znak, gdzie szukać wejścia. Sprytne. Nie zwiędnie i nie zawiedzie. Genialne!”
Nie
zdążyła dobrze rozejrzeć się po ogródku, gdyż nieznajomy najwyraźniej
bardzo się spieszył. Zaprowadził ją do piwnicy, której drzwi znajdowały
się za ciężkimi, metalowymi drzwiami, najprawdopodobniej tuż pod
garażem. Aby się do nich dostać, trzeba było zejść po schodkach w dół i
wystukać określony kod. Wtedy drzwi otworzył wysoki mężczyzna o długich,
czarnych, falowanych włosach, z lekkim zarostem.
Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo. W końcu czarnowłosy wpuścił ich do środka.
Pomieszczenie
miało charakterystyczny dla piwnic zapach, który nie przypadł Evelyn do
gustu. Poza tym w powietrzu unosiła się także nieznaczna woń
papierosów. Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu: spodziewała się
czegoś w stylu zatłoczonego baru w westernowym stylu. Tymczasem
znajdowała się w schludnym pokoju, z wieloma stylowymi kanapami, obitymi
ciemnobrązową skórą. Z tyłu zauważyła stół bilardowy, nie zabrakło też
dobrze zaopatrzonego baru. Pomieszczenie miało tylko dwa nieduże okna,
dlatego wnętrze było raczej ciemne; obdrapane surowe ściany oświetlały
lampy, które dodawały przytulności temu dziwnemu salonowi. Poza nią i
dwoma mężczyznami nie było tu nikogo.
Czarnowłosy
uśmiechnął się do niej dobrodusznie – na oko mógł mieć powyżej
trzydziestu pięciu lat. Oczy podkreślone były czarną kredką, co
sprawiało, że wyglądał jak rockman. Miał na sobie luźną, białą
podkoszulkę i czarne, wytarte, wąskie spodnie. Niepewnie odwzajemniła
gest.
- Jesteś tą dziewczyną od… Butterfleye’a, prawda? – spytał.
- Evelyn – poprawiła go, wyciągając ku niemu rękę. Ten zaśmiał się lekko.
- Kurt – odparł, wciąż się śmiejąc.
- Co w tym zabawnego? – spytała, nieco zirytowana.
-
Tutaj mało kto podaje komuś rękę czy przedstawia się. Ale to może
dlatego, że wszyscy się tu znają, rzadko kiedy wprowadza się kogoś
nowego, nieobeznanego z tym światem – wyjaśnił Kurt.
Evelyn
skinęła głową, wpatrując się z dezorientacją w przestrzeń. Poczuła się
niepewnie na tym nowym gruncie. Pomyślała, że to nawet lepiej, że ktoś
taki jak Kurt otworzył drzwi i powitał ją – gdyby natrafiła na jakiegoś
przerażającego wyrostka o opryskliwym stylu bycia, mogłaby zwątpić i być
właśnie w drodze powrotnej do domu. No, o ile pozwoliłby jej na to. Gdy
patrzyła na swojego nowego znajomego nie czuła strachu - jedynie
niepewność, która jest typowa dla poznawania nowych ludzi.
- Może usiądziesz i napijesz się czegoś? - spytał po chwili milczenia.
- Nie, dziękuję. Ale chętnie usiądę - odparła i usiadła przy barze. Kurt stanął za ladą i zajął się wybieraniem naczyń.
- A więc oto twoja robota? Wycieranie naczyń?
- Powiedzmy - odpowiedział wymijająco, jednak wciąż z uprzejmością.
Zamilkli,
pogrążając się we własnych myślach. Evelyn zaczęła wyszukiwać wzrokiem
Butterfleye'a. Wyciągnęła z kieszeni telefon, aby upewnić się, że nie
dostała żadnej nowej wiadomości. Jednak skrzynka smsowa ziała pustką.
Przerzucając telefon z jednej ręki do drugiej, czekała. Cierpliwość
nigdy nie była jej mocną stroną - był to jeden z nielicznych minusów
niespodzianek - zawsze trzeba było czekać, co znajduje się na końcu.
Przez
pomieszczenie przebiegł - wysoko unosząc przy tym kolana, co sprawiło,
że Evelyn nie mogła powstrzymać uśmiechu - Kapelusznik. Zatrzymał się
przy barze, pukając w wypolerowane drewno, aby zwrócić uwagę Kurta, po
czym wskazał na kobietę i wgłąb pomieszczenia. Mężczyzna pokiwał głową i
powiedział:
- Dzięki, Charlie.
Kapelusznik,
nazwany Charliem, spojrzał nieco zdezorientowany na niego, ale nic nie
powiedział, tylko schował się w kącie, gdzie ukrył go cień.
-
Butterfleye jest na górze. Musisz iść tymi schodami do góry -
poinstruował ją Kurt, wskazując w głąb pomieszczenia. - Poznasz, które
drzwi - uśmiechnął się.
Evelyn skinęła głową i wstała.
-
Jakbyś chciała kiedyś porozmawiać, to zawsze możesz podbić do Kurta -
dodał na pożegnanie. Uśmiechnęła się do niego i pomachała mu na
odchodne.
Przeszła
przez pomieszczenie, z niezadowoleniem zauważając, że każdy jej krok
odbija się cichym echem po pomieszczeniu. "Mogliby puścić jakąś muzykę",
przeszło jej przez myśl. Odwróciła się w stronę baru i wskazała
niepewnie na schody, które ukryte były za nie do końca pasującym do
pomieszczenia parawanem. Ponadto nie były w ogóle oświetlone. Kurt
skinął głową, upewniając ją, że to dobre wejście.
Powoli
wspięła się po ciemnych schodach. Z każdym kolejnym stopniem, pewność
siebie zanikała, jakby zostawiła ją tam przy barze. Szła jednak dalej,
uparcie dążąc do celu. W końcu był tak blisko.
Piętro,
na które dotarła, również nie było oświetlone. Stanęła na szczycie
schodów, nie do końca wiedząc, co począć. Światło z dołu niewiele
dawało. Niepewnie zrobiła krok do przodu, a potem następny i kolejny. W
pewnym momencie jedna z lamp rozświetliła się. "Najwyraźniej reagują na
ruch", pocieszyła się i powoli przemierzyła korytarz, uważnie
przypatrując się każdym drzwiom. Wszystkie wyglądały tak samo, jak więc
miała wiedzieć, które z nich to te właściwe?
Odpowiedź
czekała na końcu korytarza. Zwykłe, białe drzwi, na których ktoś
nakleił znak motyla, którego wzory układały się w parę oczu. Nie mogła
się mylić. Taki sam motyl widniał na karcie, którą wylosowała.
Niepewna,
czy powinna zapukać, czy też nie, zawiesiła rękę nad srebrną klamką.
Ostatecznie bez pardonu pchnęła drzwi, uznając, że skoro on
niespodziewanie pisze do niej SMS-y, to ona może mu zrobić w minimalnym
stopniu niespodziewaną wizytę. Zresztą i tak wiedział, że zaraz
przyjdzie - brak dobrych manier nie powinien być dla niego problemem.
Pokój
- w przeciwieństwie do pierwszego pomieszczenia, w którym była - był
bardzo jasny. Nawet ciemne zasłony, zakrywające okno niewiele dawały,
gdy okna wychodziły na zachód.
-
Witaj, Evelyn, witaj - usłyszała głos, jednak nigdzie nie widziała
osoby, która wypowiedziała te słowa. - Rozgość się - powiedział
Butterfleye, wychodząc z łazienki, która była jedynym pomieszczeniem,
poza salonem w tym mieszkaniu. Pokój dzienny wydawał się być duży, gdyż
urządzono go skrajnie minimalistycznie - czarna kanapa pośrodku, kredens
pod jedną ścianą, na którym Evelyn zauważyła laptopa oraz duża tablica
korkowa, wypełniona artykułami z gazet i zdjęciami, którym nie zdążyła
się przyjrzeć, gdyż mężczyzna zwrócił jej uwagę ku sobie, mówiąc z
zadowoleniem:
- Lubię miasto. Możesz stać na środku chodnika w tłumie, a i tak nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
- To twoje... mieszkanie? - spytała, podchodząc do tablicy.
- Tak. Chyba nie takiego widoku się spodziewałaś, prawda?
-
Prawdę mówiąc... Tak. Wyobrażałam sobie, że zaciągniesz mnie do jakiejś
brudnej, śmierdzącej speluny. A tu... jest całkiem... przyjemnie.
Schludnie. Jestem w szoku - zażartowała.
-
Taaak, brudna, śmierdząca speluna, w której miałbym cię zgwałcić i
wyrzucić twoje zwłoki do wody, co? - zarechotał, zapalając papierosa i
siadając na parapecie dużego okna. Nie przejmował się tym, że w tym
samym czasie Evelyn wpatrywała się w wycinki gazet na ścianie. Większość
z nich - no dobrze, bądźmy szczerzy - wszystkie były na temat jego
samego. Wzmianki o wyczynach Butterfleye'a zajmowały połowę tablicy -
drugą połowę stanowiły zdjęcia smukłej kobiety o blond włosach. Było ich
całkiem sporo - wycinki z gazet oraz wywołane zdjęcia, które
najprawdopodobniej zrobione zostały z ukrycia. Evelyn odniosła wrażenie,
że skądś zna tę kobietę. Przeglądała zdjęcia, aż w końcu napotkała
wzrokiem ujęcie blondynki z wysokim mężczyzną o tym samym kolorze
włosów. Od razu go rozpoznała. Był to Derrick Ferrell, obecny burmistrz.
A ona... no tak, musiała być jego żoną.
"Ciekawe.
Facet ma kolekcję zdjęć Anabelle Ferrell, jednej z najbardziej
rozpoznawanych kobiet w San Francisco oraz pokaźną kolekcję wzmianek o
samym sobie. Narcyzm? To by chyba nawet pasowało..."
- Podoba ci się? - spytała, wskazując jedno ze zdjęć.
- Tak - odrzekł lakonicznie.
- A te artykuły? Po co ci one?
-
Lubię je czytać. Są zabawne. Ludzie mnie uwielbiają. Potrzebują mnie.
Pragną mnie. Czym ich małe móżdżki byłyby zajęte, gdybym nie pojawił się
ja? Poza tym, podobają mi się niektóre określenia, które używają
gazety. "Mroczny motyl" to jedno z moich ulubionych. Ale fajne też było
"motyl z duszą bestii", bardzo kreatywne.
"Zdecydowanie narcyzm", pomyślała.
-
Istnieje różnica pomiędzy tym, co widzimy, a tym, co wiemy. Weźmy na
przykład mnie i ciebie. Patrzysz na mnie i odczuwasz strach, a przecież
nie wyglądam jakoś bardzo przerażająco, prawda? Pamiętasz swoją pierwszą
reakcję? Zaczęłaś się śmiać. Widzisz kolesia z wymalowanym motylem na
ryju. Pewnie jakiś świr, a to przecież nic strasznego, w każdym razie
dopóki nie widzisz go w kaftanie bezpieczeństwa. To twój mózg mówi ci,
że powinnaś się bać. Twój mózg tak uważa, bo naczytałaś się o mnie w
mediach. Oto ich potęga. Mogą napisać co chcą, a i tak większość im
uwierzy. Ale nie martw się, popracujemy nad tym. Nie jestem tak straszny
jak mnie malują. Jak to się mówi: strach ma wielkie oczy. A ja nie mam
zamiaru cię straszyć, nie. Współpraca oparta na strachu nie jest dobrym
wyjściem. Co więc proponuję, spytasz… Zaufanie. Może ci się to wydać
niedorzecznym, ale tak: zaufanie, nie żartuję. Pytaj, o co chcesz. W końcu jesteś taka ciekawska. Usiądźmy. Czuję, że to będzie długa i fascynująca rozmowa.
Evelyn
usiadła. Przez chwilę próbowała ogarnąć chaos, który zapanował w jej
głowie i wybrać to najważniejsze pytanie spośród setek, który
przychodziły jej do głowy. Rozglądała się uważnie po pomieszczeniu,
które wydawało jej się dziwnie czyste, zbyt pedantyczne jak na lokal w
spelunie. Nie tak wyobrażała sobie pokój zabójcy…
- Skąd miałeś mój numer?
Butterfleye zaśmiał się.
-
Daj spokój, Evelyn. Myślisz, że w tych czasach tak trudno znaleźć czyjś
numer telefonu? Ale nie obawiaj się. To tyle, jeśli chodzi o naruszanie
prywatności. Wyznaję zasadę nie mieszania życia prywatnego z zawodowym.
Dlatego wyrzuć z głowy wszelkie pytanie odnośnie mojej osoby, bo i tak
ci nie odpowiem. Ja nie zadaję tobie wścibskich pytań, ty mi także. Jak
widzisz, nawet nie pytam cię o twoje nazwisko. A wiesz, dlaczego? Bo mi
to niepotrzebne. Poza tym mogłabyś uznać za niegrzeczne takie
wypytywanie. To tak jak spytać się kobiety o wiek czy wagę. Zaufanie.
Nie zbuduję go, wtykając nos w twoje osobiste sprawy, prawda?
-
No dobrze, w takim razie... Z czystej ciekawości: czy właściciele tego
domu wiedzą o tym, kto tu przebywa? Zakładam, że jest was więcej, bo
chyba nie zostałbyś sąsiadem w byle jakim domu.
-
Oczywiście, że wiedzą. Właścicielami są weterani na rynku narkotykowym.
Są dilerami, ale możemy być spokojni co do tego, że policja zacznie tu
coś węszyć. I nie myśl, że mieszkają tu wszyscy przestępcy z San
Francisco. Tu nie dostaje się byle kto i byle kto nie wie o tym
miejscu. Dlatego możesz czuć się wyróżniona. Są tu tylko zaufane osoby, o
trzeźwym umyśle. W innym przypadku ktoś mógłby przypadkiem coś wygadać,
dlatego trzeba mieć pewność. Aha, no i tak naprawdę "Dom Białego
Królika" to ściema. Czasami wymyślamy różne nazwy na naszą siedzibę gdy
zachodzi taka potrzeba, ale nie ma żadnej na stałe. Tak jakbyś chciała
zapytać skąd ta nazwa. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
- Może być. To może teraz przejdźmy do rzeczy: do czego jestem ci potrzebna?
-
Nie zadałaś jeszcze najważniejszego pytania - odparł, wypuszczając dym w
kształcie kółka z ust. - Ale niech będzie, jeszcze kiedyś do tego
dojdziemy zapewne - powiedział i podniósł się z pozycji leżącej do
siedzącej. Wlepił w nią swoje fioletowe oczy i zaczął mówić:
- Jesteś mi potrzebna do pewnych... drobnych zadań. Obecnie jest o mnie
za głośno i muszę uważać. Dlatego potrzebny mi ktoś... niepozorny, kto
wie, co się dzieje na świecie, jest na bieżąco ze sprawami kulturalnymi,
jest opanowany i inne takie. Czyli ty. Zresztą - szczegółów będziesz
się dowiadywać gdy nadejdzie odpowiednia pora. Najpierw musimy jakoś
sobie zaufać, prawda?
- Ale dlaczego ja? I... jak ty to chcesz zorganizować? Zaufania nie zdobywa się ot tak, prawda?
Butterfleye uśmiechnął się.
-
Doszliśmy do najważniejszego pytania. Najtrudniejszego. Wiesz, sam nie
wiem, dlaczego akurat ty. Po prostu... trochę cię obserwowałem i wydałaś
mi się idealna na takie zdanie. I masz rację, zaufania nie zdobywa się
ot tak. Będziemy nad tym pracować. Ale póki co zapoznam cię z zasadami
współpracy. Po pierwsze: jest ściśle tajna, nikt nie może się o tym
dowiedzieć, choćby grozili ci pistoletem, jasne? Druga: nie mieszamy
"życia zawodowego" z prywatnym. Zachowujemy pełen profesjonalizm. I
żadnych skandali. Ponadto żadnych poważniejszych, długotrwałych uczuć.
Dłuższe stany na przykład depresyjne mogą doprowadzić do katastrofy. Po
trzecie: wyłączność. Jeśli proszę cię, żebyś przyszła, to masz to
zrobić. Owszem, istnieją pewne wyjątki, w sprawie których możemy się
dogadać, ale wyjątek to wyjątek. Tylko w szczególnych przypadkach. Poza
tym zachowujesz się normalnie, robisz to, co zwykle i nie przejmujesz
się pierdołami. I zapisz mnie w telefonie pod jakąś niepozorną nazwą.
Evelyn
uśmiechnęła się. Imponował jej, chociaż wiedziała, że to chore - być
zafascynowaną mordercą. Ale podziwiała go za to jego zorganizowanie, za
to, że wszystko obmyślał i chyba jeszcze nigdy się nie potknął.
Wiedział, czego chce i posiadał wiedzę, jak do tego dotrzeć. Gdyby ona
miała tak jasno sprecyzowane cele jak on... Może nie byłaby właśnie w
tym miejscu. Bo właśnie przez tę jej wrodzoną ciekawość nie potrafiła
przysiedzieć nad jednym zadaniem przez dłuższy czas. Nie wiedziała,
czego chce. Gdyby było to możliwe, zagarnęła by wszystko, co tylko w
jakimś stopniu by się jej spodobało. Wiedziała, że potrafi być strasznie
dziecinna. Jako dwudziestoparolatka powinna myśleć o ustatkowaniu się,
założeniu rodziny... Ale jej nie to było w głowie. Wciąż przecież nie
zwiedziła większości świata, nie zrobiła tylu rzeczy... Warunki
Butterfleye'a wydawały się nieco krępujące jej wolność, ale gdy
zastanowiła się nad tym głębiej, doszła do wniosku, że nie są aż tak
trudne do spełnienia. Wyszła z założenia, że ktoś taki jak on, nie
będzie potrzebował jej ciągle, zatem spotkania nie będą odbywać się za
często. Co do trzymania tego wszystkiego w tajemnicy - to chyba było
oczywiste. Mieszanie życia zawodowego z prywatnym? Niby jak? Miała wielu
znajomych, ale poza tym nie była aktualnie w żadnym związku, a przed
rodziną potrafiła zatajać najważniejsze sprawy. Co do emocji - może była
impulsywna, ale chyba nie to miał Butterfleye na myśli.
- Zgoda.
***
"I żyli długo i szczęśliwie"
Ale czy aby na pewno?
Buziaki dla pana burmistrza i jego żony
xxx
B.
Derrick
Ferrell odebrał kolejnego dość tajemniczego smsa. Doskonale wiedział,
kto był jego nadawcą, jednak mimo pomocy sztabu policji i specjalistów
do tych spraw - nie udało się namierzyć Butterfleye'a. Numer był już
nieaktywny i było niemalże pewnym, że właściciel już dawno pozbył się
karty.
Westchnął
cicho, rozmasowując sobie skronie. To miał być udany dzień. Tylko on i
jego żona. Nie miał myśleć o żadnych zmartwieniach, o pracy. Tymczasem
wystarczyło, że nie wyłączył komórki i wszystko szlag trafił.
Nie
przypuszczał, że ta praca pociągnie za sobą tyle konsekwencji. Miał być
bohaterem - kimś, komu uda się wygrać ze złem i złapać Butterfleye'a.
Wybrano go dlatego, że nie miał w zwyczaju okłamywać ludzi. Po wielu
informacjach, które ukrył przed społeczeństwem jego poprzednik,
oczekiwano po nim rzetelności i aktywnego działania. Mimo że starał się
jak mógł, okazało się, że fraza: "chcieć to móc" ogromnie mija się z
prawdą.
Na
swoim policzku poczuł miękkie usta swojej żony. Nawet nie usłyszał,
kiedy weszła do pokoju i stanęła za nim. Zresztą taka już była: smukła i
zwinna jak kocica. Objęła jego szyję i szepnęła mu do ucha:
- Kolacja gotowa.
Odwrócił
do niej głowę i spojrzał z uczuciem na kobietę, w której zakochał się
od pierwszego wejrzenia. Wiedział, że brzmiało to dość żałośnie, ale
taka była prawda: gdy tylko ją zobaczył, od razu wpadła mu w oko. Czuł
niemałą dumę, że dziś mija pięć lat, odkąd są małżeństwem. Uśmiechnął
się do niej z pewnym wysiłkiem. Wstał z krzesła i spojrzał głęboko w jej
błękitne oczy. Było tak wiele rzeczy, które chciałby jej powiedzieć,
ale zwyczajnie się bał. Jego "męska duma" nie pozwalała mu na przyznanie
się do słabości. W każdym razie jeszcze nie teraz.
Odgarnął
jej rudoblond włosy za ucho i pocałował czule. Uznał, że w ten sposób
prościej będzie przekazać pewne rzeczy. Wiedział, że zrozumie.
"Będziemy żyć długo i szczęśliwie, choćby cały pieprzony świat miałby na nas runąć", postanowił.
---------------------------------
Trójeczka wjechała na salony. Jak Wam się podoba?
Pottermore
już otwarte! Jestem oficjalnie pół Puchonką i pół Ślizgonką. Wierzcie
mi, ostateczny wybór był decyzją życia xD Gdyby ktoś również istniał na
Pottermore - oto mój nick: CloakSickle9720. Tylko napiszcie w komentarzu
who is who.
Nie no, facet mnie absolutnie rozczarował. Ja tu się spodziewałam jakiejś obskurnej speluny pełnej typów spod ciemnej gwiazdy, a tu całkiem przyjemny lokal, słabo po całości... Ale z drugiej strony, jest profesjonalistą, a tacy nie pozwalają sobie na, że tak powiem, mainstream, co też nasuwa pytanie, dlaczego takie, a nie inne miejsce. Co nie zmienia faktu, że nigdy bym się nie zgodziła na współpracę, będąc na miejscu Evelyn, o łażeniu obcych piwnicach nie mówiąc, ale to już kiedyś wspominałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
[war-for-war] & [crime-parfait]
Rozdział mi się spodobał ;). Nie dość, że długi, o tej porze przeczytać coś takiego to dla mnie nie lada wyczyn, to jeszcze miałaś tyle dialogów i dobre opisy... Jak ci się udało napisać tak dobre dialogi, co? Bo u mnie krucho z nimi...
OdpowiedzUsuńPodobały mi się też opisy miejsc. Bardzo realistyczne, czułam się, jakbym i ja tam była. Rozśmieszyło mnie to zdanie o "facecie z motylem na ryju", przez dobre parę minut miałam zaciesz na twarzy, jak to przeczytałam, naprawdę.
Ogólnie był bardzo ciekawy ten rozdział ;). Długi, ale dobry i w żadnym momencie nie był nudny. Tajemniczy, nie wyjaśniłaś w nim wszystkiego, dzięki czemu trzyma w napięciu i sprawia, że chętnie przeczytam kolejne.
[skrajnie-rozni] [marmurowe-serce] [w-niepewnosci] (dwa ostatnie na blogspocie. A tak na marginesie zapraszam na w-niepewnosci, bo to mój całkowicie nowy blog, nie będący ff, mam już prolog.)
Po przeczytaniu stosu opowiadań kryminalnych, domysliłam się, że ktoś taki jak B. nie bedzie zamieszkiwał speluny. Pomysł z wejsciem idealny, podobnie jak z całą resztą. Dziewczyno, skąd Ty bierzesz te pomysły. Chyba zacznę łapać jakąś obsesję na Twoim punkcie (jakbym już jej nie miała...)
OdpowiedzUsuńTeraz siedzi mi tylko w głowie sprawa burmistrza i jego żony, więc pospiesz się z kolejnym, błagam! Jestem skłonna przekupić Cię w jakis sposób, mów tylko czego potrzebujesz (w granicach rozsądku, "w tych czasach" ciężko mi uzbierać kasę na paczke papierosów).
Na pottermore - HollySickle1507.
Stuprocentowa Ślizgonka :)
Pozdrawiam,
[calamitas]
PS.
Co do Kurta - nie powinno byc w opisie "rockman" zamiast "rockmen"?
Ja to chyba zostanę psychofanką pana B. i ogólnie Twojej twórczości. O ile już nie jestem. Po prostu uwielbiam tę historię!
OdpowiedzUsuńA Butterfleye jest idealnym bohaterem - taką bardzo w moim guście. Tajemniczy, charyzmatyczny, jest profesjonalistą, psychopatą i do tego mordercą. ^ ^ Bardzo miło czyta mi się o takich postaciach. A Pana B. stawiam na pierwszym miejscu razem z moimi innymi ulubionymi psycholami. :D
Och, no i sprawa z burmistrzem - ciekawe, jak to wszystko się potoczy. Co planuje nasz Butterfleye? A co z Evelyn?
Czekam na czwóreczkę
Ech, a ja tak liczyłam na spelunę - a tu taka niespodzianka. Pan B. trochę mnie przeraża - taki wszystkowiedzący, cholera, aż strach zrobić cokolwiek. Ba! Nawet pomyśleć o czymś w jego towarzystwie bym się bała, bo pewnie by się tego domyślił. Trochę mnie też dziwi postawa głównej bohaterki - tak bez zastanowienia zgadza się na wszystko. Ja mimo wszystko trochę bym się bała. Niemniej jednak najbardziej podobał mi się motyw fascynacji pana B. żoną burmistrza - czy to będzie jakiś ważny wątek w opowiadaniu, hm? Pozdrawiam i czekam na więcej
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały. Facet intryguje mnie coraz bardziej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://my-logorrhea.blogspot.com/
Wygląda na to, że ''kapelusznik'' jest niemową, albo ogranicza się do mimiki ciała, zamiast strzępić sobie język. Ja od początku byłam przygotowana na coś bardziej ekskluzywnego, a podpowiedziała mi to nazwa `siedziby` B. Dom białego królika brzmi tak niewinnie, że aż byłabym zaskoczona, gdyby Evelyn zastała coś zupełnie innego. Nasz ''Motylek'' również wydaje się być łagodny jak symbol wymalowany na jego twarzy. Chce zdobyć zaufanie Evelyn i sam będzie próbował zaufać jej... To podejrzane; od kiedy seryjny morderca potrzebuje czyjejś akceptacji? W ogóle brak mu podobizny do zalanego cudzą krwią złoczyńcy.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział, będę cierpliwie oczekiwać kolejnych, mając nadzieję, że wszystko zacznie się powoli wyjaśniać ;)
Po przeczytaniu "Tajemniczego przeciwnika" Agaty Christie, który był niestety za bardzo przewidywalny, myślałam, że Dom Białego Królika będzie jeszcze bardziej szykowny, a tu jednak nie. Chociaż Butterfleye równie dobrze może mieszkać w innym miejscu, a tam tylko przyjmować innych ludzi. Tym bardziej, że pod maską może kryć się każdy. No, może prawie, bo jakiegoś podrzędnego typka sobie w tej roli nie wyobrażam.
OdpowiedzUsuńJednak najbardziej zaciekawiło mnie w tym rozdziale zafascynowanie Butterfleye'a żoną burmistrza. A w szczególności motyw, który pewnie szybko się niestety nie wyjaśni.
Przy okazji zapraszam także na nowy rozdział na http://bracia-duszy.blogspot.com.
Pozdrawiam serdecznie :)
Również spodziewałam się speluny. No ale Butterflye zaskoczył, i pewnie jeszcze nie raz zaskoczy. Ciekawi mnie, co on chce zrobić temu burmistrzowi. A może jego żonie? Ten mężczyzna jest jedną wielką zagadką. Podziwiam Cię za to, że tak to pięknie wszystko wymyśliłaś. Kapelusznik, Kurt, sztuczna róża... Te nawiązania do Alicji w Krainie Czarów... Świetne, po prostu ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny post :)
Rozdział świetny. Uwielbiam takie opowiadania z dreszczykiem emocji. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Dopiero niedawno zaczęłam czytać twój blog, i szczerze mówiąc...kobieto! uwielbiam twoje opowiadania! Pisz tak dalej :)
OdpowiedzUsuńNo i pięknie kochana. Czuję się jakbym czytała dobrą książkę i nie mogę się oderwać. Przemyśl moją propozycję wydania. Przemyś01l.
OdpowiedzUsuńTak wiem, jak zwykle walę długim komentarzem, ale tak mi się nie chce...:p majówka mnie męczy xd
Twoje opowiadanie jest niezwykle intrygujące. Oryginalny pomysł, to trzeba przyznać. Bardzo dobrze opisujesz akcję. Można się poczuć jak przy czytaniu dobrej książki. Twój styl nie jest "suchy". Potrafisz połączyć dobry styl z dobrą fabułą, a to się ceni :). Sam motyw współpracy z kryminalistą bardzo mi się podoba. Stworzyłaś świetną otoczkę tajemnicy wokół Buttrefleye'a, co sprawia, ze pomimo faktu bycia czarnym charakterem, bardziej interesuję się nim niż pozostałymi bohaterami. Zaskoczyło mnie, że Butterfleye współpracuje z tyloma osobami, zazwyczaj geniusze zbrodni pracują indywidualnie, ale to ciekawa odmiana :). Motyw z listami bardzo przypomina mi Zodiaca, i to też jest na plus :). Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńdear-soulmates
Zodiak był jedną z inspiracji :) Dziękuję bardzo! :*
Usuńo kurczę, to smutne, że nie mam casu wchodzic na blogi... wtedy już bym dawno przeczytała tak wspaniałe notki... mimo że dziwna jest fascynaja Evelyyn Buterflyem, trudno się jej dziwić, nie tylko sposób, w jaki mieszka, jak się zachowuje, jego znajomość bajek, jest fascynująca... Dla mnie najloepsze jest to, jak mówi. Mówi pieknie, wspaniale, długo... Może dklatego, że autorka ma tak wspaniały styl:D Jestem abrdzo ciekawa co będzie dlaej i dlaczego aż tak pan B fascynuje się żoną burmistrza... Czekam na cd
OdpowiedzUsuńOjej... Takiego "Internetowego opowiadania" to ja jeszcze nie czytałam. Autentycznie jestem w szoku i pod ogromnym wrażeniem. Zastanawiam się, czy to co piszesz nie jest za dobre. To znaczy... Mam na myśli, że... Stop wróć, po polsku od nowa. Może powinnaś pomyśleć o tym, żeby to napisać, nie publikując, do końca, a potem spróbować wydać. Bo to jest naprawdę genialne.
OdpowiedzUsuńOstatnio zaczęłam się zastanawiać, skąd Ci wszyscy pisarze biorą pomysły na te wszystkie genialne książki i skąd biorą talent.
U Ciebie gdzieś w zakładkach wyczytałam, że to co opisujesz Ci się przyśniło. Od kilku dni czekam na jakiś genialny sen.
Życzę powodzenia w pisaniu i czekam na dalsze rozdziały i informację, że jakieś wydawnictwo postanowiło wydać książkę pt. "Lombard street".
"Pewnie jakiś świr, a to przecież nic strasznego, w każdym razie dopóki nie widzisz go w kaftanie bezpieczeństwa."
OdpowiedzUsuńHyhy, dobre. Dobrrrrre, yhym.
I bardzo ta gadka o zaufaniu, o wtykaniu nochala w sprawy innych ludzi, spodobała mi się, ano.